Zachód będzie dla Kijowa matką wojennej porażki Ukrainy (OPINIA)

pch24.pl 1 miesiąc temu

Sytuacja ukraińskiej armii z każdym tygodniem staje się coraz trudniejsza, a rosyjskie naciski prowadzą nie tylko do kolejnych zysków terytorialnych, ale i do degradacji potencjału przeciwnika. Ograniczone wsparcie Zachodu nie daje perspektyw dla odwrócenia tego trendu. Ukraina nie tylko nie wygrywa tej wojny, ale coraz wyraźniej widać iż jej przyszłość rysuje się w coraz gorszych barwach. Porażkę trzeba będzie jednak jakoś wyjaśnić i kogoś o nią oskarżyć. Najwygodniej będzie zwrócić się przeciwko Zachodowi, a być może szczególnie przeciwko Polsce.

Pasmo porażek

Od ponad roku rosyjska armia prowadzi nieustannie działania ofensywne na wielu kierunkach, ale szczególna intensyfikacja działań ma miejsce w obwodzie donieckim. W październiku ubiegłego roku wraz z ostatecznym załamaniem się ukraińskich prób przełamania pozycji obronnych agresora na Zaporożu i wyczerpania się potencjału wojsk zaatakowanego państwa, Rosjanie sami rozpoczęli działania zaczepne na kierunku Awdijiwki. Od tego czasu działania te są kontynuowane czego efektem było zdobycie przez Rosjan kilku miast, w tym wspomnianego tu, a także Nowohrodiwki, Ukraińska, Sełydowe i Wuhłedaru. W obecnej chwili kolejne dwa miasta – Kurachowe i Wielka Nowosielka – są na skraju upadku. Oprócz tego upadło kilkadziesiąt mniejszych i większych wsi, a Rosjanie prowadzili swoje działania, co prawda na mniejszą skalę, ale nie bez sukcesów, również na innych kierunkach.

Wymiar strat terytorialnych to jednak zaledwie jedna strona ukraińskich porażek i problemów. Drugim i jednocześnie dużo bardziej istotnym aspektem jest postępująca degradacja ukraińskiej armii oraz jej potencjału. Sukcesywnie spada on zamiast rosnąć, na skutek strat osobowych, sprzętowych, a także ograniczenia zachodniego wsparcia działań wielu ukraińskich jednostek. Rozbicie doborowych brygad na przestrzeni ostatnich dwóch lat i niewielki potencjał ich odbudowy sprawia, iż pomimo liczbowego wzrostu, ukraińska armia jest wyraźnie słabsza niż choćby dwa lata temu.

Utrata doświadczonych i zmotywowanych żołnierzy, którzy stracili życie, odnieśli rany lub trafili do niewoli, miała być kompensowana poprzez rozszerzenie działań mobilizacyjnych. Ich efekty są jednak dalekie od oczekiwanych w Kijowie. Wola walki ze strony przymusowo mobilizowanych rekrutów jest często niewielka. Nie bez znaczenia pozostaje jakość rekruta, który w wielu wypadkach odpowiada opisowi 40 – 50-latka z różnymi objawami chorobowymi. W warunkach pokoju zostałby on odrzucony gdyby zechciał służyć w armii. Niezwykle trudna sytuacja na froncie sprawia, iż szkolenia rekrutów są maksymalnie przyspieszane, a żołnierze trafiają na front pod dowództwem równie niedoświadczonych oficerów.

Raptowny rozrost ukraińskiej armii uwidocznił najważniejszy problem w postaci braku kadry oficerskiej. Efektem są problemy z dowodzeniem i przede wszystkim koordynacją działań pomiędzy poszczególnymi batalionami pochodzącymi z różnych brygad. Konsekwencje to gwałtowne straty ludzkie i postępy Rosjan – biorąc pod uwagę dynamikę działań z ostatnich dwóch lat, dość szybkie. Ukraińcom nie pomagają ogromne problemy sprzętowe oraz – tu w mniejszej skali – amunicyjne. Brak sprzętu ciężkiego powoduje, iż nowo formowane brygady zmechanizowane są nimi tylko z nazwy. Niekiedy to po prostu jednostki piechoty.

Zawieszenie broni za rogiem?

Seria zakończonych porażkami bitew w Donbasie skłania coraz częściej komentatorów, analityków, a niekiedy i polityków do myślenia o potencjalnym zawieszeniu broni i porozumieniu, które zagwarantuje koniec walk. Pewnym przejawem gotowości do takiego rozwiązania ze strony Kijowa był tzw. plan zwycięstwa, przedstawiony kilka tygodni temu przez prezydenta Zełenskiego. Deklaratywnie przestały się w nim pojawiać oczekiwania co do odzyskania wszystkich utraconych i okupowanych przez Rosję obszarów państwa. Skracając całość postulatów Kijowa można założenia planu sprowadzić do chęci zakończenia walk w zamian za gwarancje ze strony Zachodu poprzez zbrojenia ukraińskiej armii oraz – przede wszystkim – uzyskania formalnych gwarancji bezpieczeństwa z realną perspektywą członkostwa w Sojuszu Północnoatlantyckim.

Rzecz w tym, iż perspektywa otrzymania przez Ukrainę jakichkolwiek formalnych gwarancji nie jest zbyt realna. Tym bardziej mało prawdopodobne jest by stała się ona członkiem NATO. Wynikać to będzie zarówno z braku zgody przynajmniej części państw członkowskich, a ponadto z uwagi na warunki, które z pewnością postawi Moskwa. Rosja rozpoczynając przed niemal trzema laty inwazję deklarowała, iż jej celem jest nie tylko demilitaryzacja Ukrainy. najważniejsze było właśnie niedoprowadzenie do tego by Kijów został włączony do zachodniego sojuszu wojskowego. Cele Kremla się nie zmieniły. Gdyby jakiekolwiek rozmowy miały dojść do skutku, to warunkiem wstępnym ze strony Rosji będzie neutralność dzisiejszego przeciwnika.

Jak wspomniano, na przestrzeni ostatnich miesięcy zachodnie wsparcie dla Ukrainy było coraz bardziej ograniczane. Przyczyny tego stanu rzeczy były różne, z politycznymi włącznie. najważniejszy był jednak ograniczony potencjał państw wspierających Ukrainę. Mówiąc wprost, wiele z tego, co mogło zostać jej przekazane, już do niej trafiło. Zakłady zbrojeniowe w państwach NATO nie zintensyfikowały znacząco produkcji. W pierwszej kolejności wyczerpano rezerwuar sprzętu posowieckiego. Później na front zaczęło trafiać uzbrojenie produkcji zachodniej. Po kolei przekraczano kolejne umowne czerwone linie w zakresie znaczenia tego wsparcia. Finalnie Zachód dotarł do ściany. Poza podtrzymywaniem funkcjonowania ukraińskiej armii nie może jej zaoferować wiele więcej. Sprawia to skala wojny i ponoszonych strat.

Paradoksalnie pewną nadzieją dla Kijowa stało się zwycięstwo Donalda Trumpa – w tym wymiarze, iż założono, iż gorzej i tak być już nie może. Kroplówka, którą podtrzymywano Ukrainę przy życiu, za czasów Bidena nie była rozwiązaniem. Wobec tego założono, iż nastawiony na twarde negocjacje Trump aby przymusić Rosję do ustępstw, zagwarantuje Ukrainie szersze wsparcie. choćby gdyby pojawiła się odpowiednia wola polityczna co do przekazania większej części własnych stanów magazynowych, to i tak nie rozwiąże to podstawowego problemu, a więc wspomnianych już kwestii kadrowych. Ponadto niemal wszystkie stopnie tej drabiny wsparcia zostały już stopniowo przekroczone. Ostatnim tego akordem była zgoda na użycie zachodnich pocisków do rażenia celów na terenie Rosji. Możliwości, jakie pozostały Trumpowi, są bardzo ograniczone.

Kto jest winien przegranej?

Wojna tak czy inaczej się kiedyś zakończy. Szanse na to, iż nastąpi to w roku 2025, nie są znacząco większe od tego, iż wojna będzie trwała przez kolejne miesiące. W istocie o tym, kiedy ustaną działania wojenne, decydować będzie przede wszystkim Moskwa. Ta nie odniesie jednak pełnego zwycięstwa i nie zmusi Ukrainy do bezwarunkowej kapitulacji. Będą miały miejsce rokowania, pojawią się warunki i określone żądania. Jednym z nich będą cesje terytorialne na rzecz Rosji. Innym oczekiwaniem Kremla może być warunek wspomnianej neutralności Kijowa i rezygnacja bądź też odłożenie w czasie jego zachodnich aspiracji. Niezależnie od tego, iż początkowe plany Moskwy były znacznie szersze, ta i tak przedstawi koniec wojny jako swój sukces i zwróci uwagę, iż faktycznie pokonała „Zachód”. Nie będzie to szczególnie dalekie od prawdy. Ze względu na swoje położenie Ukraina zmuszona zostanie do ustępstw. Pojawi się konieczność „oddania” napastnikowi części terytorium, które zostało utracone w wyniku działań wojennych. Prawdopodobnie zablokowane zostaną próby „stania się częścią Zachodu”. Nie będzie więc członkostwa w NATO, a akcesja do UE stanie pod dużym znakiem zapytania.

Przez ponad dwa lata ukraiński przekaz był niezmienny. Wojnę można wygrać, Rosję można pobić, a utracone obszary – odzyskać. Przed ofensywą na Zaporożu z lata ubiegłego roku pojawiały się wręcz oczekiwania co do odzyskania Krymu i zakończenia wojny poprzez sukces na polu walki. Szanse na taki efekt są w tym momencie równe zeru. Pozostały więc negocjacje. Kijów przez cały czas trwania działań wojennych utrzymywał presję na państwa zachodnie co do intensyfikacji pomocy militarnej. Pojawiały się kolejne postulaty i oczekiwania dotyczące przekazania uzbrojenia konkretnego typu. Od posowieckiej broni przeszliśmy do zachodnich czołgów, samolotów i pocisków różnego typu. W praktyce wszystkie oczekiwania zostały spełnione. Rzecz w tym, iż pozostawały zawsze spóźnione względem potrzeb i możliwości uzyskania realnych zmian po pojawieniu się na froncie. Za każdym razem pomoc była ograniczona czasowo i liczbowo. Niekiedy następowały również szczególne obostrzenia co do jej użycia ze strony państw przekazujących uzbrojenie.

Oczywiście można przyjąć punkt widzenia, w którym Zachód nic nie był Ukrainie winien i sam podjął się działań celem wsparcia Kijowa, gdyż zatrzymanie wzrostu znaczenia Rosji oraz pojawienia się jej wojsk na dłuższym odcinku granicy tzw. wschodniej flanki NATO było w jego interesie. Zachód zaś – głównie Stany Zjednoczone – nigdy nie miał tożsamych z Kijowem celów. Gdy Ukraina oczekiwała pełnego zwycięstwa i odzyskania całego utraconego obszaru, z Krymem włącznie, państwa wspierające (lub ich większość z wyłączeniem tych, w których przekaz został zdominowany przez myślenie życzeniowe i romantyczne) oczekiwały jedynie ograniczenia rosyjskich postępów, zadania Rosji jak największych strat oraz jej maksymalnego osłabienia na polu wojskowym i gospodarczym. Te cele nigdy nie były tożsame. Trudno jednak wyrokować, czy świadomi byli tego ludzie w Kijowie.

Wróćmy tu do przywołanego już tzw. planu zwycięstwa. Samo jego przedstawienie oraz treść wskazują na gotowość Kijowa do ustępstw i negocjacji. Istotne jest jednak też to, iż w praktyce punkty programu są sprytnym wybiegiem dla wytłumaczenia braku zwycięstwa. Wszystkie zakładają konkretne działania ze strony państw zachodnich, głównie Stanów Zjednoczonych, a perspektywa ich realizacji jest niezwykle niska. Ze względu na brak wdrożenia planu pojawi się konieczność większych ustępstw i przyznania przez ukraińskim społeczeństwem, iż wojna nie zakończy się zgodnie z oczekiwaniami. Kogo jednak obwinić za porażkę? Najprościej będzie obarczyć odpowiedzialnością Zachód.

