Fukujamując

ekskursje.pl 2 lat temu

Nie sposób o tym pisać, nie sposób o tym nie pisać – a więc trudno, pofukujamujmy na temat świata, który wyłoni się z tej wojny, choć jeszcze choćby nie wiemy, kto ją wygra.

Spontaniczna chęć pomocy uchodźcom w polskim społeczeństwie odmieni na długo oblicze tej ziemi. To pierwszy taki oddolny zryw od karnawału „Solidarności”.

W książce „Lem w PRL” na przykładzie funduszu wspomagania tłumaczy, który Lem chciał ustanowić – i wszystko uwalono razem ze stanem wojennym – starałem się pokazać ten mechanizm, w jaki przetrącono w nas na dekady chęć samoorganizacji.

W sierpniu 1980 nie tylko Lem poczuł chęć, żeby zrobić coś dla dobra ogółu. Powszechne wtedy zrobiło się zakładanie różnych komitetów sąsiedzkich, osiedlowych, wiejskich, zakładowych – i załatwianie drobnych spraw, typu „żeