Część II. Cywil na wojnie, Rozdz. X. O, kurwa! Rakieta cz. II. / Wypracow

publixo.com 8 godzin temu


Nie śpisz jeszcze? Super! No to właśnie zdobyłaś odznakę młodego bojca w zakresie wiedzy o współczesnych bezpilotowych środkach napadu powietrznego. Wiesz prawdopodobnie więcej niż niejeden czynny zawodowo żołnierz WP. Nie to, iż się nie uczą. Ale wiedza nie odświeżana ma tendencję do stawania się pasywnym składnikiem powietrza i ulatuje w siną dal.

No dobrze. Teraz jeszcze kilka słów o tym, jak wygląda taki typowy, cotygodniowy atak powietrzny z wykorzystaniem 400 czy 600 środków napadu latającego.

W pierwszej kolejności gdzieś z przygranicznych terenów startują wabiki i Szachidy (również w wariancie rozwojowym Gerań 2 – głowica bojowa ok. 90 kg, większa prędkość i lepsze naprowadzanie). Bierzemy pod uwagę, iż ich maksymalny zasięg to do 2 000 km, a średnia prędkość przelotowa to 160-180 km/h.

Ich marszruta może być bardzo dziwna. Mogą sobie przelecieć nad Białorusią do polskiej granicy i wykonać zwrot na północ, by potem znowu skręcić na wschód i zawrócić na zachód. Nic nie stoi na przeszkodzie, by startowały z jakichś jednostek bałtyckiej floty i latały sobie nad morzem, siejąc frustrację w wywiadzie satelitarnym.

Jakkolwiek by one sobie i gdziekolwiek nie latały, nie ważne, w jakich grupach i ilu falach, ich podstawowym celem jest zajęcie obrony przeciwlotniczej w newralgicznych momentach, kiedy nad ostatecznym celem pojawią się rakiety manewrujące i balistyczne. Lot Szahidów będzie trwał kilka godzin. Będzie o nich odpowiednio wcześniej wiadomo. Jednak nikt nie ogłosi w twoim mieście alarmu tylko dlatego, iż pod Kurskiem wzbiło się w powietrze 100 Szahidów. Z alarmem trzeba poczekać aż znajdą się kilkadziesiąt kilometrów od potencjalnego celu. Nie można przecież trzymać ludzi w schronach po kilkanaście godzin.

Kolejnym etapem rozwojowym ataku jest start bombowców strategicznych zdolnych do wystrzeliwania rakiet manewrujących. Są to Tu 142, w operacyjnym kodowaniu natowskim nazywane „niedźwiedziami” (bear). jeżeli więc w socmediach pojawi się informacja o starcie Szahidów a potem wzlocie „tuszek” czy „niedźwiadków” w liczbie większej niż kilka, to znaczy, iż szykuje się coś grubszego.

Te dwa pierwsze etapy ataku będą się odbywały w godzinach wieczornych. Armia Federacji prowadzi wojnę humanitarnie, więc wali po strefach przemysłowych miast zwykle nocą, kiedy nie powinno się tam znajdować wielu ludzi. Pamiętaj, iż skoordynowanie dronów i kilkunastu bombowców startujących z różnych miejsc w Rosji, często oddzielonych od siebie o tysiące kilometrów to logistyczny majstersztyk i zajmuje trochę czasu.

Dodatkowo mogą się pojawić informacje o startach rakiet manewrujących z okrętów podwodnych na Atlantyku. Dlaczego Atlantyku? Nie sądzę, by marynarka Federacji po gorzkich doświadczeniach wojny na Morzu Czarnym, gdzie została praktycznie pokonana przez nieposiadającą floty Ukrainę, zdecyduje się na jakiekolwiek operacje na wewnętrznej kałuży NATO, jaką stało się Morze Bałtyckie po przystąpieniu doń Szwecji i Finlandii.

Trzeci etap to starty balistyki. Z okrętów, mobilnych wyrzutni, silosów, może samolotów (są takie rakiety balistyczne, które startują tylko z samolotów, jak np. pieruńsko drogi Kindżał, rozwijający podobno prędkość do 12 000 km/h, tak, tak – mach 10 – ok. 10 mln USD za sztukę).

