Musiał się niecierpliwić. W ciasnej kabinie pojazdu Wostok-1 siedział już od prawie dwóch godzin, w pełnej gotowości. By zabić czas, gawędził przez radio z centrum kontroli i obecnym tam Siergiejem Korolowem. Gagarin był bardzo spokojny albo przynajmniej świetnie udawał: prosił o włączenie muzyki i żartował. Kiedy załoga kosmodromu poinformowała go o składzie racji żywnościowej, odparł: „Najważniejsze, iż jest kiełbaska do zakąszania samogonu”.
Udało mu się nieco rozładować napiętą atmosferę. Wspomniany Korolow tymczasem musiał zażyć leki na serce i na uspokojenie. Nic dziwnego — był nie tylko konstruktorem rakiety nośnej, ale też ojcem całego radzieckiego programu kosmicznego. Misja Gagarina mogła się dlań okazać życiowym sukcesem lub bolesną porażką.
Cedr do Zorzy-1: Nu, pojechali!
Rakieta z Gagarinem wystartowała kilka minut po godz. 9 lokalnego czasu (Kazachstan, kosmodrom Bajkonur). — Nu, pojechali! — powiedział kosmonauta w momencie startu. Na orbicie znalazł się 10 minut później. — Cedr do Zorzy-1, w iluminatorze widzę Ziemię… (…) Widzę rzeki, widoczne są fragmenty osiedli (…), lasy, widoczność dobra. Wspaniale was tam widać! — meldował kosmonauta, kiedy pojazd przelatywał nad Syberią. Ponad 40 minut po starcie „dogonił noc”, docierając do ciemnej strony Ziemi.
Wostok-1 miał wykonać po orbicie jedno okrążenie. Cały czas był sterowany z Ziemi — nie wiedziano jeszcze, jak ludzki organizm zniesie stan nieważkości i czy można w związku z tym powierzyć kontrolę nad pojazdem kosmonaucie.
Procedura lądowania rozpoczęła się nad Afryką Zachodnią, ok. 70 minut po rozpoczęciu misji. Wystąpiły wprawdzie drobne problemy z rozdzieleniem części rakiety, a kulista kapsuła z Gagarinem zaczęła wirować — ale kosmonauta kłopotów nie zgłaszał. Zniósł też bez szwanku spore przeciążenia (nawet do 10 g). Ostatnie siedem km swojej podróży przebył na spadochronie — mniej więcej na tej wysokości został automatycznie katapultowany z kapsuły. Na ziemi znalazł się po jakichś 10 minutach, lądując w okolicach miasta Engels (obwód saratowski).
Świadkowie, jak wspominał potem Gagarin, byli nieco przestraszeni — nic dziwnego, skoro nagle w polu wylądowała na spadochronie pomarańczowa postać w wielkim białym hełmie. Gagarin miał powiedzieć, iż też jest mieszkańcem Związku Radzieckiego, tylko akurat… spadł z kosmosu i musi znaleźć telefon, żeby zadzwonić do Moskwy. Czy świadkowie poczuli się tym oświadczeniem uspokojeni — nie wiadomo.
Biały Dom, który z pewnością zdążył się już obudzić (z perspektywy USA lot Gagarina odbywał się nocą), spokojny nie był na pewno. Amerykanie przekazali Moskwie oficjalne gratulacje, ale byli świadomi, iż właśnie przegrali kolejny etap kosmicznego wyścigu.
Moskwa ciągle na prowadzeniu
Odkąd tylko oba mocarstwa sięgnęły kosmosu, było wiadomo, iż idzie o wysłanie tam człowieka. Państwo, które dokonałoby tego jako pierwsze, dowiodłoby swojego technologicznego prymatu i zdobyłoby wielki splendor — to było kolejne z pól rywalizacji w zimnej wojnie.
Przed prawdziwym startem tego wyścigu USA i ZSRR długo sadowiły się w blokach startowych. Jeszcze w trakcie II wojny światowej konkurowały o to, kto pozyska dla siebie niemieckich uczonych i techników, opracowujących dla Rzeszy rakiety „V”. Chodziło oczywiście o nową broń, ale postęp militarny i technologiczny szły tu — jak to najczęściej w historii bywa — w parze.
