Rosja chce kontroli nad Gruzją? Musi pokonać DżenZi i ich matki

krytykapolityczna.pl 4 miesięcy temu

Od momentu rozpadu Związku Radzieckiego Gruzja regularnie pojawia się w nagłówkach światowych mediów. Niestety, najczęściej z powodu wojen i zniszczeń, które inspiruje lub wprost wywołuje Rosja. Nie tak dawno sukcesami Gruzji w sferze budowy demokratycznego państwa zachwycali się jej zachodni partnerzy. Ale cokolwiek by się dobrego w naszym kochającym wolność kraju nie działo, zawsze odbywało się to wbrew Rosji. Podobnie jak teraz, w kwietniu i maju 2024 r., kiedy Gruzję ogarnęły protesty przeciwko „rosyjskiej ustawie”.

Żeby zrozumieć sens obecnych wydarzeń, musimy na chwilę cofnąć się w czasie.

Kilkadziesiąt tysięcy ludzi znowu stoi na głównym prospekcie Gruzji – alei Rustaweli w Tbilisi. Tę samą drogę pokonało wiele pokoleń Gruzinów. W 1978 r. protestowali tutaj, kiedy sowiecki reżim chciał ich pozbawić prawa do języka – i to starcie wygrali. Dekadę później, 9 kwietnia 1989 roku pokojową demonstrację niepodległościową spacyfikowała sowiecka armia, zginęło 21 osób. Tamte wydarzenia przyspieszyły rozpad kraju rad.

Od tamtej pory Gruzja z różnym powodzeniem próbuje uporać się ze swoją przeszłością. Punktem kulminacyjnym tego procesu była rewolucja róż z 2003 r., kiedy do władzy doszła ekipa młodych reformatorów pod przywództwem Micheila Saakaszwilego i przyjęła jako cel integrację z UE i NATO. W rezultacie Gruzja niemal całkowicie wyeliminowała korupcję, zmniejszyła przestępczość, a następnie osiągnęła ruch bezwizowy i wolny handel z krajami UE.

Do 2008 r. Rosja obserwowała cierpliwie sytuację w Gruzji. Kiedy okazało się, iż plan działań na rzecz członkostwa w NATO stał się dla Tbilisi realny, Kreml najpierw zablokował go na szczycie w Bukareszcie za pośrednictwem Niemiec i Francji, a kilka miesięcy później, w sierpniu, rozegrał małą zwycięską wojenkę.

Słuchaj podcastu „Blok Wschodni”:

Spreaker
Apple Podcasts

Tak zaczęło się obalanie rządu Saakaszwilego, który pod względem swobód obywatelskich stopniowo osuwał się w kierunku wschodniego autorytaryzmu w wersji light. W 2012 r. nastąpiła pierwsza pokojowa zmiana rządu w Gruzji, ale do władzy doszedł rosyjski oligarcha Bidzina Iwaniszwili, który dosłownie obiecał „nie drażnić Moskwy”. I dotrzymuje tej obietnicy.

Wojna w Ukrainie zweryfikowała Gruzińskie Marzenie

Iwaniszwilemu długo udawało się łapać dwie sroki za ogon. Z jednej strony kontynuować powolny proces integracji z europejskimi strukturami, ale jednocześnie uzależniać gruzińską gospodarkę od powiązań z Rosją. Momentem weryfikacji dla jego partii Gruzińskie Marzenie stała się pełnoskalowa agresja Rosji na Ukrainę. W decydującym momencie rząd w Tbilisi stanowczo odmówił przyłączenia się do zachodnich sankcji przeciwko Kremlowi.

Rok później Iwaniszwili działał już coraz śmielej i zupełnie otwarcie. Wtedy rząd Gruzińskiego Marzenia zainicjował ustawę o „agentach zagranicy”, faktycznie wzorowaną na rosyjskim pierwowzorze. W marcu 2023 r., kiedy parlament zaczął nad nią prace, na ulice wyszły tysiące protestujących, których jądro stanowiła gruzińska młodzież. Starsze pokolenie mówi o nich czule „nasze DżenZi”.

