„Oaza cywilizacji na morzu barbarzyństwa”. Jak polscy ziemianie władali ukraińską wsią [rozmowa]

krytykapolityczna.pl 7 miesięcy temu

Łukasz Saturczak: Trudno być tym prorokiem w obcym kraju.

Daniel Beauvois: Nie mogę narzekać na brak uznania ze strony polskiego środowiska naukowego. Bronisław Geremek w swoim czasie zaszczycił mnie, mówiąc, iż otworzyłem nowy nurt w polskiej historiografii.

Potem przez dekady dostawał pan po głowie tylko dlatego, iż polską obecność na tzw. Kresach Wschodnich nazwał pan kolonizacją i opisał niedolę rusińskiego chłopa.

Tak, od samego początku, ale były też wypowiedzi pozytywne. W 1987 roku Stefan Kieniewicz nazwał początek Trójkąta ukraińskiego sensacją naukową, bo nikt się tym nie zajmował. Pod tym względem faktycznie było to przełomowe, ale materiały, z których korzystałem, leżały w archiwach, wystarczyło po nie sięgnąć i zacząć je opracowywać. Oczywiście wymagało to wiele wysiłku, ale się udało.

Polska nie kolonizowała” – dobrze znamy to hasło. Do niedawna nie dostrzegaliśmy historii polskiego chłopstwa, nie mówiąc o ukraińskim. Pan postanowił to myślenie zmienić, czego finałem jest właśnie Trójkąt ukraiński. Szlachta, carat i lud na Wołyniu, Podolu i Kijowszczyźnie 1793–1914. Jak to się adekwatnie zaczęło?

Od doktoratu o Uniwersytecie Wileńskim w 1977 roku i prac na temat Wileńskiego Okręgu Naukowego, który z woli Adama Czartoryskiego w całej rozciągłości dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego w latach 18031831 stał się opoką polskości w Cesarstwie Rosyjskim. Do tego okręgu należały między innymi szkoły wiejskie w Litwie, Białorusi i Ukrainie. Już wtedy zauważyłem, iż poszczególne regiony mentalnie się od siebie różnią. W Litwie ziemiaństwo było otwarte, za to w Ukrainie bardziej zachowawcze.

Po ukończeniu doktoratu zacząłem przyglądać się Ukrainie prawobrzeżnej, czyli guberni wołyńskiej, kijowskiej i podolskiej, aby ten problem zgłębić. Byłem slawistą, głównie rusycystą, uczyłem w Lille, a do badań zachęcał mnie wykładowca tamtejszego uniwersytetu Wacław Godlewski; twierdził, iż z moją znajomością polskiego i rosyjskiego powinienem zająć się terenami, które nie zostały dobrze zbadane, jak mówił: leżą odłogiem.

Trafne sformułowanie na rozległe miejsca znajdujące się między tymi białymi dworkami polskiej szlachty czy luksusowymi rezydencjami magnaterii.

Stanisław Trembecki pisał, iż Tulczyn Potockich z parkiem zwanym Zofiówką to oaza polskości i cywilizacji na morzu barbarzyństwa.

To już brzmi kolonialnie.

A poemat Sofijówka został przez niego napisany na początku XIX wieku. Krótko mówiąc: było tak od zawsze.

Dwa wieki wcześniej mieliśmy nawracanie” na katolicyzm rusińskich chłopów przez sprowadzonych do Polski jezuitów; chłopów traktowano jako ludzi gorszej kategorii, innych niż pańszczyźniani nie było. Przyjęło się powiedzenie: Pan Bóg popa stworzył dla chłopa, a plebana dla pana.

I chłopi nie wytrzymywali, bo przez niemal cały XVII wiek mamy serię buntów przeciwko polskim ciemiężycielom; zaczęło się od buntów przeciwko unii, przez straszne wojny kozackie po Iwana Mazepę. W XIX wieku Mykoła Kostomarow, pisząc na temat powstań Chmielnickiego, nazywał je wojnami o ukraińską tożsamość, bo kozacki przywódca nieraz zastępuje słowo „kozak” słowem „Ukrainieć”. I te bunty rzeczywiście można dzisiaj odczytywać jako protest przeciwko feudalnej władzy, kilka różniący się od buntów w zachodnich koloniach.

