Jako osoba pracująca w nauce i wierząca w uczciwie rozumianą solidarność zawodową, bardzo chciałabym zgodzić się z Michałem Bilewiczem, którego tekst pt. Bojkot naukowców? Nie, dziękuję ukazał się niedawno na łamach Krytyki Politycznej. Wizja akademii, jaką zaprezentował, pozwala poczuć się etosowo: oto uczelnie i ośrodki naukowe, jako laboratoria myśli i postępu, bronią liberalnych wartości w coraz bardziej brunatniejącym świecie, oferując różnego rodzaju „gęgaczom” przystań wolności. Ludzie nauki w krajach mniej brunatnych nie powinni zatem zawieszać współpracy z kolegami i koleżankami, którzy mają wprawdzie afiliacje jednostek rosyjskich czy izraelskich, ale niekoniecznie popierają działania szefów swoich rządów.
Podejście to jest wysoce problematyczne. Badania naukowe nie są przeprowadzane w społeczno-gospodarczej próżni. W krajach europejskich nauka finansowana jest przede wszystkim z budżetów państwowych, więc każda osoba pracująca na publicznej uczelni reprezentuje de facto dane państwo (na międzynarodowych konferencjach, obok nazwiska uczestników i uczestniczek i nazwy instytucji, dla której pracują, podaje się zwykle kraj, w którym owa instytucja się znajduje). choćby projekty finansowane np. przez ERC realizowane są na konkretnych uczelniach w konkretnych państwach. Czy nam się to podoba, czy nie, kooperacja z jednostką badawczą z danego kraju jest jego legitymizacją.
Skupię się na współpracy naukowej z Federacją Rosyjską, kwestii Izraela w tym kontekście nie poruszam. Izrael jest wybrakowaną, ale jednak demokracją, a jego relacje z UE bywają napięte, ale nie są wrogie. Mimo trwającej okupacji Zachodniego Brzegu i obecnej wojny w Gazie ośrodki izraelskie przez cały czas są partnerami niezliczonych projektów i wymian badawczych w ramach Horizon Europe (w tym jednostki współtworzące przemysł militarny), a jednocześnie z naukowych programów EU są wyłączone izraelskie uczelnie znajdujące się na terenach okupowanych.
W Niemczech, gdzie mieszkam i pracuję, sytuacja jest wyjątkowo złożona. Z jednej strony „bezpieczeństwo Izraela stanowi niemiecką rację stanu”, a dostarczanie Izraelowi broni (inaczej niż dostarczanie broni Ukrainie) nie spotkało się nigdy z obstrukcją niemieckich elit. Z drugiej strony ugrupowania polityczne, których liderzy mają na koncie np. antysemickie incydenty z młodości lub relatywizowanie nazizmu, notują wzrost, a nie spadek poparcia. Studenckie protesty przeciwko wojnie w Gazie sięgały czasem po symbole islamizmu i terroryzmu (okrzyki „yallah intifada” czy symbole Hamasu na Uniwersytecie Humboldta i Wolnym Uniwersytecie w Berlinie). Równocześnie niemieckie ministerstwo nauki (obsadzone, o ironio, ministrą z partii liberalnej) na poważnie rozważało pomysły godne Przemysława Czarnka, by ludziom nauki, którzy w maju 2024 podpisali list otwarty protestujący przeciw usuwaniu tychże protestów przez policję, odbierać środki finansowe na badania (gdy wybuchł mały skandal, pomysł zarzucono), zaś Konferencja Rektorów Szkół Wyższych postawiła sprawę jasno: żadne bojkoty izraelskich uczelni nie wchodzą w grę.
W przypadku Federacji Rosyjskiej sytuacja jest inna – mówimy o kraju, który nie tylko demokracją nie jest, ale który od prawie dwóch dekad traktuje „kolektywny Zachód” jak wroga.
