Kilka lat temu w niektórych środowiskach mocno lobbowany był kierunek chiński dla polskiej polityki zagranicznej. Wówczas popełniłem analizę pt.: „Czy Chiny mają cokolwiek do zaoferowania Polsce?”. Odpowiedź na tytułowe pytanie wybrzmiało dość jednoznacznie w tezie końcowej.
Mamy rok 2025 i na skutek polityki Donalda Trumpa, Stany Zjednoczone przestały jawić się jako stabilny i niezawodny partner dla Unii Europejskiej. Okoliczność ta stała się okazją do kolejnej fali lobbingu pro-chińskiego kierunku. Tym razem jednak, Państwo Środka miałoby stać się partnerem i strategicznym sojusznikiem dla całej Unii Europejskiej. Co miałoby również – zdaniem niektórych – obsługiwać także polskie interesy.
Ponieważ dyskusja o potędze Chińskiej Republiki Ludowej, a także rzekomych korzyściach ze współpracy z nią powraca jak bumerang – tyle iż w zmienionych okolicznościach – warto jeszcze raz poświęcić czas na analizę owego zagadnienia. Najpierw na płaszczyźnie relacji UE-Chiny, a później w kontekście polskich interesów narodowych.
Strategiczne partnerstwo Unii z Chinami?
Analizując możliwe wady i zalety współpracy z Chinami automatycznie narzuca się temat gospodarki. Jednak nie on jest przecież najważniejszy. To uwarunkowania geopolityczne – związane z płaszczyzną bezpieczeństwa – są tak naprawdę kluczowe. Zarówno dla Unii jak i Polski. Zwłaszcza w realiach trwającej na Ukrainie wojny wywołanej przez Rosję. Ta ostatnia stanowi bowiem w tej chwili zagrożenie, z którym nie tylko należy się liczyć, ale na które należy się realnie przygotować.
I w tym miejscu należy jasno postawić sprawę, by nie mieć w tej materii żadnych złudzeń. Utworzenie bloku – choćby tylko gospodarczego – Unii Europejskiej z Chinami w sposób automatyczny ustawiałoby Europę po stronie przeciwników wobec Stanów Zjednoczonych. W takiej sytuacji Waszyngton z pewnością opuściłby NATO i zerwał wszelkie gwarancje bezpieczeństwa z wrogą sobie Unią Europejską.
W tej materii nie można zjeść ciastka i mieć ciastko. Wobec powyższego nadrzędną kwestią do rozważenia jest odpowiedź na pytanie, czy Unia Europejska (w tym Polska) zyskałaby na poczuciu bezpieczeństwa czy też przeciwnie? Czy Chiny – dotychczas współpracujące z Rosją – byłyby gotowe na porzucenie Moskwy lub wywarcie na Rosję presji z uwagi na handel z Unią?
Wskazać należy, iż na dzień dzisiejszy – i przez najbliższe lata, a może choćby dekadę – Unia Europejska nie jest przygotowana militarnie do odstraszania Rosji. Tak, mamy większe gospodarki, nowocześniejsze technologie i choćby przemysł. Nie mamy jednak wystarczającej liczby czołgów, amunicji, żołnierzy, a przede wszystkim głowic nuklearnych oraz woli politycznej (wspólnej).
Tak więc decydując się na zupełne zerwanie więzów z USA – które teraz z nami pogrywa, ale jednak utrzymuje NATO, swoje gwarancje bezpieczeństwa, a także obecność wojskową w Europie – potrzebowalibyśmy realnych gwarancji ze strony Chin. W zakresie zastraszania Rosji. Czy Państwo Środka posiada choćby taki potencjał? Nie.
Przede wszystkim wskazać należy, iż długiej i wiodącej przez pustkowia granicy rosyjsko-chińskiej broni rosyjski potencjał jądrowy. Jest on wielokrotnie potężniejszy niż ten chiński i tylko jedno państwo może ten potencjał równoważyć. Stany Zjednoczone. Te, które stałyby się nowym wrogiem dla UE… Tak więc nawet, jeżeli nie doszłoby do sojuszu Moskwa-Waszyngton (który to sojusz niektórzy rozpatrują realnie, a ja uważam iż jest niemożliwy), to Amerykanie widząc potencjał w partnerstwie z Rosją mogliby dodatkowo zagrozić Chinom, gdyby te starały się grozić Moskwie. Takich nuklearnych kleszczy Pekin nie mógłby ignorować. Podobnie zresztą jak UE.
Trzeba bowiem pamiętać, iż na płaszczyźnie potencjału nuklearnego istnieje pierwsza liga mocarstw (USA i Rosja) oraz druga liga (pozostali). Wobec czego mamy w tej chwili dość zbalansowany układ sił. USA-UE (Francja) vs Rosja-Chiny. Gdyby jednak USA przestały walczyć z Rosją i bronić Europy, to wówczas mielibyśmy dwa najpotężniejsze nuklearnie mocarstwa będące do siebie co najmniej neutralne. I dwa mocarstwa z drugiej ligi (UE i Chiny), które wspólnie miałyby ułamek potencjału w stosunku do samej Rosji lub samych Stanów Zjednoczonych.
Można w tym miejscu się spierać, czy samo posiadanie jakiejkolwiek broni jądrowej odstrasza tak samo, jak posiada takiego arsenału, który może zniszczyć potencjał nuklearny przeciwnika w pierwszym uderzeniu, a choćby jego samego w drugim. Załóżmy, iż samo posiadanie broni jądrowej przez Francję wystarczy, by odstraszać nuklearnie Rosję od CAŁEJ Europy.
