Polskie siły zbrojne od lat konsekwentnie powiększają zasoby bezzałogowców: od rozpoznawczych po bojowe, od miniaturowych po takie, które rozmiarami przywodzą na myśl niewielkie samoloty. Nic dziwnego, bo dziś trudno sobie wyobrazić nowoczesną armię bez dronów. Wśród nich są konstrukcje, które zdążyły obrosnąć legendą, jak chociażby Bayraktary.
Jego waga to zaledwie 12 kg, rozpiętość skrzydeł 3,6 m, długość zaś – 1,8 m. A jednak mimo niepozornego wyglądu znaczenie FlyEye dla wojska trudno przecenić. Bezzałogowy statek powietrzny, produkowany przez polską firmę WB Electronics, pozwala w krótkim czasie przeprowadzić rozpoznanie na dystansie przeszło 100 km, pomaga też w skutecznym kierowaniu ogniem artylerii. Polski resort obrony wiosną podpisał umowę na dostarczenie kolejnej partii tego typu urządzeń.
Oko, które lata
Dron potrafi wzbić się na wysokość 3500 m. Rozwija prędkość do 120 km/h, w powietrzu zaś spędza choćby cztery godziny. Działa w kilku trybach. W jednej z wersji pojazdem steruje operator dzięki łącza radiowego o zasięgu 180 km. Ale jest też inna opcja. FlyEye może wykonać w pełni autonomiczną misję, poruszając się po zadanej wcześniej trasie, a potem bezpiecznie wylądować we wskazanym zawczasu miejscu. Za rejestrację obrazu odpowiada zamontowana pod kadłubem ruchoma głowica. Składa się ona z kamer telewizyjnej oraz termowizyjnej. Sam dron jest z kolei trudny do wykrycia. Dzięki elektrycznemu silnikowi wyposażonemu w litowo-polimerowe akumulatory porusza się niemal bezszelestnie i pozostaje praktycznie nieuchwytny dla kamer termowizyjnych przeciwnika.
Pierwsze drony FlyEye polska armia kupiła w 2010 roku. Zostały pozyskane z myślą o wojskach specjalnych. gwałtownie przyszły kolejne zamówienia. FlyEye pojawiły się m.in. w pododdziałach artylerii w wojskach obrony terytorialnej. w tej chwili w rękach żołnierzy pozostaje łącznie 168 tego typu maszyn (inaczej licząc, 42 zestawy po cztery urządzenia). Wśród nich są FlyEye zmodernizowane do wersji 3.6. Posiadają lepsze systemy nawigacyjne, przede wszystkim jednak zostały zintegrowane ze zautomatyzowanym systemem kierowania ogniem Topaz. Cztery zestawy zmodyfikowanych urządzeń polska armia odebrała w grudniu 2023 roku.
Tymczasem w kolejnych latach liczba FlyEye w polskiej armii będzie wzrastać skokowo. W 2023 roku resort obrony podpisał z WB Electronics umowę ramową, która zakłada dostawę 1,6 tys. tego typu urządzeń. Pierwsze z nich mają trafić w ręce żołnierzy jeszcze w tym roku. Tak z kolei stanowi umowa wykonawcza. Parafowany w kwietniu dokument dotyczy siedmiu zestawów, czyli łącznie 28 dronów w wersji 3.6. – Polska armia dostaje najlepszy sprzęt, w najnowocześniejszej wersji, jakiej nikt inny jeszcze nie używa – podkreśla wicepremier i minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz. Producenci w dużym stopniu korzystają tutaj z doświadczeń ukraińskich. Tamtejsza armia od dłuższego czasu korzysta z FlyEye na polu bitwy, a płynące z frontu wnioski są przekuwane w Polsce w praktyczne rozwiązania.
Frontowa legenda
FlyEye nie jest jednak jedyny. Polska armia od lat konsekwentnie powiększa zasoby bezzałogowców: od rozpoznawczych po bojowe, od miniaturowych po takie, które rozmiarami przywodzą na myśl niewielkie samoloty. Wśród nich są konstrukcje, które zdążyły obrosnąć legendą.
Na ekranie widać poprzetykane zagajnikami pole. Polną drogą jedzie czołg. Kamera skupia się na nim. Kilka sekund później w stronę pojazdu zostaje odpalona rakieta. Wybuch i czołg staje w płomieniach. W pierwszych tygodniach rosyjskiej inwazji na Ukrainę podobne nagrania zalały media społecznościowe. Filmiki publikował sztab ukraińskiej armii. Przy okazji przez wszystkie przypadki odmieniana była nazwa Bayraktar. Używany przez obrońców turecki dron rozpoznawczo-uderzeniowy gwałtownie stał się jednym z symboli tej wojny. Żołnierze pod niebiosa wychwalali jego skuteczność, ba – powstała o nim choćby piosenka. Dziś o bayraktarach jakby trochę ciszej, ale fachowcy wiedzą swoje: to sprzęt wart zainteresowania. Polska wyraziła takowe jeszcze przed wybuchem pełnoskalowej wojny. W maju 2021 roku zawarła kontrakt na dostawę 24 bayraktarów TB2. Niemal dokładnie trzy lata później ostatnie z zamówionych maszyn dotarły do 12 Bazy Bezzałogowych Statków Powietrznych w Mirosławcu. – Mogą one służyć zarówno jako jednostki bojowe, jak i rozpoznawcze. To mogą być oczy dla różnego rodzaju wojsk: sił powietrznych, wojsk lądowych, marynarki wojennej, wojsk specjalnych czy wojsk obrony terytorialnej – podkreśla wiceszef MON-u Paweł Bejda.
