
Rozdział IV. Bić się czy nie bić? – oto jest pytanie
No i jak tam zakupy? Udało się zgromadzić wszystko z listy? Nie? Nie szkodzi. Wbrew pozorom, w tej chwili masz sporo czasu. Przecież dziś do roboty lecieć nie musisz… Właśnie – co tam słychać u ciebie w pracy? Odpuścili was do końca tygodnia? Szefowa odbiera telefony? Ogarnęli się już czy nie? No, w każdym razie byłoby miło z twojej strony, gdybyś dała im znać, iż bierzesz kilka dni urlopu na własne żądanie. jeżeli – rzecz jasna – nie zarządzono jeszcze u ciebie w pracy innych rozwiązań. Wiesz, porządek ważna sprawa. Ordnung muss sein, jak mawiali chłopaki z Wehrmachtu w 39’. Zwłaszcza na wojnie. Zatem, napisz maila do pracy, iż zostajesz póki co w domu i dasz im znać niezwłocznie, jeżeli zmienią się twoje najbliższe plany.
Ale zanim napiszesz maila, zrób sobie dobrej herbaty albo kawy i przysiądź na chwilę. Pora zastanowić się nad kolejną istotną sprawą po rozstrzygnięciu kwestii ewakuacji: bić się czy nie bić? Brzmi nieco Szekspirowsko. Na marginesie: zakładam, iż postanowiłaś zostać w domu przynajmniej do jutra. Wiesz, pochopne działania, choćby w przypadku wojny, zwykle prowadzą do nieracjonalnych decyzji. Wbrew pozorom, uleganie nastrojom, owczym pędom, panice, urokowi (bądź koszmarowi) chwili nie prowadzi do niczego dobrego w procesie strategicznego planowania. Toteż niezależnie gdzie mieszkasz w Polsce, czy pod twoim oknem już przejechały ruskie czołgi, czy w okolicy już wybuchają bomby, czy wręcz przeciwnie – widzisz z okna Niemców przechadzających się po drugiej stronie Odry – zostań w domu do jutra. jeżeli będzie gorąco – zejdź do piwnicy.
Uwierz mi – pierwsze godziny wojny to jest naprawdę spora improwizacja i znaczna amatorszczyzna w wykonaniu wszystkich aktorów tego koszmarnego spektaklu – armii, administracji, mediów i cywili. jeżeli poprzyglądasz się temu nieco z boku, nie biorąc na swe barki żadnej roli, naprawdę nic się nie stanie. A żeby zupełnie nie marnować czasu i nie odchodzić od zmysłów – zbieraj i filtruj informacje. Bardziej pomogą ci w tym socmedia niż media oficjalne. Ciebie więcej interesuje to, co dzieje się w okolicy i co robią (czego potrzebują) rodzina i znajomi niż to, co mają do przekazania oficjalne środki informacji. Że jest wojna, już wiesz. No i wciąż mam cichą nadzieję, iż jednak realizujesz swój szerszy plan związany z ewentualnością zaistnienia stanu W. Wierzę, iż ten poradnik przeczytałaś po raz pierwszy w czasach pokoju, a teraz tylko odhaczasz czeklistę.
Co tam mówili ludzie w markecie? Plotki się szerzą? Napięcie sięgaja zenitu? Nerwy na wodzy czy już ludziom puszczają? Pamiętaj – nie ulegasz tej atmosferze końca świata. Wojna to nie koniec świata. To początek nowej rzeczywistości, do której, niestety, trzeba się będzie przyzwyczaić. Być może choćby przyjdzie się w niej urządzić na dłużej. Nie masz na to wpływu, ale możesz się dostosować. Co tam możesz! Musisz.
I właśnie teraz jest pora na to, by się co nieco określić. Określić w stosunku do nowej rzeczywistości. Bić się, czy nie bić? Brać byka za rogi czy siedzieć jak mysz pod miotłą? Rzecz jasna, jeżeli dojdziesz do wniosku, iż korzystając z przerwy od codziennych obowiązków, zrobisz coś dla kraju, wcale nie oznacza to, iż masz brać kałacha w ręce i łapać autostop z ochotnikami na front. Dziś to tak nie działa. No i nie musisz wcale czuć powołania aż do takiego stopnia poświęceń.
Zacznijmy może od chłodnej analizy, stopniowo podgrzewając atmosferę. Współczesny konflikt zbrojny ma to do siebie, iż partyzantka czy pospolite ruszenie nie mają w nim wielkiego sensu. Profesjonalne siły zbrojne spędzają sporo czasu w nieustannym ćwiczeniu, zgrywaniu się i opanowywaniu sprzętu. Sprzętu, który bynajmniej nie jest już tak prosty w obsłudze, jak automat kałasznikowa. Nota bene, by dobrze nauczyć się obsługiwać kałasznikowa też trzeba czasu. Godzina lekcyjna to stanowczo za mało. A skoro już jesteśmy przy broni strzeleckiej, to instrukcja obsługi etatowego karabinka na wyposażeniu polskiej armii – Grota – liczy 92 strony. Sporo.
A tak wygląda przykładowy szkic obrony plutonu czołgów:

Rys. 1. Szkic obrony plutonu czołgów [źródło: Rozkaz nr 221/DWLąd Dowódcy Wojsk Lądowych z dn. 02.06.2011 “Poradnik dowódcy plutonu”].
A pluton czołgów w przypadku powyższego hieroglifu to… cztery czołgi. Cztery. Hmm… Patrząc się na to, z rozrzewnieniem przypominam sobie czasy szkółki oficerskiej. Nie mieliśmy wtedy jeszcze ogólnowojskowych polowych drukarek kolorowych, więc takie obrazki trzeba było malować kredkami i linijką. Ech, to były czasy… Na wojnie czołgi nie lubią jednak stać w miejscu i czekać aż pan plutonowy uwieczni je na płótnie czy choćby w zeszycie. Co nie zmienia faktu, iż współczesne wojsko to sporo tajemnej wiedzy i bynajmniej nie zawsze już sprawdzi się powiedzenie, iż “nie matura, a chęć szczera, zrobi z ciebie oficera”. Potem i tak przylecą nieujęte w szkicu wrogie drony, “no i w p… wylądował i cały misterny plan też w p…”. Tak to chyba było powiedziane w filmie “Killerów II”, jeżeli czegoś nie poplątałem.
I żeby było jasne: wyszkolenie dobrego piechociarza w stopniu szeregowy, który nie będzie “jednorazowym mięsem armatnim” wykorzystanym do rozpoznania własnym ciałem punktów ogniowych przeciwnika, to jakieś 9 miesięcy. Nie ma zmiłuj się. A dziewięć miesięcy to kupa czasu. Naprawdę sporo.
Co więcej, obecna dynamika wojny rosyjsko-ukraińskiej wskazuje, iż jesteśmy już o krok do znaczącej robotyzacji pola walki. Drony latające, drony na gąsienicach, a kto wie czy już nie drony chodzące zastępują coraz częściej żołnierza w bezpośrednim zwarciu ogniowym z przeciwnikiem. Wyobraź sobie, w jakim szoku muszą być północnokoreańscy komandosi, którzy szkolili się do walki z ludźmi. Z ludźmi, jakich widać. choćby jeżeli siedzą w okopie. Tymczasem kosi ich z 40 kilometrów artyleria, polują na nich drony, których operatorzy znajdują się 5, a może i 10 km od nich, a w najlepszym wypadku mają szanse wleźć na pole minowe pod ogień karabinów maszynowych. Zautomatyzowanych karabinów maszynowych, których ogniem może kierować operator ukryty kilometr czy dwa od miejsca, gdzie ustawiono karabin.
