Wciąż nie wiadomo, jak to wszystko się skończy, ale front chyba nie ulegnie w najbliższym czasie znaczącym zmianom. choćby jeżeli Ukraina zajmie Svatove – czego im oczywiście życzę – nie wyjdzie z tego raczej blitzkrieg aż do Starobielska.
Z kolei choćby jeżeli Rosjanom uda się zrobić jakieś postępy w rejonie Hulajpola, też z mapy nie wyłania się obraz załamania frontu. W zajęcie Zaporoża, Słowiańska i Kramatorska kompletnie nie wierzę, tak jak w marcu na zajęcie Kijowa – chyba iż na zasadzie „zatknięcie rosyjskiej flagi na radioaktywnych ruinach” – ale przecież wierzę też, iż odpowiedź NATO byłaby taka, iż to raczej atlantycka flaga pojawi się na ruinach Kremla.
Postulowana przez komcionautę Awala hipotetyczna „Rosja modernizacyjna” na szczęście póki co nie daje się zaobserwować. W rosyjskich mediach i serwisach społecznościowych hula za to memogenna Rosja „przepitych oblechów”, których występy możemy podziwiać choćby u Sołowiowa.
Zapewniają się nawzajem co do wiary w zwycięstwo, ale nie potrafią przedstawić zarysu realistycznego scenariusza. „Unicztożenie infrastruktury”, którym się tak ekscytują, przynosi niestety Ukrainie wiele cierpienia, ale wojny się tak nie wygrywa.
Im więcej nalotów, tym więcej na Zachodzie głosów takich jak mój: iż Ukrainę należy wspomagać militarnie i cywilnie, iż sankcje na Rosję należy tylko zaostrzać, choćby kosztem obniżenia poziomu życia. Na swoją zgubę Rosjanie więc tylko zwiększają dostawy nowoczesnej broni, która masakruje bezbronnych „mobików” na froncie.
Aż bym chciał zapytać tego Caleba Lancastera, tego Grahama Maupin Rittera, albo może chociaż Elona Watersa, jakiegoś Russlandverstehera, który podobno rozumie, o co im chodzi. Po kiego grzyba im były te ściemnione referenda i „aneksacje” regionów, z których żadengo nie kontrolowali w całości?
Po co stawiali w Chersoniu bilbordy z napisem „Rosja tutaj na zawsze”, skoro to „zawsze” trwało 42 dni? Przecież do tego nie da się dorobić choćby sensownej teorii spiskowej.
„Kto podjął te błędne decyzje? Zidentyfikować i ukarać!”, przekrzykują się przepite oblechy w rosyjskich mediach. Czy naprawdę nie wiedzą, jak się nazywa ich Umiłowany Przywódca?
Na początku mogilizacji buntujący się żołnierze nagrywali filmy, na których zasłaniali twarze. Słusznie, choćby w demokratycznej armii za taki bunt grozi surowa kara.
Od pewnego czasu już nie zasłaniają. Znacie te filmy, na których żołnierze otaczają generała, skandując „pidorod, pidorod?”.
Teraz Aleksander Chodakowski, dowódca batalionu „Wostok” (jednostka separatystów donbaskich) wrzucił informację, iż ktoś w jego oddziale postrzelił dowódcę. To nie był przypadek, żołnierz podejrzewał, iż dowódca chce uciec z pola walki i zostawić swój oddział bez opieki.
To częsty motyw w relacjach „mobików”. Ich bezpośredni dowódcy też są przecież z pośpiesznego naboru – często nie mają żadnego doświadczenia w kierowaniu ludźmi choćby w cywilu, nie mówiąc już o wojsku.
Gdy ukraińska artyleria zaczyna walić, dowódcy gdzieś znikają. Razem z nimi „mobiki” tracą łączność ze sztabem, nie dociera do nich amunicja, żywność, woda. Zdezorientowani giną jeden po drugim pod ostrzałem.
Czy z tych buntów wyjdzie rewolucja? Pewnie nie, reżim Putina na razie wygląda zaskakująco stabilnie.
W najbliższym czasie będą jednak chyba narastać. W Ukrainie już gdzieniegdzie spadł śnieg, spanie pod gołym niebem robi się nie tyle nieprzyjemne, co zabójcze dla „mobików”.
W najbliższym czasie spodziewam się więc kolejnych „sprawnych przegrupowań”, „gestów dobrej woli” i „przyjmowania lepszych pozycji obronnych”. Plus powolnej agonii rosyjskiej gospodarki, dobijanej kolejnymi falami mogilizacji.
Nie oczekuję jednak końca wojny w tym roku. Będzie trwać dopóki Rosjanie nie zauważą, kto podejmuje te wszystkie błędne decyzje.