Wolność od sankcji tylko dla wybranych
Domaganie się wyłączenia własnej grupy zawodowej z reżimu sankcyjnego, jak czyni w swoim tekście Bilewicz, jest brakiem solidarności z osobami, których sankcje dotykają boleśnie i bezpośrednio. Pełnoskalowa agresja na Ukrainę i sankcje na Rosję to mniej turystów w alpejskich i śródziemnomorskich kurortach, to niezapłacone faktury za wysłane już towary, to brak ogromnego rynku zbytu, to wreszcie odcięcie od surowców naturalnych występujących przede wszystkim w Rosji (choćby paladu i niektórych pierwiastków ziem rzadkich). To wreszcie wyższe rachunki za prąd i gaz, które dotykają nie tylko gospodarstwa domowe, ale również całe przedsiębiorstwa i fabryki.
W 2022 roku SKW Piestieritz, jeden z największych niemieckich producentów chemii dla sektora agrarnego (i jeden z najważniejszych pracodawców w Saksonii-Anhalt, drugim najuboższym per capita landzie niemieckim) z powodu cen gazu musiał na parę tygodni przerwać produkcję. Pracownikom zajrzało w oczy widmo zwolnień. Problem z produkcją odbił się na cenach końcowych nawozów, co z kolei dotknęło rolników.
W takich warunkach domaganie się, by tylko nasz pracodawca – uniwersytet albo instytut badawczy – mógł prowadzić z jednostkami rosyjskimi business as usual, jest niczym innym jak elitaryzmem. W dodatku krótkowzrocznym, a na poziomie retoryki – przeciwskutecznym. o ile ludzie nauki i ekspertki chcą być wiarygodni w postulatach finansowej i militarnej pomocy Ukrainie oraz sankcji przeciwko Rosji (ich przedłużenia lub rozszerzenia sankcji w tej chwili istniejących), muszą zacząć od siebie.
Tak się stało w Niemczech, gdzie środowiska naukowe w 2022 roku zareagowały bardziej zdecydowanie od własnego rządu. Już 25 lutego, dwa dni przed przełomową deklaracją kanclerza Olafa Sholza, niemiecki Sojusz Organizacji Naukowych wydał zalecenie, iż jakakolwiek kooperacja badawcza z instytucjami rosyjskimi (państwowymi i komercyjnymi) zostaje wstrzymana do odwołania. Poszczególne uniwersytety i jednostki naukowe wydawały własne oświadczenia o zawieszeniu lub zakończeniu kooperacji z dotychczasowymi rosyjskimi partnerami i oddolnie organizowały programy pomocy dla kolegów i koleżanek uciekających przed wojną i represjami z Ukrainy, Białorusi i Rosji.
Z perspektywy czasu widać również, iż jednoznaczne stanowisko sojuszu, chociaż początkowo odbierane przez niektórych ludzi nauki jako zbyt twarde, uratowało środowiska naukowe przed ewentualnymi wewnętrznymi podziałami i sporami: humanistyka czy nauki ścisłe, projekt za dziesięć tysięcy czy za dziesięć milionów – wszystkich obowiązuje ta sama zasada, iż deutsche Forschungsgelder (niemieckie pieniądze na badania) nie mogą wspierać Rosji.
Z tego też powodu odrzucono pomysł, by nie zrywać współpracy z ludźmi nauki afiliowanymi na uczelniach rosyjskich, o ile sprzeciwiają się oni reżimowi. Po pierwsze, rozbijałby się on o szereg problemów technicznych: jak w reżimie sankcyjnym, gdy Federacja Rosyjska jest niemal w całości poza SWIFT-em, miałoby wyglądać zatwierdzanie wyjątków dla konkretnych podmiotów naukowych, by mimo trwającej wojny mogły kontynuować współpracę z rosyjskimi ośrodkami badawczymi? Przez kogo miałoby to być rozstrzygane? Jakie kryteria miałyby wpływ na decyzję – czy np. badania kolegów i koleżanek zajmujących się neutrinami miałyby inny priorytet niż badania poświęcone operacji polskiej NKWD?
Zaś na poziomie indywidualnym: jak zmierzyć, czy „sprzeciw wobec reżimu” jakiejś osoby afiliowanej w Rosji jest wystarczający, by uznać ją za godną kooperacji w międzynarodowym projekcie naukowym – i znów, kto miałby o tym decydować? Czy wystarczy podpisanie petycji, a jeżeli tak, to co zrobić w przypadku, gdy jednoznacznie antywojenna petycja zawiera imperialistyczne sformułowania, np. jak ta autorstwa rosyjskich slawistów i historyków, w której przeczytać można zdania w stylu „[obecna] wojna przekreśla pamięć o naszym kraju jako wyzwolicielu Słowian spod panowania osmańskiego”? Co zrobić z faktem, iż kooperacja z europejską uczelnią może narazić jakąś osobę na polityczne represje? I wreszcie, czy jesteśmy gotowi na to, iż włączenie do współpracy osób afiliowanych w Federacji Rosyjskiej automatycznie oznacza wyłączenie kolegów i koleżanek z Ukrainy?