I nie wyciągano wniosków?

Polska szlachta wraz z magnaterią uważała, iż ma czyste sumienie; jesteśmy dobrymi gospodarzami, przynosimy cywilizację, religię, tworzymy gospodarstwa, a chłopi? To barbarzyńcy, w dodatku nie potrafią podziękować za to, co od nas dostają. Nikt nie zadawał pytania, skąd te bunty adekwatnie się biorą. Nie piszę o tym w swojej książce, choć zaznaczam w jednym ze wstępów, iż „rzeź wołyńska” była ostatnim ogniwem w nieprzerwanym łańcuchu buntów przeciwko panom, o których mówiłem wcześniej.

We współczesnej Polsce „rzeź wołyńska” nie jest czytana przez pryzmat kolonializmu, ale raczej jako nowoczesna czystka etniczna – tak twierdzi profesor Grzegorz Motyka.

To świetny historyk, ale nie chce spojrzeć na ten problem z głębi historii. Podkreśla wpływy nazistowskie. Dla mnie to (szczególnie na Wołyniu) ciąg dalszy buntów i rzezi. Oczywiście, każdy kraj ma swoją historię, która w olbrzymiej części jest ciężkostrawna: we Francji tak samo wielu nie chce uznać, iż byliśmy kolonizatorami. Na Wołyniu wiekowy „głód ziemi” był główną przyczyną chłopskiej frustracji i niekiedy nienawiści.

Może i wielu, ale nie można stwierdzić, iż we Francji takiego dyskursu nie ma.

W Polsce głosy o polskim kolonializmie również pojawiały się przede mną; chociażby „Kultura” i tamtejsza publicystyka Juliusza Mieroszewskiego z lat 50. XX wieku, który posługiwał się pojęciem kolonializmu, pisząc o stosunkach polsko-ukraińskich. Te teksty mnie wtedy inspirowały. Jerzy Stempowski mówił o polskim kolonializmie jeszcze przed II wojną światową.

Inny publicysta „Kultury”, Józef Łobodowski, wzywał do polsko-ukraińskiego pojednania i wzajemnego zrozumienia w 1952 roku, ale takie głosy były nieliczne. Myślał pan, iż po roku 1989 roku w Polsce to się zmieni i mity o oświeconej roli białych dworków wnet zastąpi nauka o kolonializmie?

Mam wrażenie, iż współcześnie wielu potomków ziemian jest w stanie przyznać się do tego, iż ich przodkowie czynili wiele złego ukraińskim chłopom, ale są też ludzie, którzy potrzebują legendy i lukrowania przeszłości: sentymenty są wieczne, a każda okazja, aby o nich mówić, dobra. choćby teraz, gdy Polacy pomagają Ukraińcom, wciąż słyszę głosy waszych polityków, iż można stworzyć coś na wzór unii hadziackiej z XVII wieku.

Z kolei prezydent Andrzej Duda porównuje dzisiejszą sytuację do okresu z czasów Konstytucji 3 maja i „Zaręczenia Wzajemnego Obojga Narodów”, a ta deklaracja z października 1791 roku powstała dlatego, iż Polacy zorientowali się, iż w tekście konstytucji nie ma ani słowa o Ukraińcach i może w ten sposób ci pomogą nam zachować niepodległość. To jest skażenie historii, dalej w Polsce nieraz rządzi nostalgia dawnych mitów, a nie dialog równościowy.

W Polsce ukraiński rodowód jest skracany: słyszymy, iż to Austriacy w Galicji wymyślili” Ukraińców, tymczasem, kiedy w Kijowie zapadały decyzje o tym, czy przyjąć Unię Brzeską (1596), czy prawosławny protektorat Moskwy, biskupstwo ukraińskie zdecydowało się na zwrot ku Kościołowi rzymskiemu, mając już świadomość odrębności względem Rosji.

