Utrzymane w duchu feel-good rozważania o polskich traumach

jewish.pl 1 tydzień temu

1 czerwca tego roku ktoś zadał pytanie na platformie twitter: “Kim jest najważniejsza osoba, która Cię nie lubi?”. Profesor Michał Bilewicz, znany psycholog społeczny oraz kierownik Centrum Badań nad Uprzedzeniami na UW, odpowiedział: “Od lat swoją niechęcią zaszczycają mnie profesor Joanna Tokarska-Bakir oraz doktor Andrzej Duda”. “Z tego samego powodu?” – zapytał się inny użytkownik twittera. “W gruncie rzeczy tak. Choć, jakby to powiedzieć, z dwóch stron” – odpowiedział profesor Bilewicz. Jak można się domyślać, prezydent Duda nie lubi Michała Bilewicza z prawej strony, a profesor Tokarska-Bakir (badaczka stosunków polsko-żydowskich), nie lubi go ze strony lewej.

Jest rzeczą powszechnie znaną, iż prezydent Duda – w sposób małostkowy i bezprawny – od lat wstrzymuje nadanie należnego Bilewiczowi tytułu profesora “belwederskiego”. O ile nikt nie wie dokładnie jakie są przyczyny prezydenckiej niechęci (nie wykluczam, iż sam Duda już dawno o nich zapomniał), o tyle niechęć profesor Joanny Tokarskiej-Bakir można łatwo zrozumieć sięgnąwszy choćby po ostatnią książkę profesora Bilewicza pt. “Traumaland. Polacy w cieniu przeszłości”, która trafiła do księgarni kilka tygodni temu.

Zacznijmy od komplementu:“Traumaland” czyta się dobrze, a autor stroniąc od żargonu naukowego, robi ukłon w kierunku szerokiej rzeszy czytelników, którzy po książki psychologów społecznych i socjologów sięgają z rzadka lub wcale. Tytuł dość dobrze oddaje główne przesłanie Bilewicza: żeby zrozumieć Polaków należy zrozumieć głębię traumy spowodowanej latami wojny oraz lat bezpośrednio powojennych. To właśnie trauma związana z okropnościami wojny i okupacji stanowi klucz, jak twierdzi autor, do zrozumienia dzisiejszych postaw, reakcji i zachowań zbiorowych Polaków. Ale prawdziwym kluczem poznawczym w “Traumaland” jest ‘sprawa żydowska’, do której Bilewicz wraca bezustannie i z uporem, choć czytelnik do końca nie wie adekwatnie dlaczego. Ale o tym za chwilę.

Nie przypadkiem książkę otwiera zbiór cytatów opisujących różne okropności, których doświadczyli Polacy z rąk Niemców w latach 39-1945. Jest tam opis masowej egzekucji, jest przesłuchanie w katowni Gestapo, jest rzeź na warszawskiej Woli, jest i pacyfikacja Michniowa. Cały wstęp, unurzany w cierpieniu i ociekający krwią stanowi punkt wyjścia do wywodów bardziej ogólnych, osadzonych w realiach międzynarodowych. Pierwszy problem: autor zdaje się traktować doświadczenia wojenne Polaków w sposób zdecydowanie zuniformizowany i jednolity, tak jakby wariacje regionalne nie miały wpływu na występowanie późniejszych traum. Być może to kwestia pokoleniowa? Bilewicz, młodszy prawie o pokolenie od niżej podpisanego recenzenta, być może nie zetknął się ze stwierdzeniem “panie, toż za Hitlera było lepiej!”, które jeszcze za Gierka usłyszeć można było na dowolnym wiejskim targu. Tymczasem doświadczenie wojny było skrajnie różne (o czym w “Traumaland” nie znajdziemy ani słowa) w wypadku mieszkańców zrównanej z ziemią Warszawy i mieszkańców Krakowa, tak jak w wypadku mieszkańców pacyfikowanych wsi, oraz wsi, których mieszkańcy podczas wojny po raz pierwszy “ogumili” swoje fury bądź też dorobili się na szmuglu żywności do głodujących miast.

Drugi problem, który zwrócił moją uwagę (a co pewnie również zaniepokoiłoby badaczkę Tokarską-Bakir) to sprowadzanie wojennej tragedii narodów polskiego i żydowskiego do wspólnego mianownika. Proces ten, znany badaczom Zagłady jako “trywializacja Zagłady” (Holocaust trivialization), nabiera rozpędu wraz z każdym kolejnym rozdziałem.

“Jakie były myśli ludzi, którzy mieli w głowie obrazy z powstania warszawskiego? Dzieci, które ze swoich domów na Żoliborzu czy Sródmieściu patrzyły na łunę nad warszawskim gettem, gdzie w piwnicach umierali ostatni ocaleńcy żydowskiej Warszawy?” pyta retorycznie Bilewicz (s.23). Przykro mi, ale te dwa zdania mają się do siebie jak piernik do wiatraka. Jak polski piernik do żydowskiego wiatraka. Dla aryjskich warszawiaków powstanie warszawskie było końcem świata; podczas gdy powstanie w getcie warszawskim było co najwyżej bulwersującym wydarzeniem. Jest czymś niepokojącym i symptomatycznym, iż sprowadzenie losów polskich do żydowskiego mianownika odbywa się ukradkiem, bez żadnego autorskiego komentarza.

Kilka stron dalej czytamy: “Powojenna Polska nie była miejscem gościnnym. Powroty tysięcy ludzi z obozów pracy, wysiedlonych rodzin czy w końcu Żydów ocalałych z Holokaustu nie były łatwe” (s.29). Naprawdę? “Nie były łatwe?” Czy Bilewicz chce nas przekonać, iż powroty Żydów ocalałych z Zagłady miały cokolwiek wspólnego z powrotami choćby najciężej doświadczonych Polaków? Przecież ocaleli z Holokaustu wracali – zwykle na krótką chwilę – do miast i miasteczek gdzie wszystkich ich krewnych i znajomych wymordowano, gdzie witał ich głośny, pełen zdumienia (ale i pretensji) okrzyk: “Och, to pani jednak żyje?!”. Słowa te padały z ust ludzi, którzy bezprawnie zajęli żydowskie domy, którzy spali w żydowskich łóżkach i którzy nierzadko wcześniej przyczynili się do śmierci żydowskich sąsiadów. o ile powracający z Zagłady Żydzi decydowali się zostać w swoim rodzinnym miasteczku o jedną noc za długo, to musieli liczyć się ze śmiercią z polskich rąk. Czy naprawdę w jednym zdaniu można zestawić losy Żydów powracających do świata po apokalipsie, do świata który przestał istnieć, z powrotami Polaków do państwa, które odradzało się z ruin, do krewnych, do świata biednego, być może zrujnowanego, ale takiego, który nie został przekształcony w jeden wielki cmentarz?

Nie przypadkiem autor “Traumalandu” wielokrotnie powołuje się na “Skrwawione ziemie” Tymoteusza Snydera i na “Wielką trwogę” Marcina Zaremby. Na swój sposób, w sprawach żydowskich i zagładowych, obie książki stanowią dla Bilewicza podstawę teoretyczną własnych wywodów. W książce Snydera (niezwykle ciepło przyjętej w Polsce, na Ukrainie i w okolicach) Holokaust zredukowany zostaje do jednego z wielu nieszczęść, które przydarzyły się ludom zamieszkującym niefortunny region nazywany wschodnią Europą. O wadze sprawczej antysemityzmu jako bezpośredniej przyczynie żydowskich nieszczęść nie znajdziemy tam zbyt wiele informacji. Natomiast Marcin Zaremba, wybitny polski historyk, wiele powojennych tragedii polskich Żydów ochoczo tłumaczy wojennymi traumami narodu polskiego.

