– Jakie wspomnienia z domu rodzinnego przechowuje ksiądz arcybiskup do dziś?
Abp Alfons Nossol: – Jest to oczywiście przede wszystkim wspomnienie Ojca i Matki, a potem sióstr i braci, bo było nas w domu aż ośmioro rodzeństwa. Ja urodziłem się jako piąty. Żebyśmy mogli wszyscy siadać wspólnie do posiłków, ojciec zamówił u stolarza wielki, zrobiony na miarę stół. Przy nim gromadziła się rodzina. Pod tym stołem ustawiałem też jako dziecko buty rodziców i rodzeństwa, bo przez długi czas odpowiadałem w domu za ich czyszczenie, zawsze w sobotę. Na początku stały buty ojca i mamy, na końcu najmłodszego brata. O to, kto jakie buty włoży, nie musiałem się martwić. Każdy miał tylko jedną parę. Czyściło się je w sobotę, bo w niedzielę nie można było pracować, ojciec bardzo tego pilnował. (…)
– Ojciec pracował poza domem. Jak wielu opolskich ojców dzisiaj…
– Nie było innego wyjścia. Wprawdzie nie groziło nam bezrobocie, ale rodzice spłacali kredyt zaciągnięty na budowę domu. A ojciec w Hamburgu zarabiał na budowie dwa razy więcej niż na Śląsku. Potem pracował w kopalni w Bytomiu, więc do Brożca przyjeżdżał tylko raz na tydzień, ale zawsze wtedy przywoził jakiś drobiazg dla wszystkich dziecka. Bardzo się z tego cieszyliśmy. Ojciec dużo nam też opowiadał. Lubił zwłaszcza opowieści związane z naszym regionem. Ta lokalna historia była wtedy – szkoda iż nie dzisiaj – bardzo doceniana.
– Uczono jej w szkole?
– Tak, mieliśmy tygodniowo aż trzy godziny historii rodzinnej krainy, Heimatu. A ojciec opowiadał choćby dzieje poszczególnych rodzin zamieszkałych w naszej wiosce. Tłumaczył, skąd biorą się przezwiska, które prawie wszyscy wtedy nosili. To nas bardzo przywiązywało do stron rodzinnych i ich uroku. A dzięki temu, iż ojciec pracował na kopalni, nie mieliśmy problemu z węglem. Dostawał deputat, co roku pięć ton. I to nam w zupełności wystarczało. choćby jeszcze babci odstępowaliśmy. A kiedy skończyła się wojna, bardzo dużo węgla rozdawaliśmy ludziom, zwłaszcza nauczycielom. Kredyt na budowę domu rodzice spłacili bardzo szybko, bo na Boże Narodzenie 1944 roku. Ojciec potem trochę żałował, iż się tak zaharowywali i spieszyli, bo po wojnie wszystkie przedwojenne kredyty przepadły.
– Miał ksiądz poczucie, iż rodzice go kochają?
– Na pewno, choć w śląskim domu, takim jak nasz, uczuć nie okazywało się zbyt wylewnie. Ale jak się mamę zachwyciło, pozytywnie zaskoczyło, wtedy nas przygarniała, głaskała, mówiła o swojej radości, uśmiechała się. Ta euforia mamy miała wielkie znaczenie dla całej rodziny. Wtedy słońce mocniej świeciło i grzało, i wszyscy z tego korzystali. Takie wyrazy uznania zawsze w naszym domu miały miejsce. Zazdrości między dziećmi nie było, bo każdy miał możliwość na uznanie rodziców zasłużyć.
– W jakim języku mówiło się w domu?
– Gwarą, choć ojciec znał też literacką polszczyznę. Za to najmłodsze rodzeństwo, urodzone już w czasach nazizmu, prawie nie znało już gwary. My, starsi, musieliśmy się w szkole z naszą gwarą śląską ukrywać. jeżeli nauczyciel kogoś złapał, wzywał ojca i ostrzegał, iż starostwo odbierze zasiłek rodzinny. Gwara to w przekonaniu nauczycieli już było mówienie po polsku i wyraz sympatii propolskiej. Po wojnie było odwrotnie. Najmłodszy brat – jako jedyny w domu – nie znał w ogóle polskiego. Baliśmy się go wypuszczać na ulicę, bo przez jego niemiecką mowę mogliby nam odebrać nasz stosunkowo nowy dom i przekazać repatriantom. Wiedzieliśmy nawet, iż jedna rodzina ze Wschodu ma na niego wielką ochotę. Mama kazała więc nam się pilnować. A ja wiedziałem, iż nasz mały, jak się tylko da, czmychnie z domu, żeby sobie pokrzyczeć po niemiecku na dworze. Kiedyś zostałem z nim sam, a mama kazała mi iść do sklepu. Żeby mieć pewność, iż mały nie ucieknie, przywiązałem go mocnym sznurem do stołowej nogi. Jak wróciłem, bardzo płakał. Krzyczał, iż nigdy mi nie zapomni, iż go jak psa uwiązałem. Ale ja nie miałem wyboru.
