Nieoficjalne doniesienia o takim zezwoleniu, o które od dawna zabiegała strona ukraińska, pojawiły się w zachodniej prasie 17 listopada. Jak spekulowano, była to odpowiedź na rozmieszczenie przez Rosjan w obwodzie kurskim wojsk północnokoreańskich. Dlatego celem pocisków miałby być właśnie ten region, a celem zgody – zniechęcenie sojusznika Kremla z Pjongjangu do udziału w wojnie.
18 listopada fakt udzielenia zezwolenia przez USA na użycie rakiet o zasięgu do 300 km potwierdził szef europejskiej dyplomacji Josep Borrell, a dopiero dzień później – nie podając jednak szczegółów – Brian A. Nichols, doradca sekretarza stanu w administracji ustępującego prezydenta Joe Bidena.
Ofiar i zniszczeń nie ma
Ale Ukraińcy nie zamierzali czekać ani na oficjalne komunikaty, ani na ich oficjalne interpretacje. Już w nocy z 18 na 19 listopada zaatakowali rosyjski skład amunicji w pobliżu oddalonego o 130 km od granicy miasta Karaczew. Nie ujawnili, jaką bronią, ale były to amerykańskie rakiety balistyczne ATACMS i miało być ich sześć, co przyznało rosyjskie Ministerstwo Obrony. Zapewniając przy tym, iż pięć zestrzelono, a jedną uszkodzono.
– Ofiar i zniszczeń nie ma – uspokajał rosyjski resort obrony w wydanym komunikacie. Mimo tych zapewnień w całym pasie nadgranicznym Rosji miała wy – buchnąć panika. Nie tylko dlatego, iż niedługo potem Agencja Reutera (powołując się na źródła w USA) podała, iż rakiet było osiem, a strącić udało się tylko dwie. Również z tego powodu, iż Karaczew leży w obwodzie briańskim, a nie kurskim, który, jak dywagowano, miał być potencjalnym celem ataków. W zasięgu ATACMS-ów znajdują się zaś nie tylko sam Kursk i Briańsk, ale także inne stolice rosyjskich regionów: Rostów nad Donem, Krasnodar, Smoleńsk, Lipieck, Orzeł, Woroneż. I jak doniósł niezależny portal Wiorstka, na te niepokojące wieści „w najbardziej ożywiony sposób” zareagowano właśnie w obwodzie woroneskim. Również graniczącym z Ukrainą, ale dotąd nie tak poszkodowanym wskutek działań wojennych jak sąsiednie regiony – biełgorodzki i kurski.
Dwóch lokalnych urzędników w rozmowie z Wiorstką powiedziało, iż przesyła swoim kolegom „mapy z promieniem rażenia rakiet”. Jeden z nich najpierw oceniał sytuację jako „kompletną d*pę”, a choćby rozważał o tym, iż „trzeba pakować rzeczy i wywozić rodzinę gdzieś dalej”. Jednak już po półgodzinie zaczął omawiać sytuację spokojniej, zaczynając omawiać potencjalne cele sił zbrojnych Ukrainy, czytamy w relacji.
Rosja odpowiedziała na atak
A może być ich naprawdę wiele. Zasięg Storm Shadowów, czyli brytyjskich pocisków manewrujących, na których użycie wraz z ATACMS-ami miał uzyskać zgodę Kijów, może być prawie dwukrotnie większy: w zależności od modyfikacji potrafią one niszczyć cele choćby na odległość 560 km. A ich Ukraińcy użyli niemal od razu po ATACMS-ach – co prawda jeszcze nie wykorzystując całego potencjału… 20 listopada uderzyli nimi już w obwód kurski – w obiekty znajdujące się w miejscowości Marjino, 40 km od granicy. Ukraiński portal Defence Express przypuszcza, iż celem prawdopodobnie było należące do administracji rosyjskiego prezydenta sanatorium, gdzie mógł w tej chwili mieścić się wojskowy punkt dowodzenia.
Sam Kreml odpowiedział zaś na najnowszy prezent od „wujka Joe” dla Ukraińców, zatwierdzoną przez Władimira Putina akurat 19 listopada odnowioną doktryną jądrową Rosji, traktującą agresję przeciw niej „ze strony państwa nienuklearnego, z pomocą lub przy wsparciu państwa nuklearnego, jako wspólną agresję”. I chociaż w propagandowych programach TV natychmiast zaczęto głosić, iż „USA, Anglia i Francja wprost przystąpiły do wojny”, i wygrażać, iż z usiłującej eskalować konflikt Ameryki „nic nie zostanie”, to niezależni eksperci przypominają, iż po ten straszak Moskwa sięga od dawna – za każdym razem, kiedy Ukraina i Zachód przekraczają wyznaczane przez nią „czerwone linie”.
– Jasne, iż Kreml chciałby zadać taki cios – nie wątpi zamieszkały od 10 lat w Czechach rosyjski politolog Iwan Preobrażenski. – Ale musi mieć stuprocentową gwarancję, iż nie będzie żadnej odpowiedzi. Kreml boi się uderzenia odwetowego. I jeżeli jest chociaż 5 proc. prawdopodobieństwa, iż ono nastąpi, to nic się nie stanie.