(Nie)sprawiedliwość

bezkamuflazu.pl 6 miesięcy temu

„A na wojnie świszczą kule, Lud się wali jako snopy, / A najdzielniej biją króle, / A najgęściej giną chłopy”, pisała przed laty Maria Konopnicka. Było, minęło? Niekoniecznie – wojny przez cały czas w istotnej mierze prowadzone są rękoma najbiedniejszych warstw społecznych. Prawidłowość ta dotyczy również zmagań rosyjsko-ukraińskich. Strategie rekrutacyjne armii putina wymagają oddzielnego tekstu, ten chciałbym poświęcić cechom i skutkom ukraińskiego modelu mobilizacji.

Pełnoskalowa inwazja sprawiła, iż siły zbrojne Ukrainy zwiększyły się niemal trzykrotnie – do 700 tys. ludzi. Choć gwałtownie ogłoszono mobilizację, w pierwszych miesiącach wojny gros jej uczestników stanowili ochotnicy. Obywatelsko-patriotyczne wzmożenie objęło przedstawicieli wszystkich grup społecznych, była to więc armia na wskroś demokratyczna. Profesor stał w okopie z robotnikiem, przedstawiciel małego biznesu walczył ramię w ramię z rolnikiem.

Tyle iż front dla obu stron okazał się „młynem”, pochłaniającym dziesiątki tysięcy ofiar miesięcznie.

Ochotnicy z pierwszego zaciągu ginęli, zostawali ranni, piekło wojny skutecznie zniechęcało więc kolejnych. W efekcie wraz z początkiem drugiego roku konfliktu wojsko ukraińskie odtwarzało stany osobowe już głównie poprzez przymusowy pobór.

Władze przyjęły założenie, iż będą oszczędzać „najcenniejszy zasób demograficzny”, czyli młodzież. Z mobilizacji wykluczono zatem mężczyzn do 27. roku życia. Z tego powodu w okopach zaroiło się od 40- i 50-latków, którzy w normalnych warunkach uznawani są za osoby w sile wieku, jednak na wojnie to już „dziadkowie”.

Zmobilizowanie ich było łatwiejsze również ze względów formalnych, te roczniki bowiem widniały jeszcze w wojskowych kartotekach. Ewidencję rezerwistów zaniedbano, jak wiele innych powinności państwa ukraińskiego, w połowie lat dziewięćdziesiątych. Po 2014 roku zaczęto robić z tym porządek, co najszybciej szło w małych i średnich miejscowościach. To dlatego ich mieszkańcy stanowią dziś nadreprezentację w szeregach armii. Z kolei pośród wielkomiejskich rekrutów najwięcej jest pracowników dużych przedsiębiorstw i fabryk – zewidencjonowani przez pracodawców, zgromadzeni w dużej liczbie w jednym miejscu, stanowili idealny „cel” dla przedstawicieli „wojenkomitetów”.

Dodajmy do tego endemiczną ukraińską korupcję, która skaziła również proces rekrutacyjny. Z poboru można było się wykupić. Łapówki, w zależności od wielkości miejscowości, wahały się od kilku do kilkunastu tysięcy dolarów. Dla wielu była to cena zaporowa.

Organizacyjne i kryminalne uwarunkowania sprawiły, iż armia ukraińska straciła dużo ze swej obywatelskości i demokratyczności. Koszty wojny – te najwyższe, związane ze śmiercią i ranami – w sposób nieproporcjonalny obciążyły biedną prowincję i najuboższe środowiska wielkomiejskie. Z identyczną sytuacją mamy do czynienia w rosji, tyle iż tam przez cały czas nie przekłada się to na społeczne niezadowolenie.

Tymczasem Ukraińcy coraz głośniej domagają się sprawiedliwego podziału kosztów wojny. W ostatnim dniu marca pod obrady Werchownej Rady ma trafić kolejny projekt regulujący zasady mobilizacji. Z zapowiedzi wynika, iż ustawa uczciwiej rozłoży mobilizacyjne obciążenia.

Czy rzeczywiście tak będzie?

Projekt przewiduje wyłączenie z poboru tzw. niezbędnych pracowników. Pozornie nie ma tu kontrowersji, bo oczywiste jest, iż niektóre gałęzie gospodarki są najważniejsze dla podtrzymania wojennego wysiłku. Rzecz w tym, iż „niezbędni” mieliby płacić za swój status równowartość 500 dolarów miesięcznie. I znów: pozornie jest to uczciwe – bo albo walczysz, albo zasilasz budżet walczącego państwa. Tyle iż te 500 dolarów to więcej, niż wynosi przeciętna pensja w Ukrainie – stąd powszechne podejrzenie, iż tak naprawdę chodzi o zalegalizowanie możliwości wykupu od służby. Tym bardziej to prawdopodobne, jeżeli przyjrzeć się szacunkom parlamentarnej komisji spraw gospodarczych. Zakładają one, iż opłacać w ten sposób mogłoby się choćby 2 mln mężczyzn, czyli niemal trzy razy więcej, niż wynosi pula niezbędnych pracowników.

Furtka dla bardziej zasobnych przez cały czas byłaby otwarta.

Trudno w tej chwili ocenić, czy i w jakiej formule projekt przejdzie ścieżkę legislacji. Faktem jest, iż amii ukraińskiej coraz dramatyczniej brakuje rekrutów. A służący na froncie panowie w średnim wieku – nie tak zdrowi, mniej odporni i wydolni niż 20- i 30-latkowie – są już bardzo zmęczeni. I mogą nie być już w stanie dłużej wytrwać, jeżeli szeregów armii nie zasili nowa zmiana…

—–

Szanowni, choć współpracuję z kilkoma redakcjami, piszę głównie dzięki Wam, Waszemu wsparciu. Tradycyjnie więc polecam Waszej uwadze moje konto na buycoffee.to.

…lub profil na Patronite:

Nz. Ukraiński żołnierz. „Dziadki” pojawiły się w okopach już podczas wcześniejszej fazy wojny – zmagań w Donbasie – tyle iż wówczas nie było to aż tak masowe zjawisko. To zdjęcie zrobiłem wiosną 2016 roku na froncie pod Mariupolem/fot. własne

PS. Przypominam o nowej funkcjonalności mojego profilu na Patronite – chyba ciekawej. Pojawił się mianowicie sklep, a w nim „Alfabet…” w specjalnej edycji z autografem.

A gdybyście chcieli posłuchać, co mówiłem w audycji „Studnio wschodnie” Radia Lublin, zapraszam pod wskazany link.

Tekst pierwotnie opublikowałem w portalu „Polska Zbrojna”.

Idź do oryginalnego materiału