Tragedia na przełęczy Diatłowa

ekskursje.pl 2 lat temu

Że Francuzi dostarczali Rosji kamery termowizyjne mimo sankcji, to skandal. I mam nadzieję, iż zapłacą za to wykluczeniem z kontraktów na odbudowę Ukrainy.

Ciekawi mnie jednak uboczne pytanie: dlaczego Rosjanie sami takich kamer nie potrafią produkować? Wiele T-72 na froncie ma aktywną noktowizję, która świetnie się nadaje do masakrowania bezbronnej ludności cywilnej w Syrii czy Czeczenii, ale też sprawia, iż taki czołg świeci jak choinka na celowniku Javelina.

Polacy, o ile mi wiadomo, takie kamery produkują – i to jeszcze od czasów PRL. Zaznaczam jednak, iż nie jestem specjalistą, zapraszam więc do prostowania mnie pod kątem rapierowo-kamerowym.

Moja niby-wiedza pochodzi z dość dziwnego źródła. Jak wielokrotnie pisałem, mój świat rodzinno-towarzyski wywodzi się z PRL-owskiej inteligencji.

Trochę więc ocierałem się o ludzi, którzy pracowali między innymi przy wdrażaniu gierkowskich licencji. Od dziecka nasłuchałem się, iż tym licencjom zawsze towarzyszył reverse engineering (niekoniecznie oficjalny).

To nie dotyczy tylko przemysłu zbrojeniowego. Choćby kooperacja IKEI z przemysłem drzewnym zaowocowała klonami „flatboxów” jeszcze w ofercie przemysłu PRL, a po 1989 erupcją polskich firm meblarskich.

Skok do nowoczesności PRL i 3RP nie doczekał się satysfakcjonującego książkowego opisania. Znani mi autorzy są zwykle humanistami (np. Adam Leszczyński), a to raczej dzieło dla kogoś łączącego nauki ścisłe i techniczne.

Mamy te dwie dominujące narracje: pierwsza, iż licencje kupione przez Gierka nie miały sensu, wszystko zardzewiało i tylko zwiększyło zadłużenie. I druga, iż Balcerowicz wszystko zniszczył (plus rewizjonistyczne kontr-narracje – iż Gierek super, albo iż Balcerowicz super).

Te narracje pomijają coś ulotnego i niekwantyfikowalnego, a jednak decydującego o sukcesie lub porażce modernizacji: kulturę techniczną. A kultura jest niematerialna, więc żaden Balcerowicz jej nie zniszczy.

Nawet po zamknięciu wszystkich zakładów, w kraju pozostanie iluś tam inżynierów i techników. Jakaś część wykorzysta kompetencje w nowych miejscach, jak to było po 1989.

W PRL krzewieniem i pielęgnowaniem tej kultury zajmowała się Naczelna Organizacja Techniczna. Dziś zresztą też, ale w PRL miało to większe znaczenie.

O roli organizacji literatów, dziennikarzy czy filmowców wiemy więcej, bo powstały o tym książki, artykuły i filmy. Ponieważ wybory władz tych organizacji były demokratyczne – w latach 70. działały jako organizacje niemalże opozycyjne.

Trochę podobnie było z organizacją inżynierów. Miała dość władzy, żeby utemperować niekompetentnego aparatczyka (gdzieś tam przez rodzinne koneksje wiem z pierwszej ręki o jednej takiej akcji, było to mniej więcej utemperowanie kogoś takiego, jak inżynier Diatłow z wiadomego serialu HBO).

W ZSRR nikt tam nie był w stanie usadzić takiego Diatłowa. Oczywiście, oni też mieli organizacje inżynierów, filmowców i literatów, tylko iż były bezwolną transmisją partii do mas.

Nasze organizacje tego typu zwykle miały korzenie sięgające czasów przedwojennych, a choćby zaborów (NOT to jeszcze inicjatywa Wielkiej Emigracji po powstaniu listopadowym). Radzieckie tworzono razem z systemem radzieckim, więc przejmowały jego wady.

Nie mogły temperować tamtejszych Diatłowów. Diatłowowie stali na ich czele.

Niedawno czytałem reportaż w „Komsomolskiej Prawdzie” o ucieczce pracowników sektora IT z Rosji. Mimo urzędowego optymizmu autora, wychodził mu obraz dość ponury (dla Rosji) – odcięcie od zachodnich platform oznacza, iż z dnia na dzień pewnych form działalności IT w Rosji w ogóle nie da się uprawiać, więc jeżeli ktoś jest specjalistą od SAP-a, ucieka na ASAPIE (pardon my suchar).

Optymizmu dostarcza „znany inwestor Aszmanow”, który piekli się, iż odcięcie platform nie jest problemem, bo pracownik IT powinien „w pół godziny znaleźć pięć rozwiazań”. A jak nie znajdzie, to trzeba go „wywalić i wygnać”. Classic Dyatlov!

Choćby przyszło tysiąc Awalów i każdy z nich znalazł tysiąc raportów kwartalnych – nie uwierzę, iż w firmie kierowanej przez takiego Diatłowa-Aszmanowa panuje kultura techniczna sprzyjająca innowacji. Od biedy mogą wdrożyć licencję pod nadzorem zachodnich specjalistów, ale potem przez 42 lata będą robić Fiata 124.

Rosyjska kultura, nie tylko techniczna, polega na kaskadzie pomiatania. Putin pomiata ministrem (nawet przed kamerą), minister dyrektorem, dyrektor inżynierem. I jak ten inżynier ma coś wdrożyć?

Jeśli jest dobry, to faktycznie w pół godziny znajdzie pięć rozwiązań, ale dla siebie. Pierwsze: wyjechać do kraju, gdzie będzie traktowany z szacunkiem. Piąte: dostarczyć im czego żądają (choć niekoniecznie czego oczekują), żeby się odczepili.

Stąd słynne rosyjskie innowacje potiomkinowskie. Nieprodukcyjne i nieprodukowalne prototypy, jak te Elbrusy, Angstromy, Su-57, T-14 i egzoszkielet Ratnik. Można to pokazać na defiladzie czy na targach, jako dowód triumfu radzieckiej techniki, a potem się zrobi protokół zniszczenia (koniaczku?).

Może moja kremlinologia jest naiwna (każda jest). Ale dajcie mi inną odpowiedź: dlaczego przez ostatnie 30 lat Polacy potrafili ubogacić swoje czołgi o termowizję, a Rosjanie nie?

Zaś przy okazji święta pracy – serdeczne pozdrowienia dla inżynierów czynnych i emerytowanych (a także dla nauczycieli, którzy obudzili w nich odpowiednie zainteresowania).

Idź do oryginalnego materiału