Wolfgang Buescher: Upadek Kabulu, koniec Baszszara al-Asada, inwazja Putina na Ukrainę i atak Hamasu na Izrael — wszystkie te rzeczy uderzyły w Zachód zupełnie niespodziewanie. Dlaczego jesteśmy tak kiepscy w odczytywaniu reszty świata?
Christoph Meyer: W przeszłości również zdarzały się niespodzianki o historycznej sile. Pomyślmy o sowieckim stłumieniu Praskiej Wiosny, rosyjskiej inwazji na Afganistan, islamskiej rewolucji w Iranie — wszystko to przyszło niespodziewanie. Ale prawdą jest, iż ostatnie 10 czy 15 lat było erą niespodzianek.
Jakie są przyczyny takiej ślepoty na świat?
Jednym z powodów jest to, iż zapomnieliśmy o lekcjach z poprzednich wydarzeń. Arabska Wiosna zaskoczyła nas, ponieważ zapomnieliśmy, jak słuchać ulicy, zamiast polegać wyłącznie na kontaktach z tamtejszymi organami bezpieczeństwa.
Widzę trzy czynniki wzrostu liczby niespodzianek. Po pierwsze, Zachód osłabł, USA wycofały się z Bliskiego Wschodu, interwencje w Iraku i Afganistanie wyczerpały wiele rezerw. To zachęciło miejscowych graczy do ataku na fundamentalne zasady liberalnego porządku światowego. Po drugie, zglobalizowana gospodarka oznacza, iż choćby odległe wydarzenia, takie jak nasze łańcuchy dostaw, mają na nas poważny wpływ.
A nasi politycy nie są winni?
To mój trzeci punkt. Wielu decydentów jest przeciążonych zalewem informacji, na które są stale narażeni. Nieustannie napływają ostrzeżenia, czy to od służb wywiadowczych, czy od dyplomatów. Dzisiejsi decydenci mają mniej czasu w myślenie niż w przeszłości. Czy moje własne założenia są obalane? Czy muszę je ponownie przemyśleć? Jest to trudne dla polityka, który spieszy się z jednego spotkania na drugie i którego wiedza o świecie często składa się tylko z półprawdziwych doniesień medialnych lub półstronicowych podsumowań, które są mu przekazywane.
Dotyczy to również innych krajów, ale Niemcy wydają się szczególnie słabe w rozpoznawaniu tego, co dzieje się na świecie.
Być może dlatego, iż Niemcy mają większe niż inne kraje problemy ze strategicznym myśleniem i działaniem. A także dlatego, iż Niemcy nie mają takiej kultury w podejściu do błędów jak Stany Zjednoczone i Wielka Brytania. Tam po ewidentnych błędach w ocenie sytuacji podmioty państwowe zadają sobie pytanie: dlaczego się myliliśmy? W Niemczech jest inaczej. Gdybyśmy zadali sobie pytanie, dlaczego nie zauważyliśmy tego po inwazji na Krym w 2014 r., prawdopodobnie nie zwiększylibyśmy naszej zależności od rosyjskiego gazu i posłuchalibyśmy ostrzeżeń o inwazji na Ukrainę w 2022 r.
Wymaga to dobrych służb wywiadowczych, ale także polityków, którzy ich słuchają.
W Niemczech brakuje uznania dla służb wywiadowczych. „Punkt zwrotny” ogłoszony w 2022 r. ledwo do nich dotarł. Zupełnie inaczej jest w Wielkiej Brytanii, gdzie służby są podziwiane. Ludzie wciąż są dumni z faktu, iż złamali niemieckie tajne kody podczas II wojny światowej. Przeplata się to z ideą, iż Wielka Brytania powinna odgrywać istotną rolę na świecie. Nieufność Niemców wobec służb wywiadowczych i wojska ma dobrze znane przyczyny historyczne.
