Od kiedy zaczęły do nas spływać informacje dotyczące wystrzału z granatnika w siedzibie Komendy Głównej Policji w naszej „pace” zrobiło się gorąco. Jedni czuli rozsadzającą ich od wewnątrz złość. Inni wychodzili z założenia, iż w tej sytuacji pozostało im już tylko ratować się szyderą. Skąd wzięły się u nas tak silne emocje?
O tym przeczytacie w komentarzu odnoszącym się do niedawnej eksplozji w gabinecie gen. Jarosława Szymczyka. Stanowi ona kolejny dowód na to, iż pojęcie procedur bezpieczeństwa jest w naszym państwie obce. Dużą rolę odgrywa w tym kultura organizacyjna, która panuje w poszczególnych formacjach.
Kultura „bylejakości” w służbach
Myśleliśmy, iż nic już nas w „mundurówce” nie zaskoczy. Myliliśmy się. Nie sądziliśmy bowiem, iż któraś ze służb zdoła za jednym razem zaliczyć swoiste „combo”. Po pierwsze, doprowadzić do sytuacji, w której to kilka brakowałoby do tego, aby przez niefrasobliwość zwierzchnika całej formacji śmierć poniosło jej ścisłe kierownictwo.
Co więcej, eksplozja w gabinecie KGP zademonstrowała całemu społeczeństwu to, czego my doświadczaliśmy od dawna podczas codziennej pracy. Mamy tu na myśli negatywne konsekwencje, które niesie za sobą tolerowanie kultury „bylejakości” w wojsku i służbach. Składa się na nią cały system obowiązujących przekonań, zachowań i sposobu traktowania żołnierzy i funkcjonariuszy.
Gdyby był on adekwatny, to kultura organizacyjna mogłaby stać się jednym ze źródeł siły rodzimego sektora bezpieczeństwa. Wprowadzenie odpowiednich bodźców, sprawiłoby bowiem, iż energia tkwiąca w wielu patriotycznie ukierunkowanych funkcjonariuszach i żołnierzach zostałaby należycie spożytkowana.
Niejeden z nich odczuwa bowiem wewnętrzną potrzebę ulepszenia sposobu funkcjonowania ich „firmy”. Ci ludzie chcieliby ponadto, aby instytucje państwowe były w jak najlepszy sposób przygotowane na zmieniający się charakter wyzwań, stojących przed naszym państwem.
W polskim sektorze bezpieczeństwa, kultura organizacyjna jest jednak jednym z elementów hamujących rozwój praktycznie każdej formacji. Wynika to z dominującego podejścia do wielu zagadnień, którym jest „jakoś to będzie”, „o tym zagrożeniu zapominamy” i „robimy tak od wielu lat, a więc nie należy nic zmieniać.”
Młodzi funkcjonariusze i żołnierze od początku swej służby przyzwyczajani są ponadto do unikania odpowiedzialności za podejmowane przez nich decyzje i przymykania oczu na otaczającą ich „bylejakość”. Inicjatywa, kreatywność, poczucie obowiązku i chęć wprowadzania zmian zbyt często natrafiają zaś na „opór materii”.
Dlatego właśnie trwająca w tej chwili na Ukrainie wojna nic nie zmieniła w sposobie funkcjonowania polskiej „mundurówki”. przez cały czas nie działają w niej także procedury bezpieczeństwa, którymi powinny być objęte najważniejsze osoby w państwie. A do takich zalicza się przecież Komendant Główny Policji.
Czy zaczniemy się w końcu uczyć na błędach?
Obowiązująca w wojsku i służbach kultura „bylejakości” była do tej pory skrzętnie ukrywana przed opinią publiczną. Eksplozja w gabinecie gen. J. Szymczyka z „hukiem” obnażyła jednak wspomniane braki. Co więcej, nie jest to pierwsza tragedia, która wydarzyła się w Polsce z powodu braku istnienia odpowiednich procedur lub też ich nieprzestrzegania.
Poszczególne instytucje nie potrafią jednak wyciągać z takich sytuacji wniosków. Ciężko jest nam wymienić choćby jeden incydent, który został adekwatnie przeanalizowany, a następnie wyciągnięto z niego lekcje mające na celu zapobieganie poszczególnym zagrożeniom w przyszłości. Znamy za to wiele „wpadek”, które starano się za wszelką cenę ukryć choćby w obrębie danej formacji.
