Konsekwentnie nie mogę o niczym innym myśleć, więc wbrew własnym deklaracjom, chciałbym jednak zaprosić do wróżenia z fusów o tym, Jak Się To Wszystko Skończy. Zaglądającym tu do nas z przyszłości przypominam, iż jeszcze choćby nie wiemy, kto wygra wybory prezydenckie w USA – więc mamy potężny czynnik niepewności.
Zaglądający od dawna wiedzą zaś, iż wróżę nie tyle z fusów, co z rosyjskiej blogosfery – którą śledzę z niezdrową obsesją. Uważam ją za cenne źródło informacji oczywiście nie w takim sensie, iż wszyscy tam piszą świętą prawdę tylko w takim, iż zdradzają tendencje, nastroje, walki frakcyjne itd.
Sprawa śmierci „Ernesta i Gudwina” (o której pisałem na substacku) żyje tam do dziś. Trochę to przypomina sprawy Murza, Berega czy Prigożyna.
Na początku jest dużo smrodu i oburzenia. Potem jednak co przytomniejsi zauważają, iż oficjalna linia władz jest taka, iż żadnej sprawy nie ma i nie było (jak u Gogola: „wdowa sama się wychłostała”) i się dostosowują. Niedostosowani lądują w pierdlu albo na cmentarzu.
Tutaj linia władz (oficjalnie sankcjonowana przez samego Sołowiowa) jest taka, iż nie było żadnej śmierci operatorów dronów, bo w tej jednostce nigdy nie było takich etatu dla operatorów dronów. Ernesta, Gudwina i pozostałych wysłano zaś w bezpiecznej misji na tereny kontrolowane przez Rosję, więc zginęli z głupoty („sami się wychłostali”).
Sołowiow po swojemu opluwa blogerów „nieprzystosowanych”, z okrzykami typu „a kto tobie, zdrajco, w ogóle daje przepustkę na front?”. Ktoś oczywiście daje i można się domyślać, iż to ktoś równie wysoko ustosunkowany jak Sołowiow, ale z innej mafii.
Ci „nieprzystosowani” kontrują, iż rosyjskie jednostki pełne są fikcyjnych etatów. Niejaki „Healer” pisał niedawno, iż teoretycznie rosyjska armia nie ma też wsparcia medycznego, istniejący medycy są (formalnie) na innych etatach.
A żołnierze wysłani po ciała Ernesta i Gudwina też zginęli, więc jednak ten teren nie jest pod rosyjską kontrolą. Oficjalna wersja jest kłamstwem, ale wygra, jak to w Rosji (nikt tam się nie odważa kwestionować, iż Prigożyn i Utkin zginęli „w wypadku”).
Wśród wszystkich frakcji furorę ostatnio robi esej niejakiej Żanny Walewskiej „Śpij, strano ogromnaja”. Nawiązując do hiciora Aleksandrowa, esej ten opisuje strategię władz, ujawnioną jakoby przez Rusłana Puchowa.
Władze otóż podobno od razu miały sobie uświadomić, iż „specjalna operacja” nie poszła zgodnie z planem i nie ma szans na sukces. Dla ochrony stabilności zaczęto więc propagandowo usypiać społeczeństwo tak, żeby wojna toczyła się dla niego w równoległej rzeczywistości.
Po trzech latach usypiania Rosjanie są bardziej zdemobilizowani niż w pierwszych dniach wojny. To dlatego w magazynach amunicję układa się na stosie, to dlatego mieszkańcy Sudży choćby nie próbowali stawać oporu.
Przeciętny Rosjanin nie wierzy, iż wojna może go bezpośrednio dotknąć aż do ostatniej sekundy życia. A iż strana jest agromnaja, to mieszkaniec Riazania ciągle może sobie myśleć, iż co go obchodzi jakiś Twer, on jest poza zasięgiem – aż mu na łeb spadną „odłamki zestrzelonego ukraińskiego drona”. Ale wtedy to samo pomyśli mieszkaniec Kazania.
Esej Walewskiej wywołuje różne reakcje. Jedni, chyba zgodnie z intencjami autorki mówią: w takim razie my musimy wziąć mobilizację na siebie! Tu się często pojawiają kombatanckie wspomnienia typu „jacy byliśmy osamotnieni gdy w 2014 szliśmy z Girkinem na Donbas”.
Drudzy z kolei przyznają rację Puchowowi. Największym zagrożeniem dla Rosji jest destabilizacja. Niejaki Czadajew pisze, iż wielka Rosja dwukrotnie upadała w 1917 i 1991 pod wpływem wewnętrznych sprzeczności i już teraz dwa razy było blisko (podczas „przegrupowań” jesienią 2022 oraz puczu Prigożyna w 2023). Trzeci wstrząs może ją dobić.
Przyq okazji poznałem kolejne rosyjskie słowo, którego można używać po polsku: „chataskrajnik”, czyli osoba mówiąca „moja chata z kraja”. Izwienitie, takie mamy społeczeństwo – mówi Czadajew (za Puchowem).
Wszystkie te frakcje są krytyczne wobec władzy, choć z rożnych pozycji. Putin rzadko jest krytykowany wprost, zwykle eufemistycznie mówi się o „władzy”, ale przybywa wyjątków – np. Saponkow ironizował, iż Ukraińcy powinni kochać Putina, bo ten ich nie traktuje tak jak Netaniahu Arabów. A przecież wystarczyłby jeden Iskander w ulicę Bankową…
Część „opozycyjnych” blogerów zdaje się marzyć o zastąpieniu Putina kimś bardziej „w stylu Netaniahu”. Ja z kolei z nadzieją myślę o tym, o czym Czadajew pisze z obawą: iż trzeci wstrząs będzie już tym ostatnim. Upadek caratu i upadek ZSRR też przecież zaczęły się od spisku twardogłowych.
Oczywiście, ja z kolei boję się tego, na co on ma nadzieję. Że w końcu Zachód się zmęczy wspomaganiem Ukrainy i sam zaśnie, zanim Rosja się obudzi.
Na razie jednak to oni mają więcej obaw. Powtarzają plotki, iż Ukraina „coś” szykuje na jesień, coś w rodzaju kolejnego Kurska, coś co definitywnie obali „zaufanie do władzy”. Obie frakcje powtarzają tę frazę, choć jedni widzą to „coś” w Briansku, inni na Krymie, inni w Biełgorodzie.
Pozostaje jak zwykle mieć nadzieję na to, czego oni się boją i bać się tego, na co oni mają nadzieję. Oraz zadać sakramentalne pytanie, A Wy Jak Myślicie?