Gdyby ktoś jednak sięgnął po prace wcześniej wspomnianej prof. Tokarskiej-Bakir (polecałbym przede wszystkim „Pod klątwą” oraz dopiero co wydaną „Kocią muzykę” – pierwsza traktuje o pogromie kieleckim w lipcu 1946 r., a druga o pogromie krakowskim z sierpnia 1945 r.) ten zrozumie, iż mordercza nienawiść do Żydów, widoczna w polskim społeczeństwie podczas i po wojnie, nie da się w żaden sposób wytłumaczyć ani geografią, ani wojennym „kryzysem moralnym” polskiego społeczeństwa. Że przyczyny tej nienawiści mają o wiele głębsze korzenie. o ile jednak ktoś nie chce czytać tych wszystkich tomów, to powinien sięgnąć po numer rocznika naukowego Instytutu Slawistyki PAN (SLH 2015, nr 3-4) pod redakcją Joanny Tokarskiej-Bakir i Elżbiety Janickiej. Numer nosi tytuł “Sublokatorstwo jako kategoria kultury polskiej” i dość dobrze wyjaśnia dlaczego teoretyczne podstawy przemyśleń prof. Bilewicza wznoszą się na ruchomych piaskach.

Omówiwszy obszernie badania psychologiczne przeprowadzone na potomkach ocalałych z Holokaustu, Bilewicz konkluduje: “Kultura narodowa, w której funkcjonujemy, ma więc kolosalny wpływ na to, czy przekaz traumy nastąpi, czy też nie. Jak się okazuje, nie dotyczy to wyłącznie potomków ocalałych z Holokaustu” (s. 52). Trauma Zagłady czy wojny jest, jak pisze Bilewicz, zjawiskiem dziedziczonym, przekazywanym z pokolenia na pokolenie. Jak sugeruje warszawski psycholog, ta trauma jest zjawiskiem wspólnym dla Żydów i Polaków. Oba narody są więc naznaczone podobnym piętnem; każdy cierpi na swój sposób, ale cierpią jakby wespół. “Częste myśli o stratach, zbrodniach, okupacjach i zaborach rzutują na dzisiejszy stan psychiczny Polaków” – pisze autor (s. 61). Ale być może te “częste myśli” są wynikiem dekad prymitywnie prowadzonej polityki historycznej, a nie traumy odziedziczonej po przodkach? To zagadnienie autor jednak w zasadzie pomija.

Trauma wojenna ma również tłumaczyć – jak twierdzi Bilewicz – skrajne lęki Polaków podczas epidemii Covid-19 (s. 60). Czy nie prościej jednak powiązać lęki Polaków podczas pandemii z tragiczną niekompetencją władz, ze świadomością tego, iż za sterami państwa stanęła ekipa cynicznych ignorantów, mających w nosie naukę oraz dobro społeczeństwa, które ich wyniosło do władzy? Autor zna – i cytuje – okropne statystyki “nadmiarowej” śmiertelności w Polsce w latach pandemii (s. 197-198), ale wytłumaczenia nastrojów społecznych woli szukać w wojennych traumach. Wróćmy jednak do wątku polsko-żydowskiego, który jest motywem przewodnim przemyśleń Michała Bilewicza w “Traumalandzie” i na którym skupię się w tej recenzji.