„Zdrada” Zachodu

Wyczerpanie się zachodniego potencjału w zakresie wsparcia zbrojeniowego Ukrainy pogrzebało jej dążenia do odzyskania inicjatywy. Brak woli politycznej co do wzmocnienia krajowych gałęzi przemysłu zbrojeniowego doprowadził do tego, iż możliwości dalszego wspierania walki nie były odtwarzane. Porażka nie zostanie jednak sierotą i najprościej będzie tu obwinić Zachód, który zrobił za mało. Częściowo to prawda, bo w sensie politycznym więcej zrobić nie chciał. Jednak z drugiej strony, wcale nie musiał, gdyż Ukrainy nie łączyły z nim w tym zakresie żadną wiążące umowy. Jednym z państw, które jako pierwsze rozpoczęły szeroko zakrojone wsparcie dla Ukrainy, była Polska. Bardzo gwałtownie oddała jakiekolwiek uzbrojenie, następnie przez wiele miesięcy była w światowej czołówce, przekraczając niepisane granice i przekazując sąsiadowi posowieckie czołgi, bojowe wozy piechoty, systemy przeciwlotnicze i artyleryjskie oraz śmigłowce i samoloty. Następnie Warszawa stworzyła presję co do przekazania zaatakowanemu państwu broni ciężkiej produkcji zachodniej. Była też w pierwszym szeregu państw, które tę pomoc do Ukrainy kierowały. Problem w tym, iż ten kto zaczyna, niekiedy pierwszy kończy. Nasz potencjał w zakresie dalszej pomocy Ukrainie już się wyczerpał. Inaczej miało się to w odniesieniu do państw, które z pomocą zwlekały lub rozkładały ją w czasie. Przykładem mogą być Niemcy. Umiejętnie prowadziły one grę z Kijowem tworząc wrażenie, iż twardo stoją u jego boku. Nikt dziś nie pamięta, iż przez pierwsze miesięcy po rosyjskiej inwazji Berlin wstrzymywał i ograniczał pomoc, a wyznacznikiem tego były słynne niemieckie hełmy proponowane w czasie gdy z Polski na Ukrainę trafiał już sprzęt ciężki.

Niezależnie od tego, czy poszczególne państwa wyczerpały swój cały potencjał, czy też „tylko” jego większą część, w efekcie Kijów na szerokie wsparcie liczyć już nie może. To wraz z brakiem realizacji tzw. planu zwycięstwa sprawi, iż będzie chętnie kierować wobec Zachodu oskarżenia o brak wsparcia, pomocy i szerszego zaangażowania, co utorowało Rosji drogę do sukcesu. Pominięte tu zostaną wszelkie własne błędy, które w wymierny sposób wpłynęły na sytuację na frontach, jak brak przygotowania linii obronnych, problemy z mobilizacją, jakością dowodzenia oraz gotowością społeczeństwa do dalszej walki.

Pierwszą ofiarą oskarżeń o porażkę spośród wszystkich państw zachodnich może stać się Polska. Po pierwsze dlatego, iż jako jedna z pierwszych wyczerpała swój potencjał i można ją wobec tego oskarżać, iż nic nie robiła gdy inne państwa przez cały czas – w ograniczony sposób, ale jednak – dalej wspierały Ukrainę. Po drugie, z uwagi na wszelkie inne zatargi, które ujawniały się na przestrzeni ostatnich lat – na polu historycznym (ludobójstwo na Wołyniu), w kwestii gospodarczej (cła, blokada granic, spór rolny) czy na niwie politycznej (deklaratywny sprzeciw aktualnego polskiego rządu co do członkostwa Ukrainy w UE dopóki nie zostanie rozwiązany spór wokół ludobójstwa na Wołyniu).

Łatwiej będzie „sprzedać” społeczeństwu – cywilom i wojskowym – konieczność ustępstw, o ile uprzednio przedstawi się ich przyczyny. Za te może posłużyć właśnie brak zachodniej pomocy, brak wywiązania się z rzekomych zobowiązań, co razem może dać obraz zdrady. Polska jako państwo, które było już z Ukrainą skonfliktowane i które ukraiński prezydent oskarżył o działania na rzecz Rosji (przypomnijmy słowa o „pomaganiu przygotowywaniu sceny dla moskiewskiego aktora”) będzie najłatwiejszym celem do ataku. Wobec tego zagrożenia przyszła pozycja naszego państwa będzie zależeć przede wszystkim od tego, czy polskie władze w osobie prezydenta, premiera i ministra spraw zagranicznych zdołają zdobyć się na wysiłek wzmacniania własnej podmiotowości. Nadzieje w tym zakresie są jednak dość płonne.

Michał Nowak

Idź do oryginalnego materiału