Z dziejów Chabad-Lubawicz

zorard.wordpress.com 11 miesięcy temu

Tak się składa, iż sektą Chabad-Lubawicz zainteresowałem się dużo wcześniej niż 13 grudnia 2023 (dzień „operacji gaśniczej„) i stąd zarówno sama obecność „chanukowych świec” w Sejmie jak i tekst Grzegorza Brauna o „satanistycznym kulcie” zupełnie mnie nie zaskoczyły.

Konkretnie moje zainteresowanie wzbudziła przed jedenastu laty informacja, iż w Dniepropietrowsku otworzono największe na świecie żydowskie centrum kulturalne Menora zwane też „Domem Chabadu”. Zbudowane za ciężkie pieniądze przez „społeczność żydowską” pod wodzą panów Gennadija Boholubowa i Igora Kołomojskiego, całkiem „przypadkowo” najbogatszych ukraińskich oligarchów. Można powiedzieć, iż poprzez nich i pomniejszych (acz wciąż z punktu widzenia przeciętnego Ukraińca nieskończenie bogatych Żydów) Chabad-Lubawicz całkowicie kontroluje Ukrainę od dawna z widomym dla tego kraju skutkiem.

Nie będę jednak w tym wpisie rozwijał tych wątków, bo wielu innych świetnie opisało czym jest Chabad Lubawicz, zarówno od strony duchowej jak i – iż tak powiem – polityczno-organizacyjnej. Podzielić się chcę historią, która mnie zafascynowała swego czasu…

Jak wiadomo ogromną rolę w życiu tej sekty żydowskich kabalistów odgrywa postać „rebe”, czyli duchowego przywódcy. Ostatnim „rebe” był Menachem Mendel Schneerson zmarły w 1994 w Nowym Jorku. Był tak charyzmatyczny, iż wierni uważali go za mesjasza i oczekują jego zmartwychwstania (już samo to powinno nam wiele o nich powiedzieć) w związku z czym nie wybrano następnego „rebe”. To właśnie on wymyślił kampanię „marketingową” swojego ruchu, której elementem było wyjście do przestrzeni publicznej z tradycyjnymi żydowskimi zwyczajami wcześniej celebrowanymi w domach, w tym właśnie owego publicznego zapalania chanukowych świec.

Menachem Mendel Schneerson w 1954 r.

Menachem Mendel Schneerson był zięciem poprzedniego „rebe”, Józefa Izaka Schneersohna, zmarłego także w Nowym Jorku w 1950 roku. Był również jego kuzynem, ale u rabinów Chabad-Lubawicz to nie jest nic niezwykłego – chów wsobny poprzez związki pomiędzy blisko spokrewnionymi małżonkami był tam praktykowany od zarania tej sekty.

Jak można się domyślić siedziba głowna Chabad Lubawicz jest w tej chwili tam, gdzie owi ostatni „rebe” działali czyli w Nowym Jorku. Jednak obaj panowie urodzili się w carskiej Rosji (oczywiście w dużym odstępie czasu – Józef w 1880, Menachem w 1902 r.), gdzie przebywali przez cały czas I wojny światowej, rewolucji a także już po niej, kiedy w miejsce carskiej Rosji na scenie dziejowej pojawił się ZSRR. Menachem pojechał w 1923 r. na studia do Berlina, Józef opuścił ZSRR w 1927 roku i ostatecznie przeniósł się do Polski. Wybuch II wojny światowej zastał Józefa pod Warszawą, Menachem był jednak w tym czasie we Francji. No i w 1939 roku Józef (urzędujący „rebe”) wyjechał z Warszawy do USA, a rok później z nieokupowanej przez Niemców części Francji (tzw. Vichy) również i Menachem wyjechał do Nowego Jorku.

I właśnie te fragmenty tych dwóch biografii mnie mocno zafrapowały. Dla dzisiejszego człowieka podobne przemieszczanie się między państwami nie wydaje się niczym dziwnym, ale w realiach ówczesnych było dla przeciętnych ludzi całkowicie niedostępne. Opuszczenie totalitarnego ZSRR nie było łatwe, ale opuszczenie okupowanej Warszawy i wyjazd do USA były w 1940 roku całkowicie niemożliwe szczególnie dla Żydów. Obu panów jednak te ograniczenia wydawały się zupełnie nie dotyczyć co jest samo w sobie dość ciekawe, więc postanowiłem sprawie przyjrzeć się dokładniej.