No i tu już żarty się kończą. Na terenie kraju trwa już walka z pląsającymi po dziwnych marszrutach Szahidami i towarzyszącymi ich wabikami. Rakiety manewrujące zostały już odpalone i zbliżają się do granic. Balistyka i hipersoniki (wspomniany Kindżał – ale nie licz na niego co tydzień, jest straszliwie drogi i Federacja może w ciągu miesiąca wyprodukować zaledwie kilka sztuk tego cuda techniki) będą u celu za kilkanaście minut.

W tym momencie w różnych regionach kraju włączają się syreny alarmów przeciwlotniczych. jeżeli istnieje ryzyko ataku hipersonikami (Kindżał, Cyrkon, Onyks), syreny zawyją w całym kraju już w chwili wzlotu przenoszących te rakiety samolotów Mig 31K i Su-34. Między ich odpaleniem a osiągnięciem celu będzie bowiem tylko kilka minut, więc alarm na terenie całego kraju jest już po starcie tych samolotów z baz, gdzie trzymane są rakiety. Są to chyba najbardziej frustrujące alarmy nazywane pogardliwie „mig wzleciał”. Zwykle kończą się po kilkunastu minutach, bo jak wzleciał, tak i wylądował, niczym nie strzelając. Możesz mieć tego 3 sztuki w ciągu dnia. No i weź tu i pracuj, kiedy co dwie godziny biegasz do schronu, bo „mig wzleciał”. Jest to element wojny psychologicznej i ekonomicznej. Mig wzleciał – kraj staje na pół godziny.

Okay. Wyją syreny, po kraju hasają Szahidy, latają skrzydlate rakiety, a na Atlantyku otwarły się luki okrętu podwodnego wyposażonego w Kindżały. Po niebie latają myśliwce i helikoptery. Pierwsze polują na co się da, drugie głównie na Szahidy i wabiki, bo tylko to jest w stanie upolować, tak realnie oceniając, helikopter.

W tym miejscu wspomnę tylko, iż dwa z trzech straconych do tej pory w Ukrainie myśliwców F-16 zostały utracone w incydentach z Szahidami. A konkretnie w incydentach polegających na tym, iż części po rozerwanym Szahidzie zostały zassane przez silnik myśliwca, co doprowadziło (dwa razy) do ich katastrofy. W drugiej zginął również pilot.

Jasna sprawa, zasady walki powietrznej myśliwca z dronem mówią o tym, by nie strzelać do drona z działka, które jest bronią najbliższego kontaktu. Ale wytłumacz to pilotowi, który w ferworze walki wystrzelał się już z kilku rakiet, jakie miał do dyspozycji, a na radarze ma dziesiątki celów, może skutecznie unieszkodliwić z działka. Z pewną dozą ryzyka.

13 grudnia 2024 roku ukraiński pilot F-16 zestrzelił sześć rakiet manewrujących w czasie jednej misji, w tym dwie z działka pokładowego. To rekord historyczny. choćby Amerykanie pozwalają swoim pilotom niszczyć cele z działka pokładowego wyłącznie w trakcie szkolenia na symulatorach. Bo doza ryzyka takiej operacji jest zbyt duża.

A konkretnie doza ryzyka wygląda tak, iż Szahid kosztuje ok. 22 tys. USD, podczas gdy choćby stary i skąpo wyposażony myśliwiec F-16 to koszt ok. 70 mln dolarów. Siedemdziesiąt milionów dolarów przeciwko dwudziestu dwóm tysiącom! Wyszkolenie pilota F-16 to – bagatela – ok. 5 mln dolarów i kilka lat. Każdy sztabowy księgowy powie ci więc, iż nie strzela się z działka do Szahida. Jednak to nie księgowi zasiadają za sterami F-16. Ale wiesz co? Zdecydowanie mam nadzieję, iż nasi chłopcy w razie W nie będą zajmować się polowaniem na paździerzowe drony, używając sprzętu za setki milionów dolarów i ryzykując dodatkowo własnym życiem.

Spotkałem kiedyś, zupełnie przypadkiem na stacji benzynowej, polskiego pilota F-16. Ten pan dawał rękojmię stabilności w podejmowanych decyzjach w sytuacji presji. Na oko wyglądał na mocne 50 lat. I nie, nie pozwolił zrobić ze sobą choćby głupiego selfiaka (bo pewnie bym tu je wywalił, ha!). Czyli pełen profesjonalizm.