Czy wobec tego Unia Europejska wykrzesałaby dość konwencjonalnej siły militarnej by samodzielnie obronić Ukrainę przed Rosją? A następnie wystawić taką armię na wschodniej flance, by przeciwstawić się rosyjskim siłom zbrojnym? Gdybyśmy mieli kilka lat na przygotowania, to być może. Dziś? Byłoby to problematyczne. Także w kontekście woli politycznej poszczególnych państw, zwłaszcza wobec rosyjskiej presji nuklearnej.
Wobec tego Rosjanie mogliby kroić – niebronioną przez USA – UE po kawałku używając straszaka jądrowego i wchodząc do najtrudniejszych do obrony państw bałtyckich. Co automatycznie rozbiłoby politycznie Unię, która nie potrafiłaby obronić swoich członków. Następnie mogłaby przyjść kolej na Mołdawię i wciąż słabą militarnie Rumunię. Wreszcie, gdyby Putin uzyskał tyle ile by chciał, mógłby narzucić warunki polityczne Zachodowi UE. Może choćby bez wojny.
To dość pesymistyczny scenariusz. Czy dałoby się wobec tego uzyskać chińską obecność wojskową w UE? Bo jak pisałem wcześniej, presja na „ogon” niedźwiedzia, który jest chroniony parasolem atomowym kilka by dała. Czy Chińczycy byliby skłonni wysłać na drugi koniec świata kilkadziesiąt, albo może choćby ponad sto lub dwieście tysięcy żołnierzy w celu obrony Europy? Żołnierzy, którzy powinni bronić chińskich granic przez Rosją, Indiami i USA?
Nawet gdyby Pekin znalazł wolę by stworzyć pewnego rodzaju tymczasowy (kilkuletni?) płaszcz ochronny na europejsko-rosyjskiej granicy, to jakby tę armię przetransportował do Europy i utrzymywał ją logistycznie? Którędy te potoki wojska miałyby dotrzeć na wschodnią flankę NATO? Kontrolowanymi przez US Navy morzami i oceanami? Pociągami przez Pakistan, Iran, a następnie Turcję (chyba jedyny możliwy szlak)? Przecież byłoby to przedsięwzięcie karkołomne i idiotyczne z wojskowego punktu widzenia. W razie konfliktu chińska armia pozostałaby kompletnie bez wsparcia i komunikacji z Pekinem, a wątpliwym jest, czy miałaby w ogóle motywację do walki z Rosją w obronie Europy. Same tylko założenia tego rodzaju wizji kaleczą umysł i zdrowy rozsądek.
Załóżmy jednak, iż Chiny miałyby wolę – ale i reale możliwości oraz potencjał – do wsparcia bezpieczeństwa Unii Europejskiej. To czym i jak UE miałaby tutaj za takie wsparcie zapłacić?
Państwo Środka nie jest… Państwem środka
Wydaje się być oczywistym, iż atutem Unii Europejskiej względem Chin jest bogate społeczeństwo tworzące chłonny – dla chińskich towarów – rynek zbytu. Tak więc Chińczykom zależałoby, by utrzymać dotychczasowy stan relacji handlowych pomiędzy Starym Kontynentem a Chinami, a najlepiej, by UE w większym stopniu udostępniła Chińczykom swój własny rynek.
Konstruując wirtualne wizje sojuszy Unii i Chin czy choćby Rosji i USA, nie sposób pomijać w tej układance realiów wynikających choćby z geografii oraz potencjałów poszczególnych państw.
Taki geograficznie egzotyczny sojusz Unii Europejskiej i Chin musiałby mieć możliwość jakiejś współpracy. Inaczej zawieranie go byłoby bezsensowne, bowiem i tak oba podmioty musiałyby działać samodzielnie, a więc nie mogłyby multiplikować wzajemnie swoich potencjałów.
Potencjalny sojuszu UE i Chin mierzyłby się więc z bardzo prozaicznym problemem. Nawet, jeżeli Chiny porzuciłyby dotychczasowego rosyjskiego partnera na rzecz bogatszej Unii Europejskiej obawiającej się Rosji, to geografia sprawia, iż Chiny nie byłyby w stanie skonsumować korzyści nowego partnerstwa. Podobnie zresztą jak Unia Europejska (co wskazano wcześniej).
Odcięte od amerykańskiego rynku zbytu Chiny, musiałyby utrzymać dostęp do chłonnego rynku europejskiego. Ten znajduje się za siedmioma górami, siedmioma lasami, a przede wszystkim za dwoma oceanami. Spokojnym i Indyjskim. Na obu dominuje US Navy, a ponadto morski szlak handlowy wiedzie wybrzeżem Indii. Wrogich Chinom i przyjaznych Rosji.
Jeszcze gorzej wygląda sprawa Euroazji. jeżeli spojrzymy na mapę, to Europa znajduje się w jej skrajnej, zachodniej części. Chiny zaś na krańcu wschodnim. Pomiędzy znajduje się zaś olbrzymie rosyjskie cielsko zwisające nad Azją Centralną. I Indie. Tak więc lądowa nitka Nowego Jedwabnego Szlaku również nie byłaby opcją. Raz, iż drogą lądową nie da się transportować tak dużego wolumenu towarów jak drogą morską. Bez statków, wolumen wymiany handlowej między Chinami a Europą spadłby pewnie o 90% co oznaczałoby katastrofę dla Chin (odciętych już od amerykańskiego rynku zbytu), ale i duże problemy UE z uwagi na brak komponentów i podzespołów chińskich. Dwa, NJS musiałby ominąć Rosję i Indie. Czyli podążać przez łatwą dla Rosjan do podporządkowania Azję Centralną. Czemu łatwą? Ponieważ wszystkie surowce energetyczne w Azji Centralnej znajdują się na Jeziorze Kaspijskim lub w jego najbliższej okolicy. Tam z kolei dominuje rosyjska Flota Kaspijska i rosyjskie lotnictwo. Moskwa mogłaby z dnia na dzień wysadzić w powietrze niemal całe wydobycie gazu Azji Centralnej i odciąć Chiny i Europę od kaspijskiej pępowiny. To byłby energetyczny game over.
