W komentarzach nazywających planowane na 15 sierpnia 2025 roku spotkanie Donalda Trumpa z Władimirem Putinem „nową Jałtą” jest więcej emocji, niż zdroworozsądkowych analiz. Mimo tego, wszystko wskazuje na to, iż na „sprawiedliwy pokój” przyjdzie Ukrainie czekać jeszcze bardzo długo.
To, czy do planowanego spotkania na pewno dojdzie, a także czy weźmie w nim udział – poza prezydentami USA i Federacji Rosyjskiej, także prezydent Ukrainy – jak na razie (mamy 10 sierpnia 2025r.) pozostaje w sferze spekulacji. Otwartym jest też pytanie, czy ewentualne rozmowy realnie zmienią coś w sytuacji w toczącym się od 3,5 roku konflikcie, czy też jest to kolejna próba ucieczki strony rosyjskiej od amerykańskich sankcji, jakimi zagroził Donald Trump.
Jedno jest pewne: pokój, rozumiany jako stabilny traktat pokojowy, regulujący relacje między Rosją a Ukrainą na dłużej – nie realizuje teraz (ani w najbliższym czasie, jaki będzie liczony co najmniej w latach, jeżeli nie dekadach) strategicznych interesów Federacji Rosyjskiej. Te bowiem sprowadzają się do unicestwienia niezależności państwa ukraińskiego na rzecz przejęcia nad nim (oraz jego potencjałem gospodarczym, ludnościowym, wojskowym) pełnej kontroli – lub też spowodowaniem fizycznego unicestwienia znacznej części Ukraińców (rozumianych jako osoby identyfikujące się politycznie jako Ukraińcy, włącznie np. z etnicznymi Rosjanami uznającymi swoją odrębność od Rosji, co jest bardzo częstym wypadkiem na wschodzie czy południu Ukrainy) w celu przejęcia kontroli nad samym terytorium i jego zasobami.
Jak na razie jednak, pomimo zaangażowania (i utraty) większości lub co najmniej znacznej części swojego potencjału militarnego, Rosja nie jest w stanie osiągnąć tych celów – ani całkowicie, ani choćby w zadowalającej części. Walki, jakie realizowane są na linii frontu przypominają od ponad dwóch lat raczej walenie głową w mur niż ofensywę – linia frontu pozostaje praktycznie niezmienna, a ewentualne postępy po stronie rosyjskiej są okupione stratami sprzętowymi i ludzkimi o skali nienotowanej od II Wojny Światowej. I choć rosyjskie zasoby są rzecz jasna większe, niż ukraińskie, to choćby one nie są niewyczerpane: najlepiej pokazują to kończące się rezerwy sprzętu wojskowego, pochodzącego jeszcze z czasów ZSRR.
Złe skojarzenia
Powyższa sytuacja i brak perspektyw jej zmian w najbliższych miesiącach (i latach) mogła skłonić rosyjskie kierownictwo cywilne i wojskowe do refleksji, efektem której może (choć wcale nie musi i nie jest to pewne, iż tak się stało) wniosek będący podstawą do zgody na rozejm w wojnie z Ukrainą. I wydaje się, iż czasowe zawieszenie broni jest swego rodzaju „planem maksimum” jeżeli chodzi o aktualne możliwości wstrzymania działań wojennych. Na jak długo? To pytanie pozostaje również otwarte, choć wydaje się, iż można liczyć – w optymistycznym, choć jednak dość realnym wariancie – na co najmniej kilka lat przerwy w aktywnych działaniach zbrojnych, w formie zbliżonej do tej z lat 2015-2022 – tj. od końca bitwy debalcewskiej (luty 2015) do początku pełnoskalowej wojny (luty 2022).
Nie wiadomo jak na razie, jakie mogą być warunki ewentualnego rozejmu, choć z pewnością rozmowy zakulisowe w tej sprawie toczą się od dłuższego czasu, a pojawiające się perspektywy ich finalizacji wskazują, iż znaczną część spraw udało się już uzgodnić, także ze stroną ukraińską. Jest skrajnie mało prawdopodobne – faktycznie niemożliwe – aby Kijów zgodził się na oddanie kontroli Rosji nad zajętymi przez nią terenami – a przynajmniej by odbyło się to drogą formalnie wyrażonej zgody mającej umocowanie prawne. Ukraina nie może też zgodzić się na jakiekolwiek ograniczenia dotyczące liczebności i/lub wyposażenia armii, jak również na ograniczenia dotyczące członkostwa w Unii Europejskiej (kwestia NATO jest bardziej złożona). Mało prawdopodobna jest też „wymiana terytoriów”, choćby przy założeniu wycofania się wojsk rosyjskich z obwodów chersońskiego i zaporoskiego – rzeczywistość wojskowa, wynikająca z przebiegu linii frontu, istniejących i budowanych fortyfikacji, itp. jest tu dość bezwzględna. Zawieszenie działań zbrojnych na obecnej linii frontu, będące równoznacznym z zamrożeniem konfliktu, jest w tej chwili najbardziej realną perspektywą.
Choć brak jasności co do tego czy i w jakiej formule Ukraina weźmie udział w rozmowach, jakie mają odbyć się na Alasce, budzi złe i jak najgorsze skojarzenia, zwłaszcza nad Wisłą (bazujące na polskich doświadczeniach historycznych z II Wojny Światowej), to jednak sytuacja Ukrainy w połowie 2025 roku jest daleko lepsza od tej, w której znajdowała się Polska w 1945 roku. Przede wszystkim Ukraina, odróżnieniu od Polski w 1945 roku, była w stanie zachować kontrolę nad większością swojego terytorium; posiada także niepodważalnie uznany rząd (rosyjska propaganda mówiąca o Zelenskym-uzurpatorze kilka tu zmienia), jak również otrzymuje pomoc międzynarodową, zarówno wojskową jak i gospodarczą czy humanitarną. W dużym uproszczeniu, pozostaje stabilnym podmiotem relacji międzynarodowych – czym niestety nie mogła cieszyć się Polska i większość państw Europy Środkowo-Wschodniej w 1945 roku, będąc pod fizyczną władzą polityczną i wojskową ZSRR i czego nie mogła zmienić wola polityczna po stronie sojuszników nawet, gdyby taka była (a przecież jej zabrakło i to dużo wcześniej).
Kiedy ruszą zegary
Zawarcie ewentualnego porozumienia o wstrzymaniu walk i jego realne wejście w życie (a to niekoniecznie będzie jedno wydarzenie w jednym czasie) będzie oznaczało rozpoczęcie się umownego odliczania do możliwego konfliktu w co najmniej dwóch obszarach.
O pierwszej z nich mowa była już wyżej: ewentualny rozejm, choćby przy założeniu zawarcia w nim zapisów o kontroli zajętych przez Rosję terytoriów na 10, 20, 49 czy 99 lat, będzie najprawdopodobniej jedynie okresem przejściowym – dłuższą lub krótszą przerwą przed kolejną „rundą” zmagań wojennych. Ta przerwa może potrwać przez czas liczony w miesiącach, latach lub choćby dekadach – ale wcześniej czy później nastąpi jej koniec – chyba, iż wydarzy się coś nieoczekiwanego o skali zbliżonej do rozpadu ZSRR. Jest to jednak perspektywa wydarzeń na tyle odległych i niepewnych, ze faktycznie nie warto brać jej w ogóle pod uwagę w jakichkolwiek kalkulacjach i prognozach.
Z punktu widzenia Ukrainy ten czas względnego spokoju jaki może nastąpić, będzie okresem niezwykle wymagającym – zarówno jeżeli chodzi o odbudowę i rozbudowę własnego potencjału wojskowego (którego celem będzie przede wszystkim odstraszenie Rosji – inna sprawa, na ile jest to możliwe do osiągnięcia i w jakiej skali), jak i o procesy wewnątrzpolityczne. Skala napięć wewnętrznych jest ogromna, a jedynym, co sprawia, iż nie mają one przełożenia na sytuację społeczną jest tocząca się wojna. Gdy tego ostatniego czynnika zabraknie, trzeba będzie poradzić sobie z konfliktami wewnątrz klasy politycznej jak i całego społeczeństwa – a to wszystko w warunkach zniszczeń wojennych, masowych traum milionów cywilów i wojskowych, dopiero tworzącego się systemu pomocy rannym i poszkodowanym weteranom i tak dalej. Będzie to wielkie wyzwanie nie tylko dla Ukrainy, ale dla całego regionu i państw Unii Europejskiej – scenariusz destabilizacji w państwie tej wielkości bezpośrednio przy granicach UE nie wchodzi w ogóle w rachubę.
Drugi umowny „zegar” będzie obejmował płaszczyznę bezpieczeństwa państw NATO, w tym zwłaszcza Polski i państw bałtyckich, czy szerzej – tzw. wschodniej flanki Sojuszu. Fakt bezpośredniego zaangażowania Rosji i jej zasobów w działania wojenne przeciwko Ukrainie był czynnikiem wspierającym nasze bezpieczeństwo. Gdy czynnik ten zniknie – pojawią się dla nas nowe i bardziej rozbudowane wyzwania związane z ryzykiem wystąpienia agresji ze strony rosyjskiej – w tym agresji o charakterze wojskowym. Nie oznacza to, iż należy spodziewać się wojny o skali i charakterze podobnym do tej, jaka trwa od 2022 roku na Ukrainie. Rosyjskie straty i ubytki potencjału wojskowego będą wymagały wielu lat odbudowy; zresztą choćby po jej zakończeniu rosyjskie możliwości są dalekie od zdolności toczenia wojny z NATO. Mimo tego, nie można wykluczyć innych, mniej oczywistych zagrożeń, zwłaszcza działań hybrydowych, realizowanych poniżej progu wojny. To będzie zmuszało nas w dającej się przewidzieć przyszłości do rozbudowy własnych zdolności wojskowych i bycia przygotowanym na wszystkie, także te najtrudniejsze scenariusze.
Dariusz Materniak