Ukraińscy naukowcy i naukowczynie od lutego 2022 nie ustają w podkreślaniu, iż rosyjska nauka jest częścią rosyjskiego państwa. Państwa, które popełnia zbrodnie wojenne i które ma na celu nie tylko zwycięstwo militarne nad Ukrainą, ale i całkowitą anihilację ukraińskiej kultury. W swoich apelach ukraińscy badacze i badaczki proszą, by nie normalizować współpracy z Rosją: „Każdy nowy artykuł, który zawiera afiliację Federacji Rosyjskiej, każda prezentacja naukowa dokonana «pod flagą» FR, pokazuje, iż kraj agresor, kraj terrorysta, przez cały czas jest pełnoprawnym członkiem międzynarodowej społeczności naukowej” – czytamy w liście otwartym z lutego 2023 roku.
Gorycz i osamotnienie ukraińskich kolegów i koleżanek pracujących poza krajem, których zachodni (w tym polscy) ludzie nauki z jednej strony wspierają, a z drugiej bezustannie pouczają i dyscyplinują, najlepiej chyba podsumowała badaczka, pisarka i artystka Darja Cymbaluk:
(…) będą ci o tym delikatnie przypominać
będą wspominać o „obiektywizmie” „akademickim rygorze”
jeśli się nie podporządkujesz
za twoimi plecami powiedzą: zbyt straumatyzowana
zbyt straumatyzowana, by być dobrym naukowcem
spróbują przydzielić cię do bezpiecznego miejsca w systemie
tym bezpiecznym miejscem jest „osobista historia”
czasami będą potrzebować, abyś przyszła i zabrała głos
z tej „osobistej” przestrzeni, na ich warunkach
w sekcji „lokalne głosy”
ale ty zawsze musisz im przypominać
że jesteś naukowcem
że twoje dążenie jest epistemiczne
ponieważ wiedza nie jest bezcielesna (…)
Czy naukowcy oddalili Rosję od faszyzacji i imperializmu?
Osobie pracującej w nauce miło jest czytać słowa: „To naukowcy stali się zaczynem erozji żelaznej kurtyny. […] Było jasne, iż wizyty naukowców, konferencje, wspólne publikacje to najlepsza droga do rychłego upadku reżimu”. Niestety, przykład polski jest bardzo mylący – Polska była jedynym krajem bloku wschodniego, gdzie inteligencki ruch dysydencki był na tyle liczny i sprawny, iż udało mu się wytworzyć własne elity, które pod koniec lat 80. faktycznie odegrały kluczową rolę polityczną w pokojowej transformacji.
Jednak w Związku Radzieckim to przede wszystkim niewydolność gospodarcza, klęska i trauma wojny w Afganistanie, czy wreszcie katastrofa w Czarnobylu uzmysłowiły partii konieczność systemowych zmian. Ale może Bilewicz, mówiąc o naukowcach, ma na myśli byłych komsomolców, takich jak Wiktor Wekselberg czy Oleg Deripaska, i zakładane pod koniec lat. 80. instytucje w rodzaju Centrów Kreatywności Naukowo-Technicznej Młodzieży, z których wykluły się fortuny przyszłych oligarchów – ale czy o taki „upadek reżimu” chodzi?
Poza tym badacze i badaczki pracujący na uczelniach rosyjskich przez ostatnie dekady cieszyli się współpracą z – dosłownie – całym światem naukowym, od Waszyngtonu po Pekin. Prestiżowy MIT dopiero w momencie wybuchu pełnoskalowej wojny zerwał kooperację z moskiewskim Skolkowem. Czy kooperacja naukowa, „wizyty naukowców, konferencje, wspólne publikacje” w ostatnich latach coś dały, czy w jakimkolwiek stopniu powstrzymały faszystowski kurs Federacji Rosyjskiej?
