Žižek: Od spiętrzonego kryzysu po chaotyczny rozpad, czyli jak nam się żyje na Trisolaris

krytykapolityczna.pl 6 miesięcy temu

Kiedy w niedawnej rozmowie z popularnym brytyjskim dziennikarzem Piersem Morganem zasugerowałem, iż Zachód powinien dać Ukrainie broń jądrową, zostałem zaatakowany ze wszystkich stron (czego zresztą można się było spodziewać). Zwłaszcza lewicowi pacyfiści i sympatycy Rosji potraktowali mnie jak niebezpiecznego szaleńca. Na przykład prorosyjski blog ze Słowenii napisał o mnie tak: „Nawiedzony Neron naszych czasów: infantylny król-filozof Slavoj Žižek każe Zachodowi dać broń jądrową Ukraińcom”. Bo jak śpiewał w czasie, gdy płonął Rzym, tak ja będę podobno wyśpiewywał swoją filozofię, gdy w płomieniach stanie cały nasz świat.

Niech więc objaśnię swoje stanowisko. Po pierwsze, jestem winien najszczersze przeprosiny moim przyjaciołom Arabom, których dotknęło moje stwierdzenie, iż dziś „Rosjanie są gorsi od Arabów”. Chodziło mi o to, iż arabskich muzułmanów często postrzega się jako fundamentalistów religijnych, a trzeba niestety przyznać, iż w swoim fanatyzmie rosyjscy nacjonaliści są dziś pod wieloma względami niebezpieczniejsi od ekstremistów islamskich. Nie miałem na myśli nic innego.

Po drugie, wzmianką o broni jądrowej chciałem tylko przypomnieć opinii publicznej, iż kiedy doszło do oficjalnego rozwiązania Związku Radzieckiego, Rosja otrzymała broń atomową pod warunkiem, iż nieodwołalnie uzna granice nowych, niepodległych państw. Skoro Rosja ewidentnie złamała ten warunek, czy Ukraina nie zyskała prawa do posiadania broni jądrowej, przynajmniej teoretycznie?

Co do obawy, iż „szaleni Ukraińcy” prędzej czy później z tej broni skorzystają, warto pamiętać, iż wynika ona przecież z propagowanego przez Rosję wizerunku ukraińskich przywódców jako zgrai zmilitaryzowanych neonazistów, którym nie można ufać. A przecież w ostatnich dwóch latach to jedynie Rosja ciągle grozi, iż w przypadku zagrożenia dla swojej suwerenności będzie miała prawo użyć broni atomowej.

Słyszeliśmy już dziesiątki takich oświadczeń z ust najwyższych przedstawicieli Rosji i z państwowych rosyjskich mediów. Redaktorka naczelna telewizji Russia Today Margarita Simonjan powiedziała dwa lata temu, iż to „bardziej prawdopodobne”, iż rosyjski prezydent sięgnie po swój arsenał jądrowy, niż iż przyzna się do porażki: „Albo przegramy w Ukrainie […] albo rozpocznie się trzecia wojna światowa. Osobiście uważam, iż trzecia wojna światowa jest bardziej realistyczną drogą, […] znając nas, znając naszego przywódcę. […] Ku mojemu przerażeniu z jednej strony, a z drugiej strony ze zrozumieniem, iż – no cóż – jest, jak jest”.

Prowadzący program Władimir Sołowiow dodał: „My pójdziemy do nieba, a oni po prostu zdechną”.

Kto na Zachodzie powiedziałby coś takiego? I czy historia najnowsza nie dowodzi, iż posiadanie broni atomowej wzmacnia obronność kraju? Przecież to dlatego Korea Północna jeszcze się trzyma i dlatego nie wybuchła wojna między Indiami a Pakistanem (oba państwa mają broń jądrową).

Moi krytycy podważają też diagnozę, iż Putin jest fundamentalistą religijnym, fanatykiem. Nie – twierdzą – on działa racjonalnie w interesie Rosji, reagując na zagrożenie ze strony NATO. Zacznijmy od tego, iż kraje graniczące z Rosją same pragną wstąpić do NATO, bo boją się rosyjskiej inwazji. Niedawno rozmawiałem ze znajomymi z Litwy. Powiedzieli mi, iż w codziennym życiu odczuwają sporo lęku. Niektórzy choćby boją się kupować mieszkania czy domy, bo nie wiedzą, co z nich w razie ataku Rosji zostanie.

Co istotniejsze, ta krytyka mija się z sensem mojej wypowiedzi. Nie spekuluję o tym, co sobie Putin prywatnie myśli, ale opisuję dyskurs dominujący w rosyjskich mediach. One regularnie przedstawiają rosyjską „rację” jako obronę chrześcijaństwa przed antychrześcijańskim, neonazistowskim, liberalnym Zachodem – w uproszczeniu jako walkę chrześcijan z rządami Szatana. Argument, iż to tylko retoryka, bo tak naprawdę chodzi jedynie o bezpieczeństwo Rosji, nie wystarczy. Słowa to nigdy nie są „tylko słowa”, one się liczą, mają materialne konsekwencje, choćby o ile nie zostają wypowiedziane „na serio”. Hitler też w swoich wystąpieniach kłamał, ale te kłamstwa przesądziły o śmieci wielu milionów ludzi.

Nawet kiedy wypowiedzi rosyjskich polityków nie są otwarcie fundamentalistyczne, zbyt często zbliżają się one do otwartej nieracjonalności. Wystarczy choćby wspomnieć, jak w niedawnym wywiadzie dla amerykańskiego dziennikarza Tuckera Carlsona (i wcześniej, w grudniu 2019 roku) Putin zdawał się winić Polskę za wybuch drugiej wojny światowej. To nie ta wielka dwójka, Niemcy i ZSRR, napadła na Polskę, to Polska prosiła się o atak!

To prowadzi mnie do spostrzeżenia zasadniczego: sprawa dotyczy czegoś więcej niż pomocy Ukrainie w przetrwaniu. Prawdziwy problem polega na tym, iż choć na rozwiniętym Zachodzie doskonale wiemy o grożącym nam wszystkim kryzysie, nikt nie zachowuje się adekwatnie do sytuacji.

Taki scenariusz opisał Cixin Liu w swoim arcydziele fantastyki naukowej Problem trzech ciał: naukowiec wciąga się w wirtualną grę pod tytułem Trzy ciała, której gracze trafiają na obcą planetę Trisolaris, gdzie trzy słońca wschodzą i zachodzą w dziwnych, nieprzewidywalnych odstępach. Czasem są zbyt daleko i planetę skuwa śmiertelny mróz; czasem zbyt blisko i panuje palący żar, a czasem słońc nie widać w ogóle. Gracze potrafią całkowicie odwadniać swoje ciała i w tej postaci przeczekiwać najgorsze okresy, ale życie na Trisolaris to ciągła walka z najwyraźniej nieprzewidywalnymi żywiołami. Choć więc gracze starają się zbudować cywilizację i przewidzieć dziwne cykle gorąca i zimna, skazani są na zagładę.

Czy niedawne zakłócenia w środowisku przyrodniczym nie wskazują na to, iż i Ziemia stopniowo zmienia się w Trisolaris? Niszczycielskie huragany, nagłe susze i powodzie, żeby nie wspomnieć o globalnym ociepleniu – czy wszystkie te zjawiska nie wskazują, iż jesteśmy świadkami czegoś, co można jedynie nazwać „końcem Natury”? Przy czym „Naturę” rozumiem w tradycyjnym sensie regularnego rytmu pór roku, przewidywalnego tła dziejów człowieka, czegoś, na co można liczyć, iż zawsze będzie niezmienne i na swoim miejscu. Teraz gdy roli ostatecznej granicy nie grają już Bóg ani Tradycja, przejmuje tę rolę Natura.

Ale jaka to będzie natura? Kiedy wyobrażamy sobie globalne ocieplenie, myślimy o nowym świecie, gdzie „Anglia” zostanie krainą suchą i jałową, a „Dolina Śmierci” wielkim jeziorem w Kalifornii. Wciąż jednak widzimy w tym nową stabilizację, oczekujemy innych niż dzisiaj, ale wciąż „regularnych, powtarzalnych wzorców pogodowych”:

„gdy ludzkość osiągnie limit produkcji związków węgla, klimat Ziemi ustabilizuje się na nowym, wysokim poziomie średnich temperatur. Wyższe temperatury wciąż są ogólnie niebezpieczne dla ludzi, bo prowadzą do podwyższenia poziomu mórz i ekstremalnych zdarzeń pogodowych. Ale przynajmniej pozostają stabilne: antropocen przypomina poprzednie epoki klimatyczne, tylko jest cieplejszy – i taki pozostanie”.

Niestety jednak według nowszych badań bardziej prawdopodobny może się okazać inny scenariusz:

„W najgorszym przypadku klimat Ziemi pogrąży się w chaosie. Prawdziwym chaosie w rozumieniu matematycznym. W systemie chaotycznym nie ma równowagi ani powtarzalnych wzorców. W chaotycznym klimacie pory roku zmieniałyby się drastycznie z dekady na dekadę (a choćby z roku na rok). W niektórych latach wybuchałyby nagłe fale ekstremalnych zjawisk, w innych byłoby spokojnie. choćby średnia temperatura Ziemi mogłaby wahać się gwałtownie, chłodne okresy nagle przechodziłyby w gorące we względnie krótkim czasie. Przewidzenie, dokąd zmierza klimat Ziemi, stałoby się zupełnie niemożliwe”.

Taki skutek jest nie tylko katastrofalny dla naszego przetrwania, ale też kłóci się z naszym ludzkim pojmowaniem przyrody jako powtarzalnego cyklu pór roku.

Nasza planeta krąży tylko wokół jednego słońca. Ale nasze położenie można nazwać „problemem sześciu kryzysów”: ekologicznego, nierówności ekonomicznych, wojen, migracji, zagrożeń ze strony sztucznej inteligencji i dezintegracji społeczeństwa. Praprzyczyną tych nawarstwiających się kryzysów jest dynamika globalnego kapitalizmu, a ich wzajemne oddziaływanie prowadzi do chaosu nie mniej nieprzewidywalnego niż trajektorie słońca planety Trisolaris.

Czy te kryzysy się nawzajem wzmacniają, czy też ich interakcja daje jakąś nadzieję – na przykład taką, iż kryzys ekologiczny zmusi nas do porzucenia kapitalizmu i wojny na rzecz nowego społecznego porządku globalnej solidarności? Choć Cixin Liu wyobraża sobie wspaniałe i/lub przerażające nowinki naukowo-techniczne, pozostaje świadomy, iż zasadniczy wymiar wielokryzysu jest społeczny: to współistnienie różnych cywilizacji oraz antagonizmów w ramach każdej z nich. Rozwiązanie także musi więc być społeczne, a nie jedynie technologiczne: musi przybrać postać nowej organizacji społeczeństw.

Przede wszystkim powinniśmy więc dziś przygotować się na nadchodzący stan wyjątkowy – być może więcej niż jeden. Paradoks polega na tym, iż zachowywanie się, jak gdyby te kryzysy miały nadejść we wszystkich wymiarach, od katastrof ekologicznych po wojny i dezintegracje systemów cyfrowych, to jedyny sposób na to, żeby im zapobiec.

Polski premier Donald Tusk powiedział niedawno: „Wiem, iż to zabrzmi druzgocąco, zwłaszcza dla ludzi z młodszego pokolenia, ale musimy mentalnie oswoić się z nadejściem nowej epoki. Epoki przedwojennej”. Ma rację, choć nie bezwarunkowo. Sytuacja pozostaje otwarta i dziś powinniśmy raczej mówić: „Gdyby doszło do nowej wojny światowej, będzie jasne, iż rozpoczęła się ona w 2022 roku, a jej wypowiedzenie było nieuniknione”.

Skąd ten paradoks retroaktywności? Nasze położenie stawia nas przed impasem współczesnego „społeczeństwa wyboru”. Szczycimy się tym, iż żyjemy w społeczeństwach, w których możemy swobodnie decydować o tym, co ma dla nas znaczenie. Stale jednak znajdujemy się w sytuacjach, gdy musimy decydować o sprawach fundamentalnie oddziałujących na nasze życie, przy jednoczesnym braku podstawowej wiedzy. Jest to mocno frustrujące: choć wiemy, iż coś od nas zależy, nigdy nie możemy przewidzieć konsekwencji naszych działań.

Nie dokucza nam niemoc, a przeciwnie: wszechmoc, ale nie potrafimy określić zakresu tej władzy. A chociaż nie możemy w pełni opanować naszej biosfery, w naszej mocy jest niestety ją zaburzyć, wytrącić z równowagi, tak iż wpadnie w szał i zmiecie nas z powierzchni Ziemi.

**
Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.

Idź do oryginalnego materiału