Kwestie podróży Menachema wydają się mniej dziwne. W 1923 roku, a więc kiedy Menachem Mendel Schneerson udaje się na studia do Berlina w ZSRR trwała odwilż po najgorszych szaleństwach rewolucji październikowej – tak zwany NEP, czyli przywrócenie gospodarki rynkowej umożliwiające odbudowanie gospodarki w stopniu umożliwiającym jakiekolwiek funkcjonowanie świeżo powstałego państwa sowieckiego. Towarzyszyło temu ogólne zelżenie terroru. Można więc uznać, iż wyjazd z ZSRR młodego – miał tylko 21 lat – Żyda mieścił się w granicach rzeczy, które tak czy inaczej dało się załatwić zwłaszcza biorąc pod uwagę ogólnie duży udział Żydów – ateistów, odrzucających religię, ale jednak – wśród kadr komunistycznych. A przyszły „mesjasz” nie pełnił jeszcze wtedy w Chabad-Lubawicz żadnej istotnej roli, nie był więc kimś ważnym, wymagającym jakiejś szczególnej uwagi.

Józef Izak Schneersohn, zdjęcie najpewniej z początku lat 1930-tych.

Dużo ciekawiej jest z losami Józefa, który był już wtedy liderem Chabadu a więc kimś bardziej znaczącym.

Zacznijmy od ZSRR. Wczesne lata 20-e był to okres, kiedy po chaosie rewolucji rządy bolszewików zaczęły mieć bardziej systematyczny charakter. Jak już wspomniałem by ratować gospodarkę wprowadzono NEP i odpuszczono nieco represje. Kontynuowano jednak przez cały czas prześladowania religii. Główne ich ostrze skierowane było oczywiście na chrześcijaństwo, przede wszystkim dominujące w Rosji prawosławie oraz katolicyzm. Ortodoksyjnych Żydów też spotkały prześladowania ale jakby trochę łagodniejsze – choć oczywiście zamknięto synagogi, pozbawiono gminy żydowskie majątku, zakazano nauczania religii (m.in. zlikwidowano żydowskie szkoły religijne tzw. yeshiwy, gdzie od małego „trenują” przyszli rabini) i tak dalej, to jednak nie mordowano rabinów „seryjnie” jak to miało miejsce w przypadku popów i katolickich księży.

Mimo to „rebe” Józef był wielokrotnie aresztowany, w więzieniu bity, grożono mu śmiercią czyli zwykły „repertuar” komunistycznych oprawców wobec postaci związanych z nienawistnym dla nich fenomenem religii. Za każdym razem jednak był ostatecznie zwalniany, do czego przyczyniała się… presja z USA, gdzie różni wpływowi Żydzi (niekoniecznie wyznawcy Chabad-Lubawicz) naciskali na różnych amerykańskich polityków w tej sprawie, a ci z kolei rozmawiali o tym z przedstawicielami ZSRR. Pierwszy raz udało się to w 1920 roku kiedy o zwolnienie „rebe” zabiegali senator Robert F. Wagner i senator William Borah, przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych amerykańskiego senatu. Sowietom zależało wtedy na dyplomatycznym uznaniu ich państwa przez USA – a głównym rzecznikiem tego był Borah – więc nie bardzo mogli mu odmówić takiej „przysługi”.

Mimo tego „wsparcia” w efekcie takiego traktowania przez władze ZSRR „rebe” Józef dość gwałtownie zdał sobie sprawę, iż judaizm w ogólności a jego sekta w szczególności wielkiej przyszłości w ZSRR nie ma. Choć przez cały czas tworzył w ZSRR „podziemne” szkoły nauczania dzieci swojej religii wysłał rabinów, których zadaniem było utworzenie takich ośrodków w Polsce. Polska a zwłaszcza Warszawa była wówczas centrum życia żydowskiego w Europie, w tym także religijnego.

Ale „rebe” stwierdził, iż czas by Chabad oficjalnie zaczął działać także w USA. W USA była już bowiem duża społeczność żydowska – ocenia się iż z samej carskiej Rosji w ciągu 30 lat poprzedzających I Wojnę Światową wyemigrowało ponad 2 miliony Żydów. A może dało mu do myślenia jak skuteczne okazały się pochodzące z USA interwencje umożliwiające zwolnienie go z aresztu? W każdym razie w roku 1925 „rebe” Józef zwrócił się do swoich uczniów, rabinów kto chciałby pojechać do USA i założyć tam „oddział” Chabad-Lubawicz. Zgłosił się tylko jeden, niejaki Israel Jacobson, który też w tym samym roku wyjechał do Nowego Jorku wraz z rodziną. Działał tak skutecznie, iż już w 1927 roku – a więc raptem dwa lata później – Chabad choć wciąż niewielki w sensie liczby wiernych miał już całkiem niezłe wpływy. A to okazało się pomocne dla „rebe” Józefa i jego sekty w ZSRR. Nie tylko płynęły z USA pieniądze ale także zorganizowano skuteczną akcję nacisku po kolejnym aresztowaniu „rebe” Józefa.

