Polacy, nie „antyfaszyści”. W obronie zniekształcanej dydaktyki Powstania Warszawskiego

pch24.pl 1 miesiąc temu

W pierwszych dniach sierpnia wszystkim z nas towarzyszy wspomnienie o Powstaniu Warszawskim. Trudno by było inaczej. W krwawej insurekcji w gruzy obróciła się stolica państwa, a tysiące Polaków stanęły twarzą w twarz ze śmiercią. To wielki testament – ofiary, krwi i ruiny. Bohaterstwa? Odwagi? Może desperacji? Historia tego wydarzenia – z wielu przyczyn opłakanego – wymaga wyważonej oceny i wywołuje różne odczucia. Z pewnością jednak nauką płynącą z 63 dni walk powstańców NIE JEST lekcja „tolerancji” i postępowości. A właśnie tak coraz częściej próbuje się przedstawiać najważniejszy epizod „Akcji Burza”. Walczącym, którzy zginęli za honor i byt Ojczyzny, progresiści chcą narzucić wizerunek na ich własne podobieństwo. Wmawiają w nich liberalne, tak zwane antyfaszystowskie motywacje. Tymczasem w sierpniu 1944 roku na warszawski bruk lała się strugami krew wielu polskich patriotów. Ich marzeniem nie była wielonarodowa stolica w kolorach tęczy – a Katolickie Państwo Narodu Polskiego.

Postępowe reinterpretacje

Co roku Muzeum Powstania Warszawskiego okrasza rocznicę insurekcji emisją okolicznościowego albumu. W 2022 roku płytę na tę okazję nagrał liberalny zespół „Kwiat Jabłoni”… Gdyby komuś przyszło usłyszeć kilka „kawałków” z tego muzycznego zbioru podczas wyjazdu na urlop, najprawdopodobniej nie miałby pojęcia, iż utwory mają jakkolwiek nawiązywać do sierpniowej rocznicy. W całym albumie nie pojawiła się bowiem choćby jedna piosenka poświęcona Powstańcom. „Wolne Serca są dziełem zupełnie innym niż poprzednie albumy muzeum. Próżno doszukiwać się w nim patriotyzmu i hołdów dla polskich bohaterów narodowych…” komentował na łamach portalu Nowy Ład Rafał Buca.

Zamiast tego „Kwiat Jabłoni”, z poklaskiem Muzeum Powstania, zaproponował słuchaczom single o swobodzie, autonomii człowieka i liberalnie rozumianej wolności. Zakontraktowany zespół był tym bardziej kontrowersyjnym wyborem ze względu na ochocze propagowanie przez muzyków lewicowych przekonań politycznych… Płytę otwiera nic innego jak cover lewackiego przeboju T. Love: „(…) nie nie nie”. „Odłóż pistolet na stół i uprzedzenia. (…) Na całym świecie są faszyści, którzy nienawidzą (…)” – słyszą słuchacze wydanego przez Muzeum Powstania albumu.

Wyśpiewanie podobnych treści jako formy upamiętnienia sierpniowego zrywu doskonale ilustruje tendencję kulturową, jaka przekształca pamięć o Powstaniu Warszawskim… Krwawą ofiarę walczących próbuje się przekształcić w mit polityczny pisany na zamówienie postępowej „warszawki”… W tej popularyzowanej wariacji „warszawskie dzieci” idą w bój za swobodne życie na własnych warunkach i liberalny ład polityczny rodem ze świata „róbta co chceta”.

