Śmierć Nawalnego jest tragiczna i symboliczna, ale nie obnaża żadnej nowej prawdy o rosyjskim reżimie

krytykapolityczna.pl 9 miesięcy temu

O śmierci Nawalnego w piątek koło południa poinformowała rosyjska służba więzienna. Polityk miał zasłabnąć podczas spaceru, stracić przytomność. Wezwani na miejsce ratownicy medyczni podjęli reanimację, ale nie przyniosła skutku, orzeczono zgon. Przyczyny śmierci Nawalnego mają zostać zbadane i ustalone. Te informacje powieliły media na całym świecie, chociaż w słowach żony polityka, Julii, która w piątek po południu wystąpiła na forum bezpieczeństwa w Monachium, można było jeszcze wyczuć skrawek nadziei, iż to nieprawda. „Nie wiem, czy mam wierzyć, czy nie wierzyć – skoro wiemy, iż Putin zawsze kłamie” – mówiła. Z oświadczenia, które w X opublikowała rzeczniczka prasowa Nawalnego i jego ruchu Kira Jarmysz, wynika, iż do kolonii karnej udał się adwokat polityka. I iż wciąż nie ma potwierdzenia tej informacji z niezależnego źródła, ale jeżeli uda się takie uzyskać, zostanie od razu podane do publicznej wiadomości.

Nie ma teraz sensu zastanawiać się nad innym scenariuszem, niż śmierć najsłynniejszego opozycyjnego polityka. Jaki cel miałaby mieć tego typu okrutna mistyfikacja? Wiemy za to na pewno, iż kremlowski reżim nienawidził Nawalnego i chciał go zniszczyć. Już raz, w 2020 roku, próbował go zabić. Wtedy, w sierpniu, Federalna Służba Bezpieczeństwa próbowała otruć go nowiczokiem, czyli tą samą substancją, której użyto w zamachu na Siergieja Skripala w angielskim Salisbury.

Nawalny przeżył. Chociaż Rosja to kraj z dykty, wtedy uratował go profesjonalizm współobywateli. Najpierw pilota, który gwałtownie zareagował, kiedy Nawalny bardzo źle się poczuł na pokładzie samolotu z Tomska do Moskwy, i zdecydował się na lądowanie awaryjne. A potem lekarzy ze szpitala w Omsku, którzy zastosowali prawidłowe leczenie. Ale już zgoda na przetransportowanie nieprzytomnego polityka na rehabilitację do Niemiec wymagała rozpaczliwych próśb rodziny, kierowanych do samego Putina, i międzynarodowej presji.

Pod odpowiednią opieką Nawalny gwałtownie doszedł do siebie. Poczuł się na tyle dobrze, iż we współpracy z dziennikarzem śledczym Christo Grozevem przeprowadził śledztwo we własnej sprawie, odkrył i udowodnił, iż za próbą otrucia stało FSB. Zadzwonił choćby do swoich niedoszłych zabójców i wydobył z nich przyznanie się do winy. A potem oświadczył, iż wraca do Rosji. Mimo iż dostał wyraźny sygnał, iż może trafić do więzienia. Sąd uznał bowiem, iż wyjeżdżając z kraju, Nawalny złamał zasady zawieszenie wyroku w jednej z wielu spraw, które toczyły się przeciwko niemu na przestrzeni lat. Nie odwiodło go to od powrotu do kraju. Lot rosyjskimi liniami Pobieda [ros. zwycięstwo – przyp. aut.] z Berlina do Moskwy obserwowały tysiące, jeżeli nie setki tysięcy ludzi, przede wszystkim w samej Rosji. Nawalny wracał w aurze nieśmiertelnego superbohatera, który naprawdę może odmienić jej oblicze, stawić czoła siłom zła.