To aresztowanie z 1927 roku było najbardziej groźne – ale tym razem amerykański Chabad zorganizował całą kampanię na rzecz uwolnienia „rebe” której ukoronowaniem było skierowanie takiej prośby do władz ZSRR przez prezydenta Calvina Coolidge-a. W efekcie władze sowieckie najpierw zamiast wyroku śmierci zesłały „rebe” Józefa za Ural, a potem nakazały mu… opuszczenie kraju. Zgodzono się choćby by zabrał ze sobą rodzinę, kilku uczniów oraz swoje rzeczy i bibliotekę – całość bagażu zajęła cztery wagony kolejowe. Koszt transportu – $4000 (ok. $75.000 obecnych dolarów a więc prawie 300 tys. obecnych złotych) – oczywiście pokrył ponownie amerykański Chabad, który już zdążył się nieźle „zakorzenić” wśród majętnych Żydów amerykańskich.

Schneersohn pojechał najpierw do Rygi, stolicy niepodległej wtedy Łotwy, gdzie szef miejscowego Chabadu załatwił dla niego i całej rodziny łotewskie obywatelstwo. Fakt posiadania go odegrał potem pewną rolę w opuszczaniu przez „rebe” okupowanej przez Niemców Warszawy.

W 1929 roku „rebe” Józef udał się w podróż do Palestyny – ówcześnie protektoratu Wielkiej Brytanii, gdzie już syjoniści założyli pierwsze kibuce i gdzie zjeżdżali się Żydzi w nadziei utworzenia w przyszłości żydowskiego państwa. Jest to o tyle ciekawe, iż Chabad był do tego czasu ruchem antysyjonistycznym (tym bardziej, iż syjonizm był ruchem świeckim) – jak wiemy od dawna gorliwie wspiera Izrael. Następnie „rebe” udał się do USA. Miejscowy Chabad zdołał go już przedstawić tamtejszej publiczności jako coś w rodzaju „żydowskiego papieża” – główną postać religijną ortodoksyjnego żydowstwa. W efekcie nie tylko spotykał się z liderami społeczności żydowskiej (np. pierwszym żydowskim sędzią amerykańskiego Sądu Najwyższego Louisem Brandeisem) ale został choćby przyjęty w 1930 roku w Białym Domu przez prezydenta Hoovera.

Współczesnego czytelnika może dziwić, iż podróż rozpoczęta w 1929 roku trwała przez cały czas w roku 1930 – warto przypomnieć, iż mówimy tu o epoce, w której lotnictwo międzykontynentalne nie istniało w ogóle a na krótsze dystanse było w powijakach. Najszybsze statki podróż z Europy do USA odbywały w około tydzień, dalsze rejsy były odpowiednio dłuższe. Podróże w ogóle odbywały się więc wolniej a wizyty w innych krajach kiedy się już do nich dotarło trwały dłużej.

Po powrocie z USA „rebe” Józef Schneersohn zainstalował się na stałe w Polsce. Zorganizował tam centrum zarządzania swoją sektą, w tym yeshiwę – szkołę rabinacką – najpierw w Warszawie a od 1936 roku w podwarszawskim Otwocku. To tam przyjeżdżali najbardziej obiecujący kandydaci na przyszłych rabinów by uczyć się pod okiem samego „rebe” (aż ciśnie się słowo „guru” we współczesnym jego znaczeniu, bo taką właśnie pozycję w Chabad-Lubawicz zajmował „rebe” – wyznawcy uważali, iż ma bezpośrednią, specjalną łączność z Bogiem, zna duchowe potrzeby każdego Żyda i tak dalej). I właśnie w Otwocku sobie siedział 1 września 1939 kiedy to Adolf Hitler postanowił popełnić pierwszy błąd swojego życia i napaść na Polskę.

Początkowo „rebe” nie chciał z Polski wyjeżdżać, kiedy się na to zdecydował 4 września myślał, iż pojedzie do Warszawy i wsiądzie tam w pociąg do granicy z Litwą. Okazało się, iż podróż z Otwocka do Warszawy już była niebezpieczna, bo niemieckie lotnictwo zdobywszy panowanie w powietrzu ostrzeliwało drogi i pociągi. Dalsza podróż zaś była w ogóle niemożliwa – dworzec był dawno zbombardowany a pociągi nie chodziły. W efekcie „rebe” utknął w Warszawie wraz z rodziną i swym „dworem” czyli najbliższymi uczniami. Trzeba mu jednak oddać, iż zachęcał innych do ucieczki – wielu chabadowców uciekło na piechotę na Litwę, a poprzez Litwę do Łotwy. Części z nich udało się przedostać następnie do USA – ci którzy zostali na Łotwie w większości zginęli parę lat później po zajęciu tych terenów przez III Rzeszę.