„Nieznośna” dydaktyka

Jeszcze do niedawna sierpniowy zryw bezsprzecznie kojarzył się z beznadziejną, ale heroiczną walką o ojczyznę. W końcu insurekcja stanowiła kulminację wyznaczonej przez rząd na uchodźstwie „Akcji Burza” – desperackiej próby samodzielnego odzyskania kontroli nad krajem w nadziei, iż powstrzyma to aliantów przez oddaniem Polski pod kuratelę Stalina. Spora doza naiwnej wiary w powodzenie przedsięwzięcia i zainteresowanie nim „wolnego świata”, wraz z olbrzymimi stratami, dodawały tylko powstańczej historii posmaku bohaterstwa i ofiary. To dydaktyczna wartość, która w wieku „postmodernizmu” i „końca historii” znajduje się w stanie permanentnego niedoboru. Choć polityczne zorientowanie inspiratorów Powstania wzbudza zasadne dyskusje, to poświęcenie tysięcy partyzantów i cywilów uczy, iż komfort i osobiste dążenia trzeba umieć podporządkować większej sprawie – interesom własnego narodu.

Ten wydźwięk w świecie poprawności politycznej i hegemonii kulturowej nowej lewicy już jednak „nie uchodzi”. Obraz powstania, podsycony przez zawiedzione przez sojuszników nadzieje, nadaje się na bowiem pożywkę dla „przerażającego” nacjonalizmu. Ten mamy wszak mieć za sobą – dzięki słonecznym rządom eurokratów i globalnej agendzie politycznej… Siła powstańczego symbolu, karmiona skalą i tragizmem insurekcji przyciąga wciąż jednak uwagę i pobudza narodowe odruchy. Lewica i postępowcy czują, iż to karta historii, który niesie ze sobą niebezpieczny dla nich ładunek – który należy przejąć. Zamiast o Powstaniu milczeć, czy potępić ofiarę uczestników, próbuje się dziś zrekonstruować ich obraz– tak, by nie odbiegali od miary człowieka XXI wieku i wydali się sojusznikami „uśmiechniętych” władz.

Ducha tej karykatury uosabia z jednej strony banalizacja Powstania – ucieleśniona przez przedsięwzięcia takie jak „Wolne Serca”. Sprowadza ona motywację uczestników zrywu do liberalnych oczekiwań i pragnienia swobodnego życia. Z drugiej strony sporą rolę odgrywa sprzymierzona z tą tendencją kampania środowisk lewicowych. To centralnie kierowany projekt, wyrażony między innymi przez grupy takie jak Polska Walcząca Przeciwko Faszyzmowi. Wspomniana organizacja instrumentalnie wykorzystuje Powstanie do walki z organizacjami patriotycznymi. Na co dzień stowarzyszenie zajmuje się atakami na służby pracujący na granicy, czy walką przeciwko upamiętnianiu Żołnierzy Wyklętych. Schemat jest prosty: konserwatyzm to Hitleryzm (który zrodził się przecież z socjalistycznej inspiracji osadzonej następnie w ideologii rasowej i eugenicznej). Tak głosi absurdalna i ignorancka propaganda „Polski Walczącej przeciwko Faszyzmowi”.

Próbę przejęcia pamięci o Powstaniu dokumentują także materiały propagandowe lewicowych organizacji, wydawane w chwilach wspomnień insurekcji. „Wiedzieli, jakiego przeciwnika mają przed sobą. Wiedząc, w jak dramatycznej są sytuacji, walczyli z nazizmem i faszyzmem. Za wolność naszą i Waszą. Powstankom i powstańcom należy się im szacunek i pamięć. Cześć i chwała bohaterom i ofiarom!”. Taki wpis ukazał się chociażby pierwszego sierpnia 2021 roku na Facebook’u partii Razem.

Szczególnie wiele złego wyrządzić są zdolne organizacje kierowane ku upamiętnianiu Powstańców, przejęte przez nowoczesnego ducha. Smutny przykład tego zjawiska dał sam Związek Powstańców Warszawskich w 2020 roku, kiedy przewodził mu jeszcze Zbigniew Galperyn. Zmarły przed trzema laty powstańczy kombatant, ale i tajny współpracownik SB, włączył organizację w kampanię środowisk LGBT podczas ataku na prezydenta Andrzeja Dudę. Za delikatny komentarz, zwracający uwagę na ideologiczny charakter tego ruchu, głowę państwa oskarżano o dehumanizację i niemal zbrodnię przeciwko ludzkości.

