Słowacja: Cyryl i Metody minus LGBT+ i wojna domowa o kapustnicę

krytykapolityczna.pl 1 rok temu

Słowacka Partia Narodowa (SNS) po trzech latach niebytu wróciła do parlamentu. We wrześniowych wyborach SNS zanotowało wynik 5,62 proc., ledwie przekraczając próg. Co nie było przeszkodą, by wejść do rządu z partiami SMER i HLAS, dzięki czemu koalicja zyskała minimalną większość w parlamencie (79 posłów na wymaganych 76).

SNS jest najmniej stabilnym partnerem tej koalicji, bo z 10 posłów tylko jedna osoba jest członkiem tej partii. Reszta to influencerzy, szerzyciele dezinformacji i przedstawiciele mikropartii, którzy zapełniali listy wyborcze. Dlatego żeby utrzymać większość, SMER i HLAS postanowiły oddać w ręce SNS aż trzy ministerstwa: środowiska, kultury oraz turystyki i sportu, które powstanie dopiero 1 stycznia.

Oczywiście są to ministerstwa, które reszta uznała za najmniej istotne. Jednak to wcale nie jest dobra wiadomość dla Słowacji, bo osoby związane z SNS mają, delikatnie mówiąc, bardzo niekonwencjonalne poglądy.

Myśliwy na ministra środowiska

Kandydatem SNS na ministra środowiska był Rudolf Huliak, człowiek, który zapowiedział, iż jak tylko zostanie ministrem, to poleci do Moskwy, aby „przeprosić” Putina za przekazanie Ukrainie sprzętu wojskowego, i będzie orędował za referendum w sprawie wyjścia z NATO i UE.

Huliak od dawna zasiada w zarządzie Słowackiego Związku Łowieckiego, a jego brat ma sporą firmę zajmującą się obróbką drewna, jednak polityk nie dostrzegł w tym konfliktu interesów. Jakby tego było mało, o braku kompetencji świadczyły jego wypowiedzi: niedźwiedź jest „bronią biologiczną do niszczenia życia na słowackiej wsi”, kryzys klimatyczny to fake news, legislatywa UE jest „celowo sfałszowana”, organizacje pozarządowe to „darmozjady”, a obrońcy przyrody to „ekoterroryści”.

Co ciekawe, gdy obywatele zaczęli podpisywać petycję sprzeciwiającą się jego kandydaturze, sam zainteresowany zainicjował kontrpetycję. Na szczęście prezydentka nie zgodziła się na jego nominację i ostatecznie ministrem środowiska został nieco bardziej powściągliwy w swoich wypowiedziach Tomáš Taraba, który w poprzednich wyborach kandydował z list faszyzującej Ľudovej Strany Naše Slovensko.

Dezinformatorka ministerką kultury

Ministerką kultury została Martina Šimkovičová, której postać również budzi wiele wątpliwości. Kiedyś była prezenterką ogólnokrajowej TV Markíza, jednak została z niej wyrzucona w 2015 roku za swoje statusy pełne nienawiści wobec migrantów. Potem stała się twarzą prorosyjskiej, szerzącej dezinformacje i konspiracje internetowej telewizji Slovan.

Fico na konferencji z nową ministerką powiedział, by ta „zwracała szczególną uwagę na tradycję Wielkich Moraw oraz Cyryla i Metodego”. Gdy dziennikarze dopytali, czy pochodzący z Sołunia, czyli dzisiejszych Salonik, Cyryl i Metody nie byli przypadkiem obcym elementem wzbogacającym Słowaków kulturowo, usłyszeli od premiera, iż „oni przynajmniej nie przyszli z ideologią LGBT+”.

Premierowi przyklasnęła pani minister, która w 2020 roku nazwała „ideologię LGBT i gender” „najbardziej perwersyjną z perwersyjnych, które przyniosła nam tak zwana liberalna demokracja, czytaj zachodni neoliberalizm z elementami neomarksizmu, który przebija się na pierwszy plan wszędzie w Europie”.

Tuż po objęciu stanowiska Šimkovičová powiedziała, iż kultura narodu słowackiego powinna być słowacka i żadna inna. „Tolerujemy inne kultury narodowe, ale nasza kultura nie jest mieszanką innych kultur” – powiedziała. Co tylko świadczy o tym, iż pani minister nie ma zupełnie pojęcia o historii i kulturze narodu słowackiego, który lata funkcjonował tuż obok Czechów w Czechosłowacji a wcześniej w ramach wielokulturowego Królestwa Węgier.

Jakby tego było mało, to z okazji 105. rocznicy powstania Czechosłowacji wysłała do swojego czeskiego odpowiednika list pełen błędów. Co wywołało oburzenie i kpinę wśród obywateli i mediów, którzy uznali to za brak szacunku i kompetencji.