W czasie pamiętnych “napięć” dyplomatycznych spowodowanych przyjęciem przez Sejm w styczniu 2018 r. niechlubnej “Nowelizacji Ustawy o IPN”, ekipy badaczy w Polsce i w Izraelu prowadziły sondaże dotyczące postrzegania historii okupacji przez reprezentatywne grupy uczestników w obu krajach. Bilewicza i jego ekipę zdumiał poziom narodowego narcyzmu, czy też narodowego samouwielbienia, polskich respondentów. “Przeciętny Polak w 2018 roku uznawał, iż dwie trzecie Polaków w czasie okupacji współczuło Żydom, a prawie połowa aktywnie i bezinteresownie była zaangażowana w pomaganie” (s. 118). To są niesłychane wyniki (proszę sobie wyobrazić miliony Polaków altruistycznie pomagających Żydom!) i autor słusznie podkreśla zdumienie polskich ankieterów i badaczy tak dramatycznym “przeszacowaniem”. Sondaże przeprowadzone w Izraelu na ten sam temat wykazały dramatyczne różnice w postrzeganiu przeszłości: “przeciętny Izraelczyk uważał, iż 60% Polaków kolaborowało z Niemcami, a co czwarty Polak Żydów ratował” – czytamy w Traumlandzie (s. 119).

Dla historyka okupacji i Zagłady jest rzeczą o wiele bardziej prawdopodobną, iż “narodowy narcyzm” Polaków oraz wiara w miliony ratujących jest nie tyle wynikiem jakichkolwiek okupacyjnych i nieprzerobionych traum, ale kolejnym dowodem na skuteczność prymitywnej propagandy o przeszłości znanej w Polsce jako “polityka historyczna”, prowadzonej od dziesiątków lat przy pomocy wielu instytucji państwowych oraz wspomaganych przez państwo NGO-sów. W tym miejscu nasuwa się pytanie, dlaczego Michał Bilewicz nie wspomniał o prowadzonych przez siebie w tym samym czasie badaniach, z których wynikało, iż co trzeci młody Polak wierzy w żydowską konspirację, a co czwarty w mord rytualny? Narodowy narcyzm idzie bowiem w parze z głęboką niechęcią do Żydów.

W 2020 roku zespół prof. Marka Kuci opracował wyniki sondaży, z których wynikało, iż prawie połowa Polaków sądzi, iż „Żydzi nie mogą zmienić swoich złych cech narodowych, bo tacy już są”, a co piąty Polak ubolewał nad okropnościami wojny, ale wyrażał zadowolenie, iż w jej wyniku “nie ma w Polsce tak wielu Żydów”. Cóż takiego Żydzi zrobili Polakom, żeby zasłużyć na tak straszną wrogość? Sprzedawali okowitę w arendzie po zawyżonych cenach? Wprowadzili komunizm? Mieli zbyt długie nosy? Jedli czosnek? Zamordowali Jezusa Chrystusa? Bilewicz pozostawia te pytanie bez odpowiedzi i szerokim łukiem omija sam temat, choć wiąże się on bezpośrednio z omawianymi w książce polskimi traumami.

W “Traumalandzie” nie znajdziemy też odpowiedzi na pytanie, dlaczego według izraelskich respondentów, aż 60% Polaków kolaborowało podczas wojny z Niemcami. A przecież nietrudno tutaj o przekonywujące wytłumaczenie. W końcu świadomość historyczna Żydów w Izraelu dotycząca zachowań Polaków podczas wojny została w dużej mierze ukształtowana przez ocalałych z Zagłady. A ci przywieźli ze sobą z Polski powszechne doświadczenia zdrady, mordów najbliższych, rabunku, gwałtów i nienawiści – a wszystko to z rąk Polaków. Ale tego też nie dowiemy się z książki Bilewicza.

