Po co Rosji Ukraina? Po ponad dwóch latach krwawej wojny to pytanie można zadać na nowo
polska-zbrojna.pl 4 miesięcy temu
Powody ataku Rosji na Ukrainę znamy z propagandowych narracji, w tym z wystąpień przedstawicieli Kremla. Wiemy, iż Moskwa chciała Ukrainę „zdenazyfikować”, pod płaszczykiem tej idei kryjąc zamiary deukrainizacji i deeuropeizacji sąsiedniego narodu. Końcowym efektem obu procesów miała być wtórna rusyfikacja Ukraińców. Choć to oczywiście niejedyny powód interwencji.
Agresja miała też konkretne cele terytorialne. Z analizy potencjału oraz ruchów rosyjskich wojsk w lutym 2022 roku można wywnioskować, iż Kreml nie zakładał poważniejszej akcji obronnej, zwłaszcza na rosyjskojęzycznym wschodzie. Nic nie wskazuje na to, by Moskwa planowała wkraczać do zachodniej Ukrainy. Rosjanie zamierzali dokonać aneksji Zadnieprza i południa. W centralnej i zachodniej części kraju chcieli zaś ustanowić marionetkowe rządy, w czym decydującą rolę odegrałaby wola podporządkowania się lokalnych administracji nowym władzom w Kijowie, a nie fizyczna obecność rosyjskich oddziałów. Innymi słowy, Putin oczekiwał poddania się i wasalizacji całego kraju, z którego wykroiłby dla siebie co najmniej osiem obwodów, stanowiących dwie trzecie powierzchni Ukrainy.
Jako się rzekło, nie o same ziemie chodziło. Iwan Krastew, znakomity bułgarski politolog, w lipcu 2022 roku udzielił wywiadu polskiemu „Newsweekowi”. Zapytany o to, czego chce Putin, odparł: „[…] on nie jest zainteresowany terytorium, tylko ludnością. Ma obsesję demograficzną. Od jakiegoś czasu powtarza, iż gdyby nie rewolucja i II wojna światowa, Rosja miałaby dziś 500 mln mieszkańców. […] Jest przekonany, iż dla przetrwania w nowym świecie Rosja potrzebuje mężczyzn i kobiet Ukrainy. Bo dla niego Ukraińcy są Rosjanami. Unifikacja historycznej Rosji z Ukrainą i Białorusią to jego obsesja numer jeden”. Obsesja nie tylko Putina, wszak wchłonięcie Ukrainy i wynarodowienie miejscowej ludności to dla wielu rosyjskich decydentów i przedstawicieli elit, także intelektualnych, ostatnia deska ratunku. W przeciwnym razie Rosji grozi rewolucja kulturowa, związana ze spadkiem liczby etnicznie rosyjskiej i prawosławnej ludności na rzecz muzułmanów z Kaukazu i Azji Centralnej.
To także dlatego zaczęła się ta wojna w pełnoskalowym wymiarze. 2014 rok rozzuchwalił Rosjan – zapragnęli raz jeszcze sięgnąć do atrakcyjnego ukraińskiego i słowiańskiego rezerwuaru ludnościowego. Wówczas, po aneksji Krymu, populacja Rosji wzrosła o 2 mln osób, w większości o „pożądanych cechach kulturowych”. Rosyjskojęzyczność Ukraińców ze wschodnich obwodów i bliskość kulturowa dawały nadzieję na kolejny równie bezproblemowy zastrzyk sił witalnych.
