Witold Jurasz: Polska jest na dobrej drodze, by stać się wojskową potęgą

news.5v.pl 21 godzin temu

Polska, biorąc pod uwagę wszystkie złożone zamówienia, wyrasta na państwo, którego Siły Zbrojne mogą za kilka lat stanowić realną siłę bojową i umożliwić w razie wojny z Rosją obronę nie na linii Wisły, ale od samej granicy. W zakresie potencjału pancernego Polska może stać się wręcz potęgą w skali europejskiej.

W efekcie ewentualna wojna obronna nie sprowadzałaby się wyłącznie do opóźniania Rosjan w nadziei na to, iż sojusznicy zdążyliby nadejść z pomocą, a nasz kraj mógłby być na tyle silny, iż nie byłoby w ogóle potrzeby prowadzenia wojny. Wojna – dodajmy – wydaje się mało realna.

Rzecz w tym, iż powyższa optymistyczna ocena może się za kilka lat zdezaktualizować.

Długa lista zakupów

Po latach posuchy, gdy wojsko znajdowało się w coraz gorszej kondycji, Polska zamówiła w USA m.in. 32 samoloty F-35, 250 nowych czołgów M1A2 SEP v.3 Abrams, 116 używanych, ale głęboko zmodernizowanych czołgów M1A1 Abrams, osiem baterii systemu obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej Patriot, 18 wyrzutni rakietowych M142 HIMARS oraz kilkaset pocisków manewrujących dalekiego zasięgu JASSM-ER.

W Korei Południowej z kolei kupiono m.in. 180 czołgów K2 (umowa ramowa zakłada dostawę łącznie 1000 wozów), 290 wyrzutni rakietowych K239 Chumnoo, 364 haubice K9 oraz 48 samolotów FA-50.

Radek Pietruszka / PAP

Czołgi K2 na defiladzie z okazji święta wojska polskiego (15.08.2023)

Na tle kontraktów koreańskich oraz amerykańskich bardzo skromnie wyglądają zamówienia w Europie. Jedyne porównywalne kontrakty to dostawa 32 śmigłowców AW-149 i czterech AW-101 produkcji włosko-brytyjskiego koncernu Leonardo, 24 baterii brytyjskiego systemu obrony przeciwlotniczej krótkiego zasięgu CAMM oraz dwóch samolotów wczesnego ostrzegania produkcji szwedzkiego Saaba.

Polski przemysł zbrojeniowy dostarczyć ma z kolei trzy fregaty dla Marynarki Wojennej w ramach programu Miecznik, 96 haubic Krab, 122 moździerze samobieżne Rak, 24 pojazdy minowania narzutowego Baobab oraz systemy obrony przeciwlotniczej bardzo krótkiego zasięgu w ramach programu Pilica. Szansą dla przemysłu zbrojeniowego jest też produkcja bojowych wozów piechoty Borsuk — w tym wypadku nie podpisano jednak jeszcze konkretnych umów, a jedynie tzw. umowy ramowe, z których można się jeszcze wycofać.

Po zmianie rządu ambitny program zbrojeń jest na szczęście kontynuowany, czego przejawem było podpisanie (negocjowanej jeszcze za rządów PiS) umowy na dostawę 96 śmigłowców uderzeniowych Ah-64 Apache oraz dopinany właśnie kontrakt na głęboką modernizację (tzw. Mid-Life Upgrade) 48 posiadanych przez nasz kraj myśliwców F-16. Zakontraktowano też kolejnych 58 transporterów opancerzonych Rosomak.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

W najbliższym czasie spodziewane są też kolejne zamówienia południowokoreańskich czołgów K2, kolejnych 32 myśliwców oraz trzech okrętów podwodnych (obecnie Polska ma już tylko jeden, jeszcze sowieckiej produkcji okręt klasy Kilo, który znajduje się jednak w złej kondycji technicznej).

Uruchomiony za czasów rządów PiS i kontynuowany przez obecny rząd program zbrojeń oznacza, iż w perspektywie kilku lat, Polska realne stanie się – przynajmniej w zakresie sił lądowych – potęgą europejską.

