Wojna celna czy koniec globalizacji?

Data: 13 aprile 2025Author: Uczta Baltazara INFO: https://italiaeilmondo.com/2025/04/12/guerra-dei-dazi-di-michele-rallo/
Co się dzieje? – Krach na rynkach? – Recesja? – Planetarna wojna handlowa?
Pomijając aroganckie zachowania Donalda Trumpa, propagandową buńczuczność i wreszcie niewłaściwą politykę komunikacyjną, odpowiedź brzmi NIE. Całkiem zwyczajnie, mamy do czynienia ze zmianą kierunku – radykalną, ekstremalną, o 180 stopni – amerykańskiej polityki gospodarczej oraz spazmatyczną reakcją przegrywających: przede wszystkim w samych Stanach Zjednoczonych, a następnie w reszcie świata.
Kim są przegrywający? – Są nimi tzw. „rynki”, lub raczej duże międzynarodowe korporacje, które zdominowały rynki i które za rynkami się kamuflują i ukrywają. To przede wszystkim one zostaną ukarane przez cła Trumpa, ponieważ od tej pory nie będą mogły już więcej oddawać się swojej ulubionej zabawie: „delokalizacji”, czyli produkowaniu w Chinach lub krajach Trzeciego Świata przy śmiesznie niskich kosztach, a następnie sprzedawaniu gotowych produktów na rynku amerykańskim po cenach niebotycznie wyśrubowanych – nie tylko osiągając oszałamiające zyski, ale także powodując efekt uboczny w postaci powalania małych firm na kolana, nie będących w stanie konkurować z „chińskimi” kosztami produkcji.
Kiedy gazety i serwisy informacyjne mówią nam, iż w tym i tym dniu biliony dolarów wyparowały z giełd, nie jest to wcale prawdą, ponieważ pieniądze nie „parują”, nie znikają, nie ulegają zniszczeniu. Zmieniają tylko właściciela. To, co ktoś traci, ktoś inny zyskuje. W szczególności, to głównie duże międzynarodowe korporacje z nałogiem relokacji straciły pieniądze poprzez deprecjację ich akcji. Pieniądze te zostały jednak w tym samym czasie pozyskane przez kogoś innego, na przykład poprzez zakup tychże samych akcji po korzystnych, a niekiedy bardzo korzystnych cenach, z konkretnymi perspektywami przyszłych (i znacznych) zysków. W grze rynków, „czarny dzień” dla kogoś prawie zawsze odpowiada „pomyślnemu dniu” dla kogoś innego.
Abstrahując jednak od kwestii niewyparowanych miliardów, to, co zapoczątkował Trump, jest zmianą o gigantycznych proporcjach, z pewnością pozytywną, ogromnie pozytywną. Naturalnie patrząc perspektywicznie, z zastrzeżeniem nieuniknionych negatywnych reperkusji krótkoterminowych. Podobnie, pozytywne tego skutki mogą być również w Europie, jeśli i w Europie, zamiast funkcjonować jak pudło rezonansowe dla żalów „rynków”, znajdzie się odwagę, by dokonać radykalnej zmiany kursu; jeszcze lepiej, jeśli zrezygnuje się z niektórych idiotycznych „reform” i powróci do współpracy gospodarczej z Rosją.
Ale na czym, poza środkami warunkowymi, polega zmiana Trumpa? – Krótko mówiąc, na odrzuceniu globalizacji i powrocie do starego i wypróbowanego protekcjonizmu. Oznacza to wyrzucenie za burtę całej amerykańskiej historii XX wieku i pierwszych dekad XXI wieku i powrót do głębokiej Ameryki XIX wieku, z (rosnącym) bogactwem, które rozlewało się na ludzi, a nie było zarezerwowane wyłącznie dla wielkiego kapitału spekulacyjnego, jak stało się później za sprawą globalizacji.
To wielki anglosaski kapitał spekulacyjny – co więcej, z siedzibą w Londynie, a nie w Waszyngtonie – doprowadził do końca amerykańskiego protekcjonizmu; a także do ustanowienia polityki „wolności handlu”, która zubożyła naród amerykański i wzbogaciła wielkie międzynarodowe korporacje oraz wielki kapitał. I to zawsze w imię „wolności handlu” Ameryka podjęła dwie wojny światowe, oraz kolejne, które po nich nastąpiły (ostatnio tę zakamuflowaną jako wojna rosyjsko-ukraińska) pod – kłamliwym – pretekstem chęci eksportu anglosaskiej demokracji do wszystkich zakątków globu ziemskiego.
Pamiętacie „Czternaście Punktów” https://en.wikipedia.org/wiki/Fourteen_Points, dzięki których prezydent Wilson podyktował zasady, jakim miał podlegać świat po pierwszej wojnie światowej? – W szczególności, trzeci z owych punktów, który stwierdza: „Zniesienie, w największym możliwym stopniu, wszelkich barier gospodarczych i ustanowienie równych warunków handlu dla wszystkich narodów, które zgadzają się na pokój i stowarzyszają się w celu jego utrzymania.” Był to manifest globalizacji ante litteram – wytrych, który miał pozwolić anglo-amerykańskiej finansjerze na inwazję na świat dzięki jej „handlowych” oraz finansowych machinacji. I nie dla dobra narodu amerykańskiego, ale dla własnego zysku, to znaczy dla zysku owego bardzo wąskiego kręgu macherów i spekulantów, którzy za sznurki światowego „handlu” pociągali tak wczoraj, jak i dziś.
Oczywiście, na krótką metę trudno jest ogarnąć skalę protekcjonistycznej rewolucji, która stawia właśnie pierwsze kroki. To, co się wyłania, to „wojna celna” z jej bezpośrednimi konsekwencjami dla gospodarek innych krajów. Aż do momentu, gdy inne kraje – poczynając od naszego własnego – zdadzą sobie sprawę, iż powrót do protekcjonizmu z pewnością byłby dobry także dla nich. Że dobrze i słusznie byłoby przekazać owoce rozwoju gospodarczego własnym społeczeństwom, a nie pozwalać na to, by korzystali z nich znani potentaci należący do korporacji międzynarodowych oraz finansjery.
Przypominam, iż taryfy celne istniały zawsze: jako instrument ochrony produkcji gospodarczej państw (dawniej także poszczególnych gmin) przed konkurencją ze strony innych krajów. Były instrumentem obrony interesów narodowych. Ich stopniowe osłabianie szło w parze z osłabianiem obrony interesów narodowych, na rzecz bardzo wąskiego kręgu macherów hiperkapitalizmu pasożytniczego.
Dlatego racjonalna rewaloryzacja ceł, ze szkodą dla wysokiej finansjery, będzie mile widziana, pod warunkiem, iż taka rewaloryzacja nie będzie dotyczyć tylko jednego kraju. Pod warunkiem, iż – żeby wszystko było jasne – zamiast szukać nierealistycznej „zemsty”, która połaskotałaby tylko Stany Zjednoczone, zaczniemy dążyć do powrotu do protekcjonizmu również w naszym kraju, po to, by chronić naszą produkcję, naszą gospodarkę, nasze interesy. Także za cenę niezadowolenia »rynków« oraz banków „inwestycyjnych”.
INFO: https://italiaeilmondo.com/2025/04/12/guerra-dei-dazi-di-michele-rallo/