Delfiny są niemiłe, wulgarne i roszczeniowe… Psy sprzedadzą każdego za kawałek kiełbasy… Wieloryby, jak się je dobrze wytrenuje, mogą przenosić rakiety krótkiego zasięgu… Tylko koty są w miarę w porządku i potrafią dobrze inwestować… Nie o zwierzętach będzie jednak ten tekst, tylko o… (nie)prawdziwych złoczyńcach.
Od czasu do czasu lubię odpocząć od „poważnej” literatury typu „Rozpad. Oznaki nadchodzącego upadku Ameryki i Zachodu” (recenzja TUTAJ) i sięgnąć po coś lżejszego, ale niebanalnego. Czasami uda się trafić w „10” (takim strzałem była dla mnie powieść grozy pt. „Szczelina” autorstwa słowackiego pisarza Jozefa Kariki), a czasami w „0” (z grzeczności nie wymienię tytułów ani autorów). Najczęściej jednak są to książki „średnie” i tak było również ostatnio, kiedy wziąłem do ręki powieść autorstwa Johna Scalziego pt. „Początkujący złoczyńca”, która ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa Fabryka Słów.
Fabuła książki nie jest jakoś specjalnie porywająca (przynajmniej dla mnie). Od pewnego momentu akcja toczy się schematycznie, dialogi są wtórne, a coś co w zamyśle autora prawdopodobnie miało być zaskoczeniem i zwrotem akcji, który wywoła u czytelnika spontaniczny okrzyk „WOW!” jest do bólu przewidywalne. Bohaterowie – zarówno ci dobrzy, jak i ci źli – są papierowi i banalni. Po pierwszych kilkunastu stronach domyślamy się zakończenia, a jedyną niewiadomą jest to, w jaki sposób główny bohater osiągnie swój cel…
Tutaj skończę wyliczankę minusów, ponieważ „Początkujący złoczyńca” ma również kilka plusików. Owe plusiki to wskazane przez autora mechanizmy działania współczesnego, zglobalizowanego świata, w którym oprócz nowego koncertu mocarstw trwa również rywalizacja „tajnych organizacji”, których z niewiadomych przyczyn autor nie chce nazwać wprost masonerią.
Zacznijmy jednak od początku. Scalzi pod płaszczykiem opowiastki będącej połączeniem thrillera, powieści Sci-Fi i czegoś, co inni czytelnicy (zupełnie nie wiem dlaczego) nazywają „czarną komedią” (być może powodem są fragmenty, w których delfiny klną na potęgę… ewentualnie bluzgi znajdujące się na wieńcach pogrzebowych – tak podobno żegnają się zaprzyjaźnieni złoczyńcy), przemyca nam informacje na temat czegoś, co niektórzy nazwali by realnym „partnerstwem publiczno-prywatnym”. O co chodzi?
Państwa mają określone i przez to w pewnym sensie ograniczone budżety. Świat komputerowy jest policzalny i w związku z tym każdy przelew pieniądza elektronicznego można wykryć i udokumentować. To raz. Dwa: jest czymś mało eleganckim, aby jedno państwo z premedytacją zestrzeliło np. satelitę innego państwa, bądź ostentacyjnie sabotowało jego projekt poprzez podkładanie mu zwierzątka mieszkającego w chlewiku. Trzy: media lubią informować o sprawach, które się najlepiej klikną. W świecie stworzonym przez Scalziego są to m.in. nowy rodzaj broni, tajemnicze zaginięcia czy nowy rodzaj robota kuchennego, który jednocześnie jest ręcznym odkurzaczem.
Co w związku z tym powinno zrobić państwo, żeby ukryć finansowanie projektów, o których istnieniu świat wiedzieć nie powinien? Skoro pieniądz elektroniczny jest nie do ukrycia to zostaje nam… BINGO! Gotówka. W wizji autora „Początkującego złoczyńcy” wystarczy, żeby państwo wydrukowało w swoich mennicach odpowiednią ilość banknotów, które nigdy oficjalnie nie trafią do obiegu i przekazać je odpowiedniej organizacji w ten sposób finansując zlecenie. Owe organizacje, to jak najbardziej legalnie działające firmy, które oprócz na przykład wynajmowaniem miejsc parkingowych trudnią się – oczywiście nieoficjalnie – badaniami nad piorunem kulistym i możliwością jego wykorzystania przez wojsko.