Ten profesjonalizm niesie ze sobą dwie informacje dla ciebie. Pierwsza jest dobra – czuwają nad tobą mężczyźni, a nie dzieci rodem z kultowego „Top Gun”. Druga jest zła. Oznacza bowiem dla ciebie to, iż przynajmniej 20-30 z tych 300 uzbrojonych bojowo Szahidów przedrze się przez naszą obronę powietrzną i zbliży do wyznaczonych (bądź przypadkowych) punktów uderzenia. Atak na Polskę w nocy z 9 na 10 września 2025 dowodzi, iż z ewentualnych 300 użytych Sachidów dotrzeć do celów może i 150 sztuk. Takie, niestety, mamy statystyki i takie są realia. Polska nie wojuje z Rosją każdego dnia jak Ukraina, więc pierwszy atak będzie raczej druzgocący w skutkach. Będzie to takie nowe Pearl Harbour, niezależnie od tego jak bardzo zapewniają nas o bezpieczeństwie nasi politycy i wojskowi eksperci. Przelecą też jakieś rakiety. A budynek porażony przez Szahida wygląda jak na fot. 16.

Fot. 16. Kijowski budynek biurowy uderzony przez drona z rodziny Szahidów, czerwiec 2025 [fot. własne].

Jesteśmy więc w punkcie, w którym wyją syreny, nad głową niedługo zawarczą silniki Szahidów, a powietrze wypełni się dźwiękami serii z ciężkich karabinów maszynowych (znów kłaniają się księgowi – to najtańszy środek walki z dronami) oraz eksplozjami pocisków obrony przeciwlotniczej.

Co robić? Jak się zachowywać? Nie śpisz jeszcze? To dobrze! W tym miejscu wykład teoretyczny przechodzi w praktyczne aspekty opowieści o tym, jak sobie radzić z rzeczywistością, która może mieć miejsce w każdym polskim mieście. I uwierz mi, ten praktyczny wykład oparty jest na trzech latach moich cotygodniowych doświadczeń z życiem pod nalotami. Głowa do góry! Można to ogarnąć i zastosować pewne dobre praktyki, które zwiększą twoje bezpieczeństwo i pozwolą jednocześnie w miarę normalnie funkcjonować. Bo przesiedzieć średnio 2 dni tygodniowo w piwnicy na dłuższą metę fizycznie się nie da. Trzeba to racjonalizować.

Pierwszym z wyciągniętych nieco wcześniej wniosków co do sytuacji napadu lotniczego z zastosowaniem dronów i rakiet była konstatacja, iż nie ma w praktyce bezpiecznego miejsca w napadniętym kraju takim jak Ukraina czy Polska. Zaczynasz rozumieć, czemu po trzech latach w moim telefonie alarm przeciwlotniczy wciąż rozbrzmiewa słowami „o, kurwa, rakieta!”? Bo ta kurwa-rakieta, choć jedna, zawsze się gdzieś jakoś przedrze. I nie jest to noworoczny pokaz sztucznych ogni. To śmiertelna gra w kotka i myszkę z szansą przegranej może jedna na milion, ale jednak istniejącą. O, kurwa rakieta… Spierdalać czy nie spierdalać? Oto jest pytanie.

Aby gdzieś się w miarę skutecznie ukryć w czasie ataku lotniczego, powinno mieć się do dyspozycji coś, co będzie spełniało wymogi obiektu budowlanego, jakim jest budowla ochronna. Przez lata w Polsce schrony przeciwlotnicze to był temat z pogranicza science fiction. Podobnie jak funkcjonowanie obrony cywilnej. Całe szczęście, iż konflikt toczący się w Ukrainie uwypuklił, jak bardzo jesteśmy nieprzygotowani jako kraj i społeczeństwo pod kątem posiadania odpowiedniej ilości współczesnych budowli ochronnych i przynajmniej od strony prawnej zaczęło się coś w temacie dziać, czego dowodzą wskazane w przypisie świeże akty prawne.