– Wszyscy dorośli z waszej rodziny byli dwujęzyczni?
– Odpowiem przykładem. Wokół mojej prababci zbierała się często cała nasza dziecięca gromadka. A ona miała piękną, ilustrowaną sztychami Biblię. Czytała nam po niemiecku historie biblijne, od razu przystosowując je do dziecięcej wrażliwości i zastępując słownictwo teologiczne bardziej przystępnym, byśmy wszyscy rozumieli. Dużo później, gdy prababcia pozwoliła mi obejrzeć z bliska ilustracje do tego wydania, ze zdumieniem odkryłem, iż Biblia była po polsku, a babcia „na żywo” tłumaczyła ją na niemiecki, żeby wszystkie dzieci zrozumiały.
– Dzieciństwo księdza przypadło na lata nazistowskie. Jakie było pierwsze zetknięcie księdza arcybiskupa z faszyzmem?
– Z okresu przedwojennego nie mogę wiele pamiętać, bo w momencie wybuchu wojny miałem siedem lat. Ale pamiętam dobrze, jak po „nocy kryształowej” 1938 roku Żydzi budowali u nas drogę z Brożca do Krapkowic, tak zwaną betonówkę. Propagandowo przekonywano nas, iż to dar Hitlera, ale w rzeczywistości budowali ją Żydzi. Pilnowało ich trzech starszych, siwych żołnierzy. Żydzi nie uciekali, bo nie mieli dokąd. Ktoś we wsi mi powiedział, iż oni są zgłodniali i proszą o chleb. Zapytałem więc mamę, czy mogę im zanieść pajdę chleba z masłem. Zgodziła się, ale kazała mi uważać. „Musisz stanąć twarzą do wachmana – mówiła – i z nim coś zagadać. Jak odwrócisz jego uwagę, to upuść za sobą chleb na ziemię”.
– Udawało się?
– Kiedy tak stałem z tym chlebem, jeden starszy Żyd szepnął mi po niemiecku: „Rzuć go tu, do piasku”. Wartownik nie słyszał albo nie chciał słyszeć. Gdy zobaczyłem, jak łapczywie ten człowiek jadł ten chleb ubrudzony piaskiem, zrozumiałem, jak bardzo jest głodny. Opowiadałem o tym w domu. Pamiętam, jak moja siostra, Elfryda, której propagandę hitlerowską tłoczono już w szkole, oburzyła się i powiedziała: „Ależ przecież to są Żydzi! Wiedziałeś o tym?”. A mama odpowiedziała jej: „Nie możesz tak mówić! Ty myślisz, iż Żyd nie czuje głodu?”. Potem dała i jej dwie kromki i zanieśliśmy je razem. Odtąd ich dokarmialiśmy regularnie, a jak zaczęło brakować masła, mama mieszała je z margaryną.
– Mama nie bała się o was?
– Wtedy, gdy nosiliśmy ten chleb, bała się bardzo. Ale myślała też o starszych braciach, gdzieś tam na wojnie. Tłumaczyła, iż jeżeli oni też są głodni, to może i im ktoś udzieli pomocy, jeżeli my nie odmówimy chleba głodnym. Mama była pewna, iż Pan Bóg to nasze dobro zamieni gdzieś w inne dobro. Ona nie umiała cytować z pamięci Ewangelii, ale nosiła ją głęboko w sobie.
– Ksiądz jeszcze wtedy nie rozumiał, dlaczego Żydzi są tak traktowani?
– Nie. Byłem zdziwiony, iż Żydzi między sobą rozmawiają pięknym niemieckim. Pytałem mamę, dlaczego oni są niewolnikami, skoro mówią tak samo jak my, tylko piękniej. Mamie niełatwo było to wyjaśnić kilkuletniemu dziecku. Tłumaczyła, jak umiała, iż tak działa reżim. Gotów jest zniszczyć każdego, kto myśli i chce żyć po swojemu. Przekonywała, iż musimy im pomóc. Moja mama nie była politykiem, nie wiedziała, co to jest etyka. Ta pomoc wynikała z jej głębokiej, praktycznej wiary. Jej religijność była i dla mnie wielkim umocnieniem. Przekonałem się, iż swoją wiarę trzeba nie tylko wyznawać, ale nią żyć. Mama nauczyła nas, iż nie liczy się narodowość, tylko człowiek. To mnie ustawiło na całe życie. Niektórzy Ślązacy mieli mi już po wojnie za złe, iż przyjaźniłem się z repatriantami. Zarzucali mi choćby zdradę. A ja wschodniaków rozumiałem, bo oni żyli na kresach. Tak samo jak my.
