Nowe NATO i rola Polski w Sojuszu wobec wojny na Ukrainie [Analiza]

krzysztofwojczal.pl 1 rok temu

W dniach 11-12 lipca ma odbyć się szczyt w NATO w Wilnie. Wydarzenie będzie miało charakter symboliczny, a jednocześnie są spore oczekiwania, jeżeli chodzi o komunikaty NATO względem Rosji oraz Ukrainy.

Samo miejsce szczytu jest nieprzypadkowe, bowiem Wilno jest stolicą państwa członkowskiego NATO, która leży zaledwie nieco ponad 20 km od granicy z Białorusią i ok. 170 km od Mińska. Jednocześnie Litwa graniczy z Federacją Rosyjską poprzez Obwód Kaliningradzki i jest jednym z państw bałtyckich, które były dotychczas uważane za słaby punkt NATO. Dodatkowo to poprzez Litwę – po przebyciu tzw. „Przesmyku Suwalskiego” – można dotrzeć drogą lądową do pozostałych nadbałtyckich członków NATO: Łotwy i Estonii.

Wreszcie, szczyt w Wilnie będzie pierwszym z udziałem co najmniej jednego nowego członka NATO. Do sojuszu przystąpiła już bowiem Finlandia, a nie jest wykluczone, iż do lipca do Paktu Północnoatlantyckiego dołączy również Szwecja.

Jednak to nie wszystko. Sekretarz Generalny NATO Jens Stoltenberg zapowiedział – w czasie wizyty w Kijowie z 20 kwietnia 2023 roku – iż przyszłe uczestnictwo Ukrainy w NATO będzie jednym z głównych tematów obrad w Wilnie. Obrad, na które został zaproszony prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełeński.

Lipcowy szczyt może stać się jeszcze bardziej istotny i symboliczny, ponieważ wciąż realizowane są negocjacje międzypaństwowe dotyczące decyzji NATO związanych z trwającą wojną na Ukrainie. Wiele się jeszcze może wydarzyć.

Warto się jednak zastanowić nad tym, w jaką stronę powinni podążać członkowie Paktu Północnoatlantyckiego, jaki wspólny azymut muszą sobie wyznaczyć oraz jak realizować wyznaczone cele? Jaki kształt powinno przybrać NATO na czas wojny na Ukrainie, ale i przede wszystkim na okres po jej zakończeniu?

Powyższe zagadnienie było tematem debaty strategicznej organizowanej przez Biuro Bezpieczeństwa Narodowego, która odbyła się 20 kwietnia w Pałacu Belwederskim w Warszawie. Analiza będąca podstawą niniejszego tekstu powstała na potrzeby owego wydarzenia.

Należy w tym miejscu zastrzec, iż opracowanie powstało na bazie informacji jawnych, a autor zdaje sobie sprawę z ograniczeń związanych z jego brakiem wiedzy dotyczącej ustaleń niejawnych lub rozmów zakulisowych. Tym samym nie jest możliwe ocenienie w jakiej części poniżej przedstawiona koncepcja jest realna do zrealizowania. Zwłaszcza uwzględniając rzeczywiste możliwości Polski w sprawie negocjacji poszczególnych punktów oraz wiedzę dotyczącą prawdziwego stanowiska partnerów z NATO.

Czy NATO określiło cele strategiczne w kontekście wojny na Ukrainie?

Sytuacja geopolityczna na świecie zmienia się, co wymusza na różnego rodzaju organizacjach międzynarodowych dostosowywanie się do nowych uwarunkowań. Bez elastycznego podejścia oraz modyfikacji założeń, przestarzałe struktury kruszeją do momentu, gdy runą całkowicie.

Nie ulega więc wątpliwości, iż NATO musi reagować i ewoluować. Wyznaczać nowe lub modyfikować dotychczasowe cele. W kontekście interesów całego NATO jawi się tutaj kilka płaszczyzn, w tym m.in.:

  1. strategiczne interesy oraz cele NATO pośród współczesnych wyzwań i sytuacji międzynarodowej.
  2. strategiczne interesy oraz cele NATO związane z rywalizacją z Federacją Rosyjska,
  3. strategiczne interesy oraz cele NATO związane z trwającą wojna na Ukrainie.

W ramach pierwszego zagadnienia nie można pominąć kwestii wzrostu roli oraz potęgi Chińskiej Republiki Ludowej. Czy Pakt Północnoatlantycki powinien rozszerzyć zakres swoich zainteresowań i oddziaływania poza tzw. świat atlantycki? Brak choćby zasygnalizowania tego tematu należałoby uznać za poważne uchybienie, jednak nie będzie on stanowił podstaw do szerszych rozważań zamieszczonych w niniejszym artykule.

Ujmując temat możliwie najzwięźlej, format NATO nie przewidywał tak daleko idących ambicji, o czym świadczy treść art. 6 traktaty waszyngtońskiego dotyczącego zasięgu terytorialnego sojuszu. I z uwagi na rozbieżności interesów, geograficzne położenie państw członkowskich oraz wiele innych czynników powinno tak – na ten moment – pozostać. Choć należy pamiętać, iż NATO działało już militarnie poza regionem północnego Atlantyku w czasie misji stabilizacyjnej w Afganistanie.

Jednak wydaje się, iż kwestie bezpieczeństwa na Dalekim Wschodzie winny leżeć przede wszystkim (choć nie wyłącznie) w kompetencjach państw z tamtego regionu oraz Stanów Zjednoczonych. Oczywiście państwa NATO muszą kalkulować wpływ globalnego układu sił oraz poszczególnych wydarzeń w innych regionach świata na sytuację strategiczną Paktu oraz jego poszczególnych członków. NATO powinno wpływać i oddziaływać na miejsca i wydarzenia, od których zależy bezpieczeństwo dla członków sojuszu. Granica zasięgu oddziaływania NATO z pewnością nie powinna być kategorycznie zarysowana, jednak granice podejmowania ewentualnych działań militarnych a także rozszerzania sojuszu – już tak. Czy misje wojskowe NATO w rejonie Dalekiego Wschodu są niezbędne by ochronić Stany Zjednoczone i ich terytorium przed napaścią Chin? Pytanie wydaje się być retoryczne. Inną jest bowiem sytuacja, w której to Chińskie okręty pływałyby w okolicach wybrzeży Stanów Zjednoczonych, a inną sytuacją jest, gdy to US Navy operuje w rejonie wybrzeży Chińskiej Republiki Ludowej. Trudno byłoby uznać, iż Tajwan oddzielony od USA bezkresem Pacyfiku pełni dla Amerykanów rolę strefy buforowej podobnie jak Ukraina w kontekście bezpieczeństwa Europy. I choćby jeżeli uważamy, iż NATO powinno rozszerzać się i działać w innych rejonach świata, to z pewnością tego poglądu nie podzielają wszyscy członkowie sojuszu. Wobec czego temat sprowadza się do zagadnienia czysto teoretycznego.