Wtedy Gruzińskie Marzenie wycofało się z tej skandalicznej ustawy, ale minął rok i znowu przystąpiło do jej forsowania. Od miesiąca jesteśmy świadkami wielkich protestów i dramatycznych wydarzeń w Tbilisi i innych miejscach Gruzji.

„Rosyjskie prawo” o zagranicznych agentach wywołało gigantyczne oburzenie wśród gruzińskiej opinii publicznej. W Tbilisi, Batumi, Gori i Zugdidi odbywa się rekordowa pod względem czasu trwania i wielkości liczba pokojowych demonstracji. Ulice głównych gruzińskich miast wypełnia jedno hasło: „Nie dla rosyjskiego prawa!”. Rząd nie cofa się przed użyciem przemocy, fizycznie atakuje przeciwników politycznych i przepycha ustawę w kolejnych czytaniach.

Obecna sytuacja nie wydarzyła się nagle. Gruzińskie Marzenie wykonało wiele kroków, które można postrzegać jako sprzeczne z deklarowaną i zapisaną w konstytucji polityką na rzecz europejskiej integracji. Rząd konsekwentnie tworzył grunt dla owocnej działalności agentów rosyjskich wpływów w kraju.

W ten sposób od 2012 roku w Gruzji powstało i umocniło się kilka organizacji pozarządowych i partii politycznych otwarcie lojalnych wobec Kremla i przez niego finansowanych. Korzystając z prawa do wolności słowa, stworzyły one swoje media i przez cały czas nadają za pośrednictwem kanałów telewizyjnych, które są bezpłatne na terytorium całej Gruzji. Popularyzując przesłanie Kremla i promując antyzachodnie nastroje wśród mas, siły te odniosły spory sukces, ale mimo to są marginalizowane w gruzińskim społeczeństwie.

Czarna dziura

Mimo to w gruzińskim społeczeństwie zadziałał syndrom gotowanej żaby. Gruzinki i Gruzini coraz rzadziej reagowali na otwarte próby zbliżenia z Rosją. Do Tbilisi na wakacje zaczęli choćby przyjeżdżać główni propagandyści Kremla – Olga Skabiejewa i Jewgenij Popow. W naszym kraju bez przeszkód organizowano seminaria i konferencje, za które płacono kremlowskimi pieniędzmi. Na ironię zakrawa fakt, iż kiedy trwały już masowe protesty przeciwko ustawie o zagranicznych agentach, w Tbilisi odbyło się spotkanie, które organizowali współpracownicy KGB. A jak wiemy, nie ma czegoś takiego jak były agent KGB.

Mimo iż kwestie ideologiczne odgrywają tutaj istotną rolę, Gruzja jest potrzebna Rosji z przyczyn czysto merkantylnych. Od 24 lutego 2022 r. nasz kraj odgrywa rolę nieformalnej „czarnej dziury”, służącej do prania rosyjskich pieniędzy i tranzytu towarów. Tbilisi wielokrotnie otrzymywało ostrzeżenia od zachodnich misji dyplomatycznych akredytowanych w kraju, które zalecały, by nie ułatwiać rosyjskiego biznesu w warunkach międzynarodowych sankcji. Jednak gruziński rząd woli, by budżet kraju otrzymywał jedynie dywidendy ekonomiczne z brutalnej wojny na Ukrainie.

W efekcie groźba nałożenia sankcji stała się realna dla samego oligarchy Iwaniszwilego. Alarmujące wieści nadeszły z Parlamentu Europejskiego, gdzie 23 kwietnia wymieniono z nazwiska nie tylko polityków Gruzińskiego Marzenia, ale także funkcjonariuszy organów ścigania, którzy byli odpowiedzialni za nieproporcjonalne użycie siły wobec pokojowych demonstrantów w Tbilisi w nocy 17 kwietnia. Europosłowie zainicjowali projekt rezolucji wzywający do nałożenia sankcji personalnych przede wszystkim na Iwaniszwilego, czyli szarą eminencję gruzińskiej polityki.