Zgubne skutki moralizowania w polityce zagranicznej
„Polityka pokojowa”, „feministyczna polityka zagraniczna” — czy niemiecka polityka cierpi na kompleks moralny?
Patrzenie na świat takim, jakim jest, nie jest mocną stroną Niemiec. Polityka zagraniczna jest gwałtownie moralizowana. Zamiast pytać, jakie są dokładne fakty, gdzie nasze założenia polityczne nie są lub już nie są poprawne, lubimy rozmawiać o wartościach. Znajduje to odzwierciedlenie w strukturach państwowych. Nie ma centralnej, silnej instytucji, która zbierałaby ustalenia służb i mówiła politykom: taka jest sytuacja, taki jest obraz sytuacji przedstawiony przez wywiad, nie możecie tego zignorować. Zamiast tego są tylko wewnętrzne opinie ministerstw.
Jak radzą sobie z tym Brytyjczycy?
Istnieje Joint Intelligence Committee (Połączony Komitet Wywiadu). Jest to miejsce, w którym oceny różnych służb są zestawiane i przesyłane do Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Jak dotąd Niemcy uważają, iż mogą obejść się bez takiej rady. Przewodniczący JIC jest wysokim urzędnikiem państwowym u schyłku swojej kariery, co wzmacnia jego niezależność. Wiele robi się również w celu zapewnienia profesjonalnych szkoleń dla analityków w ministerstwach poszczególnych krajów. Londyn jest mocno zaangażowany w Sojusz Pięciorga Oczu, współpracę wywiadowczą z Kanadą, Australią, Nową Zelandią, a przede wszystkim Stanami Zjednoczonymi. Chcą być w stanie nadążyć za tym, co również usprawnia pracę brytyjskich służb.
Siedziba brytyjskiej GCHQ (Centrali Łączności Rządowej). Zdjęcie ilustracyjne
Jednak choćby najlepsze służby na kilka się zdadzą, jeżeli politycy nie wezmą pod uwagę ich ustaleń — takich jak ostrzeżenia niemieckiego wysłannika w Kabulu przed atakiem talibów.
Ta kwestia jest w tej chwili analizowana w parlamencie i tak powinno być. Jest tu delikatna granica: jako polityk mogę czasami mieć dobre powody, by nie wierzyć w pewne prognozy służb lub działać inaczej, niż mi doradzono. Gorzej, jeżeli wybieram z ich analiz to, co mi odpowiada, a choćby całkowicie pomijam niewygodne raporty. jeżeli tak się dzieje, muszą zostać wyciągnięte konsekwencje. Decydent musi ponieść odpowiedzialność. jeżeli nie wierzy się analizom służb wywiadowczych, być może muszą one poprawić lub zmienić sposób, w jaki komunikują się ze swoimi klientami politycznymi.
W przypadku Kabulu pytanie brzmi: w jaki sposób przekazywano i filtrowano oceny służb? Co otrzymali decydenci i jak zostało to zrozumiane? Najwyraźniej otrzymano raporty, które mówiły, iż wszystko zajmie trochę czasu, iż miasta się utrzymają — a nie ostrzeżenie wysłannika w Kabulu.
Innym poważnym przykładem jest atak na Ukrainę. Czy opór polityczny w Berlinie był zbyt duży, by dostrzec, co planuje Putin?
Powiedziałbym, iż tak. Było wystarczająco dużo krytycznych ocen rozwoju Rosji pod rządami Putina i jego rewizjonistycznych celów. Ale być może większym problemem była błędna ocena Ukrainy — założenie, iż są skorumpowani, iż zostaną pokonani, iż to się gwałtownie skończy. Tutaj widać, jak ogromnie ważna jest wiedza strategiczna. Być może prawidłowa ocena doprowadziłaby do wcześniejszych dostaw broni, a tym samym zwiększyłaby cenę, jaką musiał zapłacić Putin. Być może zostałoby to choćby uwzględnione w obliczeniach Putina przed inwazją i miałoby znaczenie.