„Nie ma zgody na akty przemocy, w tym słownej, wobec jakichkolwiek ludzi, w jakiejkolwiek postaci w wolnej, demokratycznej, tolerancyjnej Polsce, w Unii Europejskiej. Nie ma zgody na poniżanie mniejszości seksualnych w kraju, w którym homoseksualiści byli zabijani przez faszystów za swoją odmienność”, pisał kilka lat temu ZPW, kontrolowany przez Galperyna.

Pogrobowcy i mistrzowie

Pamięć o Powstaniu nie po raz pierwszy pada w ten sposób ofiarą manipulacji. Jeszcze komunistyczna propaganda usilnie starała się przerysować znaczenie udziału Armii Ludowej w powstańczych zmaganiach. W rzeczywistości jedynie kilkuset przedstawicieli tej formacji chwyciło za broń. Jej zadaniem było bowiem przygotowywanie terenu pod nadejście bolszewickiej władzy, a nie wyzwolenie Ojczyzny…

Komunistyczna machina kłamstw miała ukryć „reakcyjne” motywacje Powstańców. Ci nie walczyli bowiem o nic, za co marksistowska „konieczność historyczna” zechciałaby przydać im „zaszczytne” miejsce wśród rewolucjonistów… Wbrew nadziejom postępowej „warszawki” nie podjęli walki również w nadziei na powstanie „społeczeństwa otwartego”, ale dla swojego narodu… A ideałem, który w sercach nosiło wielu z nich Katolickie Państwo Narodu Polskiego.

Tysiące uczestników zrywu wywodziło się bowiem ze środowisk nacjonalistycznych, które marzyły o Polsce jako silnym, narodowym i wiernym Bogu państwie. Największym oddziałem powstańczym był sformowany przez żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych „Chrobry II”. Przez 63 dni walk w jego szeregach naliczono 3,2 tysiąca zmobilizowanych. W sumie samych partyzantów NSZ mogło, według danych Muzeum Powstania Warszawskiego, walczyć na warszawskich ulicach w 1944 roku do 4 tysięcy… ale…

Biorąc pod uwagę te dane trzeba pamiętać, iż narodowców nie brakowało również we adekwatnych strukturach AK jeszcze przed scaleniem z NSZ. Przed wojną środowiska narodowo-radykalne i po-endeckie stanowiły bowiem największy konglomerat polityczny w kraju, a w pierwszych latach okupacji Narodowa Organizacja Wojskowa była najliczniejszą organizacją podziemia niepodległościowego. Na dwa lata przed powstaniem miało miejsce pierwsze scalenie jej struktur z AK. Przed połączniem formacji , zdaniem prezesa organizacji Narodowych Sił Zbrojnych Karola Wołka, Armia Krajowa miała blisko dwukrotnie mniejszy stan osobowy od NOW-u. W 1944 roku doszło do kolejnego scalenia struktur NSZ z AK. Jak sądzi Wołek, w sumie można szacować, iż w roku powstania choćby do 50 procent składu liczbowego Armii Krajowej stanowili przekonani „narodowcy”.

Tym samym na warszawskim bruku krwawili i pracowali w 1944 roku tysiącami Ci, których marzeniem nie był ani liberalizm, ani moralny relatywizm współczesności – a Ojczyzna, w której Polak jest gospodarzem, poddana pod Boskie panowanie. Dziś tak zwani postępowcy plują im w twarz, przekonując, iż w gruncie rzeczy ich przekonania oznaczają…zajęcie strony hitlerowców. To propagandowa bzdura – zapoczątkowana przez tych, którzy w czasie Powstania zatrzymali się przed linią Wisły, a po wojnie katowali i niszczyli polskie podziemie. To kłamstwo przeżywa renesans, wraz ekspansją post-marksizmu w krwioobiegu naszej cywilizacji.

Filip Adamus

Idź do oryginalnego materiału