Wziąwszy pod uwagę powyższe fakty i tendencje, realistycznie oceniając sprawy, należy uznać, iż myśliwy ze sztucerem ma w tej chwili nikłe zastosowanie wojskowe. Co nie zmienia faktu, iż taki myśliwy może skutecznie odstrzelić wychylonego z wieżyczki czołgu dowódcę i bezpiecznie wycofać się po takim wyczynie.na z góry upatrzone pozycje. Z jednej strony, na współczesnej wojnie ton nadaje nowoczesna technologia, z drugiej strony, udokumentowane są przypadki strącania dronów patykami.
Mam nadzieję, iż nie zanudziłem cię tym wykładem o współczesnym polu walki. Po prostu chcę cię tylko upewnić w tym, iż stawanie w kolejce do WKU bezpośrednio po wybuchu wojny nie ma wielkiego sensu. Siły Zbrojne wiedzą, kogo potrzebują i zdążyły te osoby postawić w stan gotowości już odpowiednio wcześniej (no, chyba iż się im jakiś nygus, jak nasz Tomasz, chwilowo wymigał). Ochotnicy prawdopodobnie zostaną zaewidencjonowani, być może przebadani pod kątem zdrowotnej przydatności i skierowani do domów z uprzejmą informacją, iż armia zwróci się do nich w razie potrzeby. To działo się również w pierwszych dniach wojny w Ukrainie. Szerokie rzesze ochotników były odsyłane z wojenkomatów z przysłowiowym kwitkiem. Może nie dlatego, iż nie byli obiektywnie potrzebni. Ale nie dało się ich wyposażyć, uzbroić i racjonalnie wykorzystać. Czyli nie było potrzeby ich mobilizowania.
Co więcej, licząca w tej chwili około 800 tys. zmobilizowanego personelu armia Ukrainy jest “ukomplektowana”, czyli wyposażona i wyszkolona do standardów współczesnego pola walki mniej więcej w jakichś 50%. Problemem we współczesnym konflikcie nie jest rekrut, a sprzęt i wyszkolenie. I naszego kraju też to dotyczy w całej rozciągłości. Np. piszący te słowa ja – podoficer rezerwy z przydziałem na wypadek W podporucznik wojsk lądowych – odnoszę się poziomem swojej wojskowej wiedzy specjalistycznej zdobytej w roku 2000 mniej więcej tak, jak odnosi się ogólnym stanem technicznym mój kochany opel omega z 2002 r. do wziętego z salonu nowego elektryka. No, ale ja przynajmniej pobyłem na wojnie w ciągu ostatnich 3 lat.
Toteż jeżeli jesteś osobą młodą i chcesz związać swoją przyszłość z wojskiem, rób to w czasach pokoju, a nie w chwili, kiedy padną pierwsze strzały. Bo w tym momencie jest już trochę mało czasu w ogarnianie podstaw żołnierskiego rzemiosła. Co nie oznacza, iż choćby najbardziej zapuszczony cywil, nie może wziąć udziału w zbiorowym wysiłku, jakim jest obrona ojczyzny. Jakim sposobem? O tym poniżej.
Zanim jednak przejdę do omawiania sposobów, w jakie możesz się przysłużyć dobrej sprawie, muszę dokonać małego disclaimera. Przekopując otchłanie internetu w poszukiwaniu informacji na temat praktyki prawa wojny, dotarłem pewnego razu do granic Internetu. Do miejsca, w którym natychmiast trzeba skończyć surfowanie i otworzyć jak najbardziej fizyczne okno w mieszkaniu, by wpuścić nieco tlenu i ogólnie się przewietrzyć.
Było to miejsce straszne. W miejscu tym cytowano jakąś polską panią doktor prawa (jej personalia zdążyłem już wyprzeć z pamięci, podobnie jak i koordynaty tego miejsca w Internecie), która całkiem na poważnie tłumaczyła dziennikarzowi, iż podczas wojny zablokowanie przemieszczającej się wrogiej kolumny poprzez stanie na jej drodze może być podstawą do legalnego zamordowania protestujących jako uczestników działań zbrojnych. Tak, dobrze to przeczytałaś. Nieuzbrojeni i spokojnie zachowujący się cywile, jacy stają na drodze czołgom, zyskują status uzasadnionych celów militarnych poprzez bezpośrednie branie udziału w działaniach zbrojnych. jeżeli przyglądają się przejazdowi kawalkady wrogich wojsk z chodnika, nie można ich zaczepiać czy atakować. Ale jeżeli zdecydują się chodzić w kółko po przejściu dla pieszych, uniemożliwiając ruch wrogich pojazdów wojskowych, można – zgodnie z opinią pewnej pani doktor – ich zastrzelić jako uczestników wojny.
