Czekałem jak na szpilkach na biografię Lema pióra Agnieszki Gajewskiej. Byłem ciekaw nowych odkryć trochę jako fan Lema, a trochę jako autor innej biografii – czy przypadkiem nie popełniłem w niej jakiegoś grubego błędu?
Na szczęście nic takiego nie znalazłem. Znalazłem za to dużo więcej szczegółów, przede wszystkim na temat Samuela Lehma i roszerzonych rodzin Le(h)mów, Wol(l)nerów i Heschelesów.
To trochę kwestia priorytetów. Ja bardzo chciałem uciec z okupowanego Lwowa i całej tematyki okołoholokaustowej, żeby dojechać w końcu do tego Lema, o którym chciałem pisać najbardziej – PRL-owskiego bon vivanta, który zatrzaskuje za tym wszystkim drzwi od wartburga de luxe.
W mojej książce ta tematyka jest ograniczona do minimum. A i tak odchorowałem pisanie tego rozdziału.
Gajewska z kolei do minimum ogranicza wartburgi, ale stworzyła wielobarwny portret środowiska lwowskich Żydów – tych stawiających na asymilację i tych zachowujących ortodoksję. Bezimienni „wujkowie i ciotki” z „Wysokiego Zamku” zyskują imiona i biografie.
Niemalże zaglądamy im do pit-ów, bo Gajewska włożyła dużo wysiłku w tropienie spraw majątkowych. Z „Wysokiego Zamku” można wysnuć wrażenie, iż Lem przyszedł na świat w rodzinie zamożnej „od zawsze”, tymczasem Samuel Lehm wydźwignął się z względnej biedy do wyższej klasy średniej ciężkim wysiłkiem.
Razem z tymi szczegółami „wujkowie i ciotki” zyskują też bardziej precyzyjny opis okoliczności śmierci. Samuel Lehm w listach do Hemara (do których dotarła jego biografka, Anna Mieszkowska) podzielił się wiedzą na temat okoliczności śmierci „stryja Fryca i ciotki Berty”.
To jest straszna lektura. W swojej książce ograniczam się do podania widełek czasowych daty ich śmierci – w świetle listu do Hemara można je zawęzić, acz ustalenie dokładnej daty przez cały czas jest niemożliwe.
Podczas spotkań autorskich często jestem pytany, czemu dla Lema tak ważne było ukrywanie żydowskiej tożsamości. Będę się teraz powoływać na biografię Gajewskiej, bo w tej książce to jest precyzyjnie wyjaśnione.
Dla mnie to było naturalne. Wyrastałem w późnym PRL, w którym ta tematyka była stabuizowana. O Żydach się po prostu nie mówiło, ani dobrze, ani źle.
Wyrażała to anegdota, którą lubił także Lem, o rozmowie amerykańskiego i radzieckiego dyrygenta, iż ten drugi chwaląc się swoją tolerancyjnością mówi, iż ma w swojej orkiestrze aż siedmiu Żydów, a ten pierwszy na to, iż nie przyszło mu do głowy pytać.
W praktyce jednak amerykański dyrygent by o tym przecież wiedział, bo podczas podróży orkiestry, widziałby formularze z zaznaczonymi posiłkami koszernymi, halal, weget i gluten free.
Nie lubię tej anegdoty, bo pośrednio wynika z niej ideał społeczeństwa, w którym wszyscy są JEDNAKOWI. Mniejszości są tolerowane, o ile się ukrywają. Jak już pisałem, od dziecka czuję sympatię do naiwnie optymistycznej inkluzywności.
Spójrzmy jednak na to z punktu widzenia Lema. Ze Lwowa do Krakowa wyjeżdżają 17 lipca 1945 – wycieńczeni, zrujnowani, straumatyzowani.
Kraków jest miastem ciemnym, brudnym i niebezpiecznym. Miasto grozy z „Wśród umarłych” to głównie Lwów, ale chyba trochę także Kraków z 1945.
Pod koniec lipca zaczyna się pogrom krakowski. Czasem podawana jest jego konkretna data (11 sierpnia), ale ta data to tylko kumulacja zajść.
