„Fronty Wojny”. Molestowanie seksualne w wojsku. Jak Żandarmeria Wojskowa niszczy ludzi

news.5v.pl 15 godzin temu

Historia Karoliny Marchlewskiej po raz pierwszy wypłynęła na światło dzienne w październiku 2017 r., kiedy Edyta Żemła i Marcin Wyrwał opublikowali artykuł „Mobbing nie jest przestępstwem do końca. Czyli jak żandarmeria nie chroniła kapral Anny”. Wówczas bohaterka artykułu występowała jeszcze pod pseudonimem. To, co miało być pojedynczym artykułem, rozwinęło się w trwającą już ponad 7 lat historię, która jak w soczewce skupia w sobie najgorsze wojskowe patologie.

W 2016 r. Karolina Marchlewska miała ukończone wojskowe szkolenie podstawowe oraz kurs oficerski z wyróżnieniem. Chciała iść do Marynarki Wojennej, ale jej ówczesny wykładowca na Akademii Obrony Narodowej gen. Robert Jędrychowski zapytał studentów, czy ktoś z nich chciałby pracować w Żandarmerii Wojskowej. Kobieta postanowiła spróbować swoich sił w tej formacji.

Niebawem po rozpoczęciu przez nią służby na jej telefon zaczęły przychodzić coraz bardziej obsceniczne SMS-y: „Błagam, uwierz mi, pragnę jedynie ci służyć w charakterze niewolnika. Jestem żonaty, ale mieszkam z dala od domu, w którym jestem tylko gościem”.

„Moja najjaśniejsza pani, będę wiernym psem, moja buzia niech służy ci za toaletę, Czy mogę zadzwonić?”

„Stali się sędziami we własnej sprawie”

Poniżej dalsza część tekstu oraz cała rozmowa w formie wideo:

Kapral Marchlewska próbowała interweniować u przełożonych, jednak jak mówi, ci bagatelizowali problem odzywkami w rodzaju „masz cichego wielbiciela”. — Z tym problemem zostałam pozostawiona sama sobie, a wręcz nastąpiła nagonka po tym zgłoszeniu. Systemowo żołnierz pozostaje, a choćby zostaną wytoczone wobec niego określone działania po to, żeby na przykład zamknąć mu usta. Żołnierz zgłaszający nieprawidłowości w służbie sam staje się dla tej służby problemem – powiedziała.

Przesilenie w tej historii nastąpiło, kiedy po wypłynięciu sprawy z SMS-ami jeden z przełożonych zaczął wykazywać wzmożone zainteresowanie kapral Marchlewską. Pewnego dnia zaprosił ją do swojego gabinetu, informując, iż ma zostać na służbie w nocy. Oficer dodał, iż on sam też zostanie. Kapral zastanowiła się, co ta informacja ma z nią wspólnego. Prosiła, aby zwolnił ją z tej niezapowiedzianej służby, ponieważ w domu czeka na nią dziecko bez opieki. Wtedy mężczyzna przycisnął ją do ściany i złapał za pierś.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Nie mając wsparcia w przełożonych, łącznie z komendantem żandarmerii gen. Tomaszem Połuchem oraz jego zastępcą gen. Robertem Jędrychowskim, kobieta napisała z pominięciem drogi służbowej do ówczesnego ministra obrony Antoniego Macierewicza, prosząc o interwencję w sprawie swoich przełożonych. Macierewicz odesłał jej pismo do rozpatrzenia do… jej przełożonych. – W ten sposób stali się oni sędziami we własnej sprawie – zreasumowała tę część historii.

Ulubiona formacja Macierewicza

Wiadomość o jej piśmie do Macierewicza spotęgowała skalę nacisków na nią. – Postanowili przybyć do mojego miejsca zamieszkania – wspominała Karolina Marchlewska. — Żadne przepisy nie pozwalały im na to, żeby do mnie przyjechać. To po pierwsze. Po drugie ja byłam zdziwiona, iż oni posiadają mój oryginalny list i mi go okazują. I jeszcze jeden z żandarmów, były szef wydziału wewnętrznego, pan Sylwester Bełtowicz, mówi mi wprost, iż pan generał zna się z panem Macierewiczem. No i jakim prawem ja w ogóle napisałam taki list?

— Chodzi o generała Połucha, ówczesnego komendanta Żandarmerii Wojskowej — uściśliła Edyta Żemła.

