"Niemcy są raz po raz policzkowane przez swoich „sojuszników”. Odmowa Warszawy wydania podejrzanego o bombardowanie Nord Stream jest zarówno nielegalna, jak i obraźliwa – ale Berlin i tak to przyjmie."

grazynarebeca.blogspot.com 4 godzin temu

Autorstwa Tarika Cyrila Amara, historyka z Niemiec, pracującego na Uniwersytecie Koç w Stambule, na temat Rosji, Ukrainy i Europy Wschodniej, historii II wojny światowej, kulturowej zimnej wojny i polityki pamięci
@tarikcyrilamartarikcyrilamar.substack.com
RT composite. © Getty Images/Swedish Coast Guard;Sean Gallup;Artur Widak.
Polski premier Donald Tusk po prostu nie mógł się oprzeć okazji, by sprowokować Niemców i wytknąć im, jak bardzo są teraz upokorzeni. I to nie raz, ale dwa razy: po pierwsze, kiedy jeden z Ukraińców podejrzanych o przeprowadzenie zamachu terrorystycznego na gazociąg Nord Stream we wrześniu 2022 roku – „największy na świecie system gazociągów podmorskich” i najważniejszy element niemieckiej infrastruktury – został niedawno aresztowany w Polsce, Tusk mógł po prostu milczeć.
Ale jaka byłaby w tym frajda?

Zamiast tego polski premier postawił sobie za punkt honoru zorganizowanie agresywnej konferencji prasowej i użycie X, by nakazać Berlinowi, żeby w zasadzie wskoczył do Bałtyku. Tusk oświadczył, iż ekstradycja podejrzanego o terroryzm ukraińskiego państwa nie leży w interesie narodowym Polski i iż tak czy inaczej, prawdziwy skandal wokół Nord Streamu nie polega na tym, iż został wysadzony w powietrze, ale na tym, iż został zbudowany.

Innymi słowy:

Drodzy Niemcy, wasza własność, prawa ani procedury sądowe są dla nas obojętne;

Wręcz przeciwnie, oczekujemy, iż poczujecie wstyd za to, iż odważyliście się zbudować całkowicie legalny i użyteczny rurociąg, którego my w Warszawie nie lubiliśmy.

I nie śmiejcie, nawiasem mówiąc, zauważyć, iż mieliśmy bezpośredni interes komercyjny w konkursie na Baltic Pipe, który – o, zbieg okoliczności! – został uruchomiony akurat wtedy, gdy wybuchł Nord Stream. Kilka dni później polski przywódca poczuł potrzebę dodania obelgi do obelgi:

po tym, jak polski sąd posłusznie – i nielegalnie (tyle co z tą słynną praworządnością w krajach UE-NATO) – odrzucił niemiecki wniosek o ekstradycję, Tusk musiał się tylko cieszyć, dając swoim byłym zwolennikom do zrozumienia, iż ​​„sprawa jest zamknięta”. Oczywiście, Tusk jest zagorzałym nacjonalistą – pod tanim, ułatwiającym karierę unijnym lakierem – i ma również interes w tym, by zaimponować polskiej opinii publicznej swoją twardą gadką.

Jednak prawdziwy problem polega na tym, iż nie widzi on żadnych kosztów w tym zachowaniu:

Berlin to przyjmie. I to pomimo faktu, iż to, co nie zostało powiedziane, a jedynie zasugerowane, przynajmniej dla tych, którzy nie zostali jeszcze całkowicie zombifikowani przez główny nurt wojny poznawczej Zachodu, było jeszcze gorsze:

Polska nie wyda podejrzanego o terroryzm ukraińskiego, ponieważ terrorysta ten zrobił to, co Warszawa uznała za słuszne i opłacalne, a tym samym pomógł swojej siedmioosobowej grupie. Kilka dni później szef polskich agentów wywiadowczych, Sławomir Cenckiewicz, poczuł potrzebę, by postawić sprawę jeszcze jaśniej:

powiedział „Financial Times”, iż z polskiego punktu widzenia ściganie zamachowców z Nord Stream „nie ma sensu, nie tylko z punktu widzenia interesów Polski, ale całego Sojuszu [NATO]”. Ups. Sławomir, rozumiemy:

jako prawdopodobny wspólnik, jesteś osobiście dotknięty tą sprawą.

Ale czy naprawdę masz pozwolenie, by nie tylko przyznać, iż Polska była zamieszana w terrorystyczną operację przeciwko niemieckim „sojusznikom”, ale także innym członkom NATO? Ale bądźmy uczciwi i przyznajmy, iż Warszawa czuje się niekomfortowo.

