ŻAK TERAZ #11: Teatr, ulicznice i ulicznicy

pch24.pl 2 miesięcy temu

Czy ktoś jeszcze pamięta, iż „panie lekkich obyczajów” nazywano kiedyś „ulicznicami”? Swoją drogą, jakże grzecznie acz jak najbardziej eufemistycznie określano płatną niemoralność… Od tamtej pory prostytucja nie tylko wyszła z dzielnic „czerwonych latarń”, ale zdaje się sprawować rząd dusz w mediach głównego nurtu i pałacach stojących przy głównych ulicach. A jakby tego było mało, to w czas kanikuły polskie miasta fundują sobie jeszcze festiwale teatrów ulicznych.

Teatrum uliczne to nic nowego. Początki takiej formuły uprawiania sztuki odnajdziemy już w czasach starożytnych, a Średniowiecze zdefiniowało to w bardzo konkretnych rodzajach kontaktu artystycznego z odbiorcami. Dla teatru europejskiego, teatru naszego kręgu cywilizacyjnego, te formy ekspresji swój początek biorą z obrzędowości chrześcijańskiej, z kultu religijnego. Takimi są widowiska pasyjne, jasełka, czy liturgie procesyjne (np. Boże Ciało, Droga Krzyżowa), które same w sobie zawierają wszystkie elementy definiujące teatr tak, jak go rozumiemy. Oczywiście, tym kulturowym artefaktom towarzyszy bardzo konkretna intencja, czyli uwielbienie Pana Boga.

Wraz z „uczłowieczaniem” sacrum w sztuce – co równa się apologizowaniu profanum – zaczęło się odchodzenia od Stwórcy, a w konsekwencji również od wiary. Niejako po drodze uteatralizowane działania uliczne (szerzej: plenerowe) zaczęły być używane do światopoglądowej indoktrynacji. Współczesnym prekursorem takiego teatru był niemiecki reżyser o przekonaniach komunistycznych -Erwin Piscator, skądinąd uważany przez marksistów za twórcę teatru politycznego. To on w latach 20-tych ub. wieku w Berlinie, wraz ze swoim „Proletarisches Theater” tworzył tzw. czerwone rewie oraz „teatralnie” wyprowadzał widzów na ulice. Podobnie rewolucyjną ideologiczną role odgrywał w Rosji bolszewickiej Wsiewołod Meyerhold, reżyser wykorzystujący w swych agitacyjno-propagandowych spektaklach m.in. techniki cyrkowe oraz konwencję farsy.

Odrobina historii sztuki, historii teatru jest potrzebna, aby rozumieć to, co w tej chwili nas doświadcza na placach i ulicach bardzo wielu miast i miasteczek. Ta wiedza uświadamia, iż mamy do czynienia z kolejnym postbolszewickim wzmożeniem, ale tym razem to nie proletariat jest podmiotowy dla agitki ubranej w artystyczną formułę teatru ulicznego. Bardzo celnie opisał obecną grupę docelową dla tej antysztuki dziennikarz z Tarnowa, gdzie miało miejsce kilka odsłon krakowskiego Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Ulicznych: „Bywalcy klubów dla homoseksualistów i „sado-maso” mogli się czuć usatysfakcjonowani”. Rzecz w tym, iż o ile na tego typu prezentacje, odbywające się w zdobytych przez marksistów instytucjach kultury, chodzi wiadomy i jakże ograniczony elektorat, to na ulicy oferta jest ogólnodostępna, również dla dzieci, które w letniej piknikowej atmosferze wybiorą się z rodzicami na spacer. Dodajmy, iż pokazy tych, jakże bardzo odległych od sztuki teatru „dziwadeł”, realizowane są w najatrakcyjniejszych lokalizacjach, najczęściej na starówkach, no i – rzecz jasna – za publiczne pieniądze lokalnych samorządów. Przytoczona tarnowska relacja kończy się taką oto puentą: „Otwartym pozostaje pytanie, jak rodzice wyjaśnią swoim dzieciom to, co zobaczyły. Bo tego nie da się „odzobaczyć”.

Dobrze pamiętam jak rodził się teatr uliczny w naszym kraju. Te czterdzieści lat temu, po stanie wojennym, to właśnie ulica (obok kościelnej kruchty) była miejscem, gdzie występował niezależny teatr. Wiele zespołów z cenzorskim zakazem prezentacji swych przedstawień wręcz przekwalifikowało się na działania uliczne. Tak narodził się fenomen festiwalu w Jeleniej Górze. Niestety, już po kilku latach, to co było wyjątkowo twórcze formalnie i nasycone tęsknioną przez publiczność treścią, zaczęło być zatruwane przez teatry zapraszane z tzw. Zachodu i ich światopogląd. Odtąd występy miały się „sprzedawać”, być atrakcyjne, być „radosną” wizytówką takiej czy innej miejscowości. A więc zero kontrowersji, a zamiast tego akrobacje, clownady i parady. Następnym etapem było uzależnienie tej oferty od systemu dotacji i zamówień, który – co dobrze wiemy – poprzez działania artystyczne promuje obowiązujący neomarksizm. Jest więc dokładnie jak sto lat temu w Moskwie czy w Berlinie.

Tomasz A. Żak

Idź do oryginalnego materiału