Pozostając przez cały czas w kontekście polsko-żydowskich traum, autor “Traumalandu” obszernie odniósł się do afery “wycieczkowej”, która wybuchła w marcu 2023 r. Pokrótce: przez wiele lat do Polski przylatywała izraelska młodzież, aby odwiedzić miejsca związane z Zagładą; Auschwitz, Treblinkę, rzadziej inne obozy. Polskie władze od dawna narzekały, iż młodzi Żydzi, patrząc na Polskę przez pryzmat obozów, zamykają się w świecie stereotypów i uprzedzeń. Polscy urzędnicy proponowali wobec tego rozszerzenie programu a to o wizyty w Zakopanem, a to o taniec z ciupagami, a to o spotkania z polską młodzieżą. Koniec końców, w marcu 2023 roku, podpisano porozumienie, na mocy którego wycieczki izraelskie miały wzbogacić swój program o różne polskie muzea zasugerowane przez polskie władze. Na liście znalazły się m.in. dwa muzea “żołnierzy wyklętych”, Muzeum Polaków Ratujących Żydów im. Ulmów w Markowej oraz Mauzoleum Martyrologii Wsi Polskich w Michniowie. Wszystkie te placówki są częścią sprawnie prowadzonej propagandy historycznej, której celem jest przekonanie zwiedzających o historycznej niewinności narodu polskiego (przepraszam: Narodu polskiego) w czasie II wojny światowej.

Wprowadzenie tych muzeów na listę instytucji zalecanych do zwiedzania dla młodych Żydów wywołało w Izraelu falę oburzenia. Dla autora “Traumalandu” przyczyny tego oburzenia nie były ani oczywiste, ani usprawiedliwione: “Polacy zadowoleni więc byli z tego, iż młodzież izraelska poza obozami odwiedzi też między innymi pałac w Wilanowie czy warszawskie Muzeum Narodowe, ale w Izraelu zawrzało i uwaga wszystkich skupiona była nie na alejkach parku w Wilanowie, ale na postaci Józefa “Ognia” Kurasia, którego – między innymi – upamiętnia muzeum poświęcone żołnierzom wyklętym w Ostrołęce” (s. 90-91). Zacznę od tego, iż – w odróżnieniu od Bilewicza – nie jestem przekonany, iż “Polacy byli zadowoleni”, ale z całą pewnością zadowoleni byli stojący wówczas u władzy polscy nacjonaliści. “Jak to możliwe” – zastanawia się dalej autor- “że treści dotyczące jednej postaci historycznej prezentowane w pewnym polskim muzeum wywołały tak potężny wstrząs w Izraelu? Otóż wynikać to może ze szczególnej roli, jaką w izraelskiej tożsamości odgrywa historia Holokaustu oraz coś, co profesor Klar nazwał “orientacją na ciągłość cierpień własnego narodu”. (s. 91). Otóż wystarczy pobieżnie przejrzeć listę zalecanych przez polskie władze muzeów, żeby zobaczyć, iż chodzi o więcej niż o “Ognia” – choć choćby sam “Ogień” by wystarczył, żeby całą listę z góry przekreślić i wyrzucić na śmietnik.

Jak wspomniałem wcześniej, muzea żołnierzy wyklętych oraz muzeum Ulmów w Markowej i muzeum w Michniowie, grają pierwsze skrzypce w polskiej orkiestrze negacjonizmu Zagłady. Negacjonizm to nowa forma negacji Holokaustu oparta na wierze, iż Żydów co prawda wymordowano, ale nasi ludzie nie mieli z tym nic wspólnego. Trudno się dziwić, iż tego rodzaju przekaz dla pielgrzymujących (nie bójmy się tego słowa) Żydów był nie do przyjęcia.

Dla Bilewicza stanowisko Żydów (możemy założyć, iż izraelscy Arabowie nie byli tą wymianą specjalnie zainteresowani) było nie do końca zrozumiałe. Pisząc o żydowskich reakcjach, warszawski badacz zauważa: “Ludzie z obsesją [podkr. moje – JG] historycznych cierpień są więc nadmiernie wyczuleni na wrogość otoczenia” (s. 92) “badani (…) silnie zafiksowani [podkr. moje – JG] na historycznych cierpieniach własnego narodu” (s. 93). Dostało się profesor Havi Dreifus, wybitnej badaczce Zagłady polskich Żydów, którą również śmiała wyrazić swoje oburzenie “polską listą”. W odróżnieniu od żydowskich “obsesji” i “zafiksowań”, Polacy są “silnie zorientowani [podkr. moje – JG] na ciągłość polskich cierpień”, jak możemy przeczytać dwie strony dalej, kiedy Bilewicz przystąpi do opisywania polskich reakcji (s. 95). Doprawdy, interesujące wybory terminologiczne!