Polityka ma znaczenie

Zakupy broni to zawsze w większym lub mniejszym stopniu decyzja polityczna. Przykładem znaczenia polityki przy podejmowaniu decyzji o wyborze uzbrojenia jest historia konkurencji pomiędzy koreańskim czołgiem K2 a niemieckim Leopardem 2A7 w konkursie w Norwegii.

Oslo wybrało dostawy czołgu z Niemiec, choć według norweskich mediów w testach K2 wypadł tak samo lub wręcz lepiej od swojego niemieckiego konkurenta. Według doniesień medialnych o wyborze niemieckiego wozu zdecydował fakt, iż Leopard 2, choć w starszych wersjach, znajduje się już na wyposażeniu sił zbrojnych Norwegii, Szwecji, Finlandii i Danii. Przede wszystkim jednak chodziło o to, iż w przekonaniu rządu w Oslo zakup czołgów w Niemczech zacieśnia więzi polityczne Norwegii z Berlinem.

PHILIPP SCHULZE / PAP

Czołg Leopard 2A7

Prosty (przez lata) wybór Polski

W przypadku Polski wybór polityczny zawsze był oczywisty i dlatego większość zamówień zawsze trafiała do Stanów Zjednoczonych. Pytanie, z którym będziemy musieli się zmierzyć, brzmi: Czy za prezydentury Donalda Trumpa zamawiać w Waszyngtonie jeszcze więcej broni, by dzięki zamówień zbrojeniowych utrzymać wsparcie USA? Czy też zrobić dokładnie na odwrót i kolejne zamówienia przekierować do europejskich koncernów zbrojeniowych? To samo pytanie dotyczyć będzie zresztą nie tylko zakupów zbrojeniowych, ale również kwestii budowy elektrowni jądrowych i zakupu nowych samolotów dla PLL LOT.

Pytanie sprowadza się do tego, czy mielibyśmy szansę – dzięki ewentualnym zamówieniom złożonym np. we Francji lub w Wielkiej Brytanii – na silniejsze więzi traktatowe w zakresie bezpieczeństwa, ale też stricte wojskowe. W tym być może choćby na dyslokację sił zbrojnych tych państw na naszej wschodniej granicy. Z punktu widzenia bezpieczeństwa Polski bowiem dobrze jest, by na naszym terytorium stacjonowało możliwie dużo sił naszych zachodnich sojuszników. Problem polega na tym, iż odpowiedź na to pytanie wcale nie jest oczywista.

W przypadku relacji z USA nadzieja, iż dzięki zakupów zbrojeniowych uda się „kupić” decyzje polityczne, była przez lata iluzją, którą polscy politycy żyli jednak niezależnie od opcji politycznej. Za czasów rządów PO-PSL zamówienia zbrojeniowe w USA nie doprowadziły, wbrew pokładanym w nich nadziejom, do odejścia Amerykanów od polityki bardzo ograniczonego zwiększania obecności wojskowej w Polsce. Pod rządami PiS, w których czasie Amerykanie trafili do Polski w większej liczbie, również okazało się, iż zamówienia broni nie doprowadziły do powstania „Fort Trump”. Nie udało się też za ich pomocą przykryć zamachu na niezależne media.

Nauka z przeszłości każe ostrożnie podchodzić do pomysłów wykorzystywania zakupów zbrojeniowych jako narzędzia politycznego. Nie należy tego wykluczać, ale nie wolno też kierować się czymś, co może okazać się po raz kolejny ułudą.

Wybory, które nas czekają

Wybór konkretnego sprzętu jest zawsze niezwykle trudny. W tle konkurencji politycznej kryją się dodatkowe względy, w tym przede wszystkim zagadnienia ceny, możliwego tempa dostaw, gotowości do transferu technologii i współpracy przemysłowej. Zasadnicze znaczenie mają też różnice pomiędzy danymi typami oferowanego nam sprzętu.