— Tak, tego, który notabene przegrał potem ze mną sprawę w sądzie cywilnym — odpowiedziała Karolina Marchlewska.

— Pan generał Połuch rzeczywiście znał się z panem ministrem Macierewiczem. Mało tego, pan minister Macierewicz, znany pływak i skoczek do wody, korzystał sobie z basenu w żandarmerii wojskowej, gdzie pan generał, oficer Wojska Polskiego w stopniu generała stał z ręcznikiem i czekał, aż pan minister wypłynie z wody – przypomniała Edyta Żemła.

— I czekał na tegoż ministra do późnych godzin, aż będzie mógł mu ten basen mógł otworzyć, a potem zamknąć — dodał Marcin Wyrwał.

Żandarmeria Wojskowa była ulubioną formacją Antoniego Macierewicza, kiedy był on ministrem obrony. Żandarmi byli jego kierowcami i ochroniarzami, za co odwdzięczał się im sowitymi profitami. – Dostawali wyższe dodatki niż komandosi z Gromu – powiedziała Edyta Żemła.

„Trzeba pokazać ten cały ten mechanizm”

Tej opiekuńczości nie stosowali jednak w odniesieniu do własnych żołnierzy, a już szczególnie nie do tych, którzy zgłaszają nieprawidłowości.

— Trzeba pokazać ten cały ten mechanizm, iż żołnierz, który zgłasza mobbing, molestowanie w służbie, spotyka się później w perspektywie czasu po zgłoszeniu tego z inwigilacją, czyli z czynnościami operacyjno-rozpoznawczymi — powiedziała Karolina Marchlewska. — Ja tu podkreślę, iż żandarmeria w toku postępowania wyjaśniającego wobec mnie na tamten czas nie miała takich uprawnień, żeby wobec mnie prowadzić czynności operacyjno-rozpoznawcze. Zrobili to w pełni nielegalnie. Stworzono na mnie dwie teczki. To jest coś, co jakby pokazuje, iż żołnierz w armii nie jest chroniony.

Następnie opisała mechanizm niszczenia jej w żandarmerii. Ginęły jej dokumenty, obniżano jej bez powodu ocenę, co mogło doprowadzić do jej zwolnienia ze służby. W notatkach służbowych wypisywano szokujące dla niej rzeczy. – Zrobiono ze mnie kobietę lekkich obyczajów, przepraszam za wyrażenie, prostytutkę, kobietę, która przyszła do wojska szukać męża – opowiadała.

„Żołnierz czuje się niebezpiecznie we własnej ojczyźnie”

Po latach wezwano ją do prokuratury, gdzie poinformowano ją, iż m.in. była śledzona dzięki programu szpiegującego Pegasus.

— Byłam w gronie pierwszych 31 osób, które się o tym dowiedziały — wspominała tamten moment. — Akurat wtedy byłam na urlopie i ten urlop został mi po prostu zniszczony. No bo już człowiek myślał, jakim prawem oprócz takich zwykłych czynności operacyjno-rozpoznawczych została wytoczona jeszcze taka armata w postaci Pegasusa.

– Ten program stosuje się w zamierzeniu do najcięższych przestępców, terrorystów, mafiozów i… Karoliny Marchlewskiej – ironizował Marcin Wyrwał.

— Później, jak otrzymałam wezwanie w charakterze świadka odnośnie Pegasusa, zaczęłam sobie pewne rzeczy przypominać, pewne treści, które zostały wysyłane do mnie czy na maila, czy na Messengera. Zaczęło mi się to układać w jedną całość. W tych treściach mailowych były informacje, iż wszystko jest na nielegalu robione wobec mnie, iż mam stałą obserwację, stały monitoring, żebym nie uciekła z kraju. To też powodowało, iż człowiek czuł się niepewnie we własnej ojczyźnie. Żołnierzem jest się do końca swojego życia, mimo tego, iż idzie w stan spoczynku. I taki żołnierz czuje się niebezpiecznie we własnej ojczyźnie. To coś tu jest chyba nie tak – skonstatowała rozmówczyni dziennikarzy.

W dalszej części programu rozmówcy dyskutowali o potrzebie zmian systemowych w Żandarmerii Wojskowej. Karolina Marchlewska skomentowała również jako była żandarmka ujawnioną przez autorów podcastu w tym tygodniu historię o minach przeciwpancernych, które zostały zagubione przez wojsko i przez prawie dwa tygodnie krążyły po całym kraju.

Idź do oryginalnego materiału