Przetrwać w lodowatej wodzie

polska-zbrojna.pl 5 godzin temu

To było jedno z najbardziej wymagających szkoleń, jakie mieliśmy w naszej brygadzie. Jesteśmy dumni z żołnierzy, którzy się na nie zdecydowali – mówi kpt. Marta Gaborek, oficer prasowy 2 Lubelskiej Brygady Obrony Terytorialnej. 20 żołnierzy i funkcjonariuszy Straży Granicznej ćwiczyło nad Zalewem Janowskim działania w ekstremalnych warunkach, uczyli się m.in. zapobiegać hipotermii.

Piotr Marczewski to instruktor survivalu i ekspert od przeciwdziałania hipotermii, który pobił rekord Guinnessa w morsowaniu sztafetowym. Znany z ekstremalnych wyzwań 40-latek służy także jako instruktor w 10 Świętokrzyskiej Brygadzie Obrony Terytorialnej. To właśnie do niego zgłosili się lubelscy terytorialsi, by przygotował i przeprowadził dla nich szkolenie z hipotermii. – Nasi żołnierze muszą się mierzyć z trudnymi warunkami w czasie zimowych szkoleń poligonowych i w czasie służby na granicy, a ich bezpieczeństwo jest dla nas najważniejsze, stąd pomysł na tego typu przeszkolenie – mówi kpt. Marta Gaborek, oficer prasowy 2 Lubelskiej Brygady OT.

W szkoleniu, które odbyło się pod koniec stycznia, wzięło udział 20 osób, wśród nich funkcjonariusze Wydziału Zabezpieczenia Działań Nadbużańskiego Oddziału Straży Granicznej. – Tylko dwie osoby nie dotrwały do końca z powodów zdrowotnych lub kontuzji. A warunki były naprawdę trudne – dodaje kpt. Gaborek. Na początku żołnierze mieli zajęcia teoretyczne wprowadzające w tematykę hipotermii. Na wykładach poznali podstawowe zagadnienia związane z wychłodzeniem organizmu, towarzyszącymi mu procesami chemicznymi, termoregulacją, ratownictwem i tzw. autoratownictwem. Tak przygotowani mogli przejść do części praktycznej, która zaczęła się nad zalewem w Janowie Lubelskim.

Mokro, zimno, coraz zimniej

Marznąć i opowiadać, co się czuje? Z takim wyzwaniem musiał zmierzyć się żołnierz, który zgłosił się na ochotnika do wprowadzenia w stan hipotermii. – To była osoba, która nie miała doświadczenia z morsowaniem, nigdy wcześniej zimą nie wchodziła do wody – opowiada kpt. Gaborek. I przyznaje, iż o to chodziło, aby ćwiczenia jak najbardziej przypominały realne sytuacje. Żołnierz zanurzony w wodzie relacjonował, jakie obserwuje u siebie objawy, jak się czuje, co dzieje się z jego organizmem. Dzięki temu pozostali uczestnicy szkolenia mogli przygotować się na to, co czekało ich już za chwilę. Nad całością czuwał ratownik medyczny, który po wyniesieniu wychłodzonego żołnierza z wody, przeprowadził u niego badanie EKG, żeby pokazać, co dzieje się z organizmem w stanie hipotermii. Potem zaczął się najtrudniejszy etap szkolenia.

Żołnierze byli nieco zdziwieni, gdy okazało się, iż w ich plecakach może zostać tylko zestaw survivalowy do rozpalania ognia, zapasowy mundur, bielizna, śpiwór i woda. Żywność oraz wszystkie akcesoria ułatwiające przetrwanie w trudnych warunkach trzeba było oddać. Podobnie jak zapasowe buty. – To było pierwsze zaskoczenie, z którym też wiązało się pierwsze zadanie. Ćwiczący musieli wejść po kolana do wody i od tego momentu, aż do zakończenia szkolenia cały czas chodzili w przemoczonych butach – opowiada rzeczniczka. Taka sytuacja miała ich zmusić, by na sobie sprawdzili poznane techniki przeciwdziałania schorzeniu zwanemu „okopową stopą”.

Ale to był dopiero początek przygody z wodą. Podczas szkolenia żołnierze wchodzili do wody jeszcze kilkakrotnie. Ponieważ nie znali programu, nigdy nie wiedzieli, co ich czeka. Gdy przyszedł czas na kolejne zadania, musieli rozpalić ogień z użyciem zestawu survivalowego, a potem rozłożyć na części i złożyć w wyznaczonym czasie karabinek MSBS Grot. Mogłoby się wydawać, iż to banalnie proste czynności, które żołnierze wielokrotnie ćwiczyli. Ale tym razem przemarznięci, przemoczeni i ze zgrabiałymi rękoma radzili sobie znacznie gorzej. A dopiero po wykonaniu tego zadania mogli się ogrzać i odpocząć.

Test odporności i współpracy

Odpoczynek nie był długi i niedługo uczestnicy szkolenia wyruszyli w marsz na azymut. Transportując „rannego”, czyli 80-kilogramowy balast, musieli odnaleźć ukryte w lesie elementy obozowiska i skrytki z żywnością. Po skompletowaniu wszystkiego trzeba było wybudować bazę noclegową, rozpalić ognisko i zdobyć wodę. Racje żywnościowe zaplanowano tak, by na jedną osobę przypadało około 120 kcal. Tak skromna porcja musiała wystarczyć na cały dzień intensywnego wysiłku – był to dodatkowy element, który pozwalał na sprawdzenie funkcjonowania organizmu w ekstremalnej sytuacji. Znów krótki odpoczynek i kolejne kilometry marszu. W sumie żołnierze pokonali około 30 km. A na zakończenie czekało ich jeszcze jedno dwudziestominutowe… zanurzenie w wodzie.

– Byli wykończeni, ale na tym etapie już zapewniali, iż teraz mogą wytrzymać w wodzie zdecydowanie dłużej. Organizm przyzwyczaja się do ekstremalnych warunków i właśnie to chciał im pokazać instruktor – mówi kpt. Gaborek. – Mam nadzieję, iż żołnierze nie tylko wzbogacili wiedzę na temat hipotermii, ratownictwa i survivalu, ale mieli także okazję pokonać własne słabości – dodaje prowadzący szkolenie Piotr Marczewski. Poza tym pokazali się jako dobrze współpracujący zespół. – Każdy, kto miał gorszy moment, mógł liczyć na wsparcie. jeżeli ktoś nie dawał sobie rady z plecakiem, koledzy pomagali mu nieść jego rzeczy – mówi rzeczniczka brygady.

Hipotermia to stan zagrażający życiu, który pojawia się, gdy temperatura ciała spada poniżej 35°C. Jej przyczyną może być długotrwałe przebywanie na mrozie lub kontakt z lodowatą wodą. Hipotermia jest niebezpiecznym przeciwnikiem żołnierzy, np. podczas zimowych szkoleń poligonowych czy wielogodzinnych patroli na granicy. Dlatego – jak podkreślają dowódcy – żołnierze muszą wiedzieć, jakie są objawy skrajnego wychłodzenia i jak w takim zagrożeniu pomóc sobie oraz innym.

Anna Pawłowska
Idź do oryginalnego materiału