I do końca XVIII wieku nie było w Rzeczpospolitej prawosławia. Zmieniła to caryca Katarzyna ze swoim: „odin plemiennoj narod”, co ciągle powtarza Władimir Putin. Niestety zbyt długo i polska, i rosyjska hegemonia nie chciały dopuścić istnienia ukraińskości. W XIX wieku z kolei Rosjanie twierdzili, iż Ukraina jest wymysłem „polskiej intrygi”.

Czy główną skazą na sumieniu ziemiaństwa polskiego w Ukrainie jest ciemiężenie chłopstwa dzięki pańszczyzny?

W wielkim skrócie, tak. I co za tym idzie, odmowa nadania ziemi samym Ukraińcom. Dosłownie na kilka lat przed zniesieniem pańszczyzny przez Rosjan polscy panowie dalej widzieli w milionach chłopów swoich niewolników, bo Czartoryscy, Potoccy czy Braniccy wraz z innymi siedmioma tysiącami rodzin ziemiańskich uważali, iż są właścicielami całej prawobrzeżnej Ukrainy. A przy tym ci sami Polacy w swojej naiwności wierzyli, iż Ukraińcy pomogą im w wyzwoleńczej walce przeciwko Rosji za kolejne obietnice bez pokrycia.

Po powstaniu listopadowym ukraińscy chłopi wrócili pod but polskiego ekonoma, bo carat uważał, iż ostatecznie to Polak będzie najlepiej nimi zarządzał. Wydaje mi się, iż to, co najbardziej boli polskiego czytelnika pańskich prac, to nie tyle kolonialne ujęcie polskiej perspektywy Ukrainy, ile opisanie wiekowej umowy między Polakami a Rosjanami – bo jak to tak, układać się z rosyjskim zaborcą?

Oczywiście, pamiętnikarstwo ziemiańskie tym się nie chwali, ale bez caratu ich rezydencje nie mogły przetrwać. Proszę zajrzeć do moich badań archiwalnych. Prawie żaden z licznych buntów chłopskich przeciwko ziemianom polskim w ciągu XIX wieku nie był stłumiony bez pomocy policji carskiej lub rosyjskiego wojska. Polscy właściciele ziemscy byli gwarancją spokoju wsi, chociaż z drugiej strony Rosjanie ciągle starali się wypędzić polskich ziemian ze swoich siedzib, by rządzić sami i zrusyfikować Ukrainę.

Ostatnio przygotowywałem tekst z okazji 150. rocznicy powstania styczniowego i muszę przyznać, iż polskie ziemiaństwo w Ukrainie niezbyt chętnie chciało brać udział w zrywie niepodległościowym. Niechętni naturalnie byli i Ukraińcy; jedyna grupa, która się wyłamała, to studenci Uniwersytetu Kijowskiego; chodzili od drzwi do drzwi, twierdząc, iż otrzymają od Polaków wolność, jak tylko będą walczyć u ich boku. Ukraińcy ich złapali i oddali rosyjskiej policji.

Po Wiośnie Ludów Ukraińcy z Galicji austriackiej mieli już ugruntowaną świadomość narodową i za Polaków nie mieli zamiaru walczyć. Zresztą która to już obietnica wolności; nasza historia to ciągłe zapewnienia dawane Ukraińcom, iż jak tylko pomogą, to będzie dobrze. Ale to także wieczne poczucie wyższości względem wschodniego sąsiada, bo choćby w najlepszych momentach naszej historii patrzyliśmy na Ukrainę z góry jako brat, przewodnik czy nauczyciel.

W dzisiejszej Polsce potomek chłopa pańszczyźnianego myśli, iż jest potomkiem ziemianina, ale widzę zmiany: wychodzi coraz więcej solidnych książek o historii chłopstwa jak dzieła Leszczyńskiego, Rauszera, Pobłockiego…

Sto lat temu też mieliśmy w Polsce chłopomanię, także ukraińską.