Sojusz bez paliwa
Z punktu widzenia Chin, odrzucenie Rosji i postawienie na Unię Europejską przeciwko Stanom Zjednoczonym oznaczałoby nie tylko potrzebę rozwiązania problemu logistycznego polegającego na dostarczaniu towarów z Chin do UE, ale – co bardziej istotne – ściągnięciu do siebie surowców energetycznych, bez których gospodarka Chin umrze.
Wskazać bowiem należy, iż w parze Unia Europejska – Chiny nie ma nikogo, kto mógłby pełnić role stacji benzynowej (pomijając problem wzajemnego skomunikowania). Oba podmioty są największymi na świecie importerami gazu i ropy naftowej. Import prowadzony jest z Bliskiego Wschodu, Rosji i … USA (obecnie największy eksporter).
Tak więc sojusz unijno-chiński byłby egzotyczny nie tylko ze względu na geografię, ale i energetykę. Współprace na linii Rosja-Indie, a także Indie-USA (jak widać nie potrzeba tutaj choćby bezpośredniej współpracy na linii Rosja-USA) skutecznie blokowałyby kontakt Unii z Chinami. Jednocześnie bez surowców z Rosji oraz USA, a także z kontrolą szlaków morskich do Zatoki Perskiej przez USA, Unia i Chiny umarłyby z energetycznego głodu.
Oczywiście, iż Rosja i Zatoka Perska muszą komuś surowce sprzedawać. Bo z tego żyją. Kto jednak wytrzyma dłużej po zakręceniu kurków? Ci, co potrzebują surowców do funkcjonowania gospodarek, czy ci, którzy – korzystając z monopolistycznej pozycji – poczekają na efekt? Na rynku surowców energetycznych – w odróżnieniu do innych rynków – wciąż warunki dyktują producenci, a nie konsumenci.
Strategiczne partnerstwo bez… strategicznych interesów?
Tak więc Unia i Chiny miałyby ogromne trudności współpracować na płaszczyźnie bezpieczeństwa, a choćby nie miałyby potencjału by reagować na działania silniejszych nuklearnie i militarnie przeciwników. Rosjanie atakowaliby państwa z tzw. limitrofu (Ukraina, Mołdawia, Kaukaz, Azja Centralna, a później państwa Bałtyckie, Rumunia, może Finlandia?), a Amerykanie mogliby uderzać w dowolnymi miejscu na świecie, np. na Bliskim Wschodzie. Generując zagrożenia dla Europy i Chin.
Nasz teoretyczny duet europejsko-chiński miałby także potężne problemy, by pozyskać surowce energetyczne z kierunków trzecich. Mało tego, Unia Europejska konkurowałaby w takich warunkach o dostęp do ropy i gazu z Chinami.
By jednak w ogóle myśleć o tym, by przetrwać bez amerykańskich i rosyjskich surowców, należałoby najpierw zbudować infrastrukturę na Bliski Wschód. Europejczycy mieliby nieco łatwiej. Można by pociągnąć rurociągi z Iranu, Iraku i Syrii przez Turcję (na to potrze lat i spokoju). Pod warunkiem, iż USA nie interweniowałyby np. w Iraku, a Rosjanie na powrót nie zawalczyliby o Syrię i nie kontrolowaliby Iranu. Chińczycy znaleźliby się w dużo trudniejszej sytuacji. Musieliby korzystać z Pakistanu i portu w Gwadarze, do którego zawijałyby tankowce z Zatoki Perskiej. Te mogłyby być blokowane choćby nie przez US Navy, ale Indie, które robiłyby wszystko by storpedować współpracę na linii Pakistan-Chiny.
Załóżmy jednak – ponownie teoretycznie – iż UE i Chiny postawiły swoje gospodarki w dużej mierze w oparciu o OZE. Załóżmy też, iż w krótkim czasie – zanim gospodarki by upadły – dałoby się utrzymać dostęp do gazu i ropy z Bliskiego Wschodu, ustabilizować tam sytuację polityczną (trzeba by wysłać wojska?) i odstraszyć od ewentualnej ingerencji USA i Rosję. I podzielić między Brukselę i Pekin dostępne z zewnątrz surowce.
No więc wyobraźmy sobie, iż mamy stabilizację bezpieczeństwa, energetyki, a także logistyki pomiędzy UE i Chinami (jak widać już sporo tych teoretycznych założeń, które wisiałyby na włosku). I UE wraz z Chinami mogłyby zrealizować współpracę na płaszczyźnie handlowej i gospodarczej. Co Unia Europejska mogłaby dostać od Chin, w zamian za umożliwienie Chińczykom wysyłania do UE swoich towarów? I wyniszczania europejskiej konkurencji przemysłowej? Czy w ogóle UE opłacałaby się kooperacja z Chinami?