Zaczęło się wcześniej. Tradycyjnie, od pogłoski o „porwanym dziecku”. Jeszcze w lipcu więc osoby o „żydowskim wyglądzie” są napadane i bite na ulicach Krakowa.
Pierwsze, co Lemowie słyszą od zaprzyjaźnionej rodzjny Kołodziejów, która udostępnia im ciasny kąt przy Śląskiej – to porada, żeby lepiej chwilowo nie wychodzili z domu. To zresztą też nie gwarantowało bezpieczeństwa, jedyna oficjalna ofiara śmiertelna pogromu – ocalona z Auschwitz 56-letnia Róża Berger – została zabita w mieszkaniu.
Rok później zaś nadchodzi dużo bardziej krwawy pogrom kielecki, w którym zginął Seweryn Kahane – daleki krewny Le(h)mów. Dla ocalonych Żydów koszmar więc nigdy się nie skończył, druga połowa lat 40. nauczyła ich, iż choćby Kraków, stolica polskiej kultury, w każdej chwili może stać się dla nich śmiertelną pułapką.
Jedyne wyjście to asymilacja. Mimikra. Maska. Konformizm. Postawa bardzo charakerystyczna dla całego „wielkiego pokolenia”, nie tylko dla Lema.
Gajewska zwraca uwagę na przywiązanie Stanisława Lema do modelu elegancji, w którym ideałem jest styl urzędnika, który niesie „czarną teczkę” w „futrze gabardyną krytym”. To charakterystyczna postawa całego pokolenia, w USA mówi się o „konformizmie ery Eisenhowera”.
Rówieśnicy Lema z wielką niechęcią patrzyli na pokolenie boomerów, które zaczęło nosić podarte dżinsy, koszule w kwiaty, długie włosy i koraliki. Lem tę niechęć wyrażał w prozie (np. w „Kongresie futurologicznym”) i to była jedna z pierwszych rzeczy budzących we mnie niezgodę podczas młodzieńczych lektur.
Ten konformizm brał się z wojennej traumy. choćby w Ameryce, choćby w krajach neutralnych lepiej było wtedy wyglądać jak „typowy obywatel”.
Wielu Żydów przecież wydostało się z Trzeciej Rzeszy dzięki fałszywym papierom. Dziś stawiamy pomniki dyplomatom, którzy pomagali je produkować – ale w Szwecji czy Hiszpanii posługiwanie się nimi było przestępstwem, grożącym więzieniem, albo co gorsza deportacją.
A choćby jeżeli ktoś nie był Żydem, miał powody się obawiać, iż zostanie omyłkowo wzięty za takowego. Choćby w Krakowie wiele osób pobito w 1945 „za wygląd”.
Wydaje mi się, iż niechęć Lema do mówienia o swoich korzeniach była szczególnym przypadkiem ogólnego dążenia do ukrycia się w „gabardynowej ortodoksji”. I dalece nie był pod tym względem nietypowy dla swojego pokolenia, wprost przeciwnie.
Samuel Lehm był z kolei przywiązany do elegancji jeszcze z czasów Franciszka Józefa. Lem o tym wielokrotnie wspominał.
Mniemam, iż musiał mieć żal do ojca, iż ten – zamiast się wtopić w gabardynową urzędniczość – zwraca na siebie uwagę, paradując po ulicach Krakowa jak postać z innej epoki.
Wyobrażam sobie, iż w sierpniu 1945 to mogło być tematem gorących sporów w mieszkaniu na Śląśkiej. Że ta ekscentryczna elegancja może do tego mieszkania przyciągnąć ludzi, którzy 11 sierpnia przyszli po Różę Berger.
Czy to pytanie kiedykolwiek w Polsce przestało być aktualne? Czy kiedykolwiek stała się krajem bezpiecznym dla mniejszości?
Moim zdaniem, nigdy. Ale moje zdanie tu nie ma znaczenia, ważniejsze jest zdanie Lema. Po 1946 po prostu uważał, iż lepiej o tym nie mówić. Doskonale to rozumiem.