Widzisz? Po raz kolejny otrzymujemy dowód, jak potężną bronią jest słowo i niesiona przez nie informacja oraz jak ostrożnie należy do tych zdobywanych przez siebie informacji podchodzić. Nie jest tajemnicą, iż Władymir Putin oraz Maria Lwowa-Biełowa, komisarz ds. dzieci w jego administracji są objęci wydanym 17 marca 2023 r. przez Międzynarodowy Trybunał Karny nakazem aresztowania jako podejrzani o popełnienie zbrodni wojennych przez naruszenie Konwencji genewskich.
W przypadku Putina chodzi o brak należytej kontroli nad podwładnymi. W przypadku Lwowej-Biełowej o organizowanie przymusowych przesiedleń ukraińskich dzieci z terenów opanowanych przez wojska rosyjskie w głąb Federacji Rosyjskiej. Tak, tym razem również dobrze czytasz: Putin jest oskarżony o kradzież dzieci i jest to zbrodnią wojenną w świetle Konwencji genewskich, a konkretnie w świetle IV Konwencji Genewskiej o Ochronie Osób Cywilnych Podczas Wojny, jaka została podpisana dnia 12 sierpnia 1949 r. Tymczasem, jakaś pani doktor argumentuje, iż zastrzelenie bezbronnego człowieka blokującego przejazd czołgu nie tylko nie jest zbrodnią wojenną, ale jest dopuszczalną praktyką prowadzenia działań zbrojnych.
Czemu o tym wspominam? Bo możesz mieć pecha i spotkać się z jakimś “doktorem” w czołgu, który dojdzie do wniosku, iż idealną terapią dla ciebie będzie kula w łeb. Bo przeszkadzasz, bo uczestniczysz, bo znalazłaś się w nieodpowiednim czasie w nieodpowiednim miejscu. W warunkach wojny to trzeba nieustannie mieć z tyłu głowy.
Nie warto stawać się ciekawym kazusem dla prawników za cenę swojego życia. Toteż lepiej zawsze założyć, iż staną się rzeczy złe, czy choćby najgorsze niż to, iż mamy prawo i chronią nas trybunały. Swoje ewentualne uczestnictwo w walce o wolność planuj więc racjonalnie. No, chyba iż chcesz wymienić swoje życie na pomnik ku czci. Pamiętasz naszego ukraińskiego protoplastę pijanego Zenka z Zahajek, Romana Gawrilenka, jaki zatrzymał rosyjską kolumnę mlekowozem? Dostał medal od prezydenta Żeleńskiego. Ale nie jestem pewien, czy potem jednak się nie zapił na śmierć, bo w tę stronę podążał jeszcze przed wojną.
No dobrze. Masz już świadomość, iż w doktrynie prawa międzynarodowego w zakresie konfliktów zbrojnych nie ma zgodności co do oceny tego, co może, a czego nie może dokonywać strona walcząca w stosunku do cywilów podejmujących zróżnicowane działania na terenie objętym działaniami zbrojnymi. Okay, przepraszam, czasem wychodzi ze mnie prawnik. Mając tę świadomość i chcąc zrobić coś dla ostatecznego zwycięstwa, zasadniczo masz do wyboru dwie drogi: wolontariat oraz mały sabotaż. Wolontariatem możesz zajmować się wszędzie. Małym sabotażem, co do zasady, możesz zajmować się głównie w rejonie prowadzenia działań zbrojnych.