W 2024 roku wymiana handlowa UE-Chiny opiewała na 730 mld euro. Z czego chiński eksport do UE wyniósł aż 518 mld euro. Łatwo policzyć, że na wymianie z Chinami Unia wyszła z 300 miliardowym deficytem, a Chiny osiągnęły właśnie taką nadwyżkę handlową. Łączna nadwyżka handlowa Chin wyniosła około 1 biliona dolarów. Tak więc nadwyżka w handlu z Unią stanowiła ok. 33% całej chińskiej nadwyżki handlowej. Czy gdyby zrównoważyć handel pomiędzy stronami nieco bardziej, to można by uznać, iż i wilk byłby syty i owca cała? Niespecjalnie. Wilk –a raczej smok – umarłby z głodu.
Bowiem również w 2024 roku nadwyżka chińskiego handlu z USA wyniosła… 300 mld dolarów. To kolejne 30% całej chińskiej nadwyżki handlowej. Zakładając wojnę handlową z USA, a także chińskie nadwyżki handlowe z państwami, do których Chiny eksportują drogą morską, Chińczycy już na wstępie musieliby się liczyć z potężnym spadkiem zysków z handlu. Co najmniej rzędu 30% (samo USA), ale możliwe, iż spadek ten wyniósłby choćby 40-50% albo i więcej (Japonia, Korea Południowa i dalsze kierunki azjatyckie, afrykańskie czy do Ameryki Łacińskiej).
W takich warunkach chińska gospodarka oparta w dużej mierze na produkcji (wartość chińskiej produkcji to 4,7 bln dolarów czyli ok. 25% PKB) miałaby potężne problemy. jeżeli Chińczycy nie sprzedaliby towarów gdzie indziej, ich gospodarka mogłaby wpaść w katastrofalny efekt kuli śnieżnej. Zmniejszenie produkcji, zmuszałoby do redukcji zatrudnienia i zamykania fabryk. To zubożałoby społeczeństwo, wobec czego spadłaby w Chinach konsumpcja. Chińczycy nie tylko nie chcieliby kupować europejskich towarów, ale i przestaliby nabywać własne. Spadek popytu wewnętrznego nakręciłby spiralę ograniczania produkcji i dalszej redukcji etatów…
Warto pamiętać o tym, iż pomimo prób, Chińczykom nie udało się zbudować wystarczająco chłonnego rynku wewnętrznego. Przy produkcji o wartości 4,7 bln dolarów, wartość eksportu towarów z Chin wyniosła w 2024 roku… aż 3,6 bln dolarów czyli 76% wartości produkcji.
Tak więc w warunkach wojny handlowej i kryzysu Chińczycy nie myśleliby o redukowaniu swojej nadwyżki handlowej z UE, ale wręcz o jej maksymalizacji (gdyby to było w ogóle możliwe z uwagi na opisanej wyżej trudności). Przy jednoczesnym uzależnianiu Unii Europejskiej od własnych towarów i technologii, a także niszczeniu europejskiego przemysłu i innowacji. Po to, by Europejczycy nie zmienili stron w czasie walki. A zmiana strony przez Europę byłaby niemal pewna. Czy naprawdę ktoś wierzy, iż w imię ratowania reżimu z Pekinu i gospodarki Chin, Niemcy, Francuzi, a wreszcie Polacy pójdą na wojnę z USA i Rosją? Nawet, gdyby ktoś szalony w Chinach tak pomyślał, to starałby się stworzyć gwarancje, iż tak się nie stanie.
Widmo III Wojny Światowej
Krach w sektorze produkcji cywilnej sprawiłby, iż Chińczycy zrobiliby dokładnie to samo co Rosja. Przeszliby na produkcję zbrojeniową. By utrzymać zatrudnienie i gospodarkę w ryzach. Zakładając, iż Chiny nie czułyby się osamotnione – licząc na UE (sic!) – mogłyby zacząć działać bardziej agresywnie i napadać na sąsiadów. Tajwan, Korea Południowa, Wietniam, Filipiny. Chyba, iż byłyby blokowane przez Rosję i USA (nuklearny potencjał). Tak czy owak, nastąpiłby wyścig zbrojeń, który w prostej drodze prowadziłby do wybuchu III Wojny Światowej.
W tym miejscu podkreślenia wymaga, iż wybuch globalnego konfliktu nuklearnego można zatrzymać tylko poprzez wyizolowanie autorytarnych reżimów oraz zdławienie ich siły w zarodku. Podawanie im ręki, podbijanie ich szans w ewentualnym starciu wojennym oraz podtrzymywanie nadziei, iż są w stanie wygrać jest prostą drogą do wojny. Napiszmy wprost, pozwolenie Rosji lub Chinom na dalsze zbrojenia, militaryzację gospodarek i społeczeństw, a następnie ułatwianie ekspansji to prosta droga do katastrofy. Gra Unii Europejskiej na Chiny to samobójstwo, a przy okazji gra na globalny konflikt mogący doprowadzić do zagłady znanego nam świata.
Ci „Źli” to Amerykanie
Lobbyści kierunku chińskiego skupiają się na przedstawianiu sytuacji geopolitycznej w taki sposób, by eksponować Amerykańskie działania, ich skutki oraz interesy. Donald Trump zamierza zredefiniować hegemonię poprzez zredukowanie amerykańskich kosztów jej utrzymywania, a także maksymalizację zysków płynących z przewag i pozycji USA jako lidera Zachodu. To oczywiście odbędzie się kosztem sojuszników, w tym Unii Europejskiej.
Celem strategicznym leżącym w interesie Stanów Zjednoczonych jest ponadto reindustrializacja kraju. Odbudowa przemysłu. Nie może się to stać bez strat po stronie Europy. Bowiem na świecie są tylko dwa duże rynku zbytu. USA i Europa. jeżeli Amerykanie zaczną bronić tylko własnego rynku (a już to robią) to Unia Europejska straci najlepszego odbiorcę swoich towarów. Na którym osiągnęła nadwyżkę w zeszłym roku rzędu 235 mld dolarów.
