Anna Mikulska: Ostatni raz odwiedziłaś Ukrainę rok temu. Czy od tamtego czasu dostrzegasz w ludziach jakąś zmianę?
Helena Krajewska: Jest dużo mniej optymizmu niż jeszcze rok temu – a im dalej na wschód, tym mniej nadziei, iż ten konflikt gwałtownie się zakończy. Wiele osób uważa, iż potrwa jeszcze wiele kolejnych lat.
Nie tak dawno temu pisaliśmy o tym, jak wojna odbija się na zdrowiu psychicznym całych pokoleń Ukraińców i Ukrainek. To rzadko dostrzegane, dramatyczne konsekwencje wojny. Szacuje się, iż około jednej trzeciej ludności Ukrainy może się w tej chwili zmagać z problemami zdrowia psychicznego, cierpiąc depresję, lęk czy zespół stresu pourazowego.
Sami również od dawna zajmujemy się pomocą psychologiczną i rzeczywiście potrzeby są ogromne. Aktualnie mamy kilkanaście centrów pomocy psychospołecznej w całym kraju i zamierzamy otwierać kolejne. Według naszych szacunków co najmniej kilkanaście milionów osób w Ukrainie żyje z bardzo ciężką traumą i wymaga pilnej pomocy psychologicznej i psychiatrycznej.
Niestety, dotyczy to również najmłodszych. Dzieci świetnie znają dźwięk dronów i alarmów przeciwlotniczych, co oznacza, iż rosną w poczuciu ciągłego zagrożenia. W tym tygodniu sama uczestniczyłam w sesji pomocy psychologicznej dla dzieci, która odbywała się w szkolnym schronie. Nasi psychologowie uczyli je między innymi, jak powoli oddychać, by się uspokoić.
Podobne sesje prowadzone są też dla nastolatków, osób starszych, samotnych matek czy rodzin wielodzietnych lub wewnętrznie przemieszczonych. Sama więc możesz sobie wyobrazić, jak wiele różnych problemów psychicznych dotyka to społeczeństwo. Ich absolutnie nie można zbagatelizować, bo spełnienie tych potrzeb jest najważniejsze dla odbudowy kraju po wojnie i normalnego funkcjonowania w tej nienormalnej sytuacji.
W trakcie wizyty prowadzisz wiele rozmów z mieszkańcami i mieszkankami Ukrainy. Jest jakaś historia, która szczególnie zapadła ci w pamięć?
Opowiem ci jedną, którą poznałam wczoraj rano i o której nie mogę przestać myśleć. Byłam jeszcze wtedy w Charkowie i pojechaliśmy odwiedzić 83-letniego mężczyznę, którego wspieramy finansowo po tym, jak wybuch zniszczył jego mieszkanie.
Kiedy weszłam do tamtego mieszkania, zobaczyłam, jak potężna siła się przez nie przetoczyła – wybiła okna, wygięła ściany i wbiła w nie szkło. Zegar zatrzymał się dokładnie w momencie tamtej eksplozji.
Pan Jurij, bo tak ten mężczyzna ma na imię, opowiedział mi, jak rozmawiał przez telefon z żoną, która została wtedy w domu. Gdy doszło do wybuchu, przez słuchawkę usłyszał tylko głośny dźwięk i krzyk. Zaczął biec, tak jak nigdy w życiu. Gdy dotarł na miejsce, w budynku zastał tylko plamę krwi na framudze.
Okazało się, iż jego żona w międzyczasie została zabrana do szpitala i na szczęście przeżyła. „Dom jest tam, gdzie moja żona, więc teraz moim domem jest szpital” – powiedział, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. Chyba najbardziej dotknęło mnie właśnie to, z jakim spokojem pan Jurij o tym wszystkim opowiadał.
Od wybuchu pełnoskalowej wojny byłaś w Ukrainie osiem razy. Czy dziś, gdy wracasz do tych samych miejsc, coś cię jeszcze zaskakuje?
Na plus – zauważyłam znacznie mniejsze problemy z dostępem do prądu, ogrzewania i wody, także ciepłej. To zupełnie inna sytuacja niż ta, z którą mierzyliśmy się jeszcze rok temu.