Po upadku państwa polskiego dla Żydów nastały ciężkie czasy, choć oczywiście represje narastały stopniowo – zaczęto od obowiązku noszenia żółtej gwiazdy z napisem „Jude”. Mimo to wyznawcy Chabad-Lubawicz od razu zaczęli się obawiać o los swojego „rebe” (który ukrywał się w jakimś domu w żydowskiej części Warszawy praktycznie nie wychodząc na zewnątrz) – i postanowili działać.

Jak poprzednio kiedy problemy dopadały „rebe” w ZSRR uaktywnił się amerykański Chabad. W ciągu 11 lat od tamtych interwencji nieźle okrzepł i nabrał wpływów – choć jak podkreślają oficjalni historycy był wciąż tylko zalążkiem, drobiną w porównaniu z tym, czym Chabad jest obecnie. przez cały czas kierował nim rabin Israel Jacobson, który dodajmy odwiedził „rebe” w Polsce w sierpniu 1939 wyjeżdżając w ostatnich dniach pokoju. gwałtownie i energicznie zabrał się za kampanię „lobbyingu” by rząd amerykański jakoś „rebe” z okupowanej Warszawy wyciągnął.

W sprawę gwałtownie zaangażowali się:

  • Sol Bloom – wówczas przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów, Żyd,
  • Louis Brandeis – wówczas sędzia Sądu Najwyższego USA, Żyd,
  • Cordell Hull – sekretarz stanu USA (ożeniony z pół-Żydówką).
  • Benjamin Cohen – członek „trustu mózgów” Rooswelta, wpływowy prawnik, również Żyd.

By „wzmocnić” oddziaływanie kampanii (a także dlatego, iż Jacobson nie mówił po angielsku) Chabad zatrudnił Maxa Rhoade, prawnika o szerokich koneksjach, oczywiście również Żyda. Od października Rhoade niezmordowanie bombardował polityków i urzędników pismami i spotkaniami w sprawie uwolnienia „rebe”. Zajął się on również prawnymi aspektami sprawy ewentualnego sprowadzenia „rebe” do USA – poza kwestią „wyciągnięcia” go z okupowanej Polski była jeszcze kwestia wiz imigracyjnych, prawa do stałego pobytu i tak dalej. A nie były to kwestie trywialne – USA wcale nie czekały z otwartymi ramionami na Żydów z Europy o czym przekonali się m.in. pasażerowie MS St. Louis.

„Rebe” ponownie przedstawiano jako głównego i najważniejszego przedstawiciela ortodoksyjnego judaizmu, kogoś na kształt „żydowskiego papieża”, kogo zdecydowanie należało uratować. Dodatkowo, znacznie przesadzając twierdzono, iż Chabad-Lubawicz liczy ponad 150 tys. wyznawców w USA – a więc niebagatelną liczbę wyborców, co dla starającego się w 1940 roku o reelekcję Roosvelta i jego ekipy musiało być znaczące.

Jednak Stany Zjednoczone oficjalnie zachowywały neutralność i choć oczywiście prezydent prezydent Franklin Delano Roosvelt odegrał niebagatelną rolę w rozpętaniu wojny i od początku planował, iż USA włączą się do niej jako ostatnie to oczywiście ukrywał się z tym przed opinią publiczną. Ta bowiem była zdecydowanie izolacjonistyczna, a więc przeciwna udziałowi USA w europejskiej wojnie. Przy tym wielu Amerykanów uważało, iż III Rzesza nie jest wcale taka zła a łagodny (tj. nie uciekający się do przemocy) antysemityzm był wciąż dość popularny. Dopiero japoński atak na Pearl Harbour zmienił nastawienie Amerykanów i pozwolił na wprowadzenie USA do wojny. Roosvelt wiedział o nim wcześniej, ale nic nie zrobił by mu zapobiec licząc na taki właśnie obrót wydarzeń – ale to temat na kiedy indziej.

Na razie mamy jesień 1939 i Roosvelt przez cały czas udaje izolacjonistę pilnującego neutralności USA (gdyby otwarcie mówił o przystąpieniu do wojny nie miałby szans w wyborach 1940 roku) i nie może sobie pozwolić na to by jego rząd (zwany w USA administracją) wystąpił oficjalnie do III Rzeszy w sprawie jakiegoś Żyda, choćby i był on znanym rabinem i znawcą Kabały.