Bezsprzecznym jest natomiast to, iż europejska część sojuszu musi mieć świadomość amerykańskich wyzwań w innych rejonach świata. W związku z czym Europejczycy powinni w dużej mierze sami zadbać o bezpieczeństwo w swoim otoczeniu. I takie oczekiwania są zresztą formułowane przez administracje z Waszyngtonu, co dość stanowczo demonstrował prezydent Donald Trump.

Strategiczne interesy oraz cele NATO

Znajdujemy się w momencie historycznym dla Paktu Północnoatlantyckiego, bowiem obserwujemy ponowne redefiniowanie interesów, celów oraz zadań NATO. Pakt powstał w celu powstrzymywania ZSRR w określonym rejonie i stał się tarczą państw zachodnich przeciwko Układowi Warszawskiemu. Rozpady ZSRR oraz UW osierociły NATO, które zaczęło pełnić rolę stabilizacyjną, a także ochronną dla członków sojuszu. Kolejne koncepcje strategiczne sojuszu lat: 1991, 1999 zakładały współpracę z Rosją. W praktyce panowało wówczas powszechne przekonanie o ustaniu zagrożenia dla NATO.

Sytuacja zmieniła się po 11 września 2001 roku, kiedy to na skutek zamachów terrorystycznych w USA, NATO po raz pierwszy uruchomiło procedury związane z art. 5 traktatu waszyngtońskiego. Był to impuls do redefiniowania celów sojuszu, który przyjął na siebie zadanie zwalczania światowego terroryzmu. Tak nieostre ujęcie priorytetu NATO skutkowało później prowadzeniem operacji wojskowej w Afganistanie, co w sposób jednoznaczny wykraczało poza wcześniej określane granice geograficzne działań NATO. I było również konsekwencją uznania, iż wróg sojuszu („terroryzm”) może atakować jego członków organizując się w dowolnym miejscu na świecie. Wobec czego, by móc zwalczyć zagrożenie, członkowie sojuszu zgodzili się na podjęcie działań tam, gdzie uznano to za niezbędne.

W tym czasie Rosja stała się dla NATO partnerem, a nie przeciwnikiem. Okres ten potocznie nazywamy resetem relacji Zachodu z Moskwą. Ten trwał mniej więcej do 2013 roku, a skończył się definitywnie w momencie pierwszej rosyjskiej inwazji na Ukrainę z 2014 roku. Nie zmienia to faktu, iż status Rosji jako partnera Zachodu miał swoje odzwierciedlenie w dokumentach aż do 2022 roku, kiedy to na szczycie w Madrycie zatwierdzono nową strategię zastępując Koncepcję Strategiczną NATO z 2010 roku, która została przyjęta na szczycie w Lizbonie. Tak więc dopiero po drugiej inwazji na Ukrainę, Sojusz oficjalnie uznał politykę Rosji za największe zagrożenie.

Na szczycie w Hiszpanii z ubiegłego roku wskazano również m.in. na niebezpieczeństwa płynące z polityki Chińskiej Republiki Ludowej. Stwierdzono, iż ośrodek władzy w Pekinie wykorzystuje narzędzia na różnych płaszczyznach (od politycznej po gospodarczą i wojskową) w celu zwiększania swoich wpływów, co jest wyzwaniem dla NATO.

Uznano w konsekwencji, iż najważniejszymi zadaniami dla Sojuszu jest odstraszanie oraz ewentualna obrona, gdy to odstraszanie zawiedzie. Wskazano również na potrzebę podejmowania działań w celu zapobiegania kryzysom oraz zarządzania nimi. Nie ulega wątpliwości, iż madrycki szczyt oraz nowa koncepcja strategiczna miały charakter przełomowy. Zarysowano ramy architektury bezpieczeństwa w jakiej NATO chciałoby funkcjonować, określono zagrożenia dla niej, a także wskazano w sposób ogólny metody neutralizacji tych zagrożeń. Można więc stwierdzić, iż strategiczne interesy i cele NATO w kontekście sytuacji globalnej są dość jasne. Chodzi o zapobieganie powstaniu zagrożenia dla Sojuszu, a jeżeli takie się pojawi, wówczas należy zarządzać, odstraszać, a wreszcie się obronić. Obok innych (tj. terroryzm czy sytuacja na Bliskim Wschodzie) wskazano dwa główne źródła problemów: Rosję oraz Chiny. Z tego rodzaju ustaleniami nie sposób polemizować. Jednak wydaje się, iż nie wyczerpały one zagadnień, w których NATO powinno zdefiniować swoje interesy strategiczne.

Wciąż do końca nie wiadomo, do jakiego rozstrzygnięcia w wojnie na Ukrainie powinny dążyć państwa sojuszu. Określenie akceptowalnych dla NATO warunków pokojowych rodzi z kolei pytanie, jakie są strategiczne cele NATO w kontekście relacji z Rosją? Jak powinna ona wyglądać, jakie warunki należy jej narzucić, by nie stanowiła już zagrożenia dla sąsiadów?

Jaka Rosja jest korzystna dla NATO?

Skoro Koncepcja Strategiczna NATO nałożyła na sojusz i jego członków obowiązek myślenia o przyszłych zagrożeniach oraz prezentowania aktywnej postawy w celu uniknięcia takowych, to pytaniem nadrzędnym wydaje się być to, jakiej Rosji NATO chciałoby w przyszłości? jeżeli bowiem ośrodek z Moskwy został wskazany jako najbardziej zagrażający bezpieczeństwu Sojuszu, to należy sobie odpowiedzieć na pytanie, co można zrobić by ten stan zmienić?

Nie ulega wątpliwości, iż część państw należących do Paktu Północnoatlantyckiego chciałoby wrócić do stanu z czasów resetu relacji z Rosją. Decydenci z niektórych stolic być może wyobrażają sobie, iż taki scenariusz pozostało możliwy i byłby korzystny. Ale czy na pewno?

Historia dowodzi, iż Kreml przestawał być dla Zachodu zagrożeniem wówczas, gdy borykał się z ogromnymi problemami wewnętrznymi. Każda konsolidacja władzy w Moskwie oraz wzrost siły i znaczenia całego kraju rodziła następnie coraz bardziej roszczeniową, agresywną oraz ekspansywną politykę zagraniczną prowadzoną przez Rosjan. Prowadzi to do konstatacji, iż za każdym razem gdy Zachód odpuszcza Kremlowi, a Moskwa posiada warunki do budowy swojej potęgi, kończy się to katastrofą. Innymi słowy, następny reset z Rosją – choćby po jej porażce militarnej na Ukrainie – dawałby Moskwie szansę na przygotowanie się na kolejne starcie z Zachodem. Rosjanie – deklarując przyjaźń i współpracę – znów czekaliby na moment słabości Zachodu po to, by go wykorzystać. I zwiększyć swoją strefę wpływów. Gdyby odbywało się to w sposób pokojowy (dzięki ustępstwom Zachodu) wówczas Rosjanie zwiększaliby swoje oczekiwania oraz żądania. W nieskończoność. Bowiem każde ustępstwo wobec Rosji, zwiększa jej potęgę. A wzrost siły wzmaga u decydentów w Moskwie poczucie potrzeby redefiniowania dotychczasowych ustaleń. Skoro bowiem proporcja sił się zmienia – na korzyść Kremla – to dotychczasowy układ sił również powinien być zmieniany z korzyścią dla Rosji. To samonakręcająca się spirala eskalacji.