Niestety, nie oznacza to, iż Ukraina ma się dobrze. Zaskoczyła mnie skala ostrzałów, zwłaszcza w dużych miastach, jak Charków, Mikołajów czy Dniepr. Pod tym względem pozostało gorzej niż w 2023 roku. Zniszczenia budynków są bardziej widoczne, a ataki coraz bardziej przypadkowe – rakiety, drony uderzają na przykład w centra handlowe, niekoniecznie z premedytacją, tylko dlatego, iż ostrzał jest nieprecyzyjny. Z tego powodu zdarza się, iż zniszczeniu ulegają całe osiedla, iż całe kwartały ulic tracą w jednej chwili szyby w oknach.
Dokąd przenoszą się osoby, których domy zostały zdewastowane? Takie jak pan Jurij?
Często wcale się nie przenoszą. Starają się jak najszybciej załatać dziury w ścianach i wymienić rozbite szyby, dlatego pomoc finansowa albo rzeczowa, w postaci na przykład materiałów budowlanych, jest tak ważna. Do tego mamy jeszcze zimę – wczoraj w Charkowie spadł śnieg, jest po prostu zimno.
Zdarza się też, iż organizowane są lokale zastępcze albo noclegi w halach sportowych, chociaż to przypadek większych miast. jeżeli chodzi o wsie i miasteczka, to chyba największe znaczenie ma pomoc sąsiedzka. Pamiętam rozmowę z kobietą, której chciałam zrobić zdjęcie przed domem. Powiedziała mi wtedy, iż swój prawdziwy dom straciła razem z mężem, a tu jest tylko goszczona. Zabrała mnie później tam, gdzie mieszkała wcześniej – rzeczywiście, na miejscu były tylko zgliszcza. Solidarność lokalnej społeczności w ogóle wydaje się kluczowa w takich kryzysowych sytuacjach.
Widzimy to szczególnie wyraźnie w przypadku osób starszych czy z niepełnosprawnościami, które wojnę przeżywają właśnie dzięki pomocy sąsiadów, chociaż ważne są też działania lokalnej administracji i organizacji humanitarnych takich jak PAH. Musimy zdać sobie sprawę, w jak fatalnej sytuacji takie osoby się znalazły – często nie mogą uciec, a do tego same nie są w stanie na przykład zadbać o opał na zimę czy obiad albo lekarstwa. Są praktycznie całkowicie zdane na pomoc innych.
W tym kontekście pamiętam z kolei panią Olgę z Czerwonej Dołyny (obwód mikołajowski), która została w rodzinnej wsi, gdy inni uciekli. Uznała, iż ktoś przecież musi zająć się gospodarstwami, nakarmić kury i krowy – bezinteresownie.
Są też tacy, którzy swoich domów po prostu opuścić nie chcą – bo spędzili w nich całe życie, wychowali w nich dzieci, może wnuki. Przywiązanie do domu jest bardzo silne niezależnie od tego, czy mówimy o mieszkańcach wsi, czy dużych miast.
Wróćmy więc jeszcze na chwilę do miast. W tym roku odwiedziłaś Kijów, Mikołajów, Dniepr i Charków. Większości z nas ciężko wyobrazić sobie, jak wygląda życie w miejscu, w które lada moment może uderzyć rakieta. Gdybyś mogła trochę przybliżyć nam tę rzeczywistość…
…wspomniałabym o pełnych życia ulicach Mikołajowa, z których w jednej chwili znikają wszyscy ludzie, bo ostrzały zdarzają się tu co chwilę. O świetnych restauracjach i zabytkach Dniepru, błędnie uznawanego za zimne i industrialne miasto, które dziś poszatkowane są przez pociski. O zgliszczach, na których wyrastają rusztowania nowych budynków, nie tylko tych odbudowywanych, ale zupełnie nowych, bo te miasta dalej chcą się rozwijać. O modnej księgarnio-kawiarni w centrum Kijowa, o której wszyscy mówią, a która otworzyła się w zeszły weekend.
Z kolei Charków znajduje się niestety w wyjątkowo trudnej sytuacji. Pocisk dolatuje tam już w 40 sekund – za szybko, by zdążyć uruchomić alarm. Ale choćby pomimo tego miasto żyje, a ludzie chodzą do sklepów i barów, które są jeszcze czynne.
Może właśnie dlatego, iż wcale nie wierzą, iż ta wojna gwałtownie się kończy?
Raczej dlatego, iż silniejsze niż beznadzieja jest dążenie do przywrócenia normalności, choćby w takich warunkach.
Czy są miejscowości, w których sytuacja jest stabilna? W końcu miliony uchodźców i uchodźczyń zdecydowało się wrócić do Ukrainy.
W przypadku Ukrainy możemy co najwyżej stwierdzić, iż są miejsca, do których pociski lecą dłużej niż do innych lub gdzie ostrzały są rzadsze. choćby na zachodzie kraju nie możemy mówić o bezpieczeństwie. Mimo to ludzie decydują się wrócić, bo tęsknią za swoim miastem, rodziną, sąsiadami. Chcą odbudować tu swoje życie i swój kraj, na przekór wszystkiemu.
Zdarza się też, iż do powrotu zmusza ich sytuacja ekonomiczna – część programów pomocowych już się skończyła, a znalezienie pracy na obcym rynku często graniczy z cudem. W takiej sytuacji czasem jedyną opcją jest powrót i próba odbudowy starych sieci społecznych i domu.
Wspomniałaś o pomocy dla osób z doświadczeniem uchodźstwa. A jak wygląda pomoc darczyńców na rzecz tych, którzy zostali bądź wrócili do Ukrainy? Zainteresowanie wojną wydaje się na Zachodzie maleć – czy przekłada się to na ilość i wysokość wpłat?
Rozumiem zmniejszenie zainteresowania sytuacją w Ukrainie, bo po prostu jesteśmy pomaganiem zmęczeni, tak samo jak kolejnymi, drastycznymi obrazami i dramatycznymi doniesieniami, które zlewają się w jeden wielki szum informacyjny. Do tego dochodzą nasze własne problemy, jak choćby inflacja.
Nie zmienia to faktu, iż odbija się to na wysokości wsparcia od zwykłych ludzi i dużych firm, co w Polskiej Akcji Humanitarnej odczuwamy bardzo mocno – myślę, iż w innych organizacjach jest podobnie. Na szczęście duże NGO-sy dysponują oszczędnościami, które umożliwią utrzymanie dotychczasowej pomocy na podobnym poziomie jeszcze przez pewien czas. Gdy jednak te środki już się wyczerpią, będziemy w bardzo trudnej sytuacji.
15 milionów osób w Ukrainie potrzebuje pilnej pomocy humanitarnej, dlatego każda wpłata jest dla nas na wagę złota. W trakcie pobytu widziałam realne skutki wsparcia finansowego naszych projektów, więc te środki naprawdę zmieniają tamtejszą rzeczywistość. Przywracają nadzieję tam, gdzie jej nie ma.
Jakie są teraz największe potrzeby?
Wszystko zależy od regionu. W miejscowościach przyfrontowych najbardziej potrzebna jest żywność, lekarstwa i artykuły higieniczne. Tam, gdzie doszło do powodzi po zniszczeniu zapory na Dnieprze konieczne są remonty mieszkań, domów – chociaż to potrzebne jest w zasadzie wszędzie. Bardzo ważne jest też wspomniane już wsparcie psychologiczne, a także codzienna pomoc dla osób starszych i z niepełnosprawnościami. Konieczne jest też doposażenie szpitali i indywidualne wsparcie finansowe, które umożliwia odzyskanie godności i kontroli nad własnym życiem.
Już teraz patrzymy do przodu – wiemy, iż ogromnym wyzwaniem będzie rozminowywanie Ukrainy (choć tym zajmą się oczywiście odpowiednie służby) oraz duże projekty społeczne, wodno-sanitarne, energetyczne i infrastrukturalne – za które razem z innymi organizacjami zabierzemy się już niedługo.
**
Helena Krajewska jest rzeczniczką Polskiej Akcji Humanitarnej.
Działania Polskiej Akcji Humanitarnej w Ukrainie możesz wesprzeć na stronie PAH i portalu SiePomaga.