Przykład: Polska, wybierając kolejną partię myśliwców, ma do wyboru kolejne amerykańskie F-35, najnowszą wersję amerykańskiego F-16 (w wersji V), brytyjsko-niemiecko-włosko-hiszpański Eurofighter Typhoon i amerykański F-15EX. Samolotem, o którym prawie w ogóle się z kolei nie mówi, jest francuski Dassault Rafale, który, biorąc pod uwagę typową dla Francji politykę łączenia kwestii politycznych z handlowymi, prawdopodobnie również pojawi się wśród kandydatów.

KEIZO MORI / PAP

Myśliwiec francuskiej produkcji Dassault Rafale

Z punktu widzenia logistyki lepiej jest rzecz jasna posiadać mniej różnych typów samolotów, co teoretycznie zawężałoby wybór do F-16 lub F-35. Fakt, iż F-35 zbudowany jest w technologii stealth (oznaczającej obniżoną wykrywalność przez przeciwnika), wskazywałby na ten właśnie samolot. Z kolei zdolność do przenoszenia znacznie większej liczby uzbrojenia wskazywałaby na F-15EX. Względy polityczne nie pozwalają z kolei wykluczać Typhoona i Rafale, które również mają swoje zalety techniczne.

Politycznie prostszy będzie wybór producenta okrętów podwodnych. W zabiegach o polski kontrakt nie uczestniczą bowiem stocznie amerykańskie. USA od wielu już bowiem lat nie wodują żadnych okrętów podwodnych o napędzie konwencjonalnym, a jedynie okręty o napędzie atomowym, czyli takie, które nie wchodzą w grę w przypadku naszego kraju. W efekcie o kontrakt starają się stocznie europejskie i koreańskie. To z kolei powoduje, iż biorąc pod uwagę to, iż zdecydowana większość do tej pory złożonych zamówień trafiła do Stanów Zjednoczonych i Korei Południowej, politycznie wskazany byłby wybór dostawcy europejskiego.

Bezsens przetargów

Rzecz w tym, iż aby ewentualny kontrakt nie był jedynie gestem, który w zamyśle miałby nam dać korzyści polityczne i stał się realnym narzędziem – np. przy negocjowaniu nowego traktatu z Francją, który w zamyśle polskich władz ma zawierać możliwie dużo zapisów dot. bezpieczeństwa – musi zaistieć korelacja rozmów dyplomatycznych i programów zbrojeniowych. Z tą jest, delikatnie rzecz ujmując, nie najlepiej.

Polska w przeszłości nie była w stanie politycznie skonsumować wydawanych przez nas gigantycznych przecież środków z kilku powodów. Pomijając już fakt, iż przez lata wydawaliśmy za mało, by było to w ogóle dostrzegalne z perspektywy mocarstw, to przede wszystkim problemem było to, iż istniejące procedury przetargowe uniemożliwiały składanie wiążących obietnic zamówienia danego sprzętu.

PiS, jak wiadomo, od procedur przetargowych odszedł. Wbrew pozorom powyższe należałoby utrzymać. Przetargi w sytuacji tak skomplikowanych technologicznie produktów są w istocie fikcją. O ich rozstrzygnięciu decyduje w istocie sposób skonstruowania przetargu i to ile punktów przyzna się za dany element (można dać więcej lub mniej punktów na cenę albo np. zasięg lub udźwig), a nie sam przetarg. Równocześnie jednak brak przetargów nie powinien oznaczać, iż decyzje podejmowane są w sposób całkowicie arbitralny i woluntarystyczny bez jakiekolwiek nadzoru parlamentarnego.

Offset

Kolejnym elementem, z którego zrezygnowano za czasów rządów PiS, był tzw. offset, czyli kompensowanie części kosztów zakupów poprzez umieszczanie inwestycji w kraju zamawiającym dany rodzaj sprzętu. Problem polega na tym, iż offset jest najdroższą formą pozyskiwania technologii i najmniej efektywną metodą ściągania kapitału.

Co gorsza, nie tylko zwiększa on koszty zakupionego sprzętu, ale też utrudnia wyliczenie jego realnej ceny. Z offsetu należałoby więc co do zasady, podobnie jak z przetargów, zrezygnować.

Cena dziś i koszt przez lata

Kluczowe znacznie ma, poza polityką, również i cena. W wypadku tak zaawansowanych konstrukcji, jak samoloty myśliwskie (ale też śmigłowce bojowe) trzeba pamiętać nie tylko o cenie zakupu, ale też o kosztach logistyki naziemnej, utrzymania sprzętu, ich modernizacji i oczywiście również uzbrojenia.

Aby uświadomić sobie skalę wydatków, warto przytoczyć wypowiedź Inspektora Sił Powietrznych gen. Ireneusza Nowaka, który w wywiadzie dla miesięcznika „Nowa Technika Wojskowa” stwierdził, iż koszt wspomnianej wcześniej już modernizacji (Mid-Life Upgrade) posiadanych przez Polskę F-16 wyniesie ok. 90 mln dol. za sztukę, czyli łącznie ok. 17 mld zł.

Jakub Kaczmarczyk / PAP

Polski myśliwiec F-16

Kwestia ceny to oczywiście również pochodna polityki. W sytuacji, gdy przez lata kupowaliśmy broń wyłącznie z jednego kierunku, trudno było się spodziewać, by dostawcy mieli się szczególnie starać o nasz rynek. Nie pomagało też naszym negocjatorom ostentacyjne wręcz poddaństwo polskich polityków wobec Stanów Zjednoczonych. Dywersyfikacja kierunków zakupów ma sens również i dlatego, iż zmusza oferujących nam sprzęt, by składali nam możliwie dobre oferty.

Problemem jest też kwestia wynagrodzeń ludzi odpowiadających za wielomiliardowe umowy. Sytuacja, gdy naprzeciwko świetnie wynagradzanych przedstawicieli wielkich koncernów zbrojeniowych i pracujących dla nich najlepszych kancelarii prawnych, zasiadają zarabiający niewysokie w wypadku oficerów Sił Zbrojnych RP a skandalicznie niskie w wypadku cywilnych pracowników wojska pensje, choćby pomijając ryzyko korupcyjne, nie nastraja optymistycznie.

Tempo dostaw

Czynnikiem branym pod uwagę przy zakupach zbrojeniowych jest też zawsze tempo dostaw. W wypadku dostaw czołgów dla Norwegii Koreańczycy oferowali dostarczenie ich w znacznie szybszym czasie od borykającego się z ograniczonymi mocami produkcyjnymi KNDS, czyli producenta Leopardów.

W przypadku Polski, biorąc pod uwagę tempo dostaw, najsensowniejsze wydają się zakupy w Korei Południowej. Koreańczycy pobili w tym zakresie wszelkie rekordy, czego przejawem jest dostarczenie naszemu krajowi łącznie 84 czołgów K2 w ciągu niecałego półtora roku od podpisania umowy (pozostałe 96 ma trafić do Polski do końca 2025 r.).

Niesamowite i niespotykane tempo dostaw dotyczy też haubic K9, ale też samolotów FA-50,z których pierwsze 12 dostarczono Polsce, przeznaczając dla naszego kraju płatowce, które w chwili podpisania umowy były już na linii montażowej i miały trafić do lotnictwa wojskowego Korei Południowej.

Dla Seulu umowy z Polską były niezwykle ważne, gdyż oznaczały przebicie się z własną produkcją zbrojeniową do elitarnego klubu państw dostarczających broń państwom NATO. O ile więc w wypadku względów politycznych jest tyleż samo argumentów za kontynuowaniem polityki zakupów głównie w Stanach Zjednoczonych co i składaniem kolejnych zamówień w większym stopniu w Europie, to już w kwestii tempa producenci z Korei wydają się najprawdopodobniej najlepszym partnerem.

Transfer technologii i kryzys polskiego przemysłu zbrojeniowego

Kolejnym zagadnieniem, które należy brać pod uwagę przy zamówieniach dla polskich sił zbrojnych, jest gotowość partnerów do transferu technologii. W tym przypadku, jak stwierdzają rozmówcy Onetu z MON, również Korea wydaje się dobrym partnerem.