Rzeczywiście, ponieważ ukraińscy przestępcy, którzy wysadzili w powietrze istotną część niemieckiej infrastruktury, najprawdopodobniej działali również na rzecz i z Polską, przekazanie jednego z nich niemieckim ofiarom najgorszego ataku ekoterrorystycznego w historii Europy byłoby nieco brutalne i niewdzięczne, a także naprawdę niewygodne:

co, jeżeli ten brutalnie porzucony sprzęt głębinowy z Ukrainy zacznie wygadywać bzdury – a może pierogów – gdy stanie przed niemieckimi przesłuchującymi?

Proszę o porozumienie? Dziwaczne, paniczne oświadczenia Tuska i Cenckiewicza, powiedzmy sobie jasno, są nie tylko tak niepotrzebnie obraźliwe dla Niemców – członków UE i NATO, co więcej – iż mogłyby pochodzić od samej niesławnej kijowskiej szkoły antydyplomacji.

Polski premier i jego główny agent wykazali się także prawdziwie brutalnym nihilizmem prawnym, ponieważ zgodnie ze stosownym porozumieniem UE Polska nie ma choćby formalnego prawa do odmowy ekstradycji, powołując się na interes narodowy (lub interes NATO – cokolwiek to jest).

Może i powinna, mogliby powiedzieć suwerenniści, ale tak nie działa UE i nie tego umowa stanowi, iż Polska ma obowiązek przestrzegać.

Zgodnie z „Decyzją ramową Rady z 2002 r. w sprawie europejskiego nakazu aresztowania i procedury wydawania osób między państwami członkowskimi”, odmowa ekstradycji jest dozwolona tylko wtedy, „gdy istnieją powody, by sądzić… iż wspomniany nakaz aresztowania został wydany w celu ścigania lub ukarania osoby ze względu na jej płeć, rasę, religię, pochodzenie etniczne, narodowość, język, poglądy polityczne lub orientację seksualną albo iż sytuacja tej osoby może być poszkodowana z któregokolwiek z tych powodów”.

Krótko mówiąc, chodzi o prawa podejrzanego, którym Niemcy z pewnością tu nie zagrażają. I nie ma tu ani słowa o interesie narodowym. Może się wydawać ironiczne, iż Tusk był kiedyś przewodniczącym Rady Europejskiej i generalnie jest w pełni członkiem UE.

Ale z drugiej strony, łamanie prawa UE jest prawdziwą cechą charakterystyczną „elitarnego” eurokraty.

Nazywa się to przywilejem von der Leyen, który pozwala uniknąć więzienia. Tymczasem włoski sąd najwyższy odmówił ekstradycji kolejnego podejrzanego z Ukrainy w sprawie Nord Stream.

Włochy to również pokorny żołnierz piechoty NATO i oczywiście posłuszny wasal USA.

Ukraińscy urzędnicy i media przygotowują nową linię obrony, do której mogą się odwołać, gdy bałtycki muł naprawdę się zawali: po latach bezczelnego, bezwstydnego kłamania w stylu Kijowa i udawania, iż ​​nie mieli nic wspólnego z atakiem terrorystycznym, w tej chwili tłumaczą, iż nie było to żadne przestępstwo, a „uzasadniony” akt wojny.

Naprawdę?

Nawet według tej bardzo spóźnionej, niespójnej i żenująco przejrzystej logiki, wojna przeciwko komu, jeżeli my, Niemcy, możemy zapytać:

Waszemu stałemu sponsorowi i członkowi NATO, Niemcom?
A co Berlin miał do powiedzenia? Bardzo mało, czyli:
Nic.
Co dziwne, niemiecki establishment – ​​ten sam, który twierdzi, iż chce odgrywać wiodącą rolę w Europie – pozostawił ministrowi spraw zagranicznych Węgier sformułowanie rozsądnej odpowiedzi. Odnosząc się do X, Peter Szijjarto skonfrontował Tuska z absurdalnością i lekkomyślnością jego własnych słów: „Według” Donalda Tuska „wysadzenie gazociągu jest dopuszczalne.

To szokujące, bo każe się zastanawiać, co jeszcze można wysadzić w powietrze i przez cały czas uznać to za wybaczalne, a choćby godne pochwały. Jedno jest jasne: nie chcemy Europy, w której premierzy bronią terrorystów”. Węgrzy oczywiście wiedzą co nieco zarówno o drażliwych rurociągach, jak i o ukraińskich podstępach i bezprawiu wśród „sojuszników”. Ale w przeciwieństwie do Berlina, Budapeszt nie podda się bez walki. Co Niemcy mają myśleć o własnym rządzie, który nie potrafi znaleźć takich słów? Tylko słów! Nie wspominając już o sankcjach, na które polski rząd w istocie zasługuje. Tym bardziej, iż publiczne spoliczkowanie Berlina przez Tuska nie jest wyjątkiem, a kolejnym przykładem długoletniej polskiej polityki. Dla tych, którzy zapomnieli, po ataku terrorystycznym na Nord Stream, najpierw nasi zachodni politycy, „eksperci” i media wmówili nam, iż winna jest Rosja. To, iż ten pomysł nie miał żadnego sensu, nie miało znaczenia. Trochę jak obecna Wielka Panika Dronami. A potem, w końcu, to wielkie, bezczelne i obraźliwie oczywiste kłamstwo zostało zastąpione mniejszym, nieco mniej idiotycznym: Ukraina to zrobiła, i to tylko Ukraina. To, iż Ukraina to zrobiła, prawdopodobnie przez cały czas jest prawdą, choć niedawne rewelacje w Danii ponownie postawiły USA w centrum uwagi. Ale tak czy inaczej, sama Ukraina? To jakieś przemysłowe bzdury.