Z drugiej jednak strony biorąc pod uwagę wpływowe osoby, które naciskały na administrację – i te w niej samej, jak Cordel Hull – nie można było sprawy całkowicie zignorować. Postanowiono więc zająć się sprawą „rebe” Józefa kanałami nieoficjalnymi.

Tym nieoficjalnym kanałem był Robert T. Pell, amerykański dyplomata, zastępca szefa Oddziału Spraw Europejskich (Division of European Affairs) w Departamencie Stanu (czyli amerykańskim MSZ), odpowiedzialny za sprawy uchodźców. Podczas konferencji dotyczącej tego właśnie tematu – uchodźców – która odbyła się we Francji w 1938 roku poznał on Helmuta Wohlthata. Panom się dobrze rozmawiało a Wohlthata zapewnił Pella, iż gdyby w przyszłości miał jakiś temat związany z uchodźcami postara się pomóc.

A Wohlthat nie był jakimś mało znaczącym dyplomatą – był Dyrektorem Projektów Specjalnych w biurze Planu Czteroletniego podlegającym bezpośrednio Goeringowi. Odpowiadał za handel zagraniczny ale także był wysłannikiem biorącym udział w różnych negocjacjach na wysokim szczeblu, więc był kimś bardziej znaczącym niż wskazywałby jego oficjalny tytuł.

Kiedy Cohen zwrócił się do Pella o pomoc w sprawie wyciągnięcia „rebe” Józefa z Warszawy ten pomyślał o obietnicy Wohlthata i napisał do niego. Wohlthat zaś poszedł z tematem do szefa Abwerhy, Canarisa. W istniejącej sytuacji wywiad wojskowy był jedyną instytucją, która mogła wykonać taką operację w sposób dyskretny a zarazem skuteczny, czyli nie zwracając na siebie uwagi bardziej zaangażowanych ideowo struktur III Rzeszy, przede wszystkim SS. Canaris od razu wysłał do Warszawy z zadaniem znalezienia i wywiezienia „rebe” grupę operacyjną złożoną z trzech oficerów Abwehry pod kierownictwem majora Blocha.

Ernst Bloch był pół-Żydem (w/g nazistowskiej klasyfikacji „mieszańcem pierwszej kategorii”), jednak nic nie wskazuje na to by poczuwał się do jakiejś solidarności z ortodoksami z Chabad-Lubawicz. Był całkowicie zasymilowanym Żydem, służył całe życie w niemieckiej armii, ranny w czasie I Wojny Światowej służył następnie w wywiadzie wojskowym. Miał na tyle zasług, iż na wniosek Canarisa Hitler osobiście „zaryizował” go w 1939, to jest podpisał specjalny dokument, który uznał go (i jego potomstwo) za nie-Żydów. Mimo to nie ulega jednak wątpliwości, iż Canaris celowo wybrał do tej misji właśnie Blocha. Zresztą, w grupie operacyjnej byli jeszcze inni „mieszańcy” (mischling) – Klaus Schenk, również pół-Żyd i Johannes Hamburger, ćwierć-Żyd.

Oczywiście, nikt nie otrzymał żadnych rozkazów na piśmie – wszystkie polecenia wydano ustnie aby nie zostawiać śladów. Pokazuje to, iż akcja była czymś, co nie wyszłoby – delikatnie mówiąc – na zdrowie Canarisowi gdyby się o niej dowiedział Hitler.

Bloch i jego koledzy udali się do Warszawy i zaczęli szukać „rebe”. Jak można się domyślać poszukiwania w losowych domach dzielnicy żydowskiej i zaczepianie ortodoksów na ulicach z pytaniami gdzie jest „rebe” nie dawały rezultatów. Informacja o tym została przekazana via Berlin do USA, skąd stosowna informacja została przekazana do poselstwa amerykańskiego w Rydze skąd – najpewniej przez jakiegoś emisariusza? – trafiła do „rebe” w Warszawie. Jednocześnie Bloch po prostu trafił na odpowiedni dom.

Tak czy siak 26 listopada 1939 udało mu się odnaleźć „rebe”. Sama scena spotkania wyglądała dość ciekawe, bo Bloch wpadł tam z uzbrojonymi żołnierzami, wylegitymował obecnych i poinformował ich, iż przyjechał ich wywieźć z Warszawy a ostatecznie z Rzeszy. Bloch opowiadał później, iż „rebe” był całkowicie oderwany od rzeczywistości – zdawał się nie rozumieć, iż nie może zabrać swojej biblioteki i całego „dworu”, a jedynie rodzinę i najważniejszych uczniów. Głodował, ale przyniesionego przez Blocha jedzenia nie tknął bo było niekoszerne.

