Refleksje na rocznicę rozpoczęcia wojny na Ukrainie

zorard.wordpress.com 1 rok temu

Niedługo – 24 lutego – minie rok od rozpoczęcia „Specjalnej Operacji Wojskowej” czyli inwazji na Ukrainę. I najbardziej dziwnym aspektem tej rocznicy jest sam fakt, iż owa operacja przez cały czas trwa. Operacja, która – wydawało się – zakończy się paradą zwycięstwa w Kijowie najdalej w połowie kwietnia 2022, a jak widać ciągnie się do dziś.

Przy tym wiemy, iż Rosja nie zaangażowała wszystkich swoich sił – jest jak bokser, który walczy z przeciwnikiem tylko jedną ręką i z kulą u jednej nogi. Poważne naloty rakietowe zaczęły się dopiero po dywersyjnym ataku na most Kerczeński, a choćby one miały ograniczony charakter – w wielu miejscach na Ukrainie wciąż jest prąd. No i przede wszystkim przez cały czas działa kolej, transport sprzętu, amunicji i zaopatrzenia z Polski na front odbywa sie bez przeszkód. Ba! Transport działa na tyle dobrze, iż można wozić uszkodzony sprzęt do Polski na naprawy – i potem ponowie wieźć go na front.

Nie sprawdziły się również opinie ekspertów wojskowych w rodzaju pułkownika McGregora, iż ofensywa rosyjska ruszy najdalej w grudniu gdy tylko zamarznięty grunt umożliwi operacje pancerne. Mamy już luty, a żadnej wielkiej ofensywy nie ma. Wręcz można się zastanawiać gdzie sie podziało tych 300 tys. zmobilizowanych dodatkowo żołnierzy.

Prowadzi to nieuchronnie do spekulacji czy adekwatnie ta wojna jest naprawdę czy – niczym pandemia – jest globalistyczną ściemą. Pisałem o tym tutaj. Przy tym owa ściema nie wyklucza walk i ofiar na froncie.

Istnieje jednak możliwość, iż walka jest naprawdę. I bynajmniej nie musi to oznaczać, iż establiszment Rosji sprzeciwia się ideii przerobienia naszej cywilizacji na cyfrowe więzienie z totalitarnym nadzorem nad każdym aspektem życia czowieka. Do walki na śmierć i życie z tak zwanym Zachodem wystarczy, jeżeli ów establiszment nie chce się podporządkować globalnej „centrali” i pragnie swoim cyfowym więzieniem zarządzać indywidualnie i samodzielnie. Zatargi wśród bandytów mogą być intensywne i krwawe, co nie zmienia tego, iż i jedni i drudzy to bandyci (wystarczy obejrzeć „Ojca Chrzestnego”).

Warto tu zauważyć zasadniczą różnicę między reżimem rosyjskim czy – wcale nie sympatycznym – reżimem chińskim. Otóż oba te reżimy starają się odbudowywać swoje narody i umacniać swoje państwa. Oba odwołują się bardzo silnie do swojej kultury i historii, w tym także w warstwie duchowej. Prezydent Xi cytuje starożytnych cesarzy a prezydent Putin publicznie czci Jezusa Chrystusa. Być może ten ostatni czyni to równie obłudnie jak Joe Biden, niemniej w Rosji nie promuje się wychwalania zboczeń, demoralizacji dzieci, okalczenia osób cierpiących na zaburzenia seksualne (tzw. „operacje zmiany płci”) czy międzyrasowych związków.

Być może jest więc tu coś więcej – możliwe, iż oba reżimy próbują jednak ocalić swoje narody od likwidacji i przerobienie na część globalnej, ujednoliconej, wyzutej z tożsamości kulturowej i rasowej masy.

W takim kontekście warto zdać sobie sprawę z jednej ważnej sprawy:

Rosja nie musi zdecydowanie wygrać militarnie by wygrać konflikt z Zachodem.

Innymi słowy tym razem do zwycięstwa nie będzie potrzebne niszczenie Berlina i rosyjskie czołgi toczące się niemieckimi drogami, bo Zachód nie tylko jest dużo, dużo słabszy niż była III Rzesza ale przede wszystkim słabnie. Słabnie gospodarczo, ale przede wszystkim słabnie społecznie zżerany od środka przez procesy degeneracyjne, które prowadzą do zniszczenia etosu pracy i rodziny, a więc fundamentów zdrowego społeczeństwa. jeżeli dodać do tego wymieranie białych zastępowanych przez kolorowych imigrantów i ich potomków mamy w Europie i USA obraz narodów, które w ciągu kilku dekad przestaną realnie istnieć.

