Dlaczego kołowy wóz wsparcia ogniowego nie jest potrzebny Wojsku Polskiemu?

2s14.blogspot.com 7 lat temu
Jak już wspomniałem we wpisie sylwestrowym, od czasu do czasu będę publikował swoje opinie dotyczące poszczególnych artykułów prasowych.

Artykułem, który idzie u mnie na pierwszy ogień, jest "Rosomak wsparcia - konieczność czy fanaberia?" autorstwa Norberta Bączyka ze stronie internetowej czasopisma "Wozy bojowe świata".

Link do tego artykułu znajduje się tutaj: Rosomak wsparcia - konieczność czy fanaberia?

Temat tego artykułu dotyczy kołowego wozu wsparcia ogniowego Wilk, który jest od kilku lat oferowany naszemu wojsku wspólnie przez Rosomak S.A. i CMI Group, a dokładniej tego, czy jest on w naszym wojsku potrzebny. Delikatnie spojlerując, autor twierdzi, iż KWWO jest nam potrzebny, a co do jego założeń i argumentów zastosuję się w dalszej części tejże opinii.

Kołowy wóz wsparcia ogniowego Wilk z wieżą CT-CV 105 HP

Zacznijmy od tego, iż Wilk po raz pierwszy został pokazany publicznie w roku 2012. W pierwotnym założeniu był bazowy KTO Rosomak, który w miejscu wieży Hitfist-30P dostał system CT-CV od belgijskiej firmy CMI.

Pomysł, jakim był kołowy wóz wsparcia ogniowego (lub inaczej artyleryjski niszczyciel czołgów), narodził się z powodu problemu, jakim jest struktura batalionu piechoty zmotoryzowanej w Wojsku Polskim. Otóż w związku z planowaną unifikacją trakcji pojazdów w jednostkach zmechanizowanych, 12 oraz 17 Brygada Zmechanizowana zostały pozbawione swoich organicznych batalionów czołgów T-72. To, jak również brak ppk na pojazdach, spowodowały, iż zdolności brygady do zwalczania broni pancernej przeciwnika zostały ograniczone do zaledwie 18 przenośnych wyrzutni ppk typu Spike LR oraz przeciwpancernej amunicji kasetowej wystrzeliwanej przez moździerze piechoty M-98 oraz haubice samobieżne 2S1 Goździk.


Jeśli chodzi o samą recenzję tegoż artykułu, to zwróciłem uwagę, iż główny problem, wokół którego obraca się autor, został określony tak:

"Jedną z największych zgłaszanych dziś bolączek jest brak wystarczającej siły rażenia przeciw stanowiskom umocnionym, zaporom inżynieryjnym i budynkom ogniem na wprost."

Owszem, Wilk najlepiej by się nadawał na współczesny odpowiednik działa szturmowego, którego zadaniem jest przede wszystkim bezpośrednie wsparcie ogniowe piechoty, a co za tym idzie - eliminacja stanowisk umocnionych i siły żywej. Słusznie przy tym zauważył, iż użycie w tym celu Raków (jako artylerii) może być tutaj nieodpowiednim posunięciem.

Jednakże nie mogę się z tym zgodzić.

W tym celu bardzo dobry przykładem jest wojna domowa w Syrii, a raczej wnioski wysuwające się z niej. Tam bardzo dużą rolę przywiązuje się do użycia przeciwpancernych pocisków kierowanych, głównie starszych typów (Malutka, Fagot, Konkurs, Toophan, TOW-2A). Co prawda służą one przez cały czas do zwalczania broni pancernej oraz pojazdów opancerzonych, ale z drugiej strony możemy spotkać liczne przypadki, gdzie ppk służą do niszczenia umocnień oraz zwalczania skupisk siły żywej przeciwnika. W przypadku zwalczania umocnień trzeba też zwracać uwagę (a w obecnych czasach kompletnie się o tym zapomina) na zdolność eliminacji wyspecjalizowanych stanowisk obrony (tj. schronów betonowych i żelbetowych) i tutaj ppk broni fakt, iż są one pod tym względem znacznie skuteczniejszą bronią od artylerii kal. 105 mm - bez problemu potrafią one spenetrować betonowy schron o grubości 1 metra z dowolnej odległości, podczas gdy klasyczny pocisk odłamkowo-burzący 105 mm ma problem z eliminacją lekkich schronów bojowych (grubość ścian: min. 0,5 m) na odległościach powyżej 500 m, a pocisk HESH nie ma możliwości przebicia ściany żelbetowej o grubości powyżej 20 cm. Co więcej, w walkach miejskich podobne możliwości co ppk uzyskują granatniki przeciwpancerne piechoty i działa bezodrzutowe, które można łatwiej i bezpieczniej przenosić z miejsca na miejsce od sporego rozmiarami wozu wsparcia ogniowego, który zawsze będzie głównym celem dla obrońców chowających się w budynkach.