Po nawiązaniu kontaktu z „rebe” i jego otoczeniem nastąpiły dyskusje na linii Bloch w Warszawie – Berlin – USA jak postąpić dalej i kogo zabrać. Ostatecznie Bloch zabrał 18 osób – „rebe”, jego bezpośrednią rodzinę i najbliższych uczniów, wszystkich wyłącznie z podstawowym bagażem. Bloch musiał też poczynić przygotowania – uzyskać środki transportu, dokumenty, żeby móc przejechać przez różne punkty kontrolne itp.

Wyjazd nastąpił 13 lub 14 grudnia 1939. Przewiezionych wojskową ciężarówką na dworzec (po drodze odbyło się parę kontroli na punktach kontroli obsługiwanych przez SS, gdzie Bloch twierdził, iż ta grupa to więźniowie, których w ramach tajnej misji ma gdzieś dostarczyć) Żydów wsadzono do pociągu do… Berlina. Bloch pojechał z nimi, ponownie tłumacząc obecność Żydów na różne sposoby obsłudze pociągu i kontrolerom. Ostatecznie 15 grudnia cała grupa dotarła do… domu żydowskiego w Berlinie (jak się okazuje w 1939 roku w Berlinie Żydzi mieli jakąś wspólnotę, która miała swój dom-ośrodek). Tam pojawił się ambasador Litwy z wizami wjazdowymi i tam też grupa „rebe” spędziła noc. Następnego dnia a więc 16 grudnia Bloch umieścił całą grupę w pociągu jadącym do Rygi i pojechawszy z nimi dopilnował by dotarli bezpiecznie na drugą stronę granicy Rzeszy i Litwy.

W historiach tej podróży, które można przeczytać w żydowskich gazetach oraz w książce Bryana Rigga mówi się, iż Bloch jechał z grupą „rebe” do Berlina by „zmylić SS”, no bo kto by się spodziewał, iż będą uciekać w tym kierunku. Nie ma jednak żadnych śladów by SS interesowało się jakoś szczególnie „rebe” czy go poszukiwało. Jest to więc raczej element narracji mającej podkreślać jaki „rebe” był ważny. Moim zdaniem uzasadnienie było inne – tak było łatwiej od strony formalnej i operacyjnej, w Berlinie mogli dostać wizy wjazdowe na Litwę, stamtąd odchodziły normalne, jadące przez Prusy pociągi, nie było tam punktów kontroli na ulicach i tak dalej. Więc mimo, iż SS aktywnie nie poszukiwało „rebe” podróż bezpośrednio z Warszawy na Łotwę była dużo trudniejsza i bardziej ryzykowna.

„Rebe” z rodziną i uczniami czekał w stolicy Łotwy, Rydze na wizy do USA – jakiś wysoko postawiony urzędnik w Departamencie Stanu USA stawił opór domagając się potwierdzenia, iż potencjalni imigranci będą mieli z czego żyć, a więc potwierdzenia potencjalnych źródeł utrzymania. Tu przydała się pomoc prawnika, pana Rhoade, który już od października 1939 pracował wytrwale nad uzyskaniem niezbędnych wiz a także organizacją podróży „rebe”. Ostatecznie 6 marca 1940 „rebe” i grupa, łącznie 10 osób polecieli samolotem (!) do Szwecji. Pozostali zostali na Łotwie, której nie udało się już im opuścić – tak się składa, iż ów samolot był jednym z ostatnich jakie odleciały ze stolicy mającej niedługo utracić niepodległość Łotwy. Ze Szwecji „rebe” i jego grupa udali się statkiem (SS Drottningholm) do USA docierając ostatecznie 18 marca wieczorem do Nowego Jorku.

Charakterystycznym szczegółem nieźle obrazującym z jakimi ludźmi mamy do czynienia jest to, iż wedle zachowanych dokumentów i relacji amerykański Chabad nigdy nie zapłacił prawnikowi, panu Rhoade za jego usługi pomimo wielokrotnych monitów z jego strony.