Jeśli idzie o gospodarkę główny problem USA to zanik produkcji, którą w pogoni za maksymalizacją zysku wyniesiono gdzie indziej. Długaflowo doprowadziło to do sytuacji, w której choćby gdyby chcieć tą produkcję ponownie do USA ściągnąć (co aktualnie próbuje się robić subwencjami dla rodzimej produkcji i sankcjami przeciw zagranicznej) odbudowanie bazy przemysłowej potrwa dekady. Tym bardziej, iż baza ta to nie tylko urządzenia i hale produkcyjne, ale przede wszystkim wykwalifikowani specjaliści. A tych po latach faworyzowania „service economy” po prostu brakuje.

Z kolei głównym problemem Europy jest poza brakiem specjalistów (co Niemcy i inne kraje uzupełniają póki co poprzez odsysanie ich z „Nowej Unii”) uzależnienie jej przemysłu od zewnętrznych dostaw surowców. Przede wszystkim dotyczy to gazu i ropy, który Niemcy pozyskiwały przede wszystkim z Rosji. Odcięcie tychże w efekcie wprowadzonych na polecenie z USA sankcji przeciw Rosji oznacza likwidację konkurencyjności europejskiego przemysłu poza wąskimi wycinkami unikalnych technologii, których Europa nie ma zbyt wiele.

Sytuacja ta przekłada się także na kwestie uzbrojenia. Europa nie jest w stanie produkować 18 tys. czołgów rocznie (tyle III Rzesza wyprodukowała w 1944). Ba, USA nie jest w stanie wyprodukować 20 tys. czogłów rocznie (tyle wyprodukowały w 1944, w 1943 wyprodukowali jeszcze więcej bo ponad 37 tysięcy). Podczas II Wojny światowej to USA odegrały rolę „arsenału ‚wolnego’ świata” produkując tysiącami sztuk wszystko od broni po statki do jej przewiezienia. Dziś jednak to Chiny są „fabryką świata”, to Chiny mają ogromne możliwości produkcji wszystkiego co potrzebne do prowadzenia wojny. A Chiny są po stronie Rosji. Nie ma więc żadnych szans na setki statków z Ameryki wiozących tysiące czołgów i armat. Już teraz oficjalnie w NATO mówi się, iż niedługo skończą się zapasy, które można by przekazać lub sprzedać na Ukrainę, a jednak to jest wciąż relatywnie lokalny konflikt – pełnoskalowa wojna NATO-Rosja wymagałaby dużo więcej sprzętu i materiałów.

Jeszcze gorzej jest z siłą żywą. Europa nie jest dziś w stanie wystawić 3.8 miliona bitnych żołnierzy (a tyle III Rzesza wystawiła na front wschodni 22 czerwca 1941 – i nie wystarczyło). Armie państw europejskich nie tylko są małe i pozbawione doświadczenia bojowego, to dodatkowo nie ma społeczeństwa dzielnych, twardych ludzi, z którego dałoby się zrekrutować setki tysięci zmotywowanych żołnierzy. To zdegenerowane społeczeństwa, które do żadnej walki nie są zdolne a poza tym – i słusznie – nie czują się przez Rosję zagrożone. Nie widać by okrzyki polityków i mediów budziły w Niemcach, Francuzach czy Amerykanach dostateczną nienawiść do Rosji by chcieli iść zabijać Rosjan w imię „wolności”.

Nawet w tradycyjnie antyrosyjskiej Polsce chętnych na wojnę z Rosją jest mniej niż może się wydawać na podstawie oficjalnych mediów – wystarczy poczytać komentarze pod oficjalnymi pro-ukraińskimi stwierdzeniami. Mowa o wystawieniu przez Polskę 300 tysięcznej armii, idą ogromne zakupy uzbrojenia – ale to wciąż za mało, by Rosję pokonać w sposób zdecydowany, prowadzący do jej rozpadu.

Oczywiście, nasze „elity” liczą – przynajmniej oficjalnie – na naszego największego sojusznika. Ale armia amerykańska też nie jest w stanie przeprowadzić pełnoskalowej inwazji na Rosje i jej wygrać. Po pierwsze, jest zbyt mało liczna – 485 tys. żołnierzy, a musi to „obsłużyć” cały świat. Jest co prawda jeszcze 336 tys. Gwardii Narodowej, ale – przypomnijmy – Wehrmacht miał w 1941 3,8 miliona żołnierzy tylko na froncie wschodnim – a i tak nie wystarczyło. Po drugie, nie jest wcale pewne czy US Army dobrze poradziłaby sobie z armią rosyjską. US Army walczyło przecież zwykle z dużo słabszym przeciwnikiem – ostatni równorzędny pod względem wyposażenia i wyszkolenia to był właśnie Wehrmacht po 1944 i szło Amerykanom jako-tako wyłącznie kiedy mieli miażdżącą przewagę w sprzęcie i liczebności. A tej przy ataku na Rosję zwyczajnie by nie mieli, nie byłoby pełnej dominacji w powietrzu i bezproblemowego wjazdu na czołgach do stolicy jak to miało miejsce w Iraku. Co więcej, Rosjanie walczyliby w obronie swojej ojczyzny – a Amerykanie prowadzili agresję bardzo daleko od swojego kraju. Zaś najlepsza część siły miltarnej USA czyli flota w konflikcie na bezkresnych terenach Rosji jest po prostu bez znaczenia.