Wolontariat to wszelkie działania związane z pomocą przesiedleńcom, ofiarom wojny, siłom zbrojnym itp. jeżeli chcesz się w to zaangażować, a podpowiem ci, iż warto, po prostu usiądź do komputera i sprawdź, kto w twojej okolicy zaczyna coś organizować. Może gdzieś potrzeba konfekcjonować pomoc humanitarną, może gdzieś potrzebują wolontariuszy na punkcie dyslokacji uchodźców, może na dworcu ktoś robi kanapki dla podróżnych i przyda się każda para rąk. Pomysłów i możliwości będzie bez liku.
Niektóre działania naprawdę trudno sobie wyobrazić, ale jeżeli ktoś już je sobie wyobrazi i zacznie wcielać je w życie, zwykle okazują się niezmiernie potrzebne. Od szycia taktycznych kamizelek do przenoszenia wyspecjalizowanego gear’u przez robienie świec okopowych, po zajmowanie dzieci malowaniem laurek, które potem można dołączyć do paczek z pomocą humanitarną. Uwierz mi, dla obdarowanych takie dziecięce malunki mogą znaczyć więcej niż worek mąki czy zgrzewka oleju do smażenia. Sam przechowuję parę takich obrazków. Namalowanych we Francji. Czasem choćby przechodzi mi przez myśl, iż chciałbym kiedyś podziękować dzieciom, które je namalowały i ich opiekunom. Dzieci pewnie już podrosły…
Widzisz więc, iż jest się czym zająć. Zamiast siedzieć w domu i przeglądać nowiny w telefonie do momentu aż odejdziesz od zmysłów, lepiej zająć czymś ręce i głowę. Czymś praktycznym, czymś, co ma sens. Znajdź sobie takie działanie jak najszybciej. jeżeli już naprawdę nie wiesz, czym się zająć, po prostu idź na swój lokalny dworzec kolejowy. Tam na pewno już coś się dzieje. Wystarczy dołączyć, a potem idzie już samo. W ten sposób zejdzie ci ten pierwszy, straszny dzień. Możesz podłączyć do tych działań bliskich. Niech też się przydadzą. I niech nie katują się nowinami, które na pewno nie będą dobre. Nie zapominaj o starej zasadzie mediów: dobra informacja to zła informacja. A w pierwszym dniu wojny, o czym już mówiłem, nad informacjami – złymi czy dobrymi – zdecydowanie przeważać będzie dezinformacja. Tak to już jest.
Mały sabotaż to równie szeroki wachlarz działań jak wolontariat. Wiąże się z większym ryzykiem, ale i większą adrenaliną. jeżeli lubisz ten dreszczyk emocji, będzie to jak raz dla ciebie. Nie to, żebym namawiał cię do pieczenia pierożków z trutką na szczury i witania tymi specjałami wkraczających do twojej miejscowości okupantów, ale jest parę działań o mniejszym stopniu ryzyka, jakie możesz podjąć, by uprzykrzyć najeźdźcom życie.
Możesz zająć się dezinformacją. Tak, wiem, sporo o niej mówię. Ale to też broń. Wyobraź sobie moje zdziwienie, kiedy wyrwawszy się z okrążenia, jechałem pierwszy raz jakąś zapomnianą przez Boga i ludzi drogą z Czernihowa na Kijów i nagle wjechałem do wsi “Góra”, która przed wojną była na wschód od Kijowa. Myślałem, iż coś mi się przywidziało. Kiedy następna wioska to była Glewacha, jaka przed wojną miała swoje miejsce przy odeskiej trasie na południe od Kijowa, zacząłem podejrzewać, iż padłem ofiarą Makiawelicznego planu. Tak – mieszkańcy północnych suburbii Kijowa od strony Desny zdążyli przez te cztery tygodnie wyprodukować w pełni profesjonalne tablice z nazwami miejscowości i przechrzcili swoje wioski na zupełnie inne, które znajdowały się w zupełnie innych miejscach. Ja, który dość dobrze znam okolice Kijowa, bo mieszkam w tym mieście od 2012 r., dałem się nabrać. Zacząłem się zastanawiać, czy aby nie zabłądziłem. A pomyśl, w jakiej konfuzji byliby nacierający Rosjanie? Zgodnie z regułami własnej sztuki wojennej jechali, orientując się papierowymi mapami. Nie dość, iż niektóre z tych map były dość mocno nieaktualne, to jeszcze po drodze spotykali takie niespodzianki. Genialne, czyż nie?