Dziś wielu ludzi jest zbulwersowanych kierunkiem działania Trumpa. Są oburzeni, iż Amerykanie postanowili robić to samo, co od dekad robią Chińczycy i Niemcy. Tak jak Niemcy zdewaluowały swoją walutę – wymieniając markę na euro – w celu podbicia konkurencyjności niemieckich towarów na światowym rynku, tak Chińczycy do 2016 roku prowadzili efektywnie politykę osłabiania yuana by podbijać zachodnie rynki. Z tych samych powodów Donald Trump zamierza osłabić dolara.
Jest to oczywiście problematyczne dla świata, który trzyma dolara jako walutę rezerwową. jeżeli wartość dolara spadnie o np. połowę, to nasze rezerwy w dolarach także stracą 50% wartości. Dodatkowo europejskie towary przestaną być tak konkurencyjne na rynku USA, a przeciwnie, to amerykańskie produkty staną się bardziej konkurencyjne na terenie Unii. To będzie wspierać amerykańskich producentów i eksporterów.
Dziwnym jest jednak to, iż niektórym komentatorom przeszkadza umówienie się z USA na bardziej zrównoważony bilans handlowy, ale nie przeszkadza im potężny unijny deficyt w handlu Chinami i uderzanie Chińczyków także w europejski przemysł. Przypomnijmy, z Chinami mamy deficyt rzędu 300 mld euro. Z USA nadwyżka wynosi 235 mld dolarów. Więc nawet, gdybyśmy wyszli z handlu z USA na ZERO, to przy powtrzymaniu chińskiej ekspansji na europejski rynek, Europa byłaby do przodu kilkadziesiąt miliardów. Czy nie lepiej ułożyć się na nieco innych warunkach z wieloletnim partnerem i sojusznikiem, niż dogadywać się z konkurentem i wrogiem (o tym wrogu będzie dalej)?
Amerykanie chcą ponadto ściągnąć inwestycje przemysłowe do USA. Tu nie chodzi choćby o inwestycje zagraniczne. Wystarczy, iż wielkie amerykańskie koncerny zostaną zmuszone do powrotu z Azji (nawet nie Europy) na teren Stanów Zjednoczonych. Interesy narodowe Amerykanów już dawno rozbiegły się z interesami prywatnych, globalnych marek amerykańskich. Te nie patrzyły na kraj, zatrudnienie, ludzi, tylko na ekspansję i maksymalizację zysków. Co odbywało się właśnie kosztem amerykańskiego społeczeństwa i prowadziło do deindustrializacji gospodarki.
Dokładnie tak samo – albo i mocniej – działali i wciąż działają Chińczycy. Ci celowo tworzyli bariery dla importu po to, by inwestorzy z zewnątrz budowali fabryki w Chinach. Chińczycy wykorzystali to przy okazji do kradzieży zachodnich technologii. Także Europa zaczęła używać ceł by ściągać zagraniczne inwestycje do siebie. Temu służyły cła na elektryki (tak chińskie jak i amerykańskie). Przez co zaczęły u nas (w Polsce także) powstawać liczne chińskie fabryki samochodów elektrycznych i akumulatorów. Jak grzyby po deszczu.
W 1997 roku amerykański udział w światowej produkcji wynosił ok. 40%. Dziś jest to niecałe 16%. Mamy sytuację, w której ktoś w USA powiedział dość. Stwierdził, iż musi zatrzymać istniejące procesy, bo USA skończy bez produkcji i całkowicie uzależni się w tym zakresie od Chin. Czy to oznacza, iż USA chce utracić swoje wpływy polityczne, gospodarcze, monetarno-finansowe na świecie? Zniszczyć architekturę bezpieczeństwa i sojusze? Nie. To oznacza, iż Amerykanie zaczynają dbać o swoje interesy by nie przegrać z Chinami i Azją. I my Europejczycy – którzy też powinniśmy chcieć utrzymać się w wyścigu względem Chin – powinniśmy się wreszcie obudzić i dostrzec, iż Chiny prowadzą od co najmniej dwóch dekad wojnę gospodarczą także z Europą. A skoro tak, to należy zacząć reagować, budować narzędzia odporności, a wreszcie… ZACZĄĆ WYDAWAĆ NA TO WSZYSTKO ŚRODKI. Bo nie ma bezpieczeństwa i strategicznych przewag bez ponoszenia kosztów.
Do tej pory to Amerykanie dbali o nasze – europejskie – bezpieczeństwo. Dzięki czemu niektórzy – jak Niemcy – mogli wydawać na obronność zaledwie nieco ponad 1% PKB. Takich państw – jadących na gapę – było więcej. Nie ulega w zasadzie wątpliwości – czego lepiej głośno nie mówić – iż wielu sojuszników NATO przez dekady łamało postanowienia art. 3 Paktu Północnoatlantyckiego. Bo przecież zanim dojdzie do uruchomienia sławnego art. 5, to przede wszystkim sojusznicy mają obowiązek „samopomocy”, czyli zadbania o własne bezpieczeństwo i potencjał w tym zakresie, a nie liczenia, iż kto inny to bezpieczeństwo dostarczy.
Jednocześnie budowano zależności od rywali i konkurentów. Zwiększano import z Chin (podobnie jak w USA). Powstały gazociągi Nord Stream i Nord Stream II zwiększające i tak dużą zależność UE od surowców energetycznych z Rosji. Gdy Putin jesienią 2021 zakręcił kurki, to sytuację uratowała ponad setka tankowców z USA płynąca do Europy ze skroplonym gazem (LNG). Nie tankowce z Arabii, Kataru, Wenezueli, Australii czy z Chin (jakby mieli gaz na zbyciu). Tylko z USA.