Szanse natomiast się wyrównują, gdy chodzi o zwalczanie siły żywej i bardzo lekkich stanowisk obronnych. Tutaj znaczącą przewagę mają głowice odłamkowe (HE, HEDP, HESH), gdyż głowica HEAT ma tutaj bardzo małe zdolności, ponieważ cel (żołnierz) musi znajdować się w linii strumienia kumulacyjnego lub zostać trafiony odłamkiem wytworzonym przez tenże strumień. Ale wciąż można skonstruować ppk, który może być wyposażony w takową głowicę, przez co to one przez cały czas mają tutaj przewagę. Co więcej, takie właśnie zadania (zwalczanie umocnień i siły żywej) ma otrzymać konstruowany przez MESKO Pirat, które ma zaistnieć w wersjach z głowicą HEAT i HE.

Pora przejść do drugiego argumentu

"Wóz taki musi być uzupełnieniem systemu obrony przeciwpancernej pododdziału opartej zasadniczo na zestawach ppk (na wozach i rozstawianych po spieszeniu przez obsługi)"

Problemem jest tutaj sama armata gwintowana kal. 105 mm - Belgowie (i wszelcy lobbyści "into it") w swoich materiałach promocyjnych zachwalają to uzbrojenie, twierdząc przy tym, iż dzięki zastosowaniu najnowocześniejszej amunicji te działa są zdolne do zwalczania rosyjskich czołgów z odległości ok. 2 km.

Jednak rzeczywistość bywa okrutna.

Na początku lat 90. Kanadyjczycy postanowili przetestować możliwości swoich czołgów w teoretycznym starciu z maszynami wschodniej produkcji. W tym celu wykorzystano ówcześnie modernizowane podstawowe MBT ich armii, czyli Leopardy C2 oraz pięć T-72M1 produkcji czechosłowackiej należących wcześniej do NVA (armii wschodnioniemieckiej). Podczas testów postanowiono zasymulować pojedynek pancerny wg warunków, jakie zakładano na przesmyku Fulda - czyli maszyny miały zostać ostrzelane z odległości 300 metrów (nie, nie zjadłem zera ani żadnej innej cyfry). Dla pewności każdy z czołgów miał dostać po pięć trafień w pancerz czołowy. W praniu jednak wyszło, iż małpie odmiany T-72 były wtedy odporne na trafienia amunicją przeciwpancerną 105 mm choćby z takiej odległości. Małpie, a co dopiero T-72B, T-90 lub T-80B, czy nieistniejące wtedy T-72B3 i T-90A.

Co prawda, współczesna amunicja 105 mm jest efektywniejsza (przykładem jest tu M1060CV), jednakże ona jest skuteczna co najwyżej przeciwko niezmodernizowanym T-72B. Oczywiście stwierdzicie, iż jak nie można od przodu, to trzeba próbować od boku lub od tyłu, ale jakie są szanse, iż słabo opancerzony pojazd o nie najlepszej mobilności w terenie (a do takowych zaliczają się pojazdy kołowe) znajdzie się w takiej sytuacji w starciu z czołgiem?


