Zbigniew Daab, pseudonim "Kapiszon"
W dniu wybuchu Powstania Warszawskiego miał 15 lat. Walczył w IV Obwodzie "Grzymały" Warszawskiego Okręgu Armii Krajowej na Ochocie – 3 Rejon, kompania "Gustaw". Zatrzymany na Zieleniaku. 13 sierpnia 1944 roku trafił do obozu przejściowego w Pruszkowie, następnie wywieziono go do Niemiec (KL Oranienburg i KL Buchenwald) i na roboty przymusowe.
Obraz 1:
Żeśmy szli z kolegą Ryśkiem przy ulicy Łuckiej. To było jeszcze przed powstaniem, w 1943 roku. Naraz przyjechali Niemcy, obstawili całą ulicę. Ludzi spychali do bram, chodziły patrole. Jak ktoś otworzył okno, to strzelali. Nas też zepchnęli do bramy. Jakaś pani zgarnęła nas do swojego mieszkania. Żeśmy tam siedzieli na parterze. I tylko słyszeliśmy, jak chodził karabin maszynowy. Później cisza. I za kilka minut pojedyncze strzały. Dobijali tych, którzy jeszcze żyli. Nie wytrzymaliśmy, wyrwaliśmy się i pobiegliśmy do pobliskiej stajni. Po drabince weszliśmy na siano. Z tej szopy było szczytowe wyjście na ulicę Towarową. Jak człowiek oko nastawił, to wszystko widział. Zabierali ciała, rzucali na ciężarówkę. Odjechali, a za nimi Niemcy na gąsienicach.
Od razu ludzie się rzucili. Niesamowity płacz. Krew płynęła rynsztokiem. W tym murze – to mniej więcej tam, gdzie teraz jest nasze muzeum (Muzeum Powstania Warszawskiego – red.) były jeszcze kawałki ludzkich ciał. Włosy były przyklejone z kulą do muru. Widok straszny. I ten płacz. Trudno było to wytrzymać. Pierwszy raz w życiu coś takiego widziałem.
Nie wiem, co w człowieka wstępuje. To chyba złość. Ale taka, żeby złapał cokolwiek i tłukł. W nas przez to narastał bunt. Trzeba było jakoś to przeżyć. Człowiek musiał być wtedy psychologiem dla samego siebie.
Obraz 2:
1 sierpnia o 14 żeśmy się spotkali. Patrolowy powiedział nam, iż będzie powstanie. "Macie iść się pożegnać z rodzicami"– rozkazał. Ja to byłem chłopak z ulicy, on – starszy ode mnie, podchorążówkę skończył. Mówię do niego: "Słuchaj Zbychu, powstanie będzie trwało dwa dni, to gdzie ja mam się iść się żegnać z matką?". Tak nam w głowę wkładali. A on twardo, po wojskowemu powiada: "Idź się żegnaj".
Poszedłem, miałem 15 minut: "Mamo, powstanie będzie, idę". Matka się burzy: "Jakie powstanie? Gdzie, ty taki młody się pchasz?". Łzy jej poleciały. Dalej tłumaczyłem: "Mamo, należę do organizacji młodzieżowej 'Zawiszaków', muszę iść".
"Dlaczego ty mi nie powiedział, iż tam należysz?"– pyta matka. "Mamo, ja składałem przyrzeczenie harcerskie, nie mogę ci powiedzieć, co tam było. choćby rodzonej matce się tego nie mówi" – odparłem. Matka popłakała. Mnie też poleciały łzy. Powiedziała: "Synu, idź i walcz, jak trzeba". Dostałem od niej na pamiątkę ryngraf Matki Boskiej, w obozie ze mną był. Mam go do dziś. Poszedłem.
Obraz 3:
Widzieliśmy na Zieleniaku, jak matki chroniły swoje dzieci, żeby żaden Ukrainiec albo Niemiec ich nie tknął. Jedna pani miała takie długie paznokcie, skrobała nimi w ziemi i piachem, błotem smarowała swojej córce buzię. Zrobiła z niej potworka. Oni chodzili w nocy z latareczkami i sobie wybierali dziewczynki. Pod parkanem na naszych oczach je gwałcili. Pani sobie wyobraża coś podobnego? Niemcy też gwałcili.
Była 4 rano, już świtało, Niemcy zajęli wartownię. Nagle widzimy, jak Ukrainiec ciągnie dziewczynę za włosy. Ona krzyczy, żeby ją ratować. My możemy tylko patrzeć, bo jak się ruszymy, to będzie do nas strzelać. W końcu Niemiec nie wytrzymał. Ten, który był na wartowni. Wyszedł i zabił tego Ukraińca. Jego ciało jeszcze ze trzy razy podskoczyło do góry. Jaka ta dziewczyna była szczęśliwa. Nawet, jak teraz z panią o tym mówię, to mnie prześladuje głos tej kobiety. Ciągle go słyszę.