Nie jest żadną tajemnicą, iż bolszewicy na samym początku sprawowania siłą zdobytej w Rosji władzy byli pod względem etnicznym istnym amalgamatem. Propaganda „białych” notorycznie przedstawiała ich jako klikę złożoną z Żydów, Łotyszy, Węgrów czy Chińczyków terroryzujących rdzenną rosyjską ludność byłego Imperium, co niekoniecznie mijało się z prawdą.
Wynikało to jednak przede wszystkim z kolosalnej różnorodności etnicznej i kulturowej mieszkańców przedrewolucyjnej Rosji. Oznaczało to także, iż swoje miejsce wśród „czerwonych znaleźli także Polacy. I choć nie byli szczególnie liczni na tle innych narodowości, to potrafili zajmować bardzo wysokie i wpływowe stanowiska.
Oczywiście najbardziej znaną polską kariera w Kraju Rad jest Feliks Dzierżyński, szlachcic z powiatu oszmiańskiego, twórca i pierwszy szef Wszechrosyjskiej Nadzwyczajnej Komisji do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem, czyli Czeka. To właśnie on był odpowiedzialny za rozpętanie czerwonego terroru, który znacznie przyczynił się do zwycięstwa bolszewików w wojnie domowej. W pierwszej połowie lat 20., gdy Czeka zreformowano do GPU i OGPU i Dzierżyński przez cały czas stał na czele sowieckiej bezpieki, na Wyspach Sołowieckich powstał pierwszy obóz dla „wrogów ludu”. Jakkolwiek warunki bytowe były w nim ciężkie, a więźniowie doświadczali brutalności strażników i nieraz byli przez nich zakatowywani, to jednak prawdziwe piekło łagrów miało nadejść dopiero w latach 30. Bynajmniej „Krwawy Feliks” nie był jedynym Polakiem zaangażowanym w struktury bezpieczeństwa w tym okresie, ale z pewnością nie był nadreprezentowani. W 1936 roku, przed tzw. akcją polską i usunięciem Polaków praktycznie wszystkich zakątków administracji państwowej, stanowili 5,5% funkcjonariuszy na stanowiskach kierowniczych w NKWD, podczas gdy Żydzi odpowiadali za 38%, Rosjanie – 32%, Łotysze – 7%, a Ukraińcy – 5%. Wymowny jest fakt, iż Dzierżyński był prawdopodobnie jedynym szefem sowieckich organów bezpieczeństwa państwowego epoki międzywojennej, który zmarł bez „asysty” swoich kolegów z resortu.
Jego zastępca, a potem i następca, Wiaczesław Mienżyński, pochodził z petersburskiej rodziny zrusyfikowanych Polaków. Z wykształcenia był prawnikiem, przed 1917 rokiem redagował pisma bolszewickie. Jak na szefa sowieckich służb bezpieczeństwa był postacią dość nietypową – znał 12 języków, pisywał wiersze, przed rewolucją wydał dekadencką powieść „Sprawa Demidowa”. Po śmierci Dzierżyńskiego latem 1926 roku Trocki twierdził, iż Stalin celowo powierzył Mienżyńskiemu stanowisko szefa OGPU, gdyż był on człowiekiem słabym, neurotycznym, bez charakteru, a do tego chorowitym. Dzięki temu o wiele łatwiej było wąsatemu satrapie z Kremla przekształcić bezpiekę we własne bezwolne i radykalnie posłuszne narzędzie, kierowane realnie przez Gienricha Jagodę, rosyjskiego Żyda i zastępcę Mienżyńskiego. Nie było to możliwe za życia Feliksa Edmundowicza, gdyż mimo jak najlepszych stosunków pomiędzy nim a Stalinem, „Krwawy Feliks” miał zwyczajnie zbyt silny i niezależny charakter by być marionetką. Był skrupulatny, nie lubił fabrykować poszlak ani zeznań, rzekomo z wielką niechęcią odnosił się do koncepcji prześladowania innych członków partii. Stalin bez bezwolności Mienżyńskiego nie byłby w stanie narzucić „narodom sowieckim” morderczej kolektywizacji na początku lat 30. ani przeprowadzać pokazowych procesów. Wiaczesław Rudolfowicz zmarł w maju 1933 roku, jego śmierć pięć lat później na III procesie moskiewskim przypisano Jagodzie, co podtrzymywał Paweł Sudopłatow – długoletni wysoki funkcjonariusz bezpieki i wywiadu, wykonawca zamachu na Jewhena Konowalca oraz organizator zamachu na Lwa Trockiego.