W „Presss kicie” (urocza nazwa – tak, przez trzy „s” – oby nie był to omen świadczący o jakości legislatury) przygotowanym przez MSWiA i noszącym tytuł „Ustawa o ochronie ludności i obronie cywilnej” możemy przeczytać między innymi takie słowa: Opracowana w MSWiA ustawa tworzy kompleksowy system ochrony ludności i obrony cywilnej zarówno w czasie pokoju jak i w czasie wojny. Okay, może i ustawa tworzy kompleksowy system ochrony ludności. Ale ustawa nie tworzy schronów. Porządnych, monolitowych, żelbetonowych schronów, bez okien, odpowiednio głęboko wkopanych w ziemię, z przedsionkami, dwoma wejściami, w których każdy obywatel naszego kraju w chwili alarmu przeciwlotniczego znajdzie dla siebie minimum 1 metr kwadratowy powierzchni (nota bene, ten wymóg pozwoli mu chyba tylko stać i zemdleć na stojąco po paru godzinach trwającego alarmu).

No fajnie. Możesz zatem śmiało założyć, iż w pobliżu swego miejsca pobytu nie masz budowli, która spełniałaby wymogi budowli ochronnej. Czyli jeżeli opcja „spierdalać”, to nie wiadomo gdzie. Co czynić? Nie wpadać w panikę. Przyjrzyjmy się wymogom prawnym, jakie spełniać mają budowle ochronne (1), co pozwoli ci choć z grubsza określić, jakie obiekty w twoim otoczeniu mogą stanowić choć ich namiastkę.

Wspomniane w przypisie rozporządzenie MSWiA w sprawie kryteriów uznawania obiektów budowlanych albo ich części za budowle ochronne stawia dość czytelne wymogi wobec schronów. Schronem może być budowla, jaka zabezpiecza przed:

1. skutkami klęsk żywiołowych wywołanymi przez silne wiatry, w tym wichury, orkany i trąby powietrzne,
2. odłamkami amunicji, w tym bomb, pocisków i granatów, oraz przed ostrzałem z broni małokalibrowej,
3. obciążeniami spowodowanymi zagruzowaniem oraz spadającymi elementami konstrukcji i wyposażenia obiektu budowlanego,
3. promieniowaniem przenikliwym gamma z opadu promieniotwórczego,
4. długotrwałym oddziaływaniem zewnętrznym pożaru na budowlę ochronną,
5. skutkami fali uderzeniowej wybuchu,
6. skażeniem środowiska wewnętrznego w budowli na skutek działania środków chemicznych, biologicznych lub promieniotwórczych,
7. wstrząsem oddziałującym na konstrukcję oraz wyposażenie budowli ochronnej.

Wow! Koń, przepraszam, schron, jaki jest, każdy widzi. No cóż, nie jest prosto opisać językiem polskim techniczne wymogi, jakim sprostać powinien obiekt budowlany, co do którego lepiej sprawdzą się oznaczenia z dziedziny fizyki i matematyki. Z tego też względu ustawodawca w dalszej części regulacji sięga do suchych liczb, dzieląc wyżej opisane schrony na kategorie od S-0 do S-3 (gdzie S-0 jest najsłabsza), w którym to podziale kryterium wyznaczającym jest zdolność schronu do przetrwania fali uderzeniowej o określonej sile. Najsłabszy ze schronów ma wytrzymać falę uderzeniową o wartości co najmniej 60 kN/m2 albo nadciśnienie o wartości co najmniej 0,03 MPa, najmocniejszy – co najmniej 300 kN/m2 albo nadciśnienie o wartości co najmniej 0,3 MPa; czym jest fala uderzeniowa, gdzie mieszka i jakie ma adekwatności, będzie nieco dalej. Póki co powinnaś wiedzieć (i dobrze sobie to zapamiętać), iż w przypadku udziału w eksplozji to właśnie fali uderzeniowej należy obawiać się najbardziej – to ona wybija okna, wyrywa ściany i ciska wszystkim dookoła z iście hulkową mocą.