Przewodniczący – prawdziwy patriota

Przewodniczący SNS Andrej Danko to stały bywalec kremlowskich salonów i wielki fan Putina. Po ataku Rosji na Ukrainę stwierdził, iż „nie można jednoznacznie ocenić tej sytuacji jako ataku ze strony Rosji”. To nikogo nie zdziwiło, bo już wcześniej przemawiał w rosyjskiej Dumie, chciał wprowadzić język rosyjski do słowackich szkół, a aktorów ze Słowacji wysyłać na wymiany do matuszki Rosji.

Przewodniczący Słowackiej Partii Narodowej Andrej Danko. Fot. Ernests Dinka/flickr.com

Na Słowacji zaczęto mówić o nowym stopniowaniu przymiotnika głupi: głupi, głupszy i Andrej Danko. Jest on bowiem znany z mówienia i robienia rzeczy jednocześnie zabawnych i głupich. Na przykład, podpisując umowę koalicyjną, dostał do rąk wieczne pióro, które najpierw rozkręcił na części pierwsze, by po dłuższej chwili doznać olśnienia, jak ma się nim podpisać.

Jako przewodniczący Słowackiej Partii Narodowej ma prosty plan działania. Jak na prawdziwego patriotę przystało, chce do wszystkiego przyklejać nalepkę z napisem „narodowy”. Wymyślił już narodową velostradę, narodowego przewoźnika żeglugi śródlądowej czy narodowego przewoźnika lotniczego. Na razie nic mu z tego nie wyszło.

Za to narodowy katalog żywności wcielono w życie. A przynajmniej próbowano, bo okazało się, iż projekt raczej nie miał na celu pomocy słowackim produktom, ale wspieranie swoich ludzi, którzy mieli na tym zarobić. Wydano ponad dwa miliony euro, a platforma, która miała promować producentów i ułatwić zakupy krajowych produktów, do dziś nie działa. Sprawą zajmują się policja i prokuratura.

Andrej znowu myśli

Tym razem wymyślił „narodowe menu”. „Możemy zacząć rozmawiać o narodowym menu. Takim jak w Austrii, gdzie są trzy zupy” – zaczął podawać przykłady, ale ostatecznie przyszły mu do głowy tylko dwie. „Gulaschsuppe, Frittatensuppe” – powiedział, po czym dodał: „i kilka dań narodowych”. Ale na pytania, jak by to miało wyglądać i w jaki sposób zostać wprowadzone, nie potrafił odpowiedzieć.

Na konferencji HoReCa Danko nieco rozwinął swój pomysł i stwierdził, iż chodzi mu o to, by „ujednolicić przepisy, ujednolicić menu, aby nie gotować czegoś innego w każdej kuchni. W końcu oszczędzi to wydatki” – argumentował uparcie.

Owszem, austriackie przewodniki turystyczne zwykle wymieniają sznycel wiedeński czy tort Sachera jako dania narodowe, ale żadne prawo nie narzuca tamtejszym restauracjom uwzględnienia ich w menu. Również przewodniki po Słowacji propagują szereg dań kuchni słowackiej, jak np. bryndzové halušky, pierogi z bryndzą, lokše, strapačky czy zupę z bryndzy – demikát. Dania te bez większych problemów można dostać niemal wszędzie. Słowackie restauracje już teraz są mocno „uludowione”.

Zasady narzucające gastronomii, co ma podawać, nie istniały choćby w socjalistycznej Czechosłowacji. A teraz Danko chce ingerować w wolność biznesu i sprawić, by restauracje przestały ze sobą konkurować i gotowały to samo.

Jeśli będzie się upierał przy wprowadzeniu narodowego menu i znalezieniu jednego przepisu na każde danie, to całkiem możliwe, iż Słowacja będzie pierwszym krajem, w którym rozpęta się wojna domowa ze względu na kapustnicę albo sałatkę ziemniaczaną.

Wstyd można robić wszędzie

Jego wymysły odbiły się szerokim echem w mediach, w których pisano o głupocie, arogancji i wstydzie, jaki przynosi Słowacji jako polityk. Po tym, jak od oryginalnego pomysłu odciął się choćby jego przyszły minister turystyki i sportu Dušan Keketi, zmienił nieco narrację. Keketi stwierdził, iż „pan Danko podał to jako żartobliwy przykład, ale nie sądzę, iż będzie to przedmiotem dyskusji”.

Andrejowi Dance ponoć chodziło o umożliwienie ludziom zapoznania się z kuchnią narodową we wszystkich zakątkach Słowacji przez stworzenie listy dań, a także restauracji i obiektów noclegowych, które oferują narodowe specjały. Teraz to ma choćby sens, więc prawdopodobnie nie jest to wyjaśnienie autorstwa Danki.

Tymczasem otwierają się przed nim nowe możliwości. Właśnie zapowiedział, iż będzie startował w wyborach do parlamentu, ale nie tego wspaniałego – rosyjskiego, a do złego, czyli europejskiego.

Idź do oryginalnego materiału