Niektórzy analitycy uważają, iż założyciel Gruzińskiego Marzenia dzięki „rosyjskiej ustawy” zmierza do uciszenia krytyki wewnątrz kraju, ale jednocześnie targuje się w ten sposób z Zachodem, aby uzyskać gwarancje immunitetu na najwyższym szczeblu.

Co ciekawe, w tym samym czasie, kiedy rozpatrywano projekt „ustawy o zagranicznych agentach”, gruziński parlament możliwie jak najszybciej zatwierdził poprawki do krajowego kodeksu podatkowego. Pozwalają one na przenoszenie kapitału między Gruzją i rajami podatkowymi bez opodatkowania. To zrodziło podejrzenia, iż Iwaniszwili nie tylko próbuje ewakuować swoje miliardy w bezpieczne miejsce, ale iż usiłuje tym samym stworzyć dogodne warunki dla objętego sankcjami rosyjskiego biznesu w samej Gruzji. Tym bardziej, iż zgodnie z nowymi przepisami osoba może podlegać międzynarodowym sankcjom tylko za zgodą gruzińskiego sądu.

Prawdziwe marzenie Gruzji to nie Stalin

Widać wyraźnie, iż gruzińska polityka skupia się dzisiaj na realizacji osobistych interesów jednego człowieka, który finansowo jest ściśle powiązany z Rosją. Prozachodni obywatele obawiają się, iż Gruzja może przez to znaleźć się w międzynarodowej izolacji i stracić szansę na europejską przyszłość. I to w sytuacji, kiedy po raz pierwszy od uruchomienia formatu Partnerstwa Wschodniego Bruksela wydaje się naprawdę poważnie myśleć o jego rozszerzeniu.

Spełniłby się w ten sposób mokry sen rosyjskiego ideologa ruskiego miru i rosyjskiego faszyzmu Aleksandra Dugina, który dla Gruzji ma jedną radę: „Gruzja potrzebuje Stalina. W przeciwnym razie globalistyczne szumowiny i hańba narodu gruzińskiego zniszczą ten piękny kraj”.

Ci, którzy dzisiaj protestują przeciwko pchaniu Gruzji w ramiona Rosji i walczą o europejską przyszłość kraju to przeważnie młodzi ludzie, którzy nie uznają politycznych autorytetów, a już na pewno nie podziwiają Stalina. W ogóle nie znają Rosji, dlatego nie odczuwają wobec niej czy wobec ZSRR żadnego sentymentu. Sprzeciwiając się ustawie o zagranicznych agentach, nie protestują przeciwko żadnej konkretnej sile politycznej, ale bronią raczej swojego stylu życia i swoich prawdziwych gruzińskich marzeń.

Dzisiaj czekamy nie tylko na kolejne kroki rządu w sprawie ustawy o agentach zagranicy, które rozstrzygną się w połowie maja i nie tylko na wybory parlamentarne, które rysują się przed nami jako gra o wszystko. Czekamy też na reakcję Moskwy na wydarzenia w Gruzji. Czy zastosuje taki sam siłowy scenariusz jak w 2008 roku? Wtedy Kreml podkreślał, iż ukarał nie Gruzinów, a jedynie rząd znienawidzonego Saakaszwiliego. jeżeli Rosja zdecyduje się wypowiedzieć wojnę młodym ludziom, którzy stoją dzisiaj na ulicach gruzińskich miast, to wypowie wojnę przyszłości Gruzji. A wtedy, jak głosi hasło z jednego z transparentów pojawiającego się na demonstracjach, „będzie miała do czynienia z matkami pokolenia DżenZi”.

**

Marta Ardashelia – gruzińska dziennikarka, redaktorka naczelna portalu Sova/News. Mieszka i pracuje w Tbilisi.

Idź do oryginalnego materiału