Wreszcie, pomimo wielkiego chaosu na Bliskim Wschodzie wywołanego powstaniem ISIS (2018r.) – skąd Europa bierze gaz i ropę – gdzie Rosjanie także próbowali rozgrywać interesy przeciwko nam, to Amerykanie a nie Europejczycy interweniowali w tamtym regionie. Gasząc w naszym interesie drastycznie niebezpieczny pożar. Wskazać bowiem należy, iż gdyby dostawy gazu i ropy z Bliskiego Wschodu zostały odcięte do Europy, to Rosjanie mieliby nas w garści. To również Amerykanie biorą na siebie główny ciężar utrzymywania drożności szlaku przez Morze Czerwone i starają się spacyfikować Huti. Wcześniej robili to z piratami z Somalii (USA ma bazę w Dżibuti).
Gdy na jaw wyszły chińskie kradzieże technologii, państwowe dofinansowania producentów, celowe osłabianie waluty i innego rodzaju machinacje mające na celu oszukanie zasad wolnego rynku i prowadzenie gospodarczej ekspansji Chin, to USA nałożyły na Państwo środka cła i sankcje technologiczne. Europa się do tego nie przyłączyła, mimo, iż była ofiarą Chińczyków w równym stopniu. Tak więc to Amerykanie wzięli na siebie ciężar powstrzymywania Chińczyków w sytuacji, gdy później przywódcy Niemiec czy Francji odwiedzali jeszcze Pekin w celu dobijania targów (jakby nie widząc, do czego „współpraca” z Chinami prowadzi).
W końcu, to Amerykanie ostrzegali przed możliwym atakiem Rosji na Ukrainę. Oni pierwsi zaczęli wysyłać sprzęt jeszcze przed inwazją z 2022 roku. Oni zapewniają świadomość sytuacyjną Ukraińcom na polu walki, przeważają w odpowiedzialności za logistykę. Wreszcie to USA jako pierwsze dosłało dodatkowych żołnierzy na wschodnią flankę NATO. Reakcja Waszyngtonu była najpoważniejsza i najszybsza, jeżeli chodzi o nasze wzmocnienie. Do tego zaangażowania doszlusowali gwałtownie Brytyjczycy (niebędący w UE oraz Francuzi. I jeżeli chodzi i realne wsparcie potencjałem militarnym, to tyle. Tak, Niemcy dosłali jeszcze Patrioty do Polski. Trzeba o tym wspomnieć, bo zostałoby wytknięte.
Pamiętajmy też, iż na stan obecny, w Europie nie ma już więcej dostatecznej ilości sprzętu, by zapewnić Ukrainie przewagę i utrzymać ją w walce aż do choćby połowicznego zwycięstwa. Dalsze wsparcie sprzętowe – w dłuższej perspektywie – będą musieli prowadzić Amerykanie.
Oczywiście w tym miejscu należałoby wytknąć Amerykanom długą listę „występków”, ale zasadnym byłoby jej stworzenie wówczas, gdybyśmy znali choć jeden taki przypadek, w którym Chińczycy zadziałaliby w naszym, europejskim interesie.
Prawdziwa chińska strategia
Takie przykładu podać nie sposób, bowiem Pekin działa w zgoła innej – niż zachodnia – bardzo egoistycznej filozofii. Liczą się tylko zyski jednego państwa oraz zniewolenie – poprzez zdobywanie przewag na wszelakich płaszczyznach – partnerów. Tak jak chińskie władze zniewalają swoje społeczeństwo – systemowo (ustrój), technologicznie (system nagród i kar), świadomościowo (propaganda) – tak Chińska Republika Ludowa próbuje zniewalać państwa, które w jakimś stopniu zaczynają od niej zależeć.
Przekonały się o tym choćby Malezja, Filipiny, ale i Australia (w 2020 roku Chiny – w celu zastraszenia Australii – nakładały na nią…cła). Chińczycy grozili już wcześniej sankcjami ekonomicznymi. Np. Norwegię w 2010 roku, gdy Liu Xiaobo otrzymał Nagrodę Pokojową Nobla. W 2019 roku Pekin zakazał emitowania meczów NBA w Chinach, po tym jak jeden z graczy amerykańskiej federacji poparł demonstracje demokratyczne w Hongkongu. Federacja NBA zarabiała wówczas 5 mld dolarów na rynku chińskim. Tak więc Chińczycy wykorzystują przewagi ekonomiczne nie tylko w celu wywierania presji politycznej, ale i choćby ideologicznej czy społecznej.
Malezja, Filipiny, Indonezja i Wietnam od lat zmagają się z chińską ekspansją terytorialną na Morzu Południowochińskim, a także presją gospodarczą. Zresztą Malezja w ostatnim momencie zorientowała się, iż Chińczycy tworzyli z niej swoją gospodarczą kolonię w drugiej dekadzie XXI wieku. To im się z kolei udaje w Afryce wschodniej.
Nie sposób pominąć presji wywieranej przez Chiny na Tajwan. Przykładów można by mnożyć. Dowodzą one, iż gdy Chińczycy złapią jakieś państwo w swoją sieć zależności, to zaczynają budować jego podległość nie tylko na płaszczyźnie gospodarczej czy bezpieczeństwa, ale i ideologicznej, a także w sferze wartości, które w Europie tak cenimy. Komunistycznym władzom z Pekinu chodzi o dyktat. Chińczycy dotychczas nie używali wojny jako politycznego narzędzia, bo czuli się za słabi. To jedyny powód. Tymczasem Chiny od lat się zbroją. Po co?