Ostatnie, co mógłbym powiedzieć na temat Wilka z armatą 105 mm, jest to, iż autor nie wspomniał o tym, iż dzięki sporemu podniesieniu lufy (nawet do 42°) mógłby on również pełnić rolę kompanijnej lub batalionowej artylerii polowej. Ale to rozwiązanie również ma kilka poważnych wad. Po pierwsze dla Wilka przewidziano niewielki zapas amunicji, bo liczący zaledwie 22 naboje. Więc gdyby miał on pełnić rolę zarówno działa szturmowego, jak i klasycznego działa samobieżnego, to zapas amunicji HE wynosiłby maksymalnie 10-15 pocisków. A co za tym idzie, Wilki potrzebowałyby dodatkowo wozów amunicyjnych, od których byłyby wręcz uzależnione. A po drugie potrzebowałyby również wozów dowodzenia i bieżącego dostępu do danych z rozpoznania obrazowego oraz radarowego, żeby mogły prowadzić skuteczny ogień artyleryjski na większe odległości. Skutek byłby taki, iż Wilki dublowałyby się strukturą i zadaniami z moździerzami samobieżnymi Rak, które również potrafią prowadzić ogień bezpośredni.

Podejrzewam, iż CMI zauważył ten problem i od roku 2015 zaczął oferować Wilka uzbrojonego w armatę gładkolufową kal. 120 mm. Oczywiście "120" w przeciwieństwie do "105" jest znacznie lepszym orężem przeciwczołgowym i co najważniejsze jest w tej chwili używana w Wojsku Polskim. Z drugiej strony dla 24-, maksymalnie 26-tonowego pojazdu ta armata to jest jednak przerost formy nad treścią, ponieważ ona choćby przy zmniejszonym odrzucie jest zbyt silna dla pojazdu o takiej masie. Dla porównania Centauro 2 jest pojazdem, który specjalnie został skonstruowany jako artyleryjski niszczyciel czołgów, jest inaczej wyważony od Rosomaka i jest znacznie cięższy, bo waży 30-32 tony.

Kołowy wóz wsparcia ogniowego Wilk z wieżą XC8 120 HP

Kolejna opcja, z jaką się spotkałem, jest: "Skoro nie bierzemy Wilka, to kupmy właśnie Centaury", ale w tej kwestii wypowiem się krótko i na temat. Czy opłacalne jest tworzenie łańcucha logistycznego dla 100, góra 150 pojazdów, które znacząco się różnią od używanych u nas Rosomaków, a na dodatek nie są nam aż tak potrzebne?

Podsumowując, autor zwrócił przede wszystkim uwagę na niedostatek możliwości naszych batalionów piechoty zmotoryzowanej w zwalczaniu umocnień, ale nie wyciągnął wniosków z obecnie trwającej wojny domowej w Syrii, gdzie - jak już wspomniałem - do tych zadań wykorzystuje się ppk. Zauważył ograniczone możliwości "105" w zwalczaniu współczesnych czołgów, uważając, iż zadania w tym zakresie powinny spełniać rakietowe niszczyciele czołgów (których niestety nie mamy). Podkreślił też, iż obecnie "120" nie spełniają założeń postawionych przed kołowym wozem wsparcia ogniowego. jeżeli jednak Wilk miałby wzmacniać obronę przeciwpancerną bpzmot., to pod względem możliwości od "105" znacznie bardziej ekonomicznym rozwiązaniem jest montaż na części Rosomaków wieży z automatyczną armatą czołgową średniego kalibru (kal. 50 - 76 mm) w zestawie z wyrzutniami ppk, ale w tym zakresie nikt poza Rosjanami w tej chwili nad tym nie pracuje. A jeżeli bardzo nam zależy na posiadaniu artyleryjskich niszczycieli czołgów, uzbrojonych w armaty 120 mm, to choćby Gepard (jako WWO) jest tu lepszym rozwiązaniem od Wilka.

Na sam koniec mogę jeszcze powiedzieć, iż autor nie wspomniał jeszcze (na szczęście) o "słynnych" symulacjach pola walki z WSOWL z wykorzystaniem Wilka.

A co ja powiem na ich temat...

Że ja ich nie zrobię?! Potrzymaj mi piwo i patrz, sam zrobię lepsze... a przynajmniej się postaram.

Idź do oryginalnego materiału