Nie ma na to dowodów, ale historycy uważają, iż o fakcie podjęcia działań by wyciągnąć „rebe” z Warszawy musiał wiedzieć Goering – Wohlthat był jego „prawą ręką” i ciężko sobie wyobrazić by poszedł z tematem do Canarisa bez choćby poinformowania swojego szefa. Według Rigga motywem działania była tu chęć wyświadczenia tanio przysługi Amerykanom po to, by nie pozwolić na popsucie się relacji z USA – Goering zdecydowanie nie chciał, żeby USA przystąpiły do wojny pomny na doświadczenia I Wojny. Wydanie paru Żydów to była drobna przysługa – nikt nie wiedział wtedy, iż Chabad rozwinie się w hydrę, którą znamy współcześnie.

Jeśli idzie o następcę i zięcia „rebe” Józefa, Menachema Schneersona to opuścił on Niemcy w 1933 gdy tylko Hitler doszedł do władzy. Kontynuował studia w Paryżu na Sorbonie, co interesujące równolegle z kierunkami humanistycznymi studiując inżynierię elektryczną. W 1940 roku gdy wojska niemieckie zajęły północną część Francji Menachem z żoną uciekli do Nicei w strefie nieokupowanej – tzw. Francji Vichy. W 1941 roku przez Portugalię wyjechali do USA. W jego przypadku wystarczyły pieniądze amerykańskiego Chabadu, który też załatwił dla Menachema wizę (fakt, iż był on nie tylko rabinem ale i wykwalifikowanym inżynierem ułatwił sprawę – łatwiej było uzasadnić, iż będzie miał z czego się utrzymać).

Tyle historia. Można powiedzieć: ot, historyczna ciekawostka. Ale zastanówmy się co z tego wynika.

Otóż okazuje się, iż jeszcze zanim Chabad-Lubawicz oficjalnie zaczął działalność w USA już wpływy żydowskie były tam na tyle duże, iż przekładały się na naciski dyplomatyczne na tyle znaczące, iż „rebe” Józefa udawało się wyciągnąć z więzienia w ZSRR. Już dwa lata po rozpoczęciu działalności w USA przez Jacobsona Chabad zmontował na tyle skuteczną kampanię (łącznie z prośbą od prezydenta Coolidge-a), iż sowieci nie tylko „rebe” nie zabili (choć miał zasądzoną karę śmierci za propagandę religijną) ale pozwolili mu wyjechać i to z całym praktycznie dobytkiem. W ciągu kolejnych lat Chabad na tyle okrzepł, iż 14 lat po rozpoczęciu działalności był w stanie „zmontować” operację, która umożliwiła wywiezienie ich szefa z terenów okupowanych przez III Rzeszę – rzecz nie mająca żadnego odpowiednika[1].

A przecież – co podkreślają wszyscy piszący na ten temat, zarówno Żydzi jak i goje – Chabad-Lubawicz był wtedy bardzo małą żydowską sektą o niewielkich wpływach. Pomyślmy zatem: jeżeli w 1939 byli w stanie zrobić coś takiego to co są w stanie „załatwić” teraz?

Obecnie Chabad jest niezwykle silną organizacją, obecną niemal wszędzie na świecie. Zdecydowanie stał się głównym nurtem chasydzkiego, kabalistycznego judaizmu spychając w cień konkurencyjne sekty. Jego polityczne koneksje są również ogromne, choć tylko czasem są publicznie widoczne – wymienię tu tylko zięcia prezydenta Trumpa, Jareda Kushnera, prezydenta Argentyny Milei-a i tak dalej. Widoczne są za to „chanukowe świece” obecne w tej chwili praktycznie we wszystkich europejskich stolicach – i nie tylko.

Nie da się zaprzeczyć, iż ogromną rolę w tak dużym wzroście tej organizacji odegrał „rebe” Menachem, który był nie tylko zdolnym organizatorem ale także umiejętnym „marketerem”, skwapliwie wykorzystującym zarówno nowe technologie (radio, telewizja, choćby Internet) jak i chwyty promocyjne w rodzaju „czołgów mitzwy” – furgonetek z rabinami grających żydowską muzykę i zapraszających Żydów do modlitwy. Jak już pisałem to właśnie Menachem wymyślił wyjście z chanukowymi świecami tradycyjnie zapalanymi przez Żydów w domach do przestrzeni publicznej.

Nie miejmy przy tym złudzeń – pod tą nowoczesnością kryje się przez cały czas ta sama treść. Pan Menachem – ostatni „rebe” – był oczywiście wierny tradycji Chabad-Lubawicz uznającej gojów za coś gorszego, choć oczywiście z biegiem lat owijał to w bardziej współczesną, ładnie brzmiącą „bawełnę”[2].

„Rebe” Menachem miał takie powiedzenie, które szerzył że kiedy dwóch Żydów się spotyka powinno wyniknąć z tego coś dobrego dla trzeciego Żyda. W tym prostym stwierdzeniu genialnie zamknięta jest filozofia życiowa żydowstwa.