Można w tym wszystkim użyć argumentu, iż Europa jest daleko od Chin, wobec czego autorytarne narzucanie chińskiej woli będzie miało ograniczone oddziaływanie na Starym Kontynencie. Zwłaszcza, iż to my byśmy byli dla Chin rynkiem zbytu. No więc poczyńmy również i takie założenie, iż akurat w stosunku do Europy, Chińczycy będą zachowywać się wg zasad fair play i tak, jakbyśmy tego od nich oczekiwali…
Skupmy się zatem na tym, co leży w interesie Chin w kontekście ewentualnych rozmów i zacieśniania partnerstwa z Unią Europejską.
W chińskim interesie strategicznym jest więc:
- Utrzymanie konfliktu pomiędzy USA i Rosją.
- Trzymanie Rosji blisko Chin, w zwiększającej się podległości względem Pekinu.
- Pozyskanie dodatkowego sojusznika w postaci Unii Europejskiej, która ma być rynkiem zbytu (frajerem do golenia).
- Zbudowanie zależnej od chin architektury na linii Pekin-Moskwa-Bruksela przeciwko USA.
- Zmarginalizowanie roli USA w ładzie światowym.
Tak więc gra w czworokącie USA-UE-Rosja-Chiny nie idzie o to, by zmienić konfigurację duetów. Chiny – ale i także Rosja! – chcą odwrócić UE od USA i podporządkować ją politycznie. To ich wspólny interes.
Wówczas rosyjska stacja benzynowa mogłaby obsługiwać zarówno wschód, jak i zachód. Rosjanie – dzięki potędze militarnej i uzależnieniu Europy od surowców – narzucaliby Unii Europejskiej polityczne warunki. Moskwa zażądałaby Ukrainy, Mołdawii, Kaukazu, a może i państw bałtyckich, zwłaszcza Litwy (dostęp do Obwodu Królewieckiego). Polska w najlepszym wariancie zostałaby rozbrojona i całkowicie ubezwłasnowolniona politycznie, energetycznie i gospodarczo (podział wpływów między Rosję i Niemcy). Kto wie, czy w ramach rosnącego apetytu Rosjanie nie poszliby dalej. Doprowadzając do wybuchu wojny światowej.
Chiny w tym układzie zyskiwałyby lądowy NJS przez Rosję do Europy, a także Północny Szlak Morski (już wiemy po co Trumpowi Grenlandia?) wybrzeżami Rosji do Europy. Tak więc POSIADANIE ROSJI W CHIŃSKIM KOSZYKU ROZWIĄZUJE CHIŃSKIE PROBLEMY LOGISTYCZNE Z DOSTĘPEM DO RYNKU W EUROPIE A TAKŻE Z DOSTĘPEM DO SUROWCÓW ENERGETYCZNYCH NIEZBĘDNYCH DLA CHIŃSKIEJ GOSPODARKI I POTĘGI MILITARNEJ! A na tym Chinom zależy najbardziej. Wobec zabezpieczonego kierunku zachodniego, Chińczycy mogliby prowadzić ekspansję na południe, w kierunku Cieśniny Malakka (co groziłoby konfliktem z Indiami, Australią i być może USA gdyby te zechciały jeszcze się angażować).
Chiny utrzymywałyby możliwość importowania gazu z Azji Centralnej (choć to wciąż pod kontrolą Rosji), ale i także ropy z Iranu. Oczywiście zwiększyłby się wolumen sprzedaży rosyjskich surowców za pośrednictwem nowych rurociągów.
W takiej konfiguracji Europa stałaby się wasalem wschodu. Rosjanie siłowo wymuszaliby zależność od dostaw surowców, a także przekazywanie im europejskich technologii. Moskwa korzystałaby również na marży za transport chińskich towarów do UE.
Chińczycy z kolei – korzystając z rosyjskiego bata i uzależnienia Europy od przemysłu Chin – doiliby Europę na euro jak dotychczas. I kradli europejskie technologie z rosyjskich fabryk. Wszystko to oczywiście do czasu, aż Europa by nie zbiedniała. Wówczas można by ją spacyfikować lub skonsumować zupełnie.
Polski eurusland
W powyższej konfiguracji, w której Stany Zjednoczone zostają całkowicie osamotnione i zostają wypchnięte ze Starego Kontynentu, Polska – jako niepodległy i samorządny podmiot polityczny – nie ma prawa bytu. Chińczykom nie zależałoby na utrzymaniu niepodległości i niezależności Polski od Rosji lub Niemiec. Dla nich liczyłyby się jak najtańsze koszty transportu towarów na rynek zachodnioeuropejski. Polska jest tutaj jedynie terytorium na mapie. Nieistotne kto tym terytorium zarządza. Niemiec, Rosjanin czy Meksykanin. Istotnym jest to, by cła i podatki były jak najniższe, a praca jak najtańsza (tani przeładunek/kontrola transportu).
Liczenie na to, iż Chiny postawiłyby się akurat w obronie polskich interesów przeciwko Moskwie i Berlinowi – skoro nie postawiły się w obronie ani Białorusi ani Ukrainy – byłoby naiwnością.
Bez Waszyngtonu, Berlin i Moskwa znów dogadywałyby się ponad głowami Warszawy. jeżeli Polacy mieliby wątpliwości, to Moskwa i Berlin puściłyby potoki towarów w ramach koncepcji ronda. W zasadzie to byłoby choćby pewne, bo tego rodzaju koncepcja była już lansowana przez Rosjan, a Niemcy ją przyjęli. Tak więc Nowy Jedwabny Szlak przebiegałby prawdopodobnie przez podporządkowaną Moskwie Ukrainę oraz… Węgry. Które już dziś podciągnęły infrastrukturę (drogi/koleje) pod granicę z Ukrainą.