– Jak dzieci z Brożca przeżywały wyjazdy ojców, starszych braci i kolegów na front?
– W szkole nam mówiono, iż to „bohaterstwo”. Jednak życie gwałtownie to zweryfikowało. Jako pierwszy w naszej wsi poległ Wilhelm Kowalski, którego ojciec prowadził wiejską kasę oszczędnościową. Wilhelm walczył w lotnictwie. Jego śmierć była we wsi wstrząsem. Pamiętam też, jak gorzko płakał nasz starszy kolega, Alojz Tomala, który musiał iść na wojnę, mając niecałe 18 lat. A Alojz widać przeczuwał, co go ewentualnie czeka. Jego nieco starszy sąsiad zginął podczas pierwszego starcia.
– Wojna przyszła do Brożca późno, pod koniec 1944 roku. Jak ksiądz zapamiętał ten czas?
– Pierwsze wyraźne wspomnienie to naloty na Zdzieszowice, Kędzierzyn, Bierawę, gdzie produkowano syntetyczną benzynę z węgla. Tam zginęło w 1944 roku ponad 140 osób. To już było złowieszcze, ale jeszcze odległe. Kiedy wojsko ustawiło za naszą plebanią działa i zaczęło ostrzeliwać Zdzieszowice, położone za Odrą, poczuliśmy wielki strach. Wiadomo, iż po drugiej stronie rzeki są Rosjanie. W większych domach organizowało się polowe szpitale. W jednym z nich zetknąłem się z dwoma żołnierzami Wehrmachtu – Austriakiem i Czechem. Poprosili mnie o mapę, żeby sprawdzić, jak daleko mają do domu. Przyznali, iż planują uciec z wojska. Bardzo mnie to dziwiło, a oni kiwali tylko nade mną głową z politowaniem i mówili, iż nie zdaję sobie sprawy z tego, czym jest wojna. Prawdopodobnie udało im się uciec, bo w poniedziałek nad ranem 19 marca 1945 roku, kiedy wkroczyli do nas Rosjanie, „moich” Austriaków już nie było. Tuż przed wejściem Rosjan zdążył uciec także do Racławic, a potem przez Czechy do Bawarii, nasz proboszcz Paul Matheja.
– Jak go ksiądz arcybiskup wspomina?
– Był wybitnym uczonym, astronomem i zdeklarowanym antyfaszystą. Pomógł naszej rodzinie, gdy naziści chcieli zmienić nam nazwisko, bo brzmiało im nazbyt słowiańsko. Przekonał ich, iż nazwisko Nossol ma „korzenie rzymskie”. Wspaniale uczył nas katechezy. Nie tylko dlatego, iż był świetnym pedagogiem. On żył tak, jak uczył. Kiedy nadciągał front, nie chciał wyjeżdżać. Przekonywał żołnierzy, iż nie może jako proboszcz zostawić parafian, z którymi spędził wiele trudnych lat. Złamali go w końcu. Tłumaczyli, iż po wejściu Sowietów on będzie zagrożony najbardziej i nie przeżyje, a przy jego charakterze najtrudniej będzie mu znieść upokorzenia czekające ludność śląską. Żołnierze powiedzieli mu też, iż rosyjskim sołdatom pozwolono po naszej stronie Odry na wszelkie swawole. Mówiono im, iż mieszka tu tylko ludność niemiecka, więc mogą zrezygnować z wszelkich hamulców moralnych. Ta narastająca histeria trochę mnie dziwiła, bo ja znałem Rosjan już z innej strony.
– Z jakiej?
– Mój ojciec kierował w Kopalni Bytom (Beuthen Grube) ekipą rosyjskich jeńców. To było tuż po tym, jak niemieckich górników skierowano na front. Ponieważ Rosjanie dostawali bardzo marne jedzenie, mama przygotowywała im chleb moczony w gorącej margarynie mieszanej z masłem. Ojciec przyjeżdżał do domu raz na tydzień. Wracając, zabierał pełny plecak tego chleba. Rosjanie w zamian robili dla nas zabawki z drewna: autka, samoloty, pociągi, a choćby armaty. Pamiętam, jak siostra dziwiła się, iż Rosjanie potrafią zrobić takie ładne rzeczy. Te zabawki bardzo nas cieszyły, więc pomagaliśmy mamie, żeby tato mógł zabrać tego chleba jak najwięcej. A na święta przygotowywaliśmy dla tych Rosjan z kopalni jakieś drobiazgi. Jeden z nich znał język niemiecki, więc podarowałem mu swoją książkę. Ojciec mówił nam, iż ci Rosjanie bardzo dobrze pracują i może na nich polegać. To mi się kłóciło z tym powszechnym wśród dorosłych strachem przed wejściem Rosjan.