Próby czasu nie przetrwała również teza, zgodnie z którą należy dbać o siłę Rosji po to, by ta mogła balansować potęgę Chin i wspierać jednocześnie interesy Zachodu wobec Pekinu. Takie postrzeganie sytuacji geopolitycznej okazało się naiwne.

Doświadczenia z ostatnich dekad dowodzą, iż silna Rosja wcale nie wchodzi w ostrą rywalizacje z Chinami. Przeciwnie, rzuca wyzwania tylko i wyłącznie Zachodowi, choćby jeżeli ten wcześniej był przyjaźnie nastawiony. Dlaczego? Bowiem pomiędzy Chinami a Rosją w zasadzie nie istnieje strefa buforowa. Za taką można by uznać Mongolię, jednak z różnych przyczyn – w tym z powodu geografii – Rosjanie mogą z łatwością spacyfikować Ułan Bator. Z perspektywy Moskwy granica z Chinami i strefy wpływów w jej obrębie są dość jasno wytyczone. Istniejący podział jest łatwy do zachowania dla obu stron i trudny do zmienienia (również z uwagi na odstraszanie atomowe). Jednocześnie Rosja jest zbyt słaba na Dalekim Wschodzie, gdzie brakuje jej infrastruktury, populacji, przemysłu i wielu innych rzeczy. Pisząc krótko – potęgi. Z kolei tym wszystkim dysponują Chińczycy.

Również w Azji Centralnej władze z Kremla posiadają niezaprzeczalną przewagę. Wszystkie najważniejsze złoża gazu i ropy znajdują się w obrębie Jeziora Kaspijskiego. Na tym akwenie niepodzielnie dominują rosyjskie: lotnictwo i flota. Tak więc Rosjanie z łatwością mogliby wysadzić instalacje gazowe, z których Chińczycy czerpią błękitne paliwo. To pokazuje, iż Pekin znajduje się – na płaszczyźnie gazowej – między młotem a kowadłem. Z jednej strony Chiny uzależnione są od morskich dostaw LNG, z drugiej alternatywą są strategiczne złoża z Azji Centralnej, których dostawy są zależne w kwestiach bezpieczeństwa od dobrej woli Moskwy. Innymi słowy, rywalizacji rosyjsko-chińska o Azję Centralną nie wiąże się dla Kremla z wielkim ryzykiem. Ostatecznie bowiem – gdyby doszło do walki na noże – to Rosjanie mogliby odciąć Chińczyków od gazu. Nawet, jeżeli Ci drudzy przejęliby całkowitą polityczną i gospodarczą kontrolę nad Kazachstanem, Uzbekistanem czy choćby Turkmenistanem.

Regionami gdzie Rosjanie mogą najwięcej stracić – ale także najwięcej zyskać – są Kaukaz (i dalej Bliski Wchód a choćby Afryka) i Europa. Właśnie dlatego ilekroć Moskwa rośnie w siłę, to kieruje swój niepochamowany apetyt właśnie w tamte kierunki. To jest przyczyna strukturalnego konfliktu interesów między Federacją Rosyjska a NATO czy szeroko pojmowanym Zachodem. Jednocześnie środkowowschodnia część Europy oraz Kaukaz są strefami buforowymi, na których istnieją mniejsze i słabsze państwa. Część z nich nie jest objęta żadnym dużym sojuszem dającym gwarancje bezpieczeństwa, w tym nuklearne.

Z tych powodów, strategia polegająca na nie osłabianiu Rosji – a choćby jej wzmacnianiu – wcale nie działa z korzyścią dla Zachodu oraz nie rodzi problemów dla Chin. Jest dokładnie odwrotnie. Ilekroć na Kremlu pojawia się przekonanie o swojej potędze i przewagach, tylekroć Rosja staje się dużym problemem dla Zachodu – ku uciesze władz z Pekinu.

Prowadzi to do dość prostej konstatacji. W strategicznym interesie NATO (i Zachodu) leży utrzymywanie Federacji Rosyjskiej w permanentnej słabości. Słabość rodzi w Moskwie obawy przez Chinami, a jednocześnie nie pozwala prowadzić ekspansji na Zachód. Słabość Rosji zachęca Chiny do uderzania w interesy tej pierwszej, a więc stwarza warunki do sporów na linii Moskwa – Pekin. Co z kolei wpycha Kreml w objęcia Zachodu. Jest więc dokładnie odwrotnie, niż to przedstawiało wielu ekspertów i analityków przez całe dekady, a co było jednym z filarów resetu i normalizacji relacji z Rosją. Oczywiście, tak jak to pisałem w tekście pt.: „reset Obamy uratował Świat i Polskę?”, reset Baracka Obamy był konieczny, a jednocześnie pozwolił na moment utrzymać Władimira Putina w ryzkach. Akurat w chwili, gdy Amerykanie byli pochłonięci wojnami w Iraku i Afganistanie oraz nie mieli siły na rywalizację z Moskwą. Jednakże uzasadnienie tegoż resetu jest zupełnie inne niż to, zgodnie z którym Rosję należało pozyskać przeciwko Chinom. Akurat ta ostatnia teza okazała się błędna i pozbawiona sensu. Wyciąganie nieprawidłowych wniosków z racjonalnych działań bywa katastrofalne. Odpuszczanie Rosji (a więc jej wzmacnianie) nie tylko nie służy interesom Polski, to nie jest również korzystne całego NATO i Zachodu.

Oczywiście w tym miejscu może zrodzić się kolejne pytanie, czy utrzymywanie słabości Rosji nie prowadzi jej ku równi pochyłej? Co może objawić się desperacją i zdeterminowaniem. Podnieść jednak należy, iż znacznie łatwiej jest kontrolować i zarządzać słabą Rosją – świadomą swoich braków – niż Rosją przekonaną o własnej potędze, która czeka tylko na dobry moment (trudny dla Zachodu) by rzucić kolejne wyzwanie oraz żądać korekty wcześniejszych uzgodnień.