REKLAMA
Idźmy dalej. W sierpniu 2022 roku kanadyjska firma analityczna SecDev wyliczyła, iż Rosja okupowała terytoria ukraińskie, na których znajdują się bogactwa naturalne o wartości co najmniej 12,4 bln dolarów. Federacja przejęła m.in. 63% ukraińskich złóż węgla, 11% złóż ropy naftowej, 20% złóż gazu, 42% złóż metali oraz 33% złóż ziem rzadkich i innych ważnych złóż mineralnych, w tym litu. Pod okupacją znalazło się również 20–25% gruntów nadających się pod uprawę. Większość obszarów wymienionych w raporcie SecDev została przechwycona przez Rosję w 2014 roku. I już wtedy było jasne, iż rosyjska agresja motywowana jest również czynnikami natury ekonomicznej. Nazywając rzecz po imieniu – chodziło o rabunek.
Ale także o redukcję niepokoju. „NATO mogłoby wykorzystać ukraińskie terytorium do rozmieszczenia pocisków zdolnych dosięgnąć Moskwę w ciągu pięciu minut”, wielokrotnie zapowiadał złowieszczo Putin. Bredził, mówiąc o sojuszniczych planach wobec rosyjskiej stolicy, co nie zmienia tego, iż koncepcja Ukrainy jako miękkiego podbrzusza Federacji jest istotnym elementem rosyjskiej kultury strategicznej. 500–600 km dzielących Charków, Sumy czy Szostkę od Moskwy to za mało, by pozwolić Ukraińcom na pełne samowładztwo. Tak myślą rosyjskie elity i znaczna część społeczeństwa. I na tym opiera się również wewnętrzna legitymizacja działań Kremla wobec Kijowa. Wspiera je niezmienne, mimo upadku ZSRR, przekonanie Rosjan, iż NATO to wróg ich ojczyzny. A to ukraiński „romans” z Zachodem czyni nieakceptowalnym.
Jaki jest poziom realizacji tych celów, dobrze wiemy. Rosjanie utknęli w koszmarnej wojnie, zająwszy (razem ze zdobyczami z 2014 roku) zaledwie 18% powierzchni Ukrainy. Ich ekonomia wisi na chińskiej kroplówce, a podejrzany o zbrodnie wojenne przywódca ścigany jest przez Międzynarodowy Trybunał Karny. NATO jeszcze bardziej zbliżyło się do granic Rosji, a bestialstwo rosyjskiej armii sprawiło, iż Ukraińcy w miażdżącej większości postrzegają sąsiadów jako znienawidzonych wrogów.
I owszem, Putin i współpracownicy konsekwentnie powtarzają, iż Rosja będzie dążyć do „obalenia kijowskiego reżimu”. Nie sądzę jednak, by generałowie Federacji – znający realne możliwości jej sił zbrojnych, które nie pozwalają na pokonanie Ukrainy w konwencjonalnym konflikcie – mierzyli dalej niż utrzymanie zdobyczy terytorialnych do momentu, kiedy staną się one przedmiotem rozmów pokojowych. I o to teraz toczy się ta wojna.
Zakończyć jej nie sposób także z innego powodu. Źródłem legitymizacji Putina i spółki jest przekonanie obywateli o brutalnej skuteczności władzy; jeżeli jakaś ekipa wojnę przegrywa (albo przynajmniej jej nie wygrywa), nie jest skuteczna, więc nie ma prawa rządzić. Historycznie patrząc, taka refleksja u obywateli Rosji zwykle kończyła się śmiercią rządzących. Dalsze prowadzenie wojny jest w tym ujęciu walką o przetrwanie putinowskiego reżimu. Grunt to zachować balans – skanalizować konflikt do społecznie akceptowalnego wymiaru, by Rosjanie nie poczuli, iż są nim nadmiernie obciążeni.
Lecz nie tylko o trwanie reżimu w tym wszystkim chodzi. Istotne pozostało granie na czas. To świadoma strategia Kremla zakładająca w długofalowym planie jakiś poważniejszy sukces – bo a nuż Zachód się znudzi pomocą dla Ukrainy, a ona sama w końcu pęknie. Tyleż to logiczne, co desperackie założenie…
Marcin Ogdowski
, korespondent wojenny, autor bloga bezkamuflazu.pl