W zakończeniu “Traumalandu” Michał Bilewicz opisał swoją wizytę w miejscowości Zaręby Kościelne (niedaleko Ostrowi Mazowieckiej), dokąd kilka lat temu trafił wraz z ekipą “Forum Dialogu”, organizacji zasłużonej w przywracaniu pamięci o wspólnej historii polsko-żydowskiej. “Co bardzo istotne w tych działaniach, trenerzy Forum nigdy nie koncentrowali się na okresie wojny i Holokaustu. Wychodzili z założenia, iż aby zrozumieć stratę, trzeba zrozumieć, co się straciło”. (s. 276). Ten recenzent jest zdania, iż co najmniej równie ważna jest świadomość tego, w jaki sposób to “coś” się straciło i jaka w tej utracie była rola dziadków i babć, czy też pradziadków młodzieży kształconej przez trenerów Forum. Ale recenzent zdaje sobie sprawę, iż jego głos jest głosem niszowym i mniejszościowym.

Wróćmy jednak do Zarąb Kościelnych (oraz pobliskiego Rosochatego Kościelnego) – miejsca mi bliskiego, gdyż stamtąd wywodzi się ród Zarembów, moich przodków po kądzieli. W czasie jednej z wizyt odwiedziłem zbiorową mogiłę, w której leżą szczątki 1,700 żydowskich mieszkańców Zarąb Kościelnych rozstrzelanych przez Niemców w sierpniu 1941 roku. Mogiła, ukryta w zagajniku i trudno dostępna, jest pomnikiem opuszczenia i zapuszczenia, a podkreśla to krusząca się betonowa podmurówka, która wyznacza granice grobu.

A potem sięgnąłem po jedyną zachowaną żydowską relację z Zarąb Kościelnych, z czasów Zagłady. W zespole 301 archiwum ŻIH zachowała się relacja sióstr Ruchl i Mindl Olszak. Siostry Olszak z Zarąb przeżyły okupację ukrywając się we wioskach pod Ciechanowcem. 14 czerwca 1945 r. złożyły swe świadectwo na ręce pracownika Żydowskiej Komisji Historycznej w Białymstoku. Z relacji dowiadujemy się, iż w Zarębach Kościelnych do wojny żyło 2000 Żydów. 22 czerwca 1941, pół godziny po wybuchu niemiecko-sowieckiej wojny miasteczko, leżące 3 km. od granicy, zostało zajęte przez Niemców. Nastąpił okres brutalnych represji, w których ochoczo wzięła udział część polskiej ludności. Na początku sierpnia wyłapano “skomunizowanych” Żydów, którzy musieli nosić, pod nadzorem polskich policjantów, ciężki pomnik Lenina, śpiewając przy tym Hatikwę. Na koniec, “nad rzeką, podczas wrzucania figury do wody miejscowy policjant Zakrzewski Roman nakazał miejscowemu Żydowi Bonowiczowi Abramowi wygłosić przemowę, którą mu sam podyktował. Powiedział m.in. – „Leninie, dałeś nam życie i dajesz nam śmierć, nigdy już nie powstaniesz”. Schemat ten jest nam dobrze znany choćby z Jedwabnego.

Nieco później, jak piszą siostry Olszak: “wielokrotnie miejscowi Polacy pokazywali Niemcom, gdzie znajdują się ukryte rzeczy żydowskie. Odbierając rzeczy barbarzyńcy dotkliwie bili Żydów. Pod koniec sierpnia 1941 w okolicy zlikwidowano już wiele żydowskich osad, wśród nich: Andrzejowo, Szumowo, Czyżew. Polacy z Zarąb Kościelnych, chcąc odziedziczyć własność żydowską, słali do organów władzy niemieckiej w Łomży prośby, by również Żydów z Zarąb wywieziono z miasteczka. Na prośbach podpisywały się prominentne osoby z miasteczka takie jak doktor Gauze i inni”.