Mając świadomość tego wszystkiego należy się zastanowić, jak przełożyć owe prawidła na sytuację bieżącą oraz przyszłą. Jakie są cele i priorytety NATO jeżeli chodzi o wojnę na Ukrainę, oraz jakie warunki chcielibyśmy narzucić Federacji Rosyjskiej w rozmowach pokojowych?

Co będzie zachodnim zwycięstwem na Ukrainie?

Na bazie przedstawionej wyżej argumentacji koncepcja strategiczna związana z wojną na Ukrainie wydaje się być prosta. Federacja Rosyjska musi wyjść z tej wojny osłabiona. Nie może wiele (albo zgoła nic) zyskać. Jednocześnie spadek potencjału Kremla nie powinien być chwilowy (krótkoterminowy). Moskwa musi skończyć konflikt jako geopolityczny, gospodarczy i militarny karzeł, pozbawiony szans na szybkie odzyskanie siły. Tylko taki scenariusz pozwoli – w odpowiednio długiej perspektywie czasowej – zneutralizować możliwość pojawienia się kolejnego zagrożenia ze strony Federacji Rosyjskiej. Można będzie wówczas uznać, iż NATO poradziło sobie z najważniejszym przeciwnikiem określonym w Koncepcji Strategicznej z 2022 roku.

Pytanie, czy w ten sposób NATO nie wzmocni Chińskiej Republiki Ludowej? Jest to pytanie tylko pozornie zasadne. Rosjanie lubią przekonywać Zachód, iż są nam potrzebni przeciwko Chińczykom. Z drugiej strony jeszcze nigdy (i nic) nie zaoferowali w kontekście ujarzmiania Pekinu (z przyczyn wyżej opisanych). Prawda jest natomiast taka, iż Chińczycy kilka by zyskali na osłabieniu Federacji Rosyjskiej (chyba, iż ta by się rozpadła). Arsenał jądrowy a także militarna dominacja Rosjan na Morzu Kaspijskim zabezpieczałyby interesy Rosji przez Chinami. Jednak Rosjanie nie pełnią praktycznie żadnej roli, jeżeli chodzi o współpracę z USA, Japonią czy Koreą Południową i Tajwanem w celu ograniczania chińskiej ekspansji u swoich wybrzeży. Tak więc utrata siły przez Rosjan miałaby zerowy wpływ na bezpieczeństwo sojuszników Stanów Zjednoczonych na Dalekim Wschodzie.

Natomiast Amerykanie zyskaliby na innych kierunkach. Krótkie ręce Moskwy skłoniłyby bowiem Hindusów do pozyskania dla siebie wsparcia z Waszyngtonu do balansowania Chin. Dotychczas Indie mocno stawiały na Moskwę, a jednocześnie były zdystansowane do USA. Bez silnej Rosji to musiałoby się zmienić. W wariancie rosyjskiej smuty pogorszyłaby się również sytuacja Iranu czy Syrii, a więc kolejnych dwóch reżimów, z którymi Zachód ma problem. W Afryce jedno zmartwienie mniej mieliby Francuzi. Na Bliskim Wschodzie i na Kaukazie wzmocniłaby swoją pozycję Turcja. Rosjanie musieliby się również wycofać z konfliktu w Libii. Z ulgą odetchnęliby Skandynawowie oraz Finowie, a już znacznie bezpieczniej poczuliby się Bałtowie, Rumunii, Słowacy oraz Polacy.

Utrzymanie bufora

Niewątpliwie rosyjskie zwycięstwo na Ukrainie wygenerowałoby – z perspektywy całego NATO – wiele problemów. Uzasadniałem to wielokrotnie, choć wydaje się to być oczywiste. W konsekwencji w interesie Sojuszu jest to, by Rosja nie wygrała na Ukrainie, a Kijów pozostał po wojnie niezależny od Moskwy. Jednak i to założenie musi mieć charakter trwały. Innymi słowy, sytuacja w której Rosja – po odzyskaniu sił – atakuje Ukrainę po raz trzeci jest nie do zaakceptowania. Tak z perspektywy Ukraińców, jak i samego NATO. To jest właśnie ten czas i moment, w którym należy aktywnie zadbać o neutralizację przyszłego zagrożenia (Rosji).

Niezależnie jednak od tego jak dużą porażkę poniesie rosyjska armia na Ukrainie, nie można zakładać a priori, iż Moskwa zaniecha odbudowy potencjału militarnego i nie będzie gotowa do kolejnych agresji za kilka lat. Zachód ma jedynie ograniczone opcje oddziaływania na rosyjskie zdolności w tym zakresie (np. utrzymanie sankcji).

To, co zależy od decyzji i działań NATO to uodpornienie państw otaczających Rosję na jej ewentualną agresję. Ukraina stanowi niezwykle istotny bufor dla Sojuszu. Bez jej opanowania, Rosjanie nie posiadają dogodnych strategicznie warunków do zagrożenia państwom NATO.

Tak więc powojennym priorytetem Sojuszu powinno być uniemożliwienie Moskwie przeprowadzenie trzeciej inwazji na Ukrainę.

Rozszerzenie NATO

Odpowiednim do tego narzędziem wydaje się być wciągnięcie Ukrainy do NATO oraz objęcie jej gwarancjami bezpieczeństwa z art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego. Ukraina będzie po wojnie państwem zdewastowanym, słabym oraz niezdolnym do samodzielnego wystawienia dużej nowoczesnej armii, która miałaby wziąć udział w kolejnym przedłużającym się konflikcie.

Nawet finansowa i sprzętowa pomoc z Zachodu, które dałyby możliwość ukraińskim siłom zbrojnym utrzymanie dużego potencjału militarnego, mogłyby nie wystarczyć na zniechęcenie Kremla do ataku. Jednocześnie objęcie Ukrainy gwarancjami bezpieczeństwa tylko przez wybrane państwa NATO, mogłoby wręcz zachęcić w przyszłości Moskwę do przetestowania obietnic tych państw. I ewentualnego zdewastowania ich wizerunku na arenie międzynarodowej. Pisemne deklaracje mogą okazać się niewystarczające, by odstraszyć Rosjan. Tak w kontekście gwarancji ze strony wybranych państw jak i całego NATO.

Porównując obie opcje gwarancyjne, należy dostrzec zagrożenia płynące z rozwiązania „pomostowego” (by nie napisać połowicznego). Otóż udzielenie gwarancji dla Ukrainy ze strony kilku państw (z USA na czele, ale i Polską – państwem kluczowym) mogłoby wydłużyć lub zupełnie storpedować proces akcesji Ukrainy do NATO. Wzięcie na siebie obowiązku utrzymywania bezpieczeństwa Ukrainy przez wybranych członków Sojuszu zniechęcałoby pozostałych do przyłączenia się do – bądź co bądź – kosztownej i ryzykownej inicjatywy. Popularną stałaby się argumentacja, iż skoro połowiczne rozwiązania się sprawdzają (oczywiście do momentu ataku Rosji), to po co zmieniać format i rozszerzać NATO? Dlatego decyzja o zabezpieczeniu Ukrainy powinna być decyzją całego Sojuszu, który określiłby jasne procedury, warunki oraz terminy przystąpienia Ukrainy do NATO. Celem NATO-wskiej, a zarazem polskiej strategii względem Ukrainy winna być akcesja tej ostatniej do Paktu Północnoatlantyckiego. To w sposób definitywny rozwiązałoby problem bezpieczeństwa w strefie buforowej Sojuszu.