Przez kilkanaście lat oba supermocarstwa obalały technologiczne bariery, tworząc kolejne rakiety bijące rekordy wysokości i odległości. Najpierw celem było po prostu wyjście z atmosfery, potem konkurowano np. o to, kto trafi swoim pociskiem w powierzchnię Księżyca. Latem 1955 r. Amerykanie obwieścili światu, iż w najbliższych latach zamierzają umieścić na orbicie sztucznego satelitę; kilka dni później Kreml podniósł tę rękawicę.
I to on miał być w tym starciu górą. W październiku 1957 r. Sowieci wystrzelili w przestrzeń pierwszego sztucznego satelitę Ziemi — Sputnika-1. Waszyngton zrewanżował się dopiero przy drugiej próbie — poniósł porażkę prestiżową i, co wówczas najważniejsze, wojskową. Rakiety, która wyprowadziła na orbitę okołoziemską sputnika, Sowieci mogli równie dobrze użyć do zaatakowania amerykańskich miast bronią jądrową.
Amerykanie powołali w końcu NASA — agencję kosmiczną; na podbój kosmosu miały być alokowane coraz większe środki. Wyścig dopiero się zaczynał, a na jego kolejnym etapie miał zwyciężyć ten, kto umieści na orbicie człowieka.
Od myszy do człowieka sowieckiego
Amerykanie zainaugurowali swój program „Mercury” — plan załogowych lotów w kosmos — już w 1957 r. niedługo jako pierwsi wytypowali też kandydatów do takich lotów. Ale kilka jeszcze wiedziano o tym, jak na podróż w przestrzeń kosmiczną zareaguje żywy organizm.
Obie strony zatem eksperymentowały — Amerykanie, w latach 50., głównie z małpami, natomiast Sowieci przeprowadzali testy na myszach i psach. Raz jedna, raz druga strona wysuwała się na czoło wyścigu — to Waszyngton najpierw wysłał w kosmos zwierzęta (muszki owocówki, już w 1947 r.), ale to Sowieci pierwsi sprowadzili z takiej podróży żywego kręgowca (psy — 1951).
W 1959 r. ruszył radziecki „Wostok”, program konkurencyjny wobec amerykańskiego. Do końca roku spośród pilotów sił powietrznych wytypowano 20, a z tego grona: sześciu kandydatów do odbycia pierwszego lotu w kosmos. Przyszłych astronautów szkolono w specjalnym, zamkniętym ośrodku pod Moskwą. Sprawdzano nie tylko ich fizyczną kondycję i reakcje na duże przeciążenia, ale też inteligencję i odporność na stres. Skład „szóstki” zmieniał się (urazy podczas treningów), wreszcie testy ze stycznia 1961 r. wykazały, iż kandydatem nr 1 jest Jurij Gagarin.
Miał wtedy niecałe 27 lat. Latając wcześniej na myśliwcach, dosłużył się stopnia porucznika. Dla sowieckiej propagandy był też idealnym kandydatem ze względu na swoje robotniczo-chłopskie korzenie — był synem stolarza i dojarki-kołchoźniczki. Pierwszy człowiek w kosmosie miał być ze wszech miar człowiekiem sowieckim.
Ale nie tylko dlatego został wybrany. Cieszył się np. autentyczną sympatią kolegów ze szkolenia — gdy potencjalnych astronautów spytano, który z ich kolegów powinien polecieć na historyczną misję, większość wskazała właśnie na Gagarina. Decydowały też prozaiczne szczegóły: kosmonauta musiał mieć najwyżej 1,75 m wzrostu i ważyć do 72 kg, bo inaczej nie zmieściłby się do ciasnej kapsuły Wostoka-1. Gagarin miał ledwie 1,57 m.
Kapsuła Wostoka-1 w Multimedialnym Muzeum Sztuki w Moskwie
Idol spod czerwonej gwiazdy
Mijała godzina od startu Wostoka-1 i było już pewne, iż misja Gagarina będzie udana. Wtedy świat dowiedział się (z Radia Moskwa), iż człowiek znalazł się w kosmosie.
Gagarin wystartował do historycznego lotu jako porucznik, a na Ziemię wrócił już jako świeżo awansowany major. Dostał Order Lenina i tytuł Bohatera Związku Radzieckiego. Został deputowanym do Rady Najwyższej ZSRR. Miasto Gżack, w pobliżu którego się urodził, przemianowano na Gagarin. Sława, jaką zdobył kosmonauta, miała wymiar międzynarodowy — odbył coś w rodzaju tournée, odwiedzając m.in. Niemcy, Włochy, Japonię i Wielką Brytanię. Związkowi Radzieckiemu jego indywidualna sława wcale nie przeszkadzała — w końcu był ucieleśnieniem triumfu sowieckiej nauki i techniki.