Ale na lotnisku czekała policja i choćby wielkie protesty i mobilizacja jego zwolenników nie potrafiły zmienić biegu wydarzeń. Polityk trafił do więzienia, zaczęły się kolejne procesy, żeby nie mógł z niego wyjść. W sierpniu 2023 roku został skazany za działalność ekstremistyczną na 19 lat. A tworzone przez niego organizacje i struktury polityczne zostały rozbite, w najlepszym wypadku zmuszone do emigracji. Energia społecznego zrywu, który towarzyszył powrotowi Nawalnego do Rosji, rozeszła się po kościach i wybuchła chyba tylko jeszcze raz, na krótką chwilę, zaraz po wybuchu pełnoskalowej wojny Rosji przeciwko Ukrainie.

W więzieniu na Nawalnego czekała próba charakteru. Rosyjska służba więzienna, która i bez dodatkowej zachęty znana jest ze skłonności do okrucieństwa i torturowania skazanych, tym razem działała na polecenie z góry, wykorzystując wszelkie dostępne narzędzia, by pobyt w więzieniu stał się dla opozycjonisty koszmarem. Ponad 20 razy wysyłano go do karceru, do jego celi wysyłano więźniów, którzy mieli problemy z higieną, albo zarażonych grypą lub gruźlicą. W styczniu 2023 roku kondycja Nawalnego był na tyle zła, iż kilkuset rosyjskich lekarzy podpisało się pod otwartym apelem do Putina, by pozwolił na niezależne badanie i hospitalizację poza więzieniem. Bez odzewu.

Nawalnego przenoszono z łagru do łagru. Już sam ten proces, tzw. etap, to rodzaj tortury przestrzenią. Bezsensownie długa podróż, kiedy człowiek jest zupełnie odcięty od świata. W grudniu Nawalny odbywał „etap” z kolonii karnej w obwodzie władymirskim, gdzie przebywał, do więzienia w Jamało-Nienieckim Okręgu Autonomicznym. To daleka Północ, gdzie panuje ciemność i chłód, dodatkowo obciążające fizycznie i psychicznie osadzonych. Wtedy przez parę tygodni z Nawalnym nie było kontaktu. Podejrzewano, iż jest na „etapie”, ale nie wykluczano, iż może nie żyć, a służba więzienna po prostu ukrywa ten fakt, bo nie wie, jak go zakomunikować. Od początku było bowiem jasne, iż reżim dąży do tego, by Nawalnego zniszczyć, fizycznie i psychicznie.

Nawet z więzienia Aleksiej Nawalny próbował trzymać rękę na pulsie, być aktywnym politykiem. Rozprawa w jednej z toczących się przeciwko niemu spraw – wszystkie organizowano w więzieniu, a nie w siedzibę sądu – zbiegła się z 24 lutego 2022 roku. Jasno wyraził wtedy swój sprzeciw wobec agresji na Ukrainę.

Mimo to nie należy do osób, które Ukraińcy byliby skłonni traktować jako sojuszników ich walki. Nigdy nie zapomną Nawalnemu wypowiedzi o Krymie, który porównał do kanapki, uchylając się od odpowiedzi, czy oddałby okupowany od 2014 roku półwysep Ukrainie, gdyby doszedł do władzy.

Ukrainki i Ukraińcy mają pełne prawo, by krytycznie osądzać postać i działalność Nawalnego i związanych z nim organizacji. Mają też prawo mieć żal do rosyjskiej opozycji, iż ta niewystarczająco wspiera ich w trwającej już prawie dwa lata wojnie obronnej, albo najzwyczajniej nie mieć ochoty na jakiekolwiek relacje z Rosjanami, niezależnie od poglądów.

Nawalny był jednak pragmatykiem. Politykiem rosyjskim, a nie ukraińskim. Nie zabiegał o sympatię ukraińskiego społeczeństwa, swój przekaz kształtował i kierował do Rosjan. Dlatego o wojnie w Ukrainie mówił przede wszystkim przez pryzmat interesów Rosji i jej obywateli. Można się było z nim nie zgadzać, wśród sympatyków rosyjskiej opozycji nie brakowało osób, którym przekaz i strategia Nawalnego też nie były bliskie.