Podsumowując po prostu nie ma żadnych szans na stworzenie wojsk, które mogłyby powtórzyć sukces III Rzeszy czyli dojść pod Moskwę. O powtórce sukcesu wojsk I Rzeczpospolitej z 1610 roku w ogóle nie ma mowy. Przy tym pełnoskalowy atak na Rosję oznacza, iż USA nie miałyby już sił aby stanąć do walki z Chinami. Walki, której też nie da się wygrać flotą. Tak więc Rosja kapitulująca, błagająca o pokój z niedawnego wystąpienia Andrzeja Dudy to propagandowa ściema (chyba, iż pan prezydent jest tak głupi, iż – o zgrozu – faktycznie wierzy w te brednie).

Ekonomicznie Rosji się zdusić nie udało i choćby zachodnie ośrodki analityczne już przyznają, iż gospodarka Rosji ma się dobrze – dużo lepiej niż gospodarka EU. Buńczuczne zapowiedzi jak to sankcje rzucą Rosję na kolana okazały się oderwane od rzeczywistości. A już nie ma więcej sankcji, które EU czy USA mogłyby nałożyć na Rosję bez paraliżu własnych gospodarek i wypowiedzenia wojny. EU może najwyżej na Ukrainę przywieźć energooszczędne żarówki.

By pokonać Rosję Zachodowi pozostawałoby tylko użycie broni jądrowej, bo tej mają – zwłaszcza USA – dość by zadać Rosji ciężkie straty. Z tym, iż wtedy jądrowa odpowiedź Rosji zmiotłaby z powierzchni ziemi stolice Zachodu – i oni o tym wiedzą. Opcja ta więc nie wchodzi raczej w grę o ile amerykańscy wojskowi nie utracili resztek rozumu i chęci życia.

Zachód może więc przedłużać konflikt w nadzieji, iż Rosja się posypie od środka. Najlepszym środkiem do tego byłoby rzucenie do walki Polski i Rumunii, ale w taki sposób, by przez cały czas móc „umywać ręce” i twierdzić oficjalnie, iż NATO i USA w stanie wojny z Rosją nie są. Ale to tylko przedłużanie, bo w zasadzie żadnych środków by Rosję pokonać Zachód nie ma i dość trudne, bo to jednak kraje członkowskie NATO a NATO przestałoby być groźne gdyby się okazało, iż jednak ten sojusz nie jest wcale taki zwarty i silny (i tak się to okaże, ale to inna historia).

Kierujące zza kulis „elity” Zachodu mogą też uznać porażkę, wymienić garnitur polityków, którzy bredzili o „pokonaniu Rosji” na nowych, którzy przeproszą, dogadają się itp. przystając na warunki Rosji przedstawione USA w grudniu 2021 roku czyli oddając Rosji nie tylko Ukrainę, ale też wpływy w Polsce, Rumunii i tak dalej. Mogą też tego nie zrobić i poczekać aż taką zmianę wymusi oddolnie bunt ludności. I to są scenariusze, których nasze lokalne marionetki zdają się nie brać pod uwagę (zdają się, bo podejrzewam, iż co wyżej postawieni mogą mieć już jakieś inwestycje za granicą, gdzie w krytycznym momencie zbiegną).

Zatem to Rosja może sobie spokojnie poczekać aż Zachód się rozsypie od środka. Czyli aż kierujący zza kulis satanistyczni banksterzy zdadzą sobie sprawę z tego, iż przegrali. Lub aż jakiś ich odłam uzna, iż lepiej wysadzić tamtych z siodeł i się z Rosją dogadawszy żyć spokojnie kręcąc interesy. Nie muszą iść na Berlin czy Brukselę ani bombardować Londynu, żeby doczekać tej sytuacji – wystarczy dalsze systematyczne niszczenie wojsk ukraińskich i powolne, oszczędzające swoich żołnierzy i sprzęt, odbieranie Ukrainie kolejnych miast i miasteczek.

Zwracam uwagę, iż na skutek kompletnie samobójczej i idiotycznej polityki w każdym scenariuszu poza totalną klęską Rosji – a ten jak mam nadzieję wykazałem jest bardzo mało prawdopodobny – perspektywy Polski są fatalne. Najlepsze na co możemy liczyć to coś w rodzaju PRL-bis w wersji łagodnej, czyli kontynuacja tego co jest po wymianie zestawu marionetek. W najgorszym razie to rujnująca wojna z Rosją by podtrzymać jeszcze trochę złudzenia zachodnich „elit”, iż można ją pokonać.

Idź do oryginalnego materiału