Trump krzyczy o demokracji w Kijowie. A u siebie sam po niej depcze. Kolejny prezent dla Putina zapakowany w amerykańską flagę [OPINIA]
Zdjęcie: Prezydent Rosji Władimir Putin i prezydent USA Donald Trump. W tle mapa Ukrainy (zdj. ilustracyjne)
Gdy Donald Trump wytyka Ukrainie rzekomy brak demokracji, jego słowa odbijają się echem zupełnie gdzie indziej — w Waszyngtonie. Bo to nie Ukraina, bombardowana i okupowana, ma dziś kłopot z przestrzeganiem konstytucji, ale USA pod przywódcą, który próbował podważyć własne wybory. Krytykując kraj walczący o przetrwanie, Trump odsłania przede wszystkim swoje polityczne słabości i niepokojącą skłonność do powielania narracji Kremla. Jeszcze większy cień rzuca wizja, iż jego miejsce mógłby zająć JD Vance — bardziej ideologiczny i potencjalnie jeszcze groźniejszy dla amerykańskiej demokracji. W tym sporze nie chodzi więc o to, czy Ukraina jest wystarczająco demokratyczna, ale o to, czy USA potrafią obronić własne instytucje przed erozją od środka.