A potem nastąpiła straszna, masowa egzekucja tysiąca siedmiuset żydowskich mieszkańców Zarąb Kościelnych, których szczątki dziś spoczywają w zbiorowej mogile, za torami kolejowymi, na południe od miasteczka. Egzekucję przeprowadzili Niemcy, ale pomagali im w tym niektórzy Polacy: “Morderca Ratyński, polski policjant, odkrył część z tej grupy i zamordował na miejscu. Wśród nich Kilewicz Zelik i jego matka Szosza, żonie Kilewicza złamał nogę ściągając ją ze strychu. Z powodzeniem ukryło się tylko siedmiu mężczyzn: Goldberg, Danczik Szlomo, Jarmus, Jaskólker Meir-Joel, Wajdenbojm, Rjachman Alte i Albek. Nocą ta siódemka wyszła ze swoich kryjówek i rozbiegła się w różnych kierunkach, żaden z nich nie przeżył. Taki był koniec osadnictwa żydowskiego w Zarębach Kościelnych”.

Z dwóch tysięcy zarębskich Żydów wojnę przeżyło kilkanaście osób. Niektórzy prawie przeżyli, ale nie do końca. Ruchl i Mindl Olszak zakończyły swoją króciutką relację następującym opisem: “Pięcioro Żydów, którzy ukrywali się w Zarębach Kościelnych, zginęło tragicznie z rąk polskich faszystów kilka tygodni przed wyzwoleniem. Mordechaj-Mendl Migdal, Tojba Tencza [Tęcza?], Migdal Mosze, Chajcze Różański, Abraham Dmach [Dmoch?]. Gdy się ukrywali, prowadzili dziennik, który pozostawili u Polaka. Ów przekazał go w ręce Armii Czerwonej. Dalszy los dziennika jest nieznany”.

Od wojny miasteczko stało się Judenrein, czyli oczyszczone z Żydów. Trudno o lepszy przykład strasznej różnicy między losami i traumami Polaków i Żydów niż losy obu wspólnot w miasteczku Zaręby Kościelne. Z perspektywy lokalnej historii trudno wyobrazić sobie jakikolwiek “wspólny mianownik” między losami wymordowanych Żydów i Polaków, motyw często powracający w omawianej książce.

Wróćmy jednak do “Traumalandu” i wizyty Michała Bilewicza, oraz Forum Dialogu w naszej miejscowości. Bilewicz jest jak najdalszy od wspominania Zagłady oraz trudnej historii polsko-żydowskiej. Dowiadujemy się zamiast tego o sporze między lokalnymi nauczycielami oraz klerem, których poróżniła kwestia wyboru patrona(ki) miejscowej szkoły. Nauczyciele proponowali Marię Skłodowską-Curie, która wywodziła się właśnie z Zaręb Kościelnych, a kler twardo obstawał przy JP II. “Trudno wyobrazić sobie bardziej wyrazisty spór o historię. Z jednej strony wybitna postać zakorzeniona w lokalnej społeczności. Z drugiej strony “bezpieczna” ogólnopolska narracja”. Czy naprawdę trudno sobie wyobrazić bardziej wyrazisty spór o historię w Zarębach Kościelnych? Naprawdę? Może zamiast utrzymanych w duchu feel-good rozważań o polskich traumach, warto wsłuchać się w głos sióstr Ruchli i Mindl Olszak, które o przyczynach niejednej polskiej traumy mają więcej do powiedzenia niż Michał Bilewicz.

Jan Grabowski
University of Ottawa

Idź do oryginalnego materiału