Bayraktar TB2 to bezzałogowiec klasy MALE. Zaliczają się do niej drony średniej wielkości i długiego czasu lotu. W zależności od zabieranego na pokład uzbrojenia waży 650 kg. Ma 6,5 m długości i rozpiętość skrzydeł sięgającą 12 m. Jego maksymalna prędkość to 220 km/h, a zasięg – 150 km. W powietrzu może przebywać choćby przez 27 godzin. Polskie bayraktary zostały wyposażone w głowice optoelektroniczne L-3 Wescam i radary SAR. Mogą prowadzić rozpoznanie zarówno w dzień, jak i w nocy, podczas idealnej pogody, ale też w trudnych warunkach atmosferycznych. Wraz z bezzałogowcami resort obrony kupił też dwa typy naprowadzanych laserowo bomb szybujących o zasięgu od ośmiu do 16 km. Kontrakt był wart 270 mln dolarów.
Status legendy mają też amerykańskie bezzałogowce MQ-9A Reaper. Jesienią 2022 roku Polska wyleasingowała od USA kilka tego typu maszyn. Podobnie jak drony zakupione od Turcji, stacjonują one w Mirosławcu. Są wykorzystywane do patrolowania granic, rozpoznania radioelektronicznego i nasłuchu obcych wojsk.
Reapery to maszyny większe niż bayraktary. Ich długość sięga 11 m, rozpiętość skrzydeł zaś 24 m. Mogą rozwijać prędkość do 480 km/h i przebywać w powietrzu choćby przez 30 godzin. Osiągają pułap 15 km, a zasięg maszyn oscyluje wokół 2000 km. Na pokład reapery zabierają choćby 1700 kg różnego typu aparatury obserwacyjnej albo uzbrojenia. Drony tego typu można bowiem wykorzystywać podczas akcji bojowych, co amerykańscy żołnierze robili podczas wojen w Iraku i Afganistanie. Wartość leasingu – 70,6 mln dolarów.
Tymczasem prócz dronów znanych każdemu miłośnikowi militariów polska armia ma też inne, mniej typowe, za to równie użyteczne konstrukcje.
Waran z wyrzutnią
Taktyczny pojazd wielozadaniowy Waran z zamontowaną na nim wyrzutnią dzięki napędowi 4 × 4 może poruszać się po bezdrożach i dotrzeć w najmniej dostępne rejony. Sam zestaw składa się z dwóch dronów. FT5 to bezzałogowiec rozpoznawczy. Osiąga pułap do 5 km, w powietrzu zaś potrafi się utrzymać przez dziesięć godzin. Nowoczesna głowica optoelektroniczna pozwala mu na prowadzenie obserwacji w dzień, a także w nocy – z wykorzystaniem termowizji. Dron numer dwa to BSP-U – urządzenie bojowe o zasięgu blisko 100 km, wyposażone w pięciokilogramową głowicę. Porusza się z prędkością 120 km/h i z dużą precyzją uderza w cel. Całość jest zintegrowana z systemem Topaz.
Tak działa Gladius. Bezzałogowy system poszukiwawczo-uderzeniowy, podobnie jak dron FlyEye, skonstruowany został przez firmę WB Electronics. W maju 2022 roku resort obrony zamówił cztery takie zestawy. Koszt kontraktu to 2 mld zł brutto. Pierwsze elementy systemu jeszcze w 2022 roku trafiły do 18 Pułku Artylerii w Nowej Dębie.
Polska armia korzysta również z niewielkich bezzałogowców Warmate. Dron waży zaledwie 4 kg, jego długość zaś wynosi nieco ponad metr. Korzysta z silnika elektrycznego. Bateria pozwala na półtoragodzinny lot na dystansie 40 km. Urządzenia dysponują wymienną głowicą. Mogą być wykorzystywane do prowadzenia obserwacji albo też jako amunicja krążąca do rażenia celów. Niewielki rozmiar sprawia, iż Warmate jest niezwykle poręczny. Mieści się w plecaku.
Bezzałogowiec wyprodukowała spółka WB Electronics. Pierwszą umowę na jego zakup resort obrony podpisał w listopadzie 2017 roku. Opiewała ona na kwotę 100 mln zł. W myśl zapisów armia miała otrzymać tysiąc bezzałogowców z myślą o wojskach specjalnych, lądowych oraz wojskach obrony terytorialnej. Dwa lata temu MON podpisało kolejny kontrakt na 50 mln zł.
Do listy bezzałogowców dopisać trzeba jeszcze wyprodukowane w Izraelu drony klasy mini Orbiter 2B, które w poprzednich latach wykorzystywane były m.in. przez wojska specjalne, zamówione pod koniec 2021 roku miniaturowe drony rozpoznawcze o kryptonimie Wizjer (100 urządzeń ma być dostarczonych w latach 2024–2027), wreszcie MayFly – drony klasy mikro, które skonstruowała rzeszowska firma Asseco Poland. Te ostatnie bezzałogowce, które służą prowadzeniu rozpoznania, mają zaledwie 35 cm długości i tyleż centymetrów szerokości. Ważą 1,6 kg. Pod koniec 2022 roku armia otrzymała przeszło 20 tego typu urządzeń. Trafiły do wojsk specjalnych.
Z bezzałogowców korzysta również marynarka wojenna. Służą one przede wszystkim do poszukiwania, identyfikacji i niszczenia min morskich. Z kolei hydrografowie używają nawodnego drona DriX.
Tak więc liczba bezzałogowców w polskiej armii rośnie lawinowo. Niewykluczone, iż niedługo powstanie odrębna struktura z nimi związana. Pod koniec maja wicepremier i minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz zapowiedział powołanie wojsk dronowych. Szczegóły nie są jeszcze znane, ale pewne jest jedno – bezzałogowców będzie przybywać, bo bez nich trudno dziś sobie wyobrazić nowoczesne siły zbrojne.