Inną ponurą postacią był pochodzący z Tykocin Stanisław Redens. W Czeka i OGPU pracował od 1918 roku, kierując strukturami w Odessie, na Krymie, na Kaukazie i na Ukrainie podczas wielkiego głodu. Podczas pracy w Gruzji mocno poróżnił się z innym funkcjonariuszem i działaczem bolszewickim z regionu – Ławrientijem Berią. Redens wraz z lokalnymi dygnitarzami partyjnymi próbowali usunąć go ze stanowiska, ale Stalin prawdopodobnie wstawił się za krajanem-Gruzinem. Beria nigdy nie zapomniał Redensowi tego ataku. W latach 30. stał się gorliwym wykonawcą wielkiej czystki. Sam wyznaczał, kto ma zabijać oskarżonych, czasami zabierał listę skazanych do domu i przy herbacie planował działania na poligonie w Butowie na kolejny dzień, ustalając kolejność rozstrzelania skazańców. Tak jak wielu funkcjonariuszy NKWD tego okresu, Redens sam padł ofiarą terroru który pomógł rozkręcić. Nikołaj Jeżow zasugerował go Stalinowi jako swojego zastępcę uznając, iż „wódz narodów” dobrze przyjmie propozycję obsadzenia tak istotnego stanowiska kimś związanym z nim więzami rodzinnymi – Redens był bowiem mężem siostry Nadieżdy Aliłujewej, żony Stalina. Jednak wtedy los samego Jeżowa był już przesądzony, a tą sugestią pociągnął on jedynie Redensa za sobą. Największym jednak jego grzechem była polska narodowość, gdyż od sierpnia 1937 roku NKWD prowadziło tzw. operację polską, uznając de facto wszystkich Polaków za „wrogów ludu”, szpiegów i kontrrewolucjonistów.
Gwoździem do trumny Redensa była dawna zadra z Berią, który objął funkcje szefa NKWD w listopadzie 1938 roku. Zaraz po tym Stanisław Francewicz został aresztowany, podczas przesłuchania został zmuszony nie tylko do przyznania się do szpiegostwa na rzecz Polski oraz aresztowanie i skazywanie na śmierć niewinnych ludzi (co na odrażająco ironiczny sposób było prawdą), ale i do oskarżenia innego Polaka z państwowej wierchuszki – Stanisława Kosiora. Kosior w latach 1928-39 był szefem partii bolszewickiej na Ukrainie, współodpowiadał m.in. za kolektywizację, walkę z kułakami oraz wielki głód. Starał się wykazać, iż ustalona przez Politbiuro wysokość kontyngentów zboża jest nierealna do wyrobienia, jednak ostatecznie forsował brutalną politykę sowiecką wobec Ukrainy we wczesnych latach 30. Został rozstrzelany w lutym 1939 roku, rok przed Redensem.
Znaczna większość sowieckich Polaków, tak zwyczajnych obywateli, jak i wysoko postawionych urzędników i wojskowych, przepadła w czeluściach łagrów i zbiorowych mogiłach za sprawą wspomnianej już operacji polskiej NKWD. Wśród nich wymienić można jeszcze Romualda Muklewicza (dowódcę sowieckiej marynarki wojennej w latach 1926-31), Romana Łągwę (szefa Zarządu Łączności Armii Czerwonej), Stanisława Messinga (zastępcę szefa OGPU) czy Józefa Unszlichta (zastępcę Dzierżyńskiego i ludowego komisarza spraw wojskowych, szefa Głównego Zarządu Lotnictwa Cywilnego). Przypisano im rolę polskich szpiegów i członków rzekomej Polskiej Organizacji Wojskowej działającej na terenie ZSRS. Na polecenie Piłsudskiego mieli zinfiltrować sowieckie organa władzy, a Unszlicht miał być jednym z trzech przywódców tej organizacji. Ten polski Żyd z Mławy podczas wojny polsko-bolszewickiej był współorganizatorem Polskiej Armii Czerwonej, sił zbrojnych Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski. Zapisał się w 1922 roku jako zastępca Dzierżyńskiego rozprawą z rosyjską inteligencją, z powodu czego część z jej najwybitniejszych przedstawicieli musiała udać się na emigrację. To także on zwracał uwagę Lenina na precjoza i inne „darmowe” źródła kapitału zgromadzone w cerkwiach: naczynia liturgiczne i przedmioty kultu. Oficjalnie świątynie rabowano na rzecz pozyskania środków do walki z głodem, który po zakończeniu wojny domowej nawiedził Rosję w latach 1921-22. Realnie tylko niewielką cześć zrabowanych dóbr przeznaczono na rzecz głodujących. Przyłożył także rękę do likwidacji Zinowjewa i Kamieniewa, podpisując postanowienie odrzucające podanie o łaskę.
Na potrzeby operacji polskiej Unszlichtowi przypięto winę za niepowodzenie Armii Czerwonej w bitwie warszawskiej – miał rzekomo przekazać stronie polskiej plany sowieckiego ataku. To jego podkomendni mieli planować prowokacyjny zamach na marszałka Ferdinanda Focha podczas jego wizyty w Warszawie w 1923 roku. Sam Unszlicht miał uzgodnić z Tuchaczewskim przekazanie tajnych materiałów polskiemu wywiadowi. Unszlicht nie przyznał się do tych absurdalnych zarzutów, co zważając na metody śledcze NKWD wymagało nie lada odwagi i wytrzymałości psychofizycznej. Popsuł tym samym okazję urządzenia kolejnego procesu pokazowego, ale i tak został w 1938 roku rozstrzelany.
Jeszcze jednym prominentnym sowieckim Polakiem był Tomasz Dąbal, współtwórca Republiki Tarnobrzeskiej, który w 1920 roku jako poseł na sejm RP oświadczył, iż nadchodzącą Armię Czerwoną wita jako przyjaciela narodu i ludu. Utracił mandat poselski, trafił do więzienia, a w wyniku wymiany więźniów znalazł się w Kraju Rad. Został zastępcą sekretarza generalnego Międzynarodówki Chłopskiej, zaangażował się do tworzenia „Marchlewszczyzny” – Polskiego Rejonu Narodowego na Żytomierszczyźnie. Dąbal był istnym bożyszczem polskiego społeczeństwa w ZSRS, propaganda kreowała go na jego przywódcę i naczelnego ideologa. Jego los był ponurą zapowiedzią tego, co miało spotkać wszystkich sowieckich Polaków. Został bowiem aresztowany w 1937 roku jeszcze przed operacją polską, na bazie oskarżeń o szpiegostwo na rzecz Polski. Dowodem miały być jego koncepcje połączenia Mińska kanałami z Bałtykiem i Morzem Czarnym oraz osuszenia białoruskich bagien i zamienienia ich w pola uprawne. W umyśle śledczych miało to pomóc polskiej flocie i armii w ofensywie przeciwko Związkowi Sowieckiemu. Dąbal te absurdalne zarzuty potwierdził i przyznał się do winy. Zostać rzecz jasna skazany na śmierć, gdyż według poglądów prokuratora generalnego ZSRS z lat 1935-39 Andrieja Wyszynskiego, który, jak na ironię, sam miał polskie korzenie, przyznanie się jest królową dowodów.