Co jeszcze nam mówi sukces operacji wyciągnięcia „rebe” w 1939?

Ano mówi nam jak silne były wpływy żydowskie w USA już wtedy. Bo wpływy żydowskie w USA nie zaczęły się od Chabadu i mimo jego obecnej potęgi przez cały czas się do niego nie ograniczają. Przecież żydowscy bankierzy ustanawiając Bank Rezerwy Federalnej („Fed”) w 1913 roku już przejęli de facto kontrolę nad USA jako gospodarką. A przecież nie zrzucono ich tam w tym 1913 na spadochronach – oni sami i ich przodkowie przybyli tam dużo wcześniej. Do końca okresu międzywojennego Żydzi przejęli także większość mediów – prasy a potem także radia (gdy się ono pojawiło). I tak można by wymieniać dalej.

Oczywiście, nie we wszystkim wszystkie grupy Żydów zgadzały się ze sobą, były między nimi różnice zdań i walki – w jednym jednak zawsze byli zgodni – we wzajemnym wsparciu wobec gojów. Czyli w tym, co tak lapidarnie ujął rebe Menachem w swojej myśli, którą cytowałem powyżej.

W efekcie tego doszliśmy do tego, iż w tej chwili w USA Żydzi kierują a główna linia konfliktu biegnie między Żydami bardziej postępowymi i mniej religijnymi a tymi bardziej zachowawczymi i ortodoksyjnymi (Chabad zdecydowanie jest elementem tej drugiej grupy). Oto obrazek, który dość dobrze to symbolizuje.

Our new U.S. Ambassador to Israel Jacob J. Lew was sworn in today by U.S. Supreme Court Justice Elena Kagan, alongside his family. We look forward to seeing you in Israel very soon, Ambassador Lew! pic.twitter.com/0BYCfmoONS

— U.S. Embassy Jerusalem (@usembassyjlm) November 2, 2023

Widzimy tutaj zaprzysiężenie nowego ambasadora USA w Izraelu. Pan ambasador Jacob J. Lew jest oczywiście Żydem. Żydówką jest też odbierająca przysięgę sędzia Sądu Najwyższego Elena Kagan. Żydem jest też szef pana ambasadora, Sekretarz Stanu USA Antoni Blinken, którego akurat na żadnym ze zdjęć nie widać.

Dodatki

[1] Większość chasydzkich ortodoksyjnych rabinów tak z Chabadu jak i z innych sekt chasydzkich, którzy byli w Polsce oraz w ogóle na terenach dawnego cesarstwa rosyjskiego nie przeżyła II Wojny Światowej. W pewnym sensie więc usunęła ona konkurencję dla Chabad-Lubawicz.

[2] Żeby zobaczyć jak wygląda myślenie żydowskie w wydaniu Chabadu wystarczy zapoznać się z artykułami na ich stronach. Pod tym względem strony amerykańskie są dużo bogatsze.

Kilka wybranych tekstów.

  • Dlaczego Żydzi wykluczają innych – Jest piękne jak rabini z Chabadu piszący te artykuły uzasadniają zło mieszanych małżeństw chęcią przetrwania Żydów jako takich, zachowania ich cech i społeczności. Na stronach można znaleźć więcej tekstów na ten temat, wszystkie w podobnym tonie. Tu rozmowa „rebe” z Żydówką, która zrozpaczona jest, iż jej syn chce się ożenić, z „gojką, parszywką”.
    Co interesujące oczywiście nie stosują tego wobec białych! O nie, białym Żydzi propagują mieszanie się z czarnymi – co oczywiście ma na celu eliminację białej rasy.
  • Dlaczego rabini zniechęcają do konwersji?” – bardzo interesujący artykuł, pokazujący, iż choć zniechęcają to ogólnie nie jest to niemożliwe – to kolejna „innowacja” Chabadu, jeżeli ktoś jest dla sekty dostatecznie wartościowy mogą go mianować Żydem (zupełnie tak jak Adolf Hitler mógł jednym kwitem zmienić pół-Żyda w nie-Żyda).

Na koniec polecam spotkanie „rebe” Menachema z rabinem Joskowiczem z Polski (Joskowicz – strona wiki) z 1989 roku. Rebe mówi mu, iż Polska była „źródłem” judaizmu (chodzi mu o to, iż z tego miejsca judaizm promieniował) i mówi mu, iż powinien pracować nad „przywróceniem jej dawnej chwały”. Jak widać to „przywracanie dawnej chwały” nieźle Żydom idzie.

Źródła

Idź do oryginalnego materiału