Tak, Antonowicz czy Rylski zrezygnowali z obywatelstwa polskiego, by rozwijać tożsamość ukraińską. Ale to były wypadki wręcz arcyrzadkie. I również bardzo źle widziane wśród samych Polaków. Nikogo nie interesowali chłopi rusińscy. Karol Szymanowski czterdzieści lat mieszkał na kijowszczyźnie i w jego twórczości, którą bardzo cenię, nie ma ukraińskich akcentów, żadnego rusińskiego folkloru, nic. Na chłopów patrzy przyjaźnie dopiero po przeprowadzce w Tatry. I tam pisze Harnasie. Swoje lata ukraińskie całkowicie wykreśla z Autobiografii, która zaczyna się… w 1919 roku, a urodził się przecież w 1882.

Dziś jesteśmy mądrzejsi?

Gdy wyszło Fantomowe ciało króla Jana Sowy, pomyślałem, iż coś się nareszcie w Polsce zmienia na lepsze. Trochę zaskoczyło mnie, iż można aż tak hojnie ze mnie czerpać, ale niezmiernie cieszę się, jak widzę, iż polski świat naukowy przyznał mi trzy doktoraty honoris causa, a ukraińskie środowisko historyczne uhonorowało dwoma tytułami.

Odnoszę wrażenie, iż dziś wielu autorów książek o naszej chłopskiej historii mimo dobrych chęci nie zgłębia tematu należycie, odnosząc się do tego, co już powstało. jeżeli ktoś cytuje pański Trójkąt ukraiński, to w większości są to cytaty wykorzystane już w Fantomowym ciele króla.

Oczekuję od historyków pracy w archiwach, nie zaś ciągłego cytowania tych samych rzeczy. Dlatego cenię książki lwowskiego historyka Bohdana Hudzia, które są dla mnie ciekawym spojrzeniem na historię polsko-ukraińską, trudno jednak wskazać kogoś więcej.

W kolejnych wstępach do Trójkąta… pisze pan jednak, iż wciąż pojawiają się w Polsce bezpardonowe ataki na pańską twórczość.

Od bycia cytowanym w dziełach młodszych kolegów wolałbym wpłynąć na mentalność Polaków, spróbować chociaż trochę zmienić ich postrzeganie historii ukraińskiego chłopstwa. Dzieła polskich autorów z jednej strony zmieniają historiografię, co cieszy, z drugiej są jednak, co zrozumiałe, zwyczajnie polonocentryczne.

Ale idzie ku dobremu?

Zmienia się, choć prawdopodobnie przez pewien czas będą jeszcze tacy ludzie jak Stanisław Nicieja, były rektor Uniwersytetu Opolskiego, autor Kresowej Atlantydy, który powiedział wprost, iż nie pisze o Ukraińcach, bo nie ma wśród nich: „ciekawych i barwnych postaci”, a moją twórczość nazwał: „kijem bejsbolowym na kresowian” – są więc w Polsce różni autorzy.

To co Daniel Beauvois chciałby przeczytać?

Nie mam takiej bezczelności, żeby kierować polskimi badaniami. Ale chciałbym przeczytać chociażby o „rzezi wołyńskiej” w szerszym kontekście wielowiekowego niewolnictwa. Cieszyłbym się też z trzeźwego podejścia do sarmatyzmu czy rzekomej demokracji szlacheckiej. W sumie najnowsza historia w Polsce dodaje mi otuchy. choćby Norman Davies patrzy na historię Galicji w sposób bardziej wielostronny niż zazwyczaj. Rzeczy idą w dobrą stronę!

**
Daniel Beauvois – urodzony w 1938 absolwent slawistyki Uniwersytetu w Lille, później wykładowca akademicki między innymi w Lille i na paryskiej Sorbonie, gdzie kierował Ośrodkiem Historii Słowian. W pracy naukowej zajmuje się historią Europy Środkowej i Wschodniej, prekursor badań nad polską i rosyjską kolonizacją Ukrainy. Jego najważniejsza książka Trójkąt ukraiński. Szlachta, carat i lud na Wołyniu, Podolu i Kijowszczyźnie 1793–1914 otrzymała Nagrodę im. Jerzego Giedroycia (2006). Jest członkiem zagranicznym PAN, PAU i Narodowej Akademii Nauk Ukrainy, doktor honoris causa uniwersytetów Wrocławskiego, Warszawskiego i Jagiellońskiego.

Idź do oryginalnego materiału