Należy też pamiętać o tym, iż uczestnictwo Polski w dedykowanym i oderwanym od NATO mechanizmie gwarancyjnym dla Ukrainy de facto oddawałoby w ręce Amerykanów decyzję o tym, czy Polska wchodzi do wojny z Rosją w obronie Ukrainy czy też nie. Nie oszukujmy się, w małej koalicji państw, Stany Zjednoczone miałyby daleko bardziej dominującą pozycję niż w NATO, co w zasadzie mogłoby się przełożyć na pewnego rodzaju automatyzm w zakresie ww. decyzji wojennej. Warto też wyobrazić sobie sytuację, w której USA i Polska będące częścią mini-koalicji wchodzą do wojny z Rosją na Ukrainie, a np. Niemcy tego nie robią… To stwarzałoby spore problemy polityczno, logistyczno, zaopatrzeniowe na wielu płaszczyznach. Są to kwestie, które należy brać pod uwagę, co wcale definitywnie nie przekreśla tego rodzaju rozwiązania jako ogólnie korzystnego dla Polski.

Oczywiście jednomyślność w zakresie przyjęcia Ukrainy do NATO i objęcia jej gwarancjami całego Sojuszu może być w obecnych uwarunkowaniach geopolitycznych trudna do osiągnięcia (głównie z uwagi na Węgry). Być może adekwatnym byłoby wypuszczenie pewnego rodzaju pogłoski czy narracji, iż lepiej mieć w NATO doświadczoną ukraińską armię niż blokujących strategiczne inicjatywy Sojuszu Węgrów. Tego rodzaju narracja puszczona nieoficjalnie w przestrzeń być może dałaby do myślenia Wiktorowi Orbanowi. Oczywistym jest, iż póki trwa konflikt na Ukrainie nie powinno się burzyć wizerunku jedności NATO. Jednak w tym miejscu omawiamy negocjacje z Rosją po rozstrzygnięciu militarnym konfliktu. Wówczas pacyfikacja lub karanie niepokornych sojuszników staje się bardziej realne i być może taką właśnie perspektywę należy już teraz zasygnalizować.

Misja pokojowa

Pojawia się ponadto problem luki czasowej wypadającej na okres pomiędzy zawarciem ewentualnego pokoju, a formalnym przyjęciem Ukrainy do Sojuszu. Rosja może bowiem próbować wykorzystać ten czas na realizację swoich zamierzeń. W ten czy inny sposób. By uniemożliwić rozszerzenie NATO, Kreml może następnym razem powtórzyć scenariusz z 2014 roku. Wkroczyć na wybrany odcinek terytorium ukraińskiego oraz zatrzymać się w celu zamrożenia konfliktu (jak w Donbasie). Do takiej ograniczonej obszarowo akcji armia rosyjska mogłaby się gwałtownie przygotować. Zwłaszcza, iż kierunków na jedno silne uderzenie jest multum, a Ukraińcom trudno byłoby zabezpieczyć je wszystkie (cała długość granic z Białorusią i Rosją).

By wykluczyć taki wariant wydarzeń, już teraz omawia się koncepcję wprowadzenia na Ukrainę sił pokojowych NATO. Tego rodzaju pomysł – tyle, iż w kontekście uniemożliwienia Rosjanom prowadzenia dalszej ofensywy na Ukrainie – przedstawiałem już drugiego dnia trwającej wojny. Wówczas wydawał się on abstrakcyjny, jednak niewykluczone, iż okaże się jedynym adekwatnym umożliwiającym osiągniecie strategicznego celu przez NATO jakim jest zabezpieczenie Ukrainy.

Wskazać należy, iż wysłanie misji pokojowo-stabilizacyjnej wpisuje się w działania prewencyjne i odstraszające, które zapobiegają pojawieniu się nowego zagrożenia dla członków Paktu Północnoatlantyckiego. jeżeli oddziaływanie sojuszu na obszary poza terytoria państw NATO mogłoby zapobiec przyszłym zagrożeniom dla członków Paktu, to podjęcie stosownych działań powinno być nie tylko opcją, ale wręcz obowiązkiem.

Polska dyplomacja powinna lobbować za powyższym rozwiązaniem lub jego wariantami przed lipcowym szczytem w Wilnie. Choć w tym zakresie osiągnięcie konsensusu w NATO może okazać się niezwykle trudne. Alternatywą mogłoby być rozmieszczenie wybranych państw NATO na Ukrainie (w tym USA), których celem byłoby zagwarantowanie spokojnego wejścia Kijowa do grona członków NATO.


Autoreklama: Zakup książkę lub ebooka: „TRZECIA DEKADA. Świat dziś i za 10 lat” w której treści przewidziano wojnę na Ukrainie i dowiedz się, co jeszcze może nas czekać w nadchodzących latach.

TRZECIA DEKADA. Świat dziś i za 10 lat


Zwycięstwo Ukrainy dla NATO

Mając określone interesy strategiczne NATO, w tym te dotyczące rywalizacji z Rosją, można pokusić się o sprecyzowanie jaki scenariusz wojenny na Ukrainie leży w interesie Sojuszu. Nie jest bowiem tak, iż interes ten jest tożsamy z interesem ukraińskim. Władze z Kijowa zapowiadają walkę do momentu odbicia wszystkich okupowanych przez Rosjan terytoriów – włącznie z Krymem i Donbasem. Oczywiście taki wariant wydarzeń byłby dla Sojuszu korzystny, problem w tym, iż wojna toczy się również na koszt państw członkowskich Paktu Północnoatlantyckiego. Nie chodzi tylko o wartość przekazywanej pomocy (w tym sprzętu wojskowego), ale również koszty pośrednie, takie jak: straty gospodarcze, ciężar utrzymywania wsparcia humanitarnego (w tym dla uchodźców) czy też koszty geopolityczne (zaangażowanie na froncie przeciw Rosji, w sytuacji rosnącej potęgi Chin).

Ponadto należy zauważyć, iż występują różnice w zakresie oceny wpływu trwania konfliktu na interesy poszczególnych państw. Korzystnym dla Ukrainy, ale i choćby Polski, byłoby szybkie rozstrzygnięcie konfliktu w sposób bardzo zdecydowany. Dewastujący dla rosyjskiej armii. Podobne zdanie w zakresie długości wojny (ale już niekoniecznie takiego jej rezultatu) z pewnością posiadają Francuzi, Niemcy lub inne państwa zachodniej Europy. Tymczasem u Amerykanów wydaje się, iż trwa dyskusja. Tak w temacie czasu trwania konfliktu jak i jego optymalnego rezultatu. Czy długa wykańczająca Rosję (ale i przy okazji Ukrainę) wojna nie dałaby lepszego efektu niż szybkie zakończenie konfliktu? Czy rzeczywiście dotkliwa klęska Rosji jest niezbędna, czy też warto dać Moskwie kolejną szansę, ale na waszyngtońskich warunkach?

Jak widać trudno jest określić jeden wspólny interes dla całego Sojuszu, bowiem poszczególne państwa posiadają inną optykę sytuacji. Natomiast można poszukać płaszczyzn, które realizowałyby interesy wszystkich, albo decydującej (w sensie podejmującej decyzje) części NATO.

Mając na uwadze wcześniej przedstawione tezy, stwierdzić należy, iż absolutnie w interesie większości jest trwałe osłabienie Rosji (może tylko Węgrzy i Niemcy by z tym polemizowali). Tą trwałość można osiągnąć poprzez wydłużanie wycieńczającej wojny. Jednak nie jest to jedyny sposób. Gdyby bowiem konflikt rozstrzygnąłby się gwałtownie i niekorzystnie dla Kremla, to efekt trwałego osłabienia Rosji można by uzyskać poprzez mechanizmy stosowane przez Zachód w czasie pokoju. Co zostanie rozwinięte w dalszej części analizy. To powinno przekonać USA do perspektywy Polski i Europy, a więc optyki państw, których wojna na Ukrainie dotyka najbardziej.

Wydaje się więc możliwe wypracowanie takiego wspólnego stanowiska NATO, zgodnie z którym Sojusz powinien wspierać szybkie i zdecydowane zwycięstwo Ukrainy, a następnie zadbać o permanentną słabość Rosji.

W tym miejscu należy sprecyzować, co oznacza „zwycięstwo Ukrainy” dla NATO. Czy odbicie wszystkich zajętych przez Rosjan po 2013 roku terytoriów jest niezbędne do tegoż zwycięstwa? Czy jest granica kosztów oraz czasokresu, których przekroczenie sprawia, iż przywracanie granic Ukrainy sprzed 2014 roku byłoby nieopłacalne?

Donbas stracony?

Biorąc pod uwagę zasoby militarne jakie byłyby potrzebne do odbicia całego Donbasu z Donieckiem i Ługańskiem włącznie, założenie, iż Ukraińcy daliby radę tego dokonać bez krwawych, kosztownych i długotrwałych walk byłoby dość ryzykowne. Operacja donbaska wymagałaby prawdopodobnie olbrzymiej ilości środków, zasobów ludzkich, a także czasu. A i tak nie ma gwarancji, iż by się powiodła. Dla przykładu zdobycie aglomeracji liczącej sobie 900 tys. mieszkańców wymagałoby jej okrążenia i oblegania. Odcięcia broniących się Rosjan od zaplecza i zasobów. Zmuszenia do kapitulacji, co wcale nie byłoby takie pewne i łatwe. Zwłaszcza, iż rosyjska armia może sobie pozwolić na obronę wybranych rejonów (jak Krym/Donbas) bez potrzeby utrzymywania wielkich sił wzdłuż granicy z Ukrainą. W odwrotnej sytuacji są Ukraińcy, którzy prowadząc ofensywę na wybranych kierunkach, muszą dbać o ochronę całej długości granic z Białorusią i Rosją. W konsekwencji Rosjanie mogą koncentrować siły, natomiast Ukraińcy muszą pozostać w większym lub mniejszym rozproszeniu oraz posiadać odpowiednie odwody.

Z tych względów odbijanie Donbasu byłoby arcytrudnym zadaniem, a w kontekście założenia szybkich rozstrzygnięć wojennych – prawdopodobnie niemożliwym do zrealizowania. Wniosek z tego płynie jeden. Gdyby Ukraińcom nie udało się w jakiś spektakularny sposób odbić omawianego rejonu w stosunkowo krótkim czasie, ale jednocześnie doszłoby do pobicia rosyjskiej armii w innych miejscach, wówczas NATO powinno przysiąść do rozmów pokojowych z Rosją. Niezależnie bowiem od sytuacji geopolitycznej oraz wewnętrznej Rosji, w Moskwie raczej nie zaakceptują oddania terytoriów, na których wciąż przebywałaby rosyjskie wojska. zwykle – fakt nie zawsze – to rozstrzygnięcia militarne decydują o transferach terytorialnych ustalonych w czasie negocjacji pokojowych.

Warto w tym miejscu zauważyć, iż część rejonu donbaskiego (ta zajęta jeszcze w 2014 roku) mogłaby być kulą u nogi powojennej Ukrainy. Lojalność tamtejszych mieszkańców byłaby dyskusyjna, co mogłoby generować problemy na przyszłość. Jednocześnie należy pamiętać o tym, iż Rosja – choćby będąc w trudnej sytuacji – może nie zaakceptować jednowymiarowych warunków pokojowych, które nie uwzględniałyby żadnych korzyści terytorialnych dla Moskwy. Władze z Kremla – jakiekolwiek by nie były – nie mogą pozwolić sobie na „kapitulację”, bowiem na drugi dzień mogłyby stracić mandat sprawowania władzy w Rosji. A to historycznie kończyło się różnie, jeżeli chodzi o osobiste konsekwencje dla władców. Z perspektywy Ukraińców, zadanie Rosjanom dotkliwej klęski oraz późniejsza akceptacja utraty Donbasu wydaje się być ceną, jaką powinni zapłacić za trwały pokój. Walka do odzyskania każdego metra Ukrainy nie będzie uzasadniona, jeżeli po zawarciu pokoju zabraknie Ukraińców, którzy mogliby z tego „sukcesu” militarnego skorzystać. Kijów musi dzisiaj deklarować walkę o wszystko, ponieważ boi się, iż brak okazywania determinacji skłoni Zachód do zawarcia zgniłego rozejmu. Natomiast gdyby Ukraińcy otrzymali żelazne gwarancje bezpieczeństwa na czas pokoju, wówczas będą skłonni do odejścia od bezkompromisowego stanowiska.

Krym odzyskany

Wojskowi wskazują na fakt, iż istnieją realne szanse na przeprowadzenie operacji wojskowej umożliwiającej odzyskanie Krymu. Półwysep można odciąć fizycznie od zaopatrzenia z Rosji, a wówczas można doprowadzić do jego kapitulacji. Być może choćby bez potrzeby ryzykownego szturmowania. Mało tego, przy użyciu odpowiednich sił i środków (już istniejących), jest szansa na dokonanie tego w relatywnie krótkim czasie.