Błędy są zaś nieuniknionym elementem działania każdej organizacji. Idiotyzmem jest jedynie ich ciągłe powtarzanie. Tymczasem funkcjonowanie polskiej „mundurówki” przypomina serial „Katastrofa w przestworzach”. Z tą różnicą, iż staje się on gwałtownie nudny, bo przyczyny wypadków są wciąż te same i za każdym razem brakuje ich omówienia.
Rozbili się? Trudno. Byleby nikt się o tym nie dowiedział. Tym razem wysłano więc w rejon działań wojennych Komendanta Głównego Policji bez zapewnienia mu odpowiedniego zabezpieczenia. Jeszcze raz. Komendant Główny Policji przebywał bez należytej ochrony w kraju objętym wojną i na terenie którego przeciwnik „poluje” na tzw. „high value targets”.
Wiemy również o innych błędach popełnionych przy okazji zabezpieczania wizyty gen. Szymczyka. Nie będziemy ich jednak wymieniać, aby nie ułatwiać zadania „bad guy’om” i dodatkowo osłabiać poziomu bezpieczeństwa polskich oficjeli. Istotnym jest jednak to, iż historia z granatnikiem nie jest jedynie wypadkiem przy pracy, a przejawem szerszej „bylejakości”.
Ukraińcy również nie są „mistrzami” przestrzegania procedur
Wizyta KGP odbywała się na dodatek w państwie, które „słynie” z jeszcze większej słabości instytucjonalnej niż Polska. Ukraińskie służby są więc przez cały czas miejscami, w których można natknąć się na tzw. „partyzantkę”. Przejawia się ona m.in. takimi zachowaniami jak podniesienie przez funkcjonariusza leżącego na ziemi granatu bez zachowania jakichkolwiek procedur bezpieczeństwa.
Towarzyszy temu zwykle uśmiech na ustach i stwierdzenie: „aaa, przecież i tak nie wybuchnie.” W takich sytuacjach, Amerykanie łapią się jednak za głowy i krzyczą: „Fuck! Czy leci z nami pilot? Czy ktoś tym ludziom powiedział, iż istnieje coś takiego jak procedura postępowania w danej sytuacji?”
W związku z tym, sympatia odczuwana względem Ukrainy nie powinna przesłaniać obrazu funkcjonowania tamtejszych służb i zdrowego rozsądku. Zwłaszcza w takich sytuacjach jak planowanie zabezpieczenia wizyty wysokiego urzędnika państwowego. Tak się jednak nie stało, a gen. Szymczyk powtarza, iż Ukraińcy to nasi przyjaciele i nieelegancko byłoby im nie ufać.
Dlatego efekt spotkania „dwóch bratanków” – Polaka i Ukraińca okazał się „wybuchowy”. Zgodnie ze zwyczajami panującymi w środowisku mundurowym, przedstawiciele naszego wschodniego sąsiada przekazali Komendantowi Głównemu Policji prezent w postaci elementu uzbrojenia.
Ukraińcy „zapomnieli” jednak o tym, iż tego typu podarunki są na ogół pozbawiane wcześniej cech bojowych. Z kolei Polacy nie pomyśleli o tym, aby sprawdzić granatnik pod kątem pirotechnicznym i kontrwywiadowczym….
Potencjalne zagrożenia związane z przyjęciem prezentu w postaci granatnika
Potencjalnych zagrożeń wynikających z otrzymania w prezencie granatnika jest zaś co najmniej kilka. „Gift” ten mógł np. zostać wyposażony w urządzenie rejestrujące, za pomocą którego można byłoby podsłuchiwać kierownictwo polskiej policji.
Ukraińcy mogli też wykazać się niefrasobliwością w zakresie obsługi i przechowywania uzbrojenia. Tego typu podejścia doświadczyli z ich strony przynajmniej niektórzy współpracujący z nimi w przeszłości polscy żołnierze i funkcjonariusze.
Znaną przypadłością ukraińskiej administracji jest ponadto jej wysoki poziom infiltracji ze strony Rosjan. Służby specjalne Kremla potrafią natomiast organizować prowokacje i zabójstwa. Od lat dążą też do wywołania napięć w relacjach polsko-ukraińskich. Nie można było więc wykluczyć tego, iż KGP przekazany zostanie prezent zawierający ukryty materiał wybuchowy.
