Po dziewięciu długich miesiącach spiker Mike Johnson zdecydował się poddać pod głosowanie amerykańskiego Kongresu pomoc dla Ukrainy, Izraela i Tajwanu. „To niebezpieczny czas. Rosja, Iran i Chiny współpracują i stwarzają globalne zagrożenie dla naszego dobrobytu i bezpieczeństwa. Grożą wolnemu światu i Ameryka musi na to odpowiedzieć. jeżeli nie obejmiemy przywództwa, jeżeli odwrócimy się od zagrożenia – konsekwencje mogą być katastrofalne” – mówił dziennikarzom.
Jednak to właśnie Johnson dał Rosji czas na osłabienie naszych sąsiadów. Po ataku Hamasu na Izrael w październiku pomoc dla Ukrainy połączono z pomocą Izraelowi, a republikanie chcieli uzależnić jej przyznanie od uchwalenia antymigranckich przepisów. Teraz ustawy dotyczące pomocy dla Ukrainy, Izraela, Indo-Pacyfiku oraz umożliwiająca użycie zamrożonych rosyjskich pieniędzy na pomoc dla Ukrainy głosowane były osobno.
Za przyznaniem pomocy dla Ukrainy głosowało 210 demokratów i 101 republikanów. 112 republikanów było przeciw. Wynik głosowania przyjęto oklaskami i widoczną radością.
Rosja czas politycznego pata w USA i niedostatecznej mobilizacji Unii Europejskiej skwapliwie wykorzystała. Jej samoloty niemal bezkarnie wlatywały w przestrzeń powietrzną Ukrainy, której brakowało amunicji oraz systemów antyrakietowych. Ataki dokonały poważnych zniszczeń infrastruktury energetycznej, ale też miast. Ukraina straciła też 3,5 km² terenów przy linii frontu.
Zamknijcie niebo
Od samego początku wojny prezydent Zełenski apelował w amerykańskim Kongresie o ochronę nieba nad Ukrainą, jednak kraje NATO bardzo ostrożnie udzielały pomocy, obawiając się Rosji straszącej użyciem broni atomowej. Zbrodnie dokonywane przez Rosjan i naloty na miasta od Lwowa po Odessę i Charków pozwoliły Zachodowi zrozumieć, iż Rosja dąży do zniszczenia Ukrainy, dlatego w odpowiedzi dostarczył wreszcie systemy antyrakietowe oraz samoloty. To wciąż za mało, choć suma pomocy wojskowej i cywilnej to 74 mld dolarów od USA i 106 mld dolarów od UE.
Jak mówi sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg, „Rosja od miesięcy ma znacznie więcej amunicji, Ukraińcom brakuje pocisków artyleryjskich w stosunku 1 do 5, a choćby 1 do 10, w zależności od odcinka linii frontu. Widzimy coraz mniej rosyjskich rakiet i bezzałogowych statków powietrznych zestrzeliwanych z powodu braku pocisków obrony powietrznej”. Stoltenberg przekonuje jednak, iż pomoc nie przyszła za późno, bo Ukraińcy okazali się niezwykle zdeterminowani do obrony swojego kraju.
Ukraińcy rozwinęli system obrony z pomocą lekkich dronów, które dokonują nalotów również na cele daleko poza linią frontu. To również okazało się problematyczne dla USA, które próbowały powstrzymać Ukrainę przed uderzeniami w rosyjskie rafinerie, nie chcąc załamania na rynku ropy. Obiekcje USA nie spotkały się jednak z powszechnym zrozumieniem. Ukraina, nie mając do dyspozycji rakiet dalekiego zasięgu, samolotów i amunicji, musi zadawać ciosy w strategiczne miejsca osłabiające Rosję.
Nie dało się jednak nie zauważyć, iż wokół dalszych losów wojny narastała niepewność. Donald Tusk, choć jeszcze w ostatnim czasie sprawa przystąpienia Ukrainy do NATO i UE była omawiana otwarcie, mówił niedawno, iż ta opcja nie leży w tej chwili na stole. A kiedy Rosja przez dwa tygodnie po objęciu przez Putina kolejnej kadencji dokonywała nalotów, odcinając miliony Ukraińców od energii, media zajmowały się głównie atakiem na Crocus City Hall. Uderzająca była też natychmiastowa reakcja Zachodu na atak dronowo-rakietowy Iranu na Izrael i ochrona nieba, o którą Netanjahu nie musiał długo prosić.
Komu żal imperium?
Senat ma zatwierdzić pomoc we wtorek, 23 kwietnia. W sieci już trwa dyskusja o tym, jak będzie wyglądał atak Ukraińców na most Kerczeński prowadzący na Krym, a w polskich mediach można przeczytać dywagacje, czy przyznanie pomocy to zasługa Andrzeja Dudy, Donalda Tuska czy Radosława Sikorskiego. Jednak 61 mld dolarów, z których część ma wrócić do Ameryki jako zapłata za broń, część na rozminowywanie pól, a część na cele państwowe i gospodarcze – nie zakończy wojny.