Oprócz schronów istnieje w przepisach (i życiu) kategoria obiektów nazywanych „ukryciami”. Nie są one tak odporne jak schrony i dzielą się na trzy klasy od U-1 do U-3. Klasa U-1 ma dawać schronienie przed zjawiskami z wymienionej wyżej wyliczanki w punktach 1-3, U-2 z punktów 1-5 i U-3 z punktów 1-6. Dodatkowo, ukrycie każdej klasy powinno spełniać pewne określone rozporządzeniem wymogi w zakresie odporności przeciwpożarowej i przeciwdymowej oraz odporności na zagruzowanie.

Czy powyższy wywód rozjaśnił jakieś twoje wątpliwości co do natury i wytrzymałości pomieszczeń, jakie masz pod ręką na co dzień? Nie? To bardzo dobrze. Wszak to nauka i normy, czyli nie ma lekko. A jak wpada na kwadrat Szahid czy wlatuje na rejon rakieta, to jeszcze ciężej jest. Hmm… A miały być praktyczne tipy i tricki. No dobrze, czas na nie.

Z czego zbudowany jest dom, w którym mieszkasz? To budynek jednorodzinny czy wielopiętrowy blok? Ma piwnicę bądź podziemny garaż? To są podstawowe pytania, od odpowiedzi na które zależy optymalny sposób twojego postępowania w przypadku ogłoszenia alarmu przeciwlotniczego, kiedy tak naprawdę masz tylko kilka minut na wdrożenie jakichkolwiek działań o charakterze ochronnym.

Ty odpowiadasz sobie na powyższe pytania, ja opowiem ci, czym jest fala uderzeniowa. Fala uderzeniowa to jedno z najbardziej niszczycielskich zjawisk towarzyszące eksplozji materiałów wybuchowych. Nie odłamki, nie środki zapalające, ale właśnie fala uderzeniowa, która jest niczym więcej jak cienką bańką rozchodzącego się gwałtownie podniesionego ciśnienia powietrza oddziałującego na wszystko, co napotka na swej drodze. Łącznie z żelbetową ścianą grubości 3 metrów, których większość fal uderzeniowych z opisanych w tym rozdziale środków niszczenia nie przejdzie (może z wyjątkiem bezpośredniego trafienia rakietą balistyczną. I pamiętaj – beton ma również różne klasy jakości i wytrzymałości). Nie ma lekko.

Myśląc o fali uderzeniowej wyobraź sobie właśnie taką dużą bańkę mydlaną, która powstaje, rośnie i pęka w ułamkach sekundy. W chwili wybuchu tworzy się ogromna ilość gorących gazów o potężnym ciśnieniu. Szukają one sobie natychmiast ujścia w otoczenie w formie tej właśnie niszczycielskiej bańki, dodatkowo piętrząc przed sobą Bogu ducha winne powietrze (które też jest mieszaniną gazów, ale o stabilnym w danej jednostce miejsca i czasu ciśnieniu).

Przy wybuchu trotylu (a ten stanowi podstawę większości głowic bojowych), początkowa prędkość rozchodzenia się fali uderzeniowej to 6 900 m/s, czyli ponad dwadzieścia machów (dwadzieścia razy szybciej niż dźwięk). Dla zobrazowania to prędkość 6,9 km/s, więc gdyby nie istniała atmosfera (zupełnie abstrahując od tego, iż bez atmosfery nie ma spalania) stawiająca opór, elementy fali uderzeniowej przy wybuchu trotylu obiegłyby kulę ziemską w 96 minut, czyli nieco ponad półtorej godziny. Nie w 80 dni dookoła świata, tylko w dziewięćdziesiąt minut. Czujesz tę moc?

To właśnie ten gwałtowny wzrost ciśnienia związany z rozprężaniem się gazów powstałych na skutek wybuchu przewraca ściany budynków oraz rzuca samochodami i ludźmi jak lalkami.

Za czołem fali idzie strefa niskiego ciśnienia (niższego niż atmosferyczne), którą odbiera się jako gwałtowne szarpnięcie w kierunku epicentrum eksplozji. Tak działa fizyka. jeżeli przed czołem fali ciśnienie gwałtownie i wielokrotnie rośnie, za tym czołem musi być ciśnieniowa „dziura”. Potrafi ona np. w ułamku sekundy wyssać powietrze z pomieszczenia, przez które przeszło czoło fali uderzeniowej. Efekt tego podciśnienia jest krótkotrwały, ale paskudny dla organizmów żywych. Przecież wewnątrz ciebie również jest jakieś ciśnienie, równoważone przez zewnętrzne ciśnienie powietrza. A na ułamek sekundy tego powietrza zaczyna diabelnie wokół ciebie brakować, czyli znajdujesz się w dosłownej próżni, a twoje organy rozsadzane są od środka, co dopełnia dzieło zniszczenia wykonane przez ciśnienie, jakim przygniotło cię czoło fali uderzeniowej. Brr… Czego to ludzie nie wymyślą, by nie użyć do zabijania zwykłego kuchennego noża.

