Donald Tusk udzielił wywiadu sześciu europejskim gazetom. W „Gazecie Wyborczej” ta rozmowa ma tytuł Żyjemy w epoce przedwojennej w papierowym wydaniu, a w internetowym: Wojna nie jest już pojęciem z przeszłości. Każdy scenariusz jest możliwy. Słowo „wojna” bije po oczach.
To nie pierwszy raz, kiedy Tusk wspomina o tym, iż żyjemy w przedwojniu. Tym razem zapewnia: „Nie chcę nikogo straszyć, ale wojna nie jest już pojęciem z przeszłości. Jest realna, w gruncie rzeczy zaczęła się ponad dwa lata temu”. I dodaje: „Wiem, iż to zabrzmi druzgocąco, zwłaszcza dla ludzi z młodszego pokolenia, ale musimy mentalnie oswoić się z nadejściem nowej epoki. Epoki przedwojennej. Nie przesadzam. Z dnia na dzień jest to coraz bardziej widoczne”.
Przytaczam te fragmenty, żeby pokazać pewien paradoks w tym, co Donald Tusk mówi o wojnie. Z jednej strony przekonuje, iż „musimy się mentalnie oswoić” z wojną, a z drugiej, kiedy jest pytany, co by się stało, gdyby Ukraina tę wojnę przegrała, odpowiada tak, jakby ani siebie, ani nikogo wokół nie chciał mentalnie oswajać z czarnym scenariuszem:
„Musimy porzucić ten sposób myślenia: »co będzie, jeśli«. Naszym głównym zadaniem powinna być ochrona Ukrainy przed rosyjską inwazją i utrzymanie Ukrainy jako niezależnego i integralnego państwa. Przyszłość Ukrainy spoczywa głównie w naszych rękach. Nie chodzi mi tu o samą Polskę ani choćby o UE, ale o cały Zachód”.
To zrozumiałe, iż w każdej części świata, do której uda mu się dotrzeć, Tusk stara się przekonać polityków, iż Ukraina potrzebuje wsparcia. Mniej zrozumiałe – szczególnie dla zagranicznych partnerów politycznych – jest to, iż jednocześnie Tusk tak dużo mówi o możliwym scenariuszu wojny w Europie. I jakiej adekwatnie wojny?
W wywiadzie Tusk wspomina: „Podczas ostatniego posiedzenia Rady Europejskiej miałem interesującą dyskusję z premierem Hiszpanii Pedro Sanchezem. Prosił, by przestać używać w oświadczeniach słowa »wojna«. Przekonywał, iż ludzie nie chcą być w taki sposób straszeni, iż w Hiszpanii brzmi to abstrakcyjnie”.
Zadaniem polityka jest zrobić wszystko, co w jego mocy, żeby uniknąć wojny. Z drugiej strony w sytuacji, kiedy polityk dostrzega konkretne zagrożenie, to lepiej, iż otwarcie o nim mówi. choćby jeżeli to, co słyszymy, jest przerażające.
„To, co w tej chwili najbardziej niepokoi, to fakt, iż możliwy jest dosłownie każdy scenariusz” – mówi Tusk o możliwej przyszłej wojnie. Wygląda jednak na to, iż „każdy scenariusz” nie obejmuje możliwego zwycięstwa Rosji nad Ukrainą. Taką ewentualność premier odrzuca, choć jest ona nie mniej straszna i przerażająca niż widmo wojny w całej Europie.
„To od nas zależy, czy Ukrainie uda się uniknąć pesymistycznych scenariuszy” – mówi Tusk i dodaje: „Jeśli nie będziemy w stanie wesprzeć Ukrainy wystarczającą ilością sprzętu i amunicji, jeżeli Ukraina przegra, to nikt w Europie nie będzie mógł czuć się bezpieczny”.
Można odnieść wrażenie, iż Tusk używa słów „Ukraina przegra” tylko wtedy, kiedy łączy taki scenariusz z jednoczesnym końcem epoki bezpieczeństwa w Europie. Że Tusk używa mocnych słów o epoce „przedwojennej”, żeby pokazać zależność między sytuacją w Ukrainie dziś, a tym, co się może wydarzyć w Europie jutro, gdyby Ukraina poniosła klęskę.
Czy to straszenie, czy po prostu mówienie prawdy? Czy to strategia polityczna? Słowa Tuska na pewno odbiją się echem w politycznym świecie. Pokazują jednak, jakie są granice naszej wyobraźni – a przynajmniej, gdzie leżą granice wyobraźni premiera Tuska: wojna to scenariusz, z którym musimy się oswoić, ale przegrana Ukrainy to wariant, jaki trzeba w naszych głowach odrzucić.