Również pomoc UE i NATO, czyli kolejne baterie antyrakietowe Patriot od Niemiec, myśliwce F16, które ma przekazać Grecja, amunicja zakupiona z inicjatywy czeskiego prezydenta Petera Pavla czy rozmowy, które wciąż toczą się w UE, teraz w Luksemburgu – pozwoli wojnę przedłużyć, ale nie gwałtownie wygrać. Rosja te dwa lata wykorzystała na przestawienie gospodarki na tory wojenne – wzmocnienie armii, zakupy dronów, układy z Iranem i Chinami. Tymczasem zginęło już ponad 10,5 tys. ukraińskich cywilów, ponad 20 tys. jest rannych. W Ukrainie rozwija się przemysł pogrzebowy i protetyczny.
Nie wiadomo, czy te same środki wydane dwa lata temu zatrzymałyby wojnę wcześniej, czy wręcz przeciwnie – zgodnie z lękami „sprowokowałyby” Rosję do jeszcze większej eskalacji. Nie wiadomo również, co będzie teraz. Viktor Orbán straszy, iż zdecydowane zaangażowanie NATO po stronie Ukrainy, na przykład zapowiadane przez Macrona wysłanie na Ukrainę europejskich wojsk, wciągnie Europę „w otchłań”. Część komentatorów przewiduje, iż wojna jeszcze potrwa, ale trzeba przyjąć do wiadomości, iż ostatecznie przegra Ukraina, wystarczy popatrzeć na mapę, by zobaczyć proporcje.
Z kolei Witold Jurasz na łamach Onetu przekonywał ostatnio, iż Macron, mówiąc o siłach NATO w Ukrainie, w istocie wyciąga do Putina rękę z propozycją pokoju w zamian za część Ukrainy. Według Jurasza to samo można wywnioskować ze słów amerykańskiego doradcy ds. bezpieczeństwa Jake’a Sullivana: Ukraina ma być niepodległa, ma móc się rozwijać, ale być może musi wykupić się imperium częścią swoich ziem. To dlatego Ukraina ma otrzymywać pomoc „kroplówką”, by być bardziej skłonna do ustępstw, bo po drugiej stronie jest Rosja, której nie należy upokarzać, pamiętając, iż druga wojna to wynik upokorzenia Niemców po pierwszej.
Trudno się z tym myśleniem zgodzić, bo jest różnica między upokorzeniem a cofnięciem agresora w obręb swoich granic. Ukraina ani jej sojusznicy nie chcą wcale „iść na Moskwę” jak Prigożyn, chcą powrotu do granic, które zostały wynegocjowane. Oczywiście problem polega na tym, iż już to może sprowokować Rosję, gdzie w telewizji propagandystki snują wizje wieszania przeciwników.
Rosja domaga się specjalnych praw dla swojej imperialnej mości, ale to, co może ją spotkać najlepszego, to to, iż zostanie pokonana. Kolejna porcja pomocy, miejmy nadzieję, iż nie ostatnia, to nadzieja nie tylko dla Ukrainy. To też nadzieja dla Gruzji, w której realizowane są od tygodnia demonstracje przeciw wprowadzeniu „ruskiego prawa”, czyli ustawy, zgodnie z którą organizacje otrzymujące pomoc z Zachodu mają być określane jako obcy agenci. To nadzieja dla wszystkich sąsiadów Rosji, iż imperialne macki przestaną paraliżować ich własne dążenia i ambicje.
Timothy Snyder przekonuje, iż nie ma co bać się Rosji, która przegra. To imperium jak inne i może zostać pokonane, a nawet, również dla własnego dobra – powinno. Bo tylko to daje nadzieję, iż Rosja stanie się partnerem, który nauczy się przestrzegać zasad, a nie odwracać dokonań całych pokoleń i wracać do logiki imperialnej. Przecież znajdą się inni, którzy być może będą chcieli ten precedens wykorzystać. Dłuższa wojna to więcej czasu, by imperium załamało się częściowo pod presją, częściowo pod własnym ciężarem.
Tak czy inaczej, czeka nas długi marsz. Wynik głosowania amerykańskiego Senatu nie zmienia faktu, iż Trump wciąż ma ok. 50 proc. szansy na objęcie prezydentury. Dobrze, iż państwa Europy, którym wstrzymywana Ukrainie pomoc uświadomiła, czym grozi wycofanie się USA ze spraw europejskich, zmobilizowały się i zacieśniają współpracę na rzecz bezpieczeństwa. Wszystko wskazuje na to, iż wchodzimy w kolejną fazę tej wojny i iż mogą czekać nas turbulencje. Radosław Sikorski zapowiada exposé na czwartek. Mam nadzieję, iż bezpieczeństwo – tak jak to w grudniu zapowiadał Donald Tusk – zostanie priorytetem dla wszystkich instytucji państwa.
Słuchaj podcastu „Blok wschodni”: