Już pierwszego dnia agresji na Polskę, 17 września 1939 roku, sowiecka bezpieka rozpoczęła akcję mordowania polskich patriotów, w tym księży katolickich. Nastał czas strzelania w tył głowy i wywózek na Sybir. Jak straszny był to okres, pokazują relacje świadków tamtych wydarzeń.
Pierwsza okupacja sowiecka (wrzesień 1939 – czerwiec 1941) była wynikiem zawartego 23 sierpnia 1939 roku tajnego układu Ribbentrop – Mołotow oraz późniejszych roboczych uzgodnień między najeźdźcami – Związkiem Sowieckim oraz III Rzeszą Niemiecką. Po agresji Armii Czerwonej na Polskę 17 września 1939 roku Sowieci zajęli wschodnie tereny II Rzeczypospolitej. Do ZSRS włączono połowę powierzchni przedwojennej Polski, zamieszkaną przez 12,5 mln osób. Agresorzy podpisaną 28 września umową o „granicy i przyjaźni” rozdarli między sobą nasz kraj granicą biegnącą wzdłuż rzek: Pisy, Narwi, Bugu i Sanu.
Na Kresach rozpoczął się czas komunistycznego terroru i zbrodni. – We wrześniu 1939 roku mieszkałem wraz z matką na Polesiu, w miasteczku Raków, niedaleko Mińska, obecnej stolicy Białorusi. Kiedy Sowieci weszli do Rakowa, miały tam miejsce dantejskie sceny. Dopuszczali się gwałtów i zabójstw. Wielu miejscowych Żydów przyłączyło się do bolszewików i wydawało NKWD swoich dawnych polskich sąsiadów. Dla przykładu złapali oni kapitana Korpusu Ochrony Pogranicza, zbili go okrutnie i ledwo żywego oddali bolszewikom, którzy go zabili. Później, kiedy NKWD aresztowało moją mamę, uciekłem do Wilna i niemal do końca okupacji tam się ukrywałem – wspominał Jan Priachin.
Po 17 września uaktywniły się komórki komunistyczne zrzeszające Białorusinów i Ukraińców. Zwano je „jaczejkami” od rosyjskiego słowa „komórka, zalążek”. Członkowie tych grup dokonali wielu zabójstw i zbrodni na żołnierzach oraz osadnikach polskich. – Mój ojciec w roku 1920, jako legionista walczył z Sowietami. Później, do czasu wojny był gajowym. Gdy rozpoczęła się wojna i 17 września 1939 roku Sowieci zaatakowali nasz kraj, ojca zmobilizowano. Pracował na lotnisku wojskowym w Żabczycach. Tam zgromadzono samoloty „Łoś”, które ocalały po niemieckich bombardowaniach. Ojciec zginął 21 września. Zabili go białoruscy komuniści, członkowie miejscowych bojówek. Wywlekli ojca do lasu – w miejsce zwane Biały Jaz i tam zastrzelili – mówi Grażyna Jedlińska, urodzona 16 lipca 1926 w gajówce Bagryny na Polesiu.
Sowieci zajmowali miasta i miasteczka Kresów Rzeczypospolitej, ustanawiając tam swoje komunistyczne rządy. Zaraz po zajęciu Białegostoku zburzyli zabytkowy, barokowy Ratusz, jako symbol „pańskiej Polski”. Zaczęły się aresztowania patriotów. – 20 października mój ojciec niósł zamaskowany sztandar POW, aby go ukryć przed bolszewikami, którzy w tym czasie okupowali już miasto. Ojciec nie wiedział jednak, iż śledzą go ludzie z NKWD. Pozwolili mu wejść do fary, ale gdy z niej wychodził, już bez sztandaru, zaraz go aresztowali. Wraz z innymi Polakami został wywieziony do więzienia w Mińsku. Podczas ewakuacji tego więzienia mojego ojca Rosjanie zamordowali – wspomina ze smutkiem Elżbieta Zubrycka, córka Jana Paszty, prezesa białostockiego koła Polskiej Organizacji Wojskowej.
Stolica Podlasia była punktem zbiorczym, gdzie NKWD zwoziła naszych rodaków przeznaczonych do wywózki. Z tamtejszego dworca fabrycznego wywieziono na wschód ponad 40 tysięcy osób. – Kiedy przyszli Sowieci, rozpoczęły się aresztowania. Zamknęli w więzieniu księdza proboszcza z Tryczówki i wszystkich członków Rady Parafialnej, do której należał też mój ojciec. Później wywieźli go do łagru, gdzie pracował katorżniczo w kopalni, a potem na Syberii przy transporcie drewna. Moja mama została z trojgiem małych dzieci, do tego nosząc w łonie czwarte dziecko. Była wówczas w szóstym miesiącu ciąży. My również już niedługo cieszyliśmy się wolnością. NKWD przyszło po nas, rodzinę „wroga ZSRS”. Kazano mamie gwałtownie się zbierać i wychodzić z domu. Przewieziono nas na dworzec fabryczny do Białegostoku, a z tego miejsca – na ciężkie roboty do Kazachstanu. To był dramat – mówi Jadwiga Suchowierska z domu Sidz, wówczas siedmiolatka.
Jak wyglądała okupacja sowiecka Białegostoku, dowiadujemy się też od innego świadka, któremu wryła się ona w pamięć. – Nasza rodzina przyjechała z Wilna w roku 1935. We wrześniu 1939 weszli Sowieci. Ich wojsko prezentowało się bardzo nędznie. Obszarpani, prawie na bosaka, karabiny na sznurkach. Byli bardzo okrutni, dzicy. Bili kogo popadło, nastąpiły aresztowania i rozstrzeliwania. Z dworca fabrycznego wywozili masy ludzi na Sybir. Jeszcze gorzej było gdy przyszli drugi raz. Wcześniej doszczętnie zniszczyli Białystok bombardowaniami. Dużo ludzi wówczas zginęło od bomb. Ja z rodzicami cały czas siedzieliśmy w bunkrze. Nie sposób było wyjść, bo to groziło śmiercią – mówi Józef Minkiewicz.
Aresztowania patriotów i wywózki na wschód trwały na całej Białostocczyźnie. – We wrześniu 1939 mieszkaliśmy z rodzicami w miasteczku Krynki. U rodziców było nas pięcioro dzieci. Ja miałem właśnie iść do drugiej klasy podstawówki. Mój ojciec walczył w Legionach Piłsudskiego, więc był zagrożony aresztowaniem i wywózką, dlatego uciekł na Kielecczyznę i tam się ukrywał do końca wojny. Sowieci nam, dzieciom kazali chodzić do bolszewickiej szkoły, gdzie była komunistyczna indoktrynacja. Ruscy wszystkich byłych wojskowych i urzędników oraz ich rodziny wywieźli na Sybir, między innymi naszych sąsiadów Kasackich. Całą ich rodzinę NKWD wywiozło – wspomina Franciszek Zawalski.
Mało znane są zbrodnie popełnione przez czerwonoarmistów na polskich żołnierzach września, a było ich wiele. Oto jedna z tych tragicznych historii, która miała miejsce niedaleko wsi Płaska, położonej w rejonie Puszczy Augustowskiej. – Szczegółowy przebieg tego mordu znał tylko jeden Polak. Był to jedyny żołnierz, który ocalał z tej masakry. Udało mu się uciec, kiedy rozpętało się to piekło. Dotarł do Płaskiej i tam powiadomił jej mieszkańców, m.in. mojego ojca, o tym, co zaszło. Mówił, iż on i jego koledzy z oddziału wracali do domów. Nagle okrążyło ich sowieckie wojsko. Była to piechota i kolumna czołgów. Sowieci ustawili ich w szeregu i kazali tak nieruchomo stać pod groźbą śmierci, jednocześnie mierząc do nich z karabinów maszynowych. Następnie jeden z tanków wjechał w tę grupę polskich żołnierzy. To była masakra – opowiada nam Jan Zubkiewicz.
Mieszkańcy Płaskiej sprawili zamordowanym żołnierzom godny, katolicki pochówek. Dziś stoi w tym miejscu pomnik, przy którym zawsze są kwiaty lub płoną znicze, światła naszej pamięci.
Adam Białous