Problem polega jednak na tym, iż transfer technologii poza gotowością posiadającego daną technologię państwa do jej przekazania, wymaga jeszcze zdolności krajowego przemysłu do absorpcji zaawansowanych technologii. Według rozmówców Onetu w polskim przypadku, a szczególnie w przypadku państwowych firm zbrojeniowych, powyższe jest tak naprawdę większym problemem niż to, jak daleko we współpracy technologicznej gotowi są pójść nasi partnerzy.

Wyzwaniem jest też kwestia filozofii, którą przyjmujemy przy okazji ewentualnego wdrażania produkcji zbrojeniowej. Zapytany o drogę, którą przeszedł koreański przemysł zbrojeniowy, wysoki rangą przedstawiciel koncernu produkującego sprzęt dla sił lądowych Korei wyjaśnił, iż była to tak naprawdę identyczna droga, którą przeszedł koreański przemysł motoryzacyjny.

Innymi słowy, na pierwszym etapie należy opanować produkcję licencyjną, bądź też taką, która jest w znacznym stopniu oparta o obcą technologię, by z czasem wykształciwszy kadry i stworzywszy ciągi logistyczne, opracować modyfikację, bądź modernizację danego sprzętu i dopiero na dalszym etapie zabrać się za samodzielne konstruowanie zaawansowanych produktów.

Powyższa lekcja pokory jest w Polsce bardzo potrzebna, gdyż wiele niegdyś posiadanych umiejętności i kompetencji na przestrzeni ostatnich 35 lat (a biorąc pod uwagę kryzys lat 80. — tak naprawdę 45 lat) de facto bezpowrotnie utraciliśmy. Nie tylko dlatego, iż posiadane technologie się zestrzały, ale również dlatego, iż kadra inżynierska w znacznym stopniu wymarła, przeszła na emerytury, bądź zmieniła pracę i sektor, w którym pracuje. W zakresie wielu typów uzbrojenia Polska tak naprawdę buduje przemysł zbrojeniowy od zera.

Co gorsza, w wypadku przemysłu państwowego, jest on, jak stwierdza rozmówca Onetu z MON, nieefektywny do granic absurdu, do cna przeżarty układami towarzyskimi, a rządzą nim rzadziej efektywni menedżerowie, a częściej nominaci podczepieni pod tę lub inną partię, lub frakcję w służbach specjalnych.

Zapytany o rozwiązanie rozmówca Onetu stwierdza, iż jedynym, które dałoby realne efekty, byłaby prywatyzacja polskiego przemysłu zbrojeniowego. Miarą jego kondycji i tego, czy państwo umie, czy też nie jest w stanie nim efektywnie zarządzać, jest to, iż polski eksport uzbrojenia od lat szoruje po dnie, a dobrze na rynkach zagranicznych dają sobie radę tak naprawdę głównie prywatni producenci i prywatne spółki handlujące bronią.

Fantaści

Kolejną kwestią, którą należałoby poruszyć, omawiając kwestię zakupów, jest kwestia wpływu na kierunek rozwoju Sił Zbrojnych, będących całkowitymi amatorami publicystów oraz polityków. W ostatnich latach przez Polskę przetoczyła się fala publikacji, według których należy budować lekką i nieliczną armię, iż w wojnie przyszłości liczyć się będą już tylko lekkie, mobilne jednostki i drony, a epoka czołgów właśnie się kończy. Głoszący tego rodzaju teorie, mimo braku jakiegokolwiek doświadczenia w sprawach wojskowych, byli zapraszani na debaty choćby przez b. szefa Sztabu Generalnego.

Ukraina wszystkie wyżej wymienione fantasmagorie ośmieszyła, stawiając na masową armię, rozbudowując siły pancerne i artylerię. Wojna w Ukrainie pokazała, iż we współczesnej wojnie – owszem – liczy się zwiad satelitarny, bezpieczna łączność, sprawny system dowodzenia czy też szerzej tzw. kompleks C4I (Command, Control, Communication, Computing And Intelligence, czyli dowodzenie, kontrola, łączność, przetwarzanie danych i rozpoznanie), a w sensie sprzętowym np. drony, ale zarazem, iż w wojnie liczą się też klasyczne zgrupowania pancerne, efektywna artyleria i przede wszystkim zapasy amunicji.