Rosjanie i Niemcy zgnietliby w przestrzeni pomiędzy nimi wszelkie objawy asertywności i działania na rzecz interesów Polski. A Chiny – zajęte rywalizacją z USA – by nie protestowały.
Mało tego, dołączenie UE do Chin i Rosji – bo Chiny na prośbę UE od Rosji się nie odwrócą – oznaczałoby poddanie Ukrainy.
W tym wszystkim pamiętać należy, iż dotychczasowy globalny „policjant” mógłby w ogóle dać sobie spokój z ingerowaniem w sprawy Euroazji. USA w zasadzie powinny wówczas pozwolić na agresywne ekspansje reżimów autorytarnych (wówczas już totalitarnych?) po to, by ta ekspansja doprowadziła do wojny między nimi (a konfliktów interesów pomiędzy UE, Rosją, Chinami i Indami jest bez liku.). Wówczas USA – podobnie jak za czasów I i II wojny światowej – wjechałoby na białym koniu w ostatnim momencie i za cenę przywrócenia hegemonii poratowałoby jedną ze stron.
Interes Polski , Unii albo Chin. Dziś nie ma wspólnej drogi
Z powyższego jasno wynika, iż jeżeli ktoś promuje unijno-chiński sojusz to działa nie tylko na rzecz zguby samej Unii Europejskiej, ale w zasadzie lobbuje na rzecz upadku Ukrainy i wasalizacji Polski wobec ponownego niemiecko-rosyjskiego resetu. Podkreślenia bowiem wymaga, iż dla Chin znacznie ważniejsza jest Rosja (jako stacja benzynowa i łącznik) niż Polska. I rynek europejski, a nie polski.
Wielu dziś podkreśla, iż rola Polski na świecie wzrosła. To prawda. Należy jednak pamiętać, dlaczego tak się stało i w jakim układzie sił. Rola Polski wzrosła, bowiem USA – a później UE – zdecydowały się bronić Ukrainy przez Rosją. W układzie UE-Rosja-Chiny (bo na taki bez Rosji nie ma szans) nie ma już wojny o Ukrainę. Ukraina jest rosyjska. Polska wobec tego staje się nieistotna. Łatwa do zmarginalizowania i podporządkowania polityczno-gospodarczego.
Jest to jasne, klarowne i oczywiste dla wszystkich, kto ma choćby podstawowe pojęcie o geopolityce i polityce międzynarodowej.
W interesie Polski jest utrzymanie spójności Zachodu. Sojusz transatlantycki, choćby za cenę ponoszenia większych kosztów UE w relacji do USA. Tylko taki układ obsługuje nasze interesy.
Dla Polski Chiny nie są alternatywą w kontekście racji stanu. Dla Polski obranie w tej chwili kierunku chińskiego przez UE to zguba. Podobnie jak dla samej Unii, a może i świata. Bowiem niepowstrzymywane niczym autorytaryzmy z Moskwy i Pekinu będą prowadziły ekspansję, a to może doprowadzić do wojny światowej.
Rosję i Chiny należy zatrzymać tu i teraz. Przez stanowcze i twarde działania. Europa potrzebowała dekady i drugiej inwazji na Ukrainę by zrozumieć tę naukę w stosunku do Rosji. Amerykanie z kolei już wiedzą, iż to samo trzeba zrobić z Chinami. ZANIM te będą gotowe do inwazji na Tajwan. Czas by Europa wreszcie zrozumiała, iż wschód toczy z zachodem wojnę od dekad, i trzeba zacząć działać. A nie udawać, iż wszystko jest w porządku i jeszcze darować Chińczykom pistolet, który przystawią nam następnie do skroni.
To nie jest kwestia wartości i moralności. Walki dobra i zła. Tak wynika z twardych interesów. My, albo oni. Zachód, albo Wschód. Polska, albo Chiny lub Rosja. Po 2022 roku łatwo było już poznać tych, którzy opowiedzieli się po stronie Rosji. Teraz będzie widać – zwłaszcza po europejskich elitach i decydentach – kto wisi na pasku chińskim.
Tymczasem Polska powinna robić swoje i działać na rzecz wzmacniania NATO i partnerstwa gospodarczego z USA. W tym wszystkim Trump z pewnością nie jest naszym wymarzonym liderem. Jego metody prowadzenia negocjacji z sojusznikami są wręcz upokarzające. Rachunek można było wystawić w lepszym stylu, choć boli nas, iż w ogóle został wystawiony. Jednak sympatie czy antypatie nie mogą przysłaniać nam strategicznych interesów i polskiej racji stanu. Stany Zjednoczone Trumpa są jedynym sojusznikiem, który ma potencjał rozwiązać nasze problemy. Polski z Rosją. Unii z Rosją i chińską konkurencją. Trump to jedyny przywódca Zachodu jakiego mamy. Z całym szacunkiem do innych, bowiem za np. Macronem stoi „jedynie” Francja, jej armia i jej arsenał jądrowy. Wszystkie zbyt słabe i niewystarczające na potrzeby całego kontynentu w kontekście rosyjskiego zagrożenia.
W interesie Polski i UE jest targowanie się ze Stanami Zjednoczonymi. W interesie Polski i Unii jest uzyskanie lepszej pozycji względem USA. Jednak na koniec dnia, trzeba się porozumieć. Inaczej marny nasz los.
Krzysztof Wojczal