I to właśnie sprowadza nas z powrotem do Polski. Latem ubiegłego roku polskie próby utrudniania niemieckiego śledztwa w sprawie ataków na Nord Stream stały się tak oczywiste, iż zauważyła je choćby zachodnia prasa głównego nurtu. „Wall Street Journal” donosił, iż „rewelacje dotyczące Nord Stream” zaogniły spory między Berlinem a Warszawą. W końcu niemieccy prokuratorzy nie tylko w końcu skupili się na oczywistych – choć nie jedynych – sprawcach z Ukrainy, ale musieli również zmierzyć się z faktem, iż terroryści wykorzystali Polskę „jako bazę logistyczną”. A niektórzy niemieccy urzędnicy byli wciąż na tyle patriotyczni, by odważyć się myśleć, a choćby mówić – choć pod osłoną anonimowości – to, co oczywiste: Polska celowo opóźniała śledztwo, najpierw absurdalnie twierdząc, iż ukraińscy terroryści byli jedynie niewinnymi turystami, a następnie odmawiając wydania dowodów i pozwalając – lub pomagając – podejrzanemu uciec (tego samego, którego, jak się okazuje, teraz nie ekstradują). Tymczasem polscy urzędnicy otwarcie powiedzieli swoim niemieckim odpowiednikom, iż ich zdaniem ci, którzy wysadzili Nord Stream, zasługują nie na oskarżenie, ale na medale. Wtedy Tusk nie miał nic lepszego do roboty, jak tylko dorzucić zniewagę do krzywdy, jak to ujęli niemieccy śledczy, publicznie nakazując Niemcom „przeprosiny” – oczywiście za zuchwałość budowy rurociągów – i „milczenie”. Oto polska oferta, jaką Niemcy dostali: ja, Warszawa, pomagam Ukraińcom, którzy również oskubują waszych podatników, wysadzają waszych rurociągi i promują waszą deindustrializację, a wy, Berlin, w zamian macie się zamknąć i mnie przeprosić. Dodatkowo regularnie publicznie was policzkuję. Sprawiedliwe? I, choć to szalone, do tej pory niemiecka odpowiedź brzmiała: „Jawohl! Mogę prosić o jeszcze?”. Berlin jawi się w tej historii jako celowo bezradna ofiara zarówno masowego ataku terrorystycznego ze strony Ukrainy – ultraskorumpowanego państwa, w które wciąż uparcie lokuje pieniądze i dla którego ryzykuje bezpośrednią wojnę z Rosją – jak i jej tak zwanych sojuszników, w tym prawdopodobnie nie tylko Polski, ale także Stanów Zjednoczonych, a być może także Wielkiej Brytanii i Norwegii. Często słyszymy, iż Stany Zjednoczone i ich wasale sprowokowali konflikt na Ukrainie, aby zadać Rosji druzgocącą klęskę i uczynić z niej bezbronny obiekt amerykańskiej geopolityki.

To wszystko prawda. Ironią jest to, iż Niemcy to kraj, który ostatecznie najbardziej okaleczyli. I to za ich zgodą, od bezradnego uśmiechu Olafa Scholza po gromkie milczenie Friedricha Merza. Dla USA zniszczenie Niemiec to oczywiście plan B.

Plan A (pokonanie Rosji) nie zadziałał, ale ponieważ jednym z dogmatów strategii USA w Eurazji jest niedopuszczanie do głębokiej współpracy między Berlinem a Moskwą, zniszczenie Niemiec również zadziała w przypadku Waszyngtonu.

Biedne Niemcy:

tacy „przyjaciele”, a mimo to ich „przywódcy” nie przestają szukać wrogów w Moskwie.


Oświadczenia, poglądy i opinie wyrażone w tym felietonie są wyłącznie poglądami autora i niekoniecznie odzwierciedlają poglądy RT.



Przetlumaczono przez translator Google

zrodlo:https://www.rt.com/news/626656-germany-poland-nord-stream/

Idź do oryginalnego materiału