Z Katarzyną Czech rozmawiamy o potrzebie założenia Muzeum Ilustracji Dziecięcej, sztuce w PRL-u i o tym, iż dobre ilustracje mają znaczenie.
(Wywiad jest zredagowaną i uzupełnioną wersją podcastu Czy masz świadomość? pt. Polska szkoła ilustracji dziecięcej ma 100 lat. Czas na jej muzeum!).
Katarzyna Czech
Kielczanka. Z wykształcenia historyk, z pasją do XIX wieku, do sztuk pięknych i losów żydowskich. Wielbicielka polszczyzny, Kabaretu Starszych Panów, poezji Baczyńskiego, towarzyskich spotkań, jedwabiu, wiosny i czarnego koloru. Matka czworga. Bywała genealogiem, wagabundą, nauczycielem, płukaczem złota, żołnierzem. Z euforią pisze tradycyjne listy oraz „poetykuje” do szuflady, tworzy snippet rollsy i kolekcjonuje bibeloty. Widzi miłość jako kwintesencję życia, a dobre intencje to dla niej naturalny przejaw człowieczeństwa. Ilustracja w książkach dla dzieci stanowi dla niej wrota do uwrażliwienia młodszych czytelników na piękno, na artystyczną wizję świata przedstawionego.
Rafał Górski: Pani Katarzyno, co łączy „Akademię pana Kleksa”, „Elementarz” i „Świerszczyk”?
Katarzyna Czech: Przede wszystkim są to pozycje skierowane do dzieci. W kontekście naszej dzisiejszej rozmowy najważniejsze jest to, iż są powiązane nazwiskami artystów-ilustratorów, którzy zdobyli nagrody podczas wystawy książki w Lipsku w 1959 roku.
Rok 1959 to ważna data, ponieważ od tego czasu rozpoczyna się pasmo sukcesów naszej sztuki ilustratorskiej.
Przywieźliśmy mnóstwo medali: dwa złote i kilka srebrnych oraz brązowych. Olga Siemaszko, która była redaktorem artystycznym „Świerszczyka”, otrzymała w Lipsku złoty medal. Jan Marcin Szancer, ilustrator „Akademii pana Kleksa”, zdobył srebro, a Janusz Grabiański zdobył medal brązowy. Janusz Grabiański znany jest przede wszystkim jako twórca szaty graficznej do najbardziej znanej wersji „Elementarza” z roku 1974.
Po tej wystawie z 1959 roku nasi artyści brali już udział w wielu międzynarodowych konkursach i spotkaniach związanych z książką i ilustracją książkową. Mogę wymienić takie miejsca jak: Brno, Bratysława, Frankfurt nad Menem, Moskwa, Mediolan. Wszędzie zdobywali nagrody, co otworzyło nam wrota do artystycznej Europy.
Obok Polskiej Szkoły Plakatu, Polskiej Szkoły Filmowej pojawiła się właśnie grupa Polskiej Szkoły Ilustracji. Działała ona najbardziej prężnie w latach 1950-1980.
Wydawałoby się, iż okres PRL-u był trudny dla artystów, jednak władze komunistyczne traktowały książkę jako sojusznika w krzewieniu edukacji i kultury. Ilustracja książki dziecięcej nie miała podłoża ideologicznego, więc władze nie ingerowały w twórczość artystów, co dawało im dużą swobodę.
Z czego wynikał taki wysyp polskich talentów?
Wydaje mi się, iż w Polsce nigdy nie brakowało ludzi zdolnych i utalentowanych, a takie wydarzenia – jak wspomniana wystawa w Lipsku – bardzo często otwierają drogę w świat. Ilustratorzy kształceni byli po wojnie przez artystów przedwojennych. Jan Marcin Szancer był przedwojennym wykładowcą i kilku znanych twórców ilustracji dziecięcej było jego studentami.
Ponadto myślę, iż czasy wojny blokowały twórczość, więc po trudnym czasie wojennym, artyści chcieli wrócić do życia i euforii tworzenia.
Czy polska ilustracja dziecięca przez cały czas osiąga sukcesy?
Najbardziej twórczy okres w polskiej ilustracji dziecięcej przypadał na lata 1950-1980, jednakże wielu artystów działało jeszcze po roku 1980. Niektórzy tworzą do tej pory, na przykład Józef Wilkoń, który zresztą był zdobywcą drugiego złotego medalu w Lipsku razem z Olgą Siemaszko.
W 2019 roku obchodziliśmy stulecie polskiej ilustracji dziecięcej. Z tej okazji Instytut Adama Mickiewicza wydał okolicznościową publikację. Proszę powiedzieć o niej parę słów.
Wyszła bardzo piękna pozycja „Captains of Illustration: 100 Years of Children’s Book from Poland” we współpracy z Wydawnictwem Dwie Siostry. Zawiera ona 100 haseł i 800 ilustracji autorstwa ponad dwustu polskich artystów, między innymi: Janusza Stannego, Franciszki Themerson, Elżbiety Gaudasińskiej. Wszyscy byli oczywiście związani ze stuletnią historią naszego dorobku ilustratorskiego w zakresie książek dla dzieci.