Dystans około 300 metrów (w otoczeniu bez architektonicznych przeszkód) pokona fala uderzeniowa przy wybuchu trotylu w czasie od 0,3 do 0,6 sekundy. I po przebyciu 300 metrów wciąż będzie się poruszać z prędkością większą niż dźwięk. Mrugnięcie okiem trwa 0,3 sekundy.

Dlaczego wspomniałem o 300 metrach? Bo przy wybuchu 100 kg trotylu niszczycielski zasięg działania fali uderzeniowej dochodzi właśnie do około 300 metrów. A 100 kg trotylu to lepsza wersja Szahida, czyli dron Gerań 2.

Pamiętaj jednak, iż cały powyższy model i przytoczone wyliczenia mają charakter czysto poglądowy. W rzeczywistości fala uderzeniowa nie rozchodzi się jak rosnąca bańka mydlana. Zwłaszcza w terenie miejskim. Po drodze napotyka ściany budynków, wystające elementy elewacji, obiekty małej architektury – murki, śmietniki, wiaty, latarnie – zaparkowane samochody. Wszystko to powoduje jej odbicia, osłabienia, nieliniowość (gwoli ścisłości: niesferyczność). choćby otwarte okna w równej fasadzie budynku mają wpływ na kształt i drogę fali uderzeniowej. Ba! Również i zamknięte okna na to wpływają. Bowiem fala uderzeniowa rozchodząc się bardzo szybko, potrafi sobie pootwierać pierwsze napotkane na swojej drodze okna. Również i witryny, czyli teoretycznie okna nieotwierające się.

A teraz przyjrzyj się jeszcze raz budynkowi z fotografii 16. Widzisz miejsce, w które wbił się Szahid? Bezpośrednio pod dachem. Wyrwał trochę cegieł i jakaś część fali uderzeniowej musiała dostać się do środka. Jednak część impetu fali uderzeniowej rozeszła się po fasadzie budynku. Te okna nie wypadły wszak same. Ocieplenie elewacji również zostało zdjęte przez rozchodzącą się falę uderzeniową. Gdybyś zastanawiała się, czym są te ciemne cętki widoczne na elewacji to po prostu montażowe grzybki mocujące styropian do ściany. Temperatura wytworzona eksplozją nadtopiła tynk i uwidoczniła właśnie te mocowania.

Okay. No to teraz po aptekarsku rozłóżmy na półeczkach te 0,3 sekundy w czasie których rozegrał się ten dramat.

W chwili zetknięcia się Szahida lecącego z prędkością ok. 180 km/h ze ścianą budynku dochodzi do eksplozji. Inicjowany jest ładunek burząco-zapalający o masie ok. 100 kg. Nie jest to wyłącznie trotyl, a jakaś spowita tajemnicą firmowa mieszanka, której zadaniem jest nie tylko kruszenie (jak w przypadku trotylu), ale i wzniecanie pożaru.

Energia wybuchu prowadzi do przebicia ceglanej ściany, grubej na półtorej cegły i część (zapewne spora) materiału burząco-zapalającego przedostaje się do środka pomieszczenia. W strefie o promieniu kilku metrów od miejsca zetknięcia się Szahida ze ścianą dochodzi do całkowitego zniszczenia. Ceglana ściana rozpada się, ciśnienie jest tam ekstremalnie wysokie, fragmenty konstrukcji z tego miejsca rozrzucone są siłą eksplozji w promieniu kilkudziesięciu metrów od miejsca, z którego „wystartowały”. Przebywanie w tej strefie to wyrok śmierci. jeżeli nie odłamki czy temperatura i pożar, to samo ciśnienie wystarczy na drastyczne złamania i wielonarządowe obrażenia kończące się nieuchronnym zgonem.