Standardową procedurą postępowania w tej sytuacji powinno być więc dokładne sprawdzenie otrzymanego granatnika. Najlepiej byłoby gdyby nie był on dodatkowo przechowywany w pomieszczeniu, w którym mogą być prowadzone konwersacje na wrażliwe tematy.
Braki w zakresie procedur bezpieczeństwa i mechanizmów kontrolnych
Policja nie bardzo jednak choćby wie, kto powinien być odpowiedzialny za sprawdzenie prezentu, gdyż… procedury postępowania w takich sytuacjach po prostu nie istnieją. Co więcej, wielu wysokich rangą urzędników państwowych wychodzi z założenia, iż metody zapobiegania zagrożeniom dotyczą co najwyżej „szeregowych” pracowników, a nie ich.
Z uwagi na wspomnianą wcześniej kulturę organizacyjną, tylko nieliczni funkcjonariusze i żołnierze decydują się na to, aby w sytuacji, w której zachowanie przełożonego może być niezgodne z procedurami, zwrócić mu na to uwagę. Takie postępowanie grozi bowiem poważnym ryzykiem utraty pozycji zawodowej.
Panujące w wojsku i służbach niepisane zasady mówią przecież o tym, że:
- Przełożony zawsze ma rację.
- Podwładny ma się „nie wpier…”
- Szef/dowódca rzadko kiedy ponosi konsekwencje niewłaściwego postępowania.
- Z szeregowego żołnierza lub funkcjonariusza bardzo łatwo jest natomiast zrobić „kozła ofiarnego”.
Szefowie służb mogą więc w Polsce przewozić „ściśle tajne” dokumenty nie przestrzegając zasad dotyczących prawidłowej organizacji konwoju. Nikt te3ż nie będzie sprawdzał, czy Komendant Główny Policji przewozi przez granicę uzbrojenie w sposób zgodny z obowiązującymi procedurami.
Incydent z granatnikiem w gabinecie gen. Szymczyka – więcej szczęścia jak rozumu
Zwieńczeniem opisanego łańcuszka mniejszych lub większych „fuckapów” był kuriozalny incydent, który miał miejsce w minionym tygodniu w KGP. Nie wiemy, co dokładnie wydarzyło się w gabinecie gen. J. Szymczyka. Wygląda jednak na to, iż w tym przypadku los okazał się być dla niego łaskawy, bo wystrzał z granatnika mógł mieć znacznie tragiczniejsze konsekwencje.
Z niektórych doniesień wynika bowiem, iż za eksplozję odpowiedzialny był granatnik RGW-90. Wyposażony jest on w pocisk przeciwpancerny, którego zadaniem jest przepalenie otworu w pancerzu. Cała energia związana z wybuchem amunicji uwalniania jest natomiast dopiero po pokonaniu zapory i dostaniu się do wnętrza pojazdu/umocnienia.
Jeśli doniesienie te się potwierdzą, będzie to oznaczać, iż główna siła wystrzału skoncentrowała się prawdopodobnie w pomieszczeniu znajdującym się piętro niżej, w którym nie przebywały wtedy żadne osoby. Alternatywnie, pocisk wystrzelony z granatnik mógł nie posiadać wystarczającej ilości czasu, aby się uzbroić.
Gdyby jednak okoliczności zdarzenia były nieco inne szanse na przeżycie gen. J. Szymczyka i zgromadzonych w jego gabinecie ludzi mogłyby okazać się bliskie zera. Zginąć mogły też osoby postronne. Wygląda więc na to, iż o mały włos uniknęliśmy śmierci kierownictwa polskiej Policji w wyniku rażących zaniedbań proceduralnych.
W tej sytuacji należałoby zadać następujące pytania: czy inne elementy bezpieczeństwa państwa również charakteryzują się podobnym niedbalstwem? Jak długo jeszcze najwyżsi rangą oficerowie będą konserwować kulturę „bylejakości” w podległych im formacjach? I najważniejsze: czy stać nas jedynie na służby, które stają się obiektem memów, utrzymującego je społeczeństwa?
Spodobał Wam się artykuł? Wierzycie w to, co robimy? jeżeli tak, to możecie wykupić dostęp do cotygodniowych felietonów, w których komentujemy wydarzenia bieżące. To dzięki pomocy subskrybentów i patronów możemy tworzyć więcej artykułów, podcastów i newsletterów, a także myśleć o kolejnych, ciekawych projektach.
Możecie też z nami porozmawiać za pośrednictwem:
- Profilu na Twitterze i
.
- Pisząc na maila: [email protected].