Odzyskanie Krymu dla Ukrainy byłoby korzystne dla wielu członków NATO. Kontrolowanie Półwyspu ułatwia dominację na Morzu Czarnym oraz możliwość blokowania portów ukraińskich z Odessą włącznie. Krym w rękach Rosji to zagrożenie dla Turcji, Bułgarii, Rumunii oraz Ukrainy, która w założeniu powinna stać się członkiem NATO. Na osłabieniu Rosjan na omawianym akwenie zależy również Stanom Zjednoczonym oraz Zjednoczonemu Królestwu. Anglosaskie potęgi morskie z pewnością zyskałyby na opcji korzystania z portu w Sewastopolu. Wymienione państwa z pewnością posiadają wolę polityczną oraz interesy w tym, by pozbawić Rosjan kontroli nad Krymem.

Jednocześnie odzyskanie półwyspu jest dla Ukrainy najważniejsze w zakresie bezpieczeństwa żeglugi morskiej na szlaku do cieśnin tureckich i dalej na Morze Śródziemne. Warto, by przyszły sojusznik NATO gwałtownie zyskał w tym kontekście samodzielność i nie musiał zależeć od pomocy innych. Do tego czasu floty US Navy lub Royal Navy mogłyby korzystać z Sewastopola jako bazy umożliwiającej neutralizację Floty Czarnomorskiej.

Tak więc odzyskanie Krymu jest korzystne na wielu płaszczyznach nie tylko dla Ukrainy, ale i całego NATO. Jednocześnie wydaje się leżeć w możliwościach samych Ukraińców. W konsekwencji można wyciągnąć wniosek, iż Ukraina pomniejszona o Donbas, ale z przywróconym Półwyspem Krymskim jest optymalnym wariantem pokojowym z tych realnych do osiągnięcia w relatywnie krótkim czasie i nie wymagającym zwiększania hekatomby wymaganej do bezkompromisowego zwycięstwa.

Zakreślenie warunków zwycięstwa (celu) na Ukrainie dla NATO pozwala w konsekwencji odpowiedzieć na pytanie, co Sojusz powinien zrobić, by takie zwycięstwo osiągnąć? Skoro czas i koszty powalenia Rosji pełnią kluczową rolę, to niezbędnym wydaje się nieograniczone politycznie wsparcie w zakresie dostaw sprzętu militarnego dla Ukrainy. Ukraińcy powinni jak najszybciej otrzymywać zasoby pozwalające im na zadanie rosyjskiej armii druzgocącej klęski.

Ponadto można zacząć się zastanawiać, czy NATO nie powinno być przygotowane do działania, gdyby przebieg wydarzeń tego wymagał. Być może taka sytuacja nie zaistnieje, jednak należy szykować się na najgorsze scenariusze, takie jak ten który opisałem w analizie: „Interwencja na Ukrainie – jak powstrzymać Putina?

Nowy model NATO-wskiej armii?

Siła Zachodu i NATO to słabość Rosji (relacja). Tak więc poza osłabianiem Moskwy – w tym poprzez odniesienie zwycięstwa na Ukrainie – należy podjąć działania w celu wzmocnienia Paktu Północnoatlantyckiego. I rzeczywiście, w Sojuszu dyskutuje się nad nową koncepcją zwiększenia potencjału militarnego. Zakłada ona posiadanie sił lądowych, które w 10 dni od podjęcia decyzji byłyby w stanie wystawić do walki ok. 30 brygad (100 tys. żołnierzy). W ciągu miesiąca siły te powinny wzrosnąć dwukrotnie, a po pół roku od podjęcia decyzji dowódcy wojsk lądowych NATO powinni dysponować 500-tysięczną armią. Tego rodzaju kierunek – który uwzględnia wzrost masy, a także zakłada długotrwały konflikt – wydaje się być jak najbardziej prawidłowy. To zresztą znamienne, iż w tej chwili wojskowi z USA i NATO rewidują swoje wcześniejsze założenia, iż małe siły byłyby w stanie rozstrzygnąć konflikt na korzyść Zachodu i to w bardzo krótkim czasie. Jak widać Polska wybrała w tym zakresie adekwatną ścieżkę rozwoju Sił Zbrojnych RP, co unaocznia, iż bezrefleksyjne powielanie tego co „mówią Amerykanie” nie zawsze się sprawdza. Należy pamiętać o tym, iż z racji na swoje położenie i sytuację, Amerykanie mogą popełniać błędy choćby na poziomie strategicznym. Z kolei położenie Polski jest zbyt trudne i nie pozostawia wiele miejsca choćby na błędy operacyjne czy taktyczne o strategicznych nie wspominając. Dlatego nie możemy pozwolić sobie na zaniechanie prac nad własną ścieżką opartą o nasze warunki oraz doświadczenia historyczne. Jednym z nich jest świadomość, iż „Wschód” prowadzi najczęściej wojny w sposób totalny, a więc wyniszczający i śmiertelny dla cywili.

Oprócz zwiększenia liczebności jednostek NATO gotowych do reakcji i wojny, w dyskusji podnosi się konieczność od odejścia od uzgodnień z Rosją z 1997 roku (NRFA) wg których NATO nie może rozmieszczać „znaczących sił bojowych” w państwach wschodniej flanki. Krok ten wydaje się być naturalnym po tym, jak Rosja stała się realnym zagrożeniem militarnym w Europie Wschodniej. Jednocześnie doświadczenia z Ukrainy dowodzą, iż nie można wpuszczać przeciwnika na własne terytorium z uwagi na jego gotowość do popełniania zbrodni wojennych na ludności cywilnej. Z tych względów NATO musi bronić każdego metra swojego terytorium (co jasno stwierdził prezydent Joe Biden w czasie warszawskich wizyt).

Taka koncepcja obronna wspiera projekt stałych baz wojskowych w państwach broniących granic NATO. Byłoby to niezbędne nie tylko w kontekście gotowości do ewentualnej obrony, ale i w perspektywie pozyskania zdolności, do prowadzenia działań ekspedycyjnych poza granice NATO (np. misja pokojowa na Ukrainie). Należy podkreślić, iż obecna amerykańska obecność w Polsce ma charakter rotacyjny w zasadzie już tylko z nazwy. Wprawdzie poszczególne jednostki US Army dokonują rotacji, to jednak pod Rzeszowem od roku znajduje się całe miasteczko logistyczne, które jest de facto także bazą wojskową. Bynajmniej nie rotacyjną. Zapadła już również decyzja o powstaniu stałego dowództwa V Korpusu Wojsk Lądowych USA w Polsce.

Niezbędnym wydaje się być także takie rozmieszczenie flot NATO, by zabezpieczyć i zdominować m.in. Morze Bałtyckie oraz Morze Czarne. Uzyskanie na tych akwenach decydującej przewagi powinno mieć charakter stały. Zwłaszcza na Bałtyku, z uwagi na liczną i kluczową infrastrukturę energetyczną o znaczeniu strategicznym należącą do poszczególnych członków Sojuszu.

Rola Polski i jej sił zbrojnych w NATO

Polska dyplomacja powinna oczywiście wspierać wszystkie ww. inicjatywy rozwoju militarnego Sojuszu. Jednakże nie ulega wątpliwości, iż ze względu na swoje położenie, a więc i skalę zagrożenia, Polska musi rozbudować swoją armię. Co będzie niezwykle kosztowne. W konsekwencji należy sobie odpowiedzieć na pytanie, ile z planowanych 30 a docelowo choćby 150 brygad NATO będzie należało do Polski? Czy Siły Zbrojne RP będą partycypowały w wysiłku sojuszniczym w wymiarze takim samym jak Bundeswehra czy armie Hiszpanii, Włoch lub Portugalii? Czy też wiele z tych gotowych do działania 30 brygad będzie wystawiane przez Warszawę?

Mając na względzie naszą sytuację geopolityczną wydaje się, iż Polska wręcz musi być państwem wiodącym w Europie, jeżeli chodzi o potencjał sił zbrojnych oraz ich gotowość do działania. Skoro tak, to być może warto jest wrzucić na agendę w NATO koncepcję rozbudowy wspólnego budżetu w NATO. Budżet ten byłby następnie wydatkowany na rozbudowę infrastruktury oraz zaplecza logistycznego, które służyłyby przecież wszystkim.

Pamiętać bowiem należy, iż państwa frontowe – tj. jak Polska – nie tylko muszą wystawić odpowiednie siły własne, ale i być przygotowane na przyjęcie setek tysięcy żołnierzy pochodzących z całego Sojuszu. Przerzut wojsk oraz ich rozlokowanie – choćby jeszcze w czasie pokoju w ramach działań odstraszających – to poważna operacja organizacyjno-logistyczna. Potrzeba np. odpowiednio sporego taboru kolejowego, dużej liczby ciężarówek, samolotów, statków, baz przeładunkowych, magazynów, portów, lotnisk a wreszcie koszar dla żołnierzy a także poligonów. By NATO było gotowe do działania, w miejscu podejmowania tych działań musi być odpowiednia infrastruktura. Zbudowanie jej to olbrzymie koszty. Polska może a choćby powinna demonstrować gotowość do samorealizacji w zakresie rozbudowy Sił Zbrojnych RP. Jednak część niezbędnych wydatków będzie związana z interesem wspólnym. Stworzenie na te cele funduszu nie wydaje się bezpodstawne. Wysokość składek do takiego budżetu mogłaby być uzależniona od proporcji zaangażowania danego państwa we wspólny wysiłek zwiększania potencjału militarnego (np. od tego, ile gotowych do działania brygad wystawiłoby dane państwo w ramach ww. koncepcji 30 bryg w 10 dni i 150 bryg. w 180 dni).

Nie chodzi o to, by stawiać się w roli petenta, który chce uzyskać bezpieczeństwo kosztem innych. Przeciwnie, Polska musi demonstrować wolę stania się ważnym partnerem NATO, który nie tylko nie jest pasożytem, ale wręcz w pewnym możliwy dla siebie zakresie chce być dawcą bezpieczeństwa dla państw regionu. Natomiast warto jest powalczyć o dodatkowe środki na infrastrukturę służącą całemu NATO, która i tak musi powstać na terenie Polski. Kiedyś dużo kontrowersji budziła dyskusja na temat tego, która strona – USA czy Polska – miałaby ewentualnie sfinansować „Fort Trump”. Może czas pomyśleć o rozwiązaniu, w którym wszyscy członkowie sojuszu partycypowaliby w tego rodzaju kosztach?

Utrzymać determinację po wojnie

Podsumowując dotychczasowe rozważania stwierdzić należy, iż w interesie NATO jest doprowadzenie Rosji do stanu permanentnej słabości. W tym celu należy doprowadzić do jej dotkliwej klęski na Ukrainie, a następnie narzucić dogodne dla Sojuszu warunki pokojowe. Priorytetem jest uzyskanie trwałego bezpieczeństwa dla państw Paktu Północnoatlantyckiego, co wiąże się z trwałym zabezpieczeniem bufora w postaci Ukrainy. Najlepszym sposobem by to osiągnąć, jest wciągnięcie Ukrainy do NATO, natomiast zanim to nastąpi należy zadbać o żelazne gwarancje. Takie mogą wynikać z rozmieszczenia wojsk Sojuszu na terytorium Ukrainy. Tego rodzaju świadomość musi być obecna i dyskutowana w gremium NATO.

Nie ulega również wątpliwości, iż rosyjska porażka na Ukrainie nie może oznaczać końca NATO i rozwoju potęgi militarnej Sojuszu. Rywalom Paktu Północnoatlantyckiego nie można odpuszczać, tak jak to zrobiono po 1991 roku. Pokój to okres pomiędzy wojnami. To co należy zrobić, to w sposób maksymalny wydłużyć czas spokoju, za pomocą którego można się rozwijać i współpracować. Najlepszym sposobem na zabezpieczenie sobie przyszłości jest działanie w myśl rzymskiej maksymy: si vis pacem, para bellum. Zaniechanie inwestycji w bezpieczeństwo osłabiałoby Sojusz, a to znów mogłoby prowadzić do powstania nowej sytuacji kryzysowej, w tym wojennej. Dlatego już teraz należy myśleć o mechanizmach prawno-politycznych, a także finansowych, które zagwarantowałyby utrzymanie determinacji członków Sojuszu w zakresie inwestycji we wspólne bezpieczeństwo.

Jednocześnie – mając na względzie wyżej przedstawioną tezę o potrzebie utrzymywania Rosji w permanentnej słabości – państwa NATO we współpracy z UE powinny po wojnie utrzymać kierunek polityki uniezależniania się od Federacji Rosyjskiej i jej surowców (a może też od Chin i ich rynku). Należy również utrzymać sankcje na Rosję. Być może nie wszystkie, ale z pewnością te w zakresie przekazywania nowoczesnych technologii. Bowiem władze z Kremla wykorzystują skok technologiczny oparty na wsparciu z Zachodu do rozwoju i rozbudowy sfery militarnej. Tak więc pomaganie Rosji w zakresie rozwoju technologicznego jest niczym innym jak karmieniem cerbera. Rosja po wojnie musi na długie lata pozostawać słaba. jeżeli tego rodzaju stan będzie się utrzymywać, to możemy doczekać sytuacji, w której to Moskwa będzie błagać o zachodnie gwarancje bezpieczeństwa przed Chinami. Czy nie byłby to wymarzony dla nas scenariusz?

Krzysztof Wojczal

geopolityka, polityka, gospodarka, podatki – blog

Idź do oryginalnego materiału