Strefa śmierci kończy się gdzieś około 20 metrów od miejsca uderzenia w ścianę. I ma ona bardzo nieregularny kształt, bynajmniej nie jest sferą. Ściana budynku stanowi bowiem dość dobrą ochronę i już kilkanaście metrów dalej piętro niżej widać ocalałe okno z szybami.

Zwróć uwagę, jak wiele brakuje okien na piętrze, w które wbił się Szahid. To fala uderzeniowa, która wdarła się do środka pomieszczeń na tym piętrze, rozchodząc się, szukała sobie wyjścia i po prostu wybiła okna od środka. Fala uderzeniowa ma bowiem to do siebie, iż wdzierając się do wnętrza budowli rozchodzi się po pomieszczeniach i szuka sobie z nich wyjścia. Zwykle w tym przypadku ofiarą jej niszczycielskiej siły padają okna, drzwi i bramy jako najsłabsze elementy powierzchni, na które wywiera swoje ciśnienie fala uderzeniowa.

Jak by to dziwnie nie zabrzmiało, sama fala uderzeniowa nie wywołuje wielkiego bałaganu w pomieszczeniach, kiedy już nieco osłabnie w swej niszczycielskiej sile. Ona po prostu ładnie wszystko dociska do swoich miejsc. Widziałem pomieszczenie, gdzie po jej przejściu wszystko leżało na swoich miejscach z wyjątkiem wjazdowych wrót, które zostały otwarte, mimo iż były zamknięte na kłódkę. Kłódka natomiast wyglądała jak na fot. 17. Hartowana stal rozgięta jak plastelina, a papiery leżące na stole tam, gdzie zostały położone poprzedniego dnia.

Fot. 17. Kłódka otwarta siłowo przez falę uderzeniową. Odległość od miejsca uderzenia rakiety manewrującej ok. 500 m w linii prostej. Teren gęsto zabudowany. Kwiecień 2025 [fot. własne].

Wróćmy do eksplozji naszego Szahida. Poza strefą śmierci (kilkanaście metrów od epicentrum) do odległości 100-150 metrów zjawi się strefa poważnych zniszczeń. Rozchodząca się fala uderzeniowa i latające elementy rozerwanej konstrukcji będą siać demolkę oraz śmierć, jeżeli mieć pecha i stanąć niewłaściwie na ich drodze. Lepiej więc na tej drodze nie stawać bez należytej osłony, a idealnie – w ogóle się na tej drodze nie znajdować.

W odległości 150-200 metrów do metrów 300-350 znajdować się będzie strefa lekkich uszkodzeń (strefa pecha). Czemu pecha? Bo mając pecha, można oberwać w tej strefie kawałkiem rozbitego szkła w tętnicę udową czy szyjną i wykrwawić się na śmierć w ciągu kilku minut. Mając szczęście, można tylko poczuć silny podmuch i mieć wrażenie, iż wszystko wokół nas lata. Łącznie z fragmentami cegieł, prętami zbrojeniowymi i mnóstwem szkła. Moja rekomendacja – nie próbować bawić się w Noe z „Matrixa” i działać w reżmie „bullet time”. Przypominam, iż do tej strefy eksplozja dotrze w czasie 0,3 sekundy od wybuchu. Czyli w mgnieniu oka. Dosłownie.

Zatem, jak przyjmować tego typu okoliczności przyrody? Jak się przygotować, co czynić? Cóż, czas, byś odpowiedziała sobie na postawione wyżej pytania: Z czego zbudowany jest dom, w którym mieszkasz? Czy to budynek jednorodzinny, czy wielopiętrowy blok? Ma piwnicę bądź podziemny garaż?
------------------------------

Przypisy

(1) Czym jest budowla ochronna, jakie powinna spełniać wymogi regulują przede wszystkim ustawa z dn. 5 grudnia 2024 r. o ochronie ludności i obronie cywilnej (Dz.U. z 2024 poz. 1907) oraz rozporządzenie Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji z 26 lutego 2025 r. w sprawie kryteriów uznawania obiektów budowlanych albo ich części za budowle ochronne (Dz.U. z 2025 r. poz. 235).
Idź do oryginalnego materiału