Dziwiło jednak to, iż w pewnym momencie o Nawalnym jako imperialiście tak chętnie dywagowano w Polsce, chociaż jeszcze w 2019 roku podejmowano go w Warszawie z honorami. Parę lat później premier Morawicki, już w czasie, kiedy Nawalny był w więzieniu i kiedy większość czasu spędzał tam w karcerze, przedstawiał go jako imperialistę z ludzką twarzą, imperialistę w wersji light. Nieważne było to, iż Nawalny imperializm rosyjski krytykował. Być może nie był najlepszym praktykiem tej krytyki, ale najuczciwiej byłoby się o tym przekonać, gdyby rzeczywiście doszedł do władzy w Rosji. Tymczasem zostaje nam tylko morderczy i krwiożerczy hardimperializm, gotowy zabić i zniszczyć wszystkich, którzy staną na jego drodze.

Śmierć Aleksieja Nawalnego to nie pierwsze zabójstwo polityczne w putinowskiej Rosji i na tym etapie nie obnaża nam żadnej nowej prawdy o reżimie. Na pewno nie jest to wydarzenie, które powinno przysłonić codzienne ukraińskie ofiary rosyjskiej agresji. Jest to jednak symboliczna śmierć. Przypomina o losie więźniów politycznych, nie tylko w Rosji. Tam drakońskie wyroki odsiadują politycy opozycji: Władimir Kara-Murza i Ilja Jaszyn. Ale tuż za miedzą mamy Białoruś, gdzie więźniów politycznych są setki, ciągle przybywa nowych, a od wielu miesięcy nie ma kontaktu ani informacji na temat stanu chociażby Marii Kalesnikawej czy Wiktora Babaryki. Tragizm samotnej śmierci w więzieniu, której doświadczył Nawalny, sprawia, iż na myśl o nich wszystkich ciarki biegną po plecach. Warto zadać sobie przynajmniej od czasu do czasu pytanie, czy możemy coś dla nich zrobić.

Śmierć Aleksieja Nawalnego to przede wszystkim wielka tragedia dla jego rodziny i bliskich, przyjaciół i oddanych współpracowników. To tragedia dla jego sympatyków, ale i dla całej rosyjskiej opozycji, która widziała w Nawalnym kogoś takiego, jak Nelson Mandela. Człowieka, który swoją niezłomnością i gotowością, by ponieść ofiarę, zasłuży na to, by w końcu na miejscu koszmarnej putinowskiej Rosji pojawiła się Wspaniała Rosja Przyszłości, której będzie prezydentem. Wiemy już, iż to się nie wydarzy. A transformacja Rosji wciąż pewnym krokiem zmierza ku przeszłości i w kierunku Korei Północnej (dla znających rosyjski gorzka gra słów: Севернее Кореи).

Rosyjska opozycja zostaje po tym wszystkim rozbita, podzielona. Zostaje z pytaniami o nową strategię walki z reżimem Putina i o rząd dusz zatrutych propagandą Rosjan. kilka osób chce ich w tej walce wspierać, bo albo nie wierzą w jej sens, albo uważają, iż wszystkie siły i energię należy rzucić na wsparcie Ukrainy.

Rosyjska opozycja zostaje również z pytaniem, które zadawano sobie od stycznia 2021 roku, kiedy Nawalny wrócił do Rosji, niejako dobrowolnie dając się aresztować. Czy taka ofiara z własnego życia naprawdę ma sens? To nie jest dobry czas na gdybnie, ale pewnie niejedna osoba zastanawia się teraz, czy gdyby Nawalny został w 2021 roku za granicą, nie miałby większego wpływu na rzeczywistość. Kto inny powie, iż i tak nie byłby bezpieczny. Więc może jego przesłanie z tamtych dni: „Niczego się nie boję i wy się nie bójcie”, to najlepsze, co mógł po sobie zostawić.

Idź do oryginalnego materiału