Tutaj płynnie przechodzimy do kolejnej kwestii, mianowicie nowych technologii. Za pieniądze, których oficjalnie nie ma, można opłacić każde badania niezależnie, czy będą one dotyczyć „zielonych technologii”, sztucznej inteligencji, czy nowoczesnych systemów tłumaczących język zwierząt na język ludzki. Nasz kraj zakazuje klonowania, a prezydent bądź premier na gwałt potrzebuje kotka wnuczki, który zginął, ale dziecko jeszcze o tym nie wie? Nic prostszego – wydrukujemy nieoficjalnie milion dolarów dla odpowiedniej firmy, która się tym zajmie, ponieważ ma placówkę, w kraju, w którym klonowanie jest legalne. Najpóźniej za dwa dni kotek wróci do pani. I tak to się kręci…
Nierealne? To przypomnijmy sobie jak działały III Rzesza i ZSRR, które „kupowały” zagranicznych szpiegów funtami brytyjskimi, które nigdy oficjalnie nie zostały wyprodukowane w mennicy. Przypomnijmy sobie, jak III Rzesza początkowo w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego zdobywała nowe technologie wojskowe – państwo oficjalnie nic nie mogło, ale prywatne firmy to już co innego. Przypomnijmy sobie skąd wziął się powojenny majątek i kapitał firm, które powinny być skazane na klęskę, likwidację i upadłość po tym, jak III Rzesza przegrała II wojnę światową – tutaj akurat mieliśmy do czynienia przede wszystkim z ordynarną kradzieżą, niewolniczym wyzyskiem etc., ale czy ktokolwiek chociaż zająknął się w tej sprawie?
A co jeżeli kiedyś zabraknie kasy? Czy taki scenariusz jest w ogóle możliwy? Popatrzmy na nasze polskie podwórko. Rekordowa dziura budżetowa… Rekordowe dodrukowanie pieniędzy w czasie tzw. pandemii… Rekordowe kwoty przeznaczane przez państwo na „głupoty” i zgorszenie, bo tak trzeba nazwać chociażby festiwal filmów pornograficznych, do którego dołożył się stołeczny ratusz… Rekordowe zadłużenie zagraniczne… I co? Polska wciąż nie zbankrutowała. Mało tego: ktoś przez cały czas chce kupować nasze obligacje i udzielać nam pożyczek…
Czy ktokolwiek pomyślał, co się stanie, jeżeli w którymś momencie pożyczający nam pieniądze powiedzą, iż mamy natychmiast oddać kasę? Z czego zwrócimy te pożyczki? Czy zostanie wdrożony któryś z mechanizmów opisanych przez Scalziego, na przykład wprowadzi się prawo, którego żądają wierzyciele, aby mogli „trzepać u nas kasę”? Ewentualnie oddamy im Tatry, albo „chociaż” port w Gdańsku? A może wyślemy oddział specjalny, żeby zlikwidował ludzi, u których jesteśmy zapożyczeni? Do wyboru, do koloru… Co gorsza w tak zdegenerowanym świecie, w jakim przyszło nam żyć większość nie zapyta, czy godzi się tak postępować, tylko powie: „a w sumie dlaczego nie”.
No i ostatnia kwestia – tajne stowarzyszenia, a konkretnie jedno stowarzyszenie w skład którego wchodzi 12 multi-milionerów z całego świata. Co jakiś czas w blaskach fleszy oficjalnie spotykają się oni w jednym z najdroższych hoteli świata, aby omówić wszelakie pomysły. Za kulisami jednak spiskują, jak zwielokrotnić swoją władzę, kogo przekupić, kogo wyeliminować, od kogo pożyczyć pieniądze, w co zainwestować etc. Czy autor miał tutaj na myśli Światowe Forum Ekonomiczne w Davos? Czy członkowie takiego stowarzyszenia mogą być wobec siebie lojalni? Czy aby na pewno chodzi im o „naprawę świata” i poprawę losu ludzkości? A może ich jedynym celem pozostało większa władza zakulisowa, która da im jeszcze więcej pieniędzy? Nie potwierdzam, nie zaprzeczam…
I tym oto sposobem przedstawiłem Państwu wszystkie interesujące, moim zdaniem, wątki „Początkującego złoczyńcy”. Państwu zostawiam decyzję, czy sięgniecie po tę książkę.
Tomasz D. Kolanek
A co jeżeli jesteśmy świadkami końcowej fazy upadku Ameryki? Kilka słów o książce „Rozpad”