Publikacja ma charakter kolażu, jest wielowątkowa. Niestety została wydana tylko w języku angielskim, ponieważ jej premiera odbyła się we Frankfurcie na targach książki. Czekamy na polską wersję.
Teksty zostały przygotowane pod redakcją dr Anity Wincencjusz-Patyny, we współpracy z Aleksandrą Cieślak, Michałem Zającem, Jackiem Friedrichem – specjalistami od teorii grafiki projektowej.
Z jakimi ilustracjami dzisiaj stykają się dzieci?
Niestety, ze względów finansowych odchodzi się od ilustracji tworzonej przez artystów. Wydawnictwa, które zawierają prace stworzone odręcznie, są dużo droższe, co może stanowić problem dla wielu rodziców, którzy chcieliby nabyć takie książki.
Dziś ilustracja najczęściej tworzona jest dzięki programów graficznych, co nie gwarantuje już takich doznań estetycznych jak obcowanie z twórczością artysty.
Najczęściej takie ilustracje są bardzo uproszczone, jednolite, a dzieci lubią różnorodność, zwracają uwagę na szczegóły. Taka prosta ilustracja nie dostarcza dzieciom wystarczająco dużo wrażeń estetycznych czy emocjonalnych, aby wpłynąć na ich wyobraźnię.
Miałam ten przywilej wychowywania się na książkach z okresu złotej ery polskiej ilustracji – te ilustracje naprawdę robiły na mnie oszałamiające wrażenie. Kupując książki albo wypożyczając je z biblioteki, zwracałam uwagę na ilość ilustracji, ich jakość, kolorystykę, wygląd. Wtedy liczyły się dla mnie księżniczki, pałace, piękne suknie, zwierzęta…
Pamiętam emocje, kiedy przeglądałam wypożyczoną książkę, zanim zaczęłam ją czytać. Pamiętam też księgarnię w Kielcach, w której znajdowały się pozycje literatury rosyjskiej i radzieckiej. Do tej pory mam kilka książek w języku rosyjskim, które zostawiłam dla moich dzieci ze względów estetycznych, ponieważ zawierają przepiękne ilustracje. Ze względów ideologicznych księgarnia była regularnie zaopatrywana, myślę, iż częściej niż księgarnie z wydawnictwami w języku polskim. Pamiętam zapach tej księgarni, zapach świeżego druku. Nigdy go nie zapomnę.
Książka to nie tylko treść, jej wartość artystyczna opiera się również na ilustracji.
Rodzic także ma dużo przyjemności z tego, iż czyta dziecku, a piękna ilustracja dostarcza obojgu wrażeń estetycznych oraz intelektualnych. Odczucia estetyczne pobudzają wyobraźnię, kreatywność, myślę, iż może budzą w dzieciach moce twórcze.
Magda, moja żona powiedziała, iż będąc dzieckiem, nie doceniała tego, jak cenne są ilustracje w książkach. Ja również dopiero teraz uzmysłowiłem sobie, jakie mieliśmy szczęście, mogąc obcować z tymi wybitnymi ilustracjami.
Narzekamy na PRL, natomiast przykład ilustracji dziecięcej, to jest kolejna wartościowa rzecz, która została nam z tamtego okresu. Co Pani na to?
W PRL-u mieliśmy wielu wybitnych twórców, nie tylko ilustratorów, ale też literatów. Często rozmawiam z moim starszym synem, który interesuje się twórczością artystów z tego okresu, zwłaszcza filmami i literaturą. Doszliśmy do wniosku, iż w PRL-u panowały odmienne stosunki międzyludzkie. Ustrój powojenny też był rodzajem okupacji, na wielu płaszczyznach bardzo ograniczał.
Wydaje mi się jednak, iż ta wojna obudziła wolę życia, potrafiono się z niego cieszyć niezależnie od warunków. Dodatkowo sytuacja aprowizacyjna była dosyć trudna, więc ludzie byli bardziej kreatywni.
Jestem rocznikiem 1975 i wiem, jak moja mama musiała się starać, żeby pewne braki uzupełnić własnymi siłami. To nie było takie proste, nie zawsze można było iść do sklepu i dokonać zakupu.
Zwykli ludzie byli twórczy pod każdym względem.
W Krakowie na wystawie w Muzeum Narodowym, prezentującej osiągnięcia designu czasów PRL-u, przypomniałam sobie, jak wielu mieliśmy zdolnych projektantów. Rzeczywiście, czasy PRL-u to był bardzo płodny okres.
Coś jeszcze?
Przyszło mi do głowy, iż jeszcze w XIX wieku artysta odczuwał wewnętrzną potrzebę tworzenia. Przez wieki artyści tworzyli, aby tworzyć. Chcieli się wyrazić, pokazać światu swoje emocje, swój sposób postrzegania.
Także w PRL-u artysta szukał środków wyrazu dla swojego sposobu postrzegania trudnej rzeczywistości.
Jest Pani inicjatorką, pomysłodawczynią Muzeum Ilustracji Dziecięcej. Proszę powiedzieć, po co nam takie muzeum?
Zastanawiałam się, czy można w jakiś sposób uratować książki, które pamiętam ze swojego dzieciństwa. Kiedy urodziły się moje dzieci, w tej chwili już dorosłe, zaczęłam z pasją kupować im nowe książki. Okazało się, iż ilustracje, które są w nich zawarte, prezentują bardzo niski poziom. Postacie i przedmioty były zdeformowane, ilustracja była uproszczona, schematyczna, brakowało szczegółów.
Zaczęłam szukać w antykwariatach pozycji z czasów mojego dzieciństwa, ilustrowanych przez artystów. Nie można porównywać ilustracji z lat 70., 80. z tym, co prezentują książki dzisiaj. Wiem, iż są wydawnictwa, gdzie pracują świetni artyści, ale to jest już zupełnie inny styl tworzenia.
Ilustracje z czasów złotej ery polskiej ilustracji miały charakter dzieł sztuki.
Były tworzone dzięki farb, ołówków, tuszy, a dziś większość ilustracji jest tworzona w programach graficznych. Widać różnicę.
Co poruszyło Panią do działania?
Kiedy zaczęłam kupować te stare książki dziecięce, poczułam żal, iż jedyne miejsce dla nich to antykwariat. Ale nie wszyscy oddają książki do antykwariatów, pewnie mnóstwo książek ląduje na śmietniku czy w skupie makulatury. Pomyślałam wtedy, iż warto byłoby stworzyć miejsce, gdzie te niechciane książki mogłyby się skryć.
Parę lat temu Żydowskie Muzeum Galicja na krakowskim Kazimierzu zorganizowało świetną wystawę ku czci Jana Marcina Szancera. Znalazło się tam kilka oryginalnych grafik artysty, powiększone ilustracje na stojakach, przygotowane pod kątem młodszych odwiedzających, różnego rodzaju interaktywne zabawy dla dzieci. Cała ta wystawa była przygotowana z ogromnym profesjonalizmem.
Wtedy pomyślałam: jakby to było cudownie, gdyby ilustratorzy, których pamiętam, mieli swoje muzeum. Będąc uznanymi jako artyści, w rzeczywistości nie mają swojego miejsca w muzeach. Tam nie ma ilustracji książkowych, ilustracji książek dziecięcych.
Wtedy zamarzyłam o miejscu, gdzie wszystkie te
wartościowe książki z ilustracją dziecięcą znalazłyby schronienie. Być może artyści albo ich rodziny zechcieliby przekazać jakieś oryginały prac do miejsca, gdzie ilustracja dziecięca byłaby głównym tematem. Chciałabym, żeby powstało miejsce, gdzie dzieci mogłyby mieć kontakt z najprawdziwszą sztuką, stworzoną z myślą o nich.
A jakie działania na rzecz powstania Muzeum już Pani podjęła albo planuje podjąć i w czym potrzebowałaby Pani pomocy?
Zaczęłam zbierać podpisy pod petycją związaną z inicjatywą utworzenia Muzeum Ilustracji Książki Dziecięcej w Kielcach. Poszukuję poparcia autorytetów. Zamierzam skontaktować się z Rafałem Olbińskim, który nie zajmuje się stricte ilustracją książki dziecięcej, bo jest plakacistą, ale jest personą bardzo poważaną wśród grafików, czy dyrektorów galerii sztuk. Mam nadzieję, iż uda mi się do niego dotrzeć i iż wesprze moją inicjatywę. Udało mi się już skontaktować z synem Stasysa Eidrigevičiusa, który także ilustrował książki dziecięce, między innymi „Króla Kruków”. Pan Stasys podpisał się pod moją petycją. Jest to dla mnie ogromna euforia i spore osiągnięcie. Postaram się też o wsparcie pana Józefa Wilkonia, który jest bardzo płodnym artystą i jest przez cały czas aktywny artystycznie.
Rozpropagowałam moją inicjatywę wśród przyjaciół i znajomych, którzy zbierają podpisy w swoich kręgach. Planuję rozpocząć zbieranie podpisów online. Cały czas szukam oczywiście chętnych do współpracy, także od strony organizatorskiej, ponieważ w tej chwili działam sama.
Jakiego ważnego pytania nikt jeszcze Pani nie zadał w temacie, o którym rozmawiamy i jaka jest na nie odpowiedź?
Nikt nie zapytał mnie, dlaczego akurat ja zajmuję się powołaniem do życia Muzeum Ilustracji Dziecięcej. I gdybym miała odpowiedzieć na to pytanie, odpowiedziałabym: jeżeli nie ja, to kto?
Dziękuję za rozmowę.