– Czy dzieci były jakoś przygotowywane na –– okropieństwa, które już za chwilę miały nadejść?
– kilka rozumieliśmy. Mówiło się na przykład we wsi, iż Rosjanie gwałcą kobiety. A ja nie wiedziałem, co to jest ten gwałt. Mamy nie odważyłem się o to zapytać. Grzebałem w słowniku, który był w domu, ale i tam nie znalazłem wyjaśnienia. Tymczasem w marcu 1945, przekradając się nocą z koleżankami przez las, wróciła do domu moja starsza siostra, która jako przedszkolanka została zmobilizowana do służby pomocniczej w obronie przeciwlotniczej gdzieś pod Zgorzelcem. Mama kazała mi ostrzegać siostrę, gdyby jakiś Rosjanin pojawił się na podwórku. Siostra potem wiele razy po moich „alarmach” uciekała przez okno do ogrodu i do stodoły u babci. Czasem choćby kilka razy dziennie. Dopiero jak sobie Rosjanie poszli, szedłem pod stodołę i gwizdałem na nią. To był znak, iż mogła wrócić. Nie wiedziałem wtedy, dlaczego musi uciekać przed każdym rosyjskim żołnierzem, dlaczego mamie tak bardzo na tym zależy. Zrozumiałem to dużo później.
– Jak wyglądało wejście Sowietów do Brożca?
– Od razu pierwszego dnia – 19 marca 1945 – przeżyłem jeden z najboleśniejszych dni w moim życiu. Do dziś nie mogę o tym mówić bez wzruszenia. My, dzieci, nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie nam groziło. Jeden z kolegów poskarżył Rosjanom, iż jego trzej inni koledzy należeli do Hitlerjugend. To miała być taka mała zemsta, bo kiedyś ci chłopcy zabrali mu piłkę. Pewnie myślał, iż Rosjanie im po prostu złoją skórę. A oni kazali tym dzieciom wykopać sobie groby. Chłopcy mieli po 12, 13 lat. Pamiętam jak dziś, to byli bracia Erich i Jorg Suchy oraz Walter Baldura. Kiedy już wykopali te doły, musieli nad nimi stanąć… Potem padły strzały… To nami strasznie wstrząsnęło, wszystko nabrało wtedy innego wymiaru…
– Co się działo dalej?
– Rosjanie nie pozwolili przenieść ich ciał na cmentarz. Kiedy pierwsza grupa Rosjan odeszła, zrozpaczone matki tych chłopców przyszły do mnie i prosiły, żebym – jako ich kolega i zarazem ministrant – pomógł przenieść ciała na cmentarz. Pod osłoną ciemności wydobyliśmy zwłoki z prowizorycznego grobu przy studni. To było potworne przeżycie… Z najmłodszym z nich byłem blisko zaprzyjaźniony… Nie miał kto odprawić pogrzebu, bo we wsi nie było już niemieckiego księdza, a polski jeszcze nie dojechał. Więc te matki poprosiły mnie, żebym ja odprawił prowizoryczny pogrzeb.
– Ile ksiądz miał wtedy lat?
– Dwanaście. Zewnętrznie mogło to wyglądać tak, jakbym się bawił w księdza. Ale to nie była zabawa. Wczułem się w to, co robię, do końca. Łaciński rytuał pogrzebu znałem na pamięć i powtórzyłem go niemal dosłownie. Ludzie odpowiadali jak księdzu. Tylko w kilku miejscach wzruszenie odebrało mi mowę. Baliśmy się śpiewać, żeby nikt nas nie usłyszał. Odmówiliśmy „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Maryjo”, a na koniec prosiłem Pana Boga, żeby w naszej wiosce już nikt więcej nie zginął…
Całą książkę można zakupić na stronie internetowej.
Czytaj też: Jako boło u nołs we doma, jak to te świynta mjały przijś
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania


![Katowice miastem murali. Tych 10 murali warto zobaczyć [Zdjęcia]](https://www.wkatowicach.eu/assets/pics/aktualnosci/2025-12/IMG_2235-1-2.jpg)