Modernizacja

Ukraina stała się przykładem tego, jak łączyć nowoczesny sposób prowadzenia wojny i równocześnie wykorzystywać stary sprzęt. O tym ostatnim w Polsce często się zapomina, co skutkuje tym, iż zdecydowanie za rzadko dokonujemy modernizacji już posiadanego sprzętu. Ukraina tymczasem właśnie pokazała, iż głęboko zmodernizowany stary sprzęt może mieć przez cały czas sporą wartość bojową.

Lobbyści i czarny PR

Znacznie groźniejsi od fantastów są lobbyści działający dyskretniej i w tle, ale z powodzeniem stosujący tzw. czarny PR. Przykładem zakupu, o którego sensowności można oczywiście dyskutować, ale który stał się obiektem klasycznego czarnego PR, jest zamówienie koreańskich myśliwców FA-50. W tym przypadku pojawiały się tezy o tym, iż zamiast tego należałoby kupić kolejne używane F-16 (których nie było na rynku), albo nowe F-16 lub F-35. Problem polega na tym, iż koszt tych ostatnich byłby wielokrotnie wyższy od FA-50, a czas oczekiwania znacznie dłuższy.

Z czasem pojawił się argument, iż FA-50 jest „lekkim myśliwcem” i jako taki nie może zastąpić pełnoprawnego myśliwca, jakim jest posiadany jeszcze przez Polskę sowiecki MiG-29. Problem polega na tym, iż udźwig FA-50 jest co prawda mniejszy niż F-16, ale o 500 kg większy niż MIG-29.

Przemysław Piątkowski / PAP

Koreański myśliwiec FA-50

Kolejnym argumentem było to, iż Polska kupiła samoloty, do których nie ma w tej chwili uzbrojenia do walki powietrze-powietrze. To ostatnie jest prawdą, tyle iż brak amunicji strzeleckiej wynika z tego, iż Polska nie zadbała o jej kupienie, a nie z tego, iż koreański samolot używa jakiejś wyjątkowo rzadkiej, nigdzie indziej na świecie, niestosowanej amunicji.

Fakt z kolei, iż kupiliśmy samoloty, do których nie mamy rakiet powietrze-powietrze krótkiego zasięgu to też niedopatrzenie Polski, a nie wada samolotu (Polska posiada rakiety Sidewidner używane przez FA-50, ale w nowszej wersji, a starszych nie kupiła).

Kolejnym powszechnie stosowanym argumentem był ten, w którym porównywano dostarczone już FA-50 z alternatywnymi konstrukcjami mającymi możliwości walki na średnim dystansie nie dodając, iż pierwsze FA-50 dostarczono w wersji używanej przez lotnictwo wojskowe Korei Południowej, a kolejnych 36 ma być dostarczonych już w wersji wyposażonej w rakiety średniego zasięgu, przy czym pierwsze 12 samolotów ma zostać również poddanych modernizacji i doprowadzonych do docelowej konfiguracji.

Historia czarnego PR, którego ofiarą stał się zakup FA-50, jest przykładem tego, iż przy tak dużych środkach, jak te przeznaczane na zakupy zbrojeniowe, stosuje się nie zawsze uczciwe chwyty.

Wnioski

Wojsko buduje się latami, a nowoczesnego sprzętu nie da się kupić od ręki. Dokładnie dlatego Polska musi dalej inwestować w rozbudowę armii. Dotychczasowe zakupy, choć już imponujące, nie wyczerpują listy potrzeb. Konieczne są m.in. zakupy kolejnych baterii obrony przeciwlotniczej, myśliwców, bojowych wozów piechoty i czołgów.

Polityczne kalkulacje przy zakupach zbrojeniowych są nieuniknione. Decydującym kryterium przy zamówieniach broni powinno być jednak to, ile sprzętu wroga można zniszczyć, a żołnierzy wroga zabić za określoną kwotę wydanych pieniędzy.

Idź do oryginalnego materiału