Tam gdzie nie było możliwości produkowania fejkowych tablic z nazwami miejscowości czy drogowskazów, lokalsi po prostu zamalowywali drogowskazy. Jasna sprawa – z odległości kilkunastu metrów można było odczytać ślady liter wyzierających spod niebieskiej czy zielonej farby. Ale z dystansu kilometra prowadzący kolumnę oficer nie miał szans przez lornetkę odcyfrować, do jakiego skrzyżowania się zbliża i gdzie powinien skierować swoich podwładnych.
Wyobraź sobie, iż wpadłem ze szwagrem na pomysł, by na wjeździe do naszej wioski namalować na asfalcie duży napis “Wnimanije, miny!”. I wyobraź sobie, iż parę dni potem na polach obrabianych przez teścia pojawiły się sklecone odręcznie tabliczki z takimże samym napisem – “Uwaga, miny”. Najweselsze było to, iż to nie my je poustawialiśmy. Ze dwa dni szukaliśmy po hutorze, czyim są dziełem. I nie udało się znaleźć “sabotażystów”. Przedstaw sobie, jakie mieliśmy miny, łażąc po tych polach… A przed pierwszym wjazdem traktorem ciągnęliśmy słomki, kto będzie za kierownicą, a kto będzie nagrywał telefonem sprawozdanie dla potomności rozrywające tik-toka… Jak możesz się domyślić – żadnych min nie było – wszak piszę te słowa. Ale widząc tabliczkę “Uwaga miny!”, dwa razy się zastanowisz, choćby jeżeli znasz pole i wyczuwasz całą sobą, iż to fejk jest. A jeżeli pola nie znasz i jesteś na nim tylko przejazdem?
Rosyjska propaganda wmówiła swoim żołnierzom, iż Ukraińcy to bratni naród, który będzie ich witał chlebem i solą oraz kwiatami. Jasna sprawa, stanęliśmy na wysokości zadania. Staraliśmy się wybierać możliwie dorodne kwiaty, można powiedzieć takie, wobec których trudno było przejść czy przejechać obojętnie. Na przykład takie, jak na zdjęciu poniżej. Jasne, iż szkoda drzewa. Jasne, iż w czasach pokoju za tego typu akcję grozi potężne kolegium. Ale w czasie wojny zmieniają się priorytety. Od północnej strony Bobrowicy, za “Brazylią”, czyli Branicą, w tzw. Ciemnym Lesie powalono drzewa na drogę na odcinku ponad pół kilometra. Najeźdźcy utknęli tam na dwa dni.

Fot. 5. Prowizoryczna barykada z powalonego drzewa [fot. własna]. Gdyby jeszcze z lewej strony w błotku dwie przeciwczołgowe miny przykopać, to “połnyj pizdjec”. Oczywiście, miny działają przeciw wszystkim, sąsiad też może na nie wjechać. Niespodzianka z minami wymaga całodobowego, nieprzerwanego dozoru po obu stronach przeszkody, żeby swoi się na nią nie wpakowali. Mina przeciwczołgowa w teorii nie powinna wybuchnąć od najechania na nią rowerem. Wymaga ok. 150 i więcej kilogramów nacisku na zapalnik. Ale nie radziłbym sprawdzać. Wiesz - inaczej działa obciążenie statyczną masą, inaczej przyłożenie pędu (masa przemnożona przez prędkość), no i brać jeszcze trzeba pod uwagę czynnik nacisku na jednostkę powierzchni. Inaczej rozkłada się 100 kg na 30 cm kwadratowych, inaczej na pięciu. interesująca ta fizyka. Zwłaszcza dla sapera. Saper dysponuje niewielkim marginesem błędu.