
Markeiz Ryan
Kiedy 36-letni Markeiz Ryan, lotnik Sił Powietrznych USA, po raz pierwszy trafił do Wietnamu, nie przypuszczał, iż to właśnie tam odnajdzie spokój, którego tak długo szukał.
W tamtym czasie przeżywał trudny okres – wpadł w kłopoty za złamanie regulaminu bazy wojskowej. Został zdegradowany ze stopnia sierżanta sztabowego do starszego lotnika, ukarany finansowo i pozbawiony przepustek.
– Wietnam miał być tylko chwilową odskocznią, czymś, co pozwoli mi zapomnieć o problemach – wspomina w rozmowie z CNBC. – Ale to miejsce stało się moim azylem. Depresja zniknęła, czułem się wolny.
Po zakończeniu służby w bazie w Wyoming Ryan postanowił wrócić do Wietnamu – już nie jako żołnierz, ale jako cywil szukający nowego początku. Dziś mieszka w Ho Chi Minh City, w jednym z najwyższych budynków w kraju, i wydaje około 1000 dolarów miesięcznie na utrzymanie.
850 dolarów kosztuje go wynajem dwupokojowego mieszkania, 130 dolarów – rachunki za media. Płaci 8,50 dol. za telefon, 15 dol. za benzynę i 27 dol. za karnet VIP na siłownię. Roczny koszt Internetu to 96 dolarów, a ubezpieczenia zdrowotnego – 1000 dolarów. Na jedzenie wydaje od 100 do 400 dolarów miesięcznie.
„Tutaj należę do klasy średniej”
Ryan utrzymuje się z kilku źródeł dochodu. Otrzymuje 1500 dolarów miesięcznie jako weteran, 1000 dolarów z programu edukacyjnego GI Bill, uczy języka angielskiego, co przynosi mu do 1300 dolarów miesięcznie, a także inwestuje na giełdach amerykańskiej i wietnamskiej.
– Może w Stanach te kwoty nie robią wrażenia, ale tutaj pozwalają żyć na poziomie klasy średniej, a choćby wyższej – tłumaczy. – Wietnam to najbezpieczniejsze miejsce, w jakim kiedykolwiek byłem. Nie muszę się oglądać za siebie. Ludzie są skupieni na życiu, nie na polityce.
Wietnam – jak mówi – dał mu coś, czego nie potrafił znaleźć w Stanach Zjednoczonych: poczucie spokoju i sensu.
– W USA czułem się zdemotywowany. Niezależnie od tego, jak ciężko pracowałeś, wciąż żyłeś w biedzie. Tam nie goni się za szczęściem, tylko za standardem, którego nie da się osiągnąć – wyznaje.
W Ho Chi Minh City – dawnym Sajgonie – presja finansowa zniknęła. Ryan może myśleć o przyszłości, inwestować, wspierać lokalne inicjatywy i szukać tego, co naprawdę daje mu radość.
– Tutaj skupiam się na tym, co mnie uszczęśliwia, kim chcę się stać i jak to osiągnąć – mówi. – To miejsce naprawdę zmieniło moje życie.
Choć wciąż uczy się języka wietnamskiego, przyznaje z uśmiechem, iż jego postępy są powolne. „Ale tutaj nikt mnie nie ocenia. I chyba właśnie dlatego czuję się tu jak w domu.”












