Powrót do okupacyjnego Grudziądza / emiliapienkowska

publixo.com 2 tygodni temu

Ktoś pamiętający dzisiaj tamte czasy może powiedzieć:

- Pojechał do domu? Wówczas?! Przecież wtedy mogli podróżować tylko Niemcy! Polacy musieli mieć tzw. Pasierscheiny!

Tak! Ja urządzałem się w ten sposób, iż odpinałem (kiedy mnie nikt nie widział) przyczepione na agrafce ``P`` i udawałem Niemca. W wagonie siedziałem zwykle wśród wermachtowców, a tam, jeżeli była jakaś kontrola, sprawdzano tylko bilety.

W ten sposób znalazłem się znowu w domu. Tego samego jeszcze wieczoru przyszedł do nas ``mąż zaufania`` w mundurze SA i zapytał:

- Słyszałem, iż jakiś nowy tu przybył?

Odpowiedziałem:

- Nie!

Niemiec się zdziwił i mówi do Mamy, pokazując na mnie:

- A to kto jest? (po polsku)

A ona, nie mrugnąwszy choćby okiem, na to:

- Mój syn Janek!

Podała imię o rok młodszego mojego brata, z którym byliśmy tak podobni jak bliźniaki. Szczęście, iż go akurat nie było w domu!

Później musiałem się ukrywać i nie wolno było nam razem się pokazywać, bo ten nasz ``anioł stróż`` SA-mann mieszkał w sąsiedniej kamienicy pod dwunastką i jeszcze wówczas nazywał się Rajewski. Muszę tutaj wyjaśnić, iż Janek z powodu przeżyć w kacecie w Latten an Ems jako niezdolny do żadnej pracy został bez środków do życia odesłany do domu i - w przeświadczeniu jego oprawców - skazany razem z naszą Matką-staruszką na śmierć głodową. Na szczęście krewni i najbliżsi sąsiedzi nie dali nam zginąć, a przecież razem ze mną było już nas troje.

I tak, zajmując się w międzyczasie tylko nauką bratanków i siostrzeńca (przypominam: dzieci w okupowanej Polsce nie mogły chodzić do szkoły!), jakoś doczekałem wiosny... Co mnie najbardziej ucieszyło, to fakt, iż mój świeżo ``nawrócony`` majster Grunberg mnie nie wydał! Kiedy wreszcie zgłosiłem się do Bauleitera, Herr Messau popatrzył na mnie jak na wariata i mówi:

- Jezusie Nazareński, gdzie tak długo byłeś?! Chciałem już meldować na gestapo!

Zrozumiałem, iż mam do czynienia z dobrym człowiekiem.

- Panie Bauleiter, - odparłem. - byłem chory i pojechałem do domu.

- Człowieku! - zdumiał się. - Skoro byłeś chory, to musisz mieć zaświadczenie lekarskie!

Poszedłem na całego:

- Czy Polak ma prawo do leczenia?! Który lekarz by mnie przyjął??
- To prawda. - rzekł, przyglądając mi się uważnie. - Wyglądasz jak podgrzany trup (eingewermte Leiche).

Pomyślałem: ``ukrywanie się, brak ruchu na świeżym powietrzu i łaskawy cienki chleb zrobiły ze mnie rekonwalescenta...``

- Na... Gut! - odparł zmieszany. - Masz tu skierowanie do firmy ``Waschkuhn``. Zgłoś się tam zaraz!

O mało nie podskoczyłem z radości!

Zamiast jednak zgłosić się do pracy, zameldowałem się w obozie. Dostałem łóżko w polskim baraku i kartki na posiłki. Potem wałęsałem się na placu budowy, niby to szukając wspomnianej firmy. Robiłem wszystko, żeby nie przyczyniać się do budowy wielkiej Rzeszy.

Po zwolnieniu z obozu wróciłem do pracy w Malborku, a 24 czerwca 1942 roku byłem przewieziony (ubrany w mundur francuski) do Rygi. Tam przeżyłem kilka magicznych dni prawdziwej ``bajki``. Kiedy czwórkami wyszliśmy z mszy, pod kościołem czekali już na nas miejscowi Polonusi, którzy uprosili ``postena`` - eskortanta i wzięli nas pod pachę do siebie.

Potem przyszła partyzantka i wreszcie - więzienie. Tak w krótkości.
Idź do oryginalnego materiału