Ludzie nauki, jak również przedstawiciele inteligencji, mają bardzo różne poglądy, niekiedy wpadające w skrajności. Nikt nie tłumaczy swoich wyborów ideologicznych, sympatii i uprzedzeń tak sprawnie, chętnie i przekonująco (czasem choćby twórczo), jak ludzie z wysokim kapitałem kulturowym. Bilewicz, wspominając naukowców dysydentów, zapomina o armii naukowców konformistów, ludzi nierzadko wybitnych w swoich dziedzinach, będących nie tylko intelektualnym zapleczem niedemokratycznych reżimów, ale również ich legitymizacją, zgodnie z podejściem: mniejsza o prawa człowieka i zasady prawa międzynarodowego, gdy przeprowadzamy elektryfikację i podbijamy kosmos (kiedyś) lub rozwijamy sztuczną inteligencję i zielone technologie (obecnie).
Bilewicz pisze również, iż „gdy autorytarne systemy upadają, zwykle to właśnie z uczelni i instytutów naukowych płynie nawoływanie do reform, większej otwartości i – w końcu – to tam zaczyna się zmiana polityczna”. Na chwilę obecną jednak system autorytarny w Federacji Rosyjskiej nie „upada” (choć gdy piszę te słowa, siły ukraińskie zbliżają się w stronę Kurska), a jeżeli choćby Władimir Władimirowicz zostanie niespodziewanie obalony, to czy nowa Rosja, Rosja „nieautorytarna”, wyrzeknie się swojego imperializmu? Czy o ile putinizm obali jakaś nowa liberalna generacja elit, skonsolidowana – niech będzie – na wydziałach nauk ścisłych rosyjskich uniwersytetów, to czy po przejęciu władzy dobrowolnie wycofa rosyjskie wojska z terytorium Ukrainy do granic z 2014?
A co z sankcjami wobec innych państw?
Bilewicz, skupiając się w swoim artykule na Rosji, pomija, co dosyć znamienne, inne kraje objęte sankcjami, z którymi uczelnie państw unijnych (czy szerzej – „zachodnich”) nie współpracują, choćby Białorusi, Iranu, Wenezueli czy Kuby. Uderza zwłaszcza niezauważenie w tym kontekście Białorusi. Białoruś jest autokratycznym reżimem i formalnie, z punktu widzenia prawa międzynarodowego, państwem-agresorem, w dodatku od maja 2024 roku posiadającym rosyjską broń jądrową na swoim terytorium. Jednocześnie Białorusini nie zaatakowali Ukrainy, co więcej, inaczej niż „zwykli Rosjanie”, „zwykli Białorusini” nie popierają wojny przeciwko swojemu południowemu sąsiadowi.
Tymczasem w dyskursie zachodnim (w tym polskim), gdy mowa o „sprzeciwie wobec reżimu”, niemal zawsze chodzi o Rosjan. Chyląc głowę przed autentycznym bohaterstwem takich osób, jak Władimir Kara-Murza, trudno jednocześnie nie zauważyć, iż istnieje głęboka dysproporcja na zachodniej (w tym polskiej) „mapie mentalnej” – Rosja i Rosjanie zawsze znajdą na arenie międzynarodowej adwokatów i sprzymierzeńców, a sytuacja w mniejszych (albo „egzotycznych”) krajach będzie systemowo ignorowana.
Gdy dwa lata temu Federacja Rosyjska zdecydowała się na pełnoskalową agresję zbroją przeciw Ukrainie, sama odrzuciła paradygmat „nigdy więcej wojny”, konstytuujący Europę od 1945 roku i tym samym wypisała się ze wspólnoty państw, z którymi jest sens utrzymywać jakiekolwiek stosunki ponad to, co egzystencjalnie niezbędne.
**
Aleksandra Konarzewska – Pracowniczka Instytutu Slawistyki na Uniwersytecie w Tybindze. Jest współedytorką (wraz z Schammą Schahadat i Niną Weller) tomu „ALLES IST TEURER ALS UKRAINISCHES LEBEN” – Texte über Westsplaining und den Krieg (Berlin 2023).
Konsultacja: Olena Kovalenko (Instytut Ukraiński), Olha Tkachenko (Instytut Slawistyki PAN).