Jurij Gagarin w Pradze (kwiecień 1961 r.)
Ale w roli żywego symbolu Gagarin chyba nie do końca się odnalazł. Wrócił do centrum treningowego dla astronautów, gdzie otrzymał posadę wiceszefa szkolenia. Nie chciał być pilotem w stanie spoczynku, a z kolei władze chuchały nań i dmuchały, byle tylko nie latał. Obawiano się utraty poręcznego narzędzia propagandowego, jakim była postać Gagarina, zwłaszcza po śmiertelnym wypadku innego astronauty, Władimira Komarowa.
Sekret nagłej śmierci
Próbowano Gagarina w najbardziej dosłownym sensie uziemić, zakazując mu lotów. A on chciał powrócić za stery myśliwca. W marcu 1968 r. wystartował wraz ze swoim instruktorem do rutynowego z pozoru lotu treningowego. MiG-15, którym lecieli, rozbił się kilkanaście kilometrów od Kirżacza (obwód włodzimierski). Pierwszy kosmonauta zginął w wieku 34 lat.
Okoliczności wypadku przez wiele lat pozostawały niewyjaśnione. Prowadzono kilka dochodzeń, obliczonych najprawdopodobniej na to, by więcej ukryć niż ujawnić. Brały się stąd zresztą najbardziej fantastyczne teorie „objaśniające” śmierć Gagarina.
Kilkanaście lat temu Kreml ujawnił tajne dotychczas wnioski rządowej komisji badającej wypadek — właśnie po to, by uciąć wieloletnie spekulacje. Według komisji Gagarin próbował uniknąć zderzenia z balonem meteo, a po ostrym manewrze nie zdołał już odzyskać kontroli nad samolotem. Ale taką wersję wydarzeń oprotestował już wiele lat temu płk Szerszer, jeden z członków… wojskowej komisji badającej wypadek.
Szerszer dowodził, iż przed feralnym lotem i w jego trakcie pogwałcono wiele procedur bezpieczeństwa. Ponadto sam Gagarin w ogóle nie powinien był wtedy siadać za sterami i to prawdopodobnie jego brawurowe manewry przyczyniły się do rozbicia myśliwca. Szerszer twierdził też, iż prawdę ukryto ze względów polityczno-propagandowych — nic nie mogło położyć się cieniem na legendzie pierwszego kosmonauty. Można przypuszczać, iż spekulacje na temat okoliczności śmierci Jurija Gagarina będą trwać jeszcze przez dekady.
Rewelacje
Teza o ukrywaniu przez sowieckie władze prawdy na ten temat nie musi być nieprawdopodobna. Warto bowiem pamiętać o wielu wysiłkach Kremla, by mit pierwszego kosmonauty rozwijał się bez przeszkód. Wspomina o tym książka „108 minut, które zmieniły świat”. Napisał ją rosyjski dziennikarz Anton Pierwuszin.
Autor przypomina, iż dokumentacja lotu Wostoka-1 została sfałszowana. W 1961 r. Międzynarodowa Federacja Lotnicza uznała misję Gagarina za załogowy lot kosmiczny, biorąc zapewnienia ZSRR za dobrą monetę. Kreml twierdził, iż Gagarin wylądował w pojeździe, nie zaś na spadochronie; sam kosmonauta był zmuszany do publicznych kłamstw na ten temat. Prawda wyszła na jaw dopiero w latach 70., a więc już po śmierci Gagarina.
Innym zgoła istotnym detalem jest to, iż Gagarin wcale nie wylądował w zaplanowanym miejscu. Sowieccy naukowcy wyliczyli współrzędne strefy lądowania ok. 1200 km od Moskwy — tymczasem astronauta wylądował ok. 800 km od stolicy i musiał szukać telefonu, by poinformować o swoim położeniu.
Podstawowe fakty są wszakże jednoznaczne — gdy Amerykanie zdołali wystrzelić w kosmos rakietę z Alanem Shepardem na pokładzie, od misji Gagarina mijały już trzy tygodnie. W kosmicznym wyścigu Amerykanie dostali kolejnego prztyczka. Udało im się za to, już pod koniec lat 60., rozstrzygnąć na swoją korzyść kolejny istotny etap podboju kosmosu — „wyścig na Księżyc”.
Ale pierwszeństwo w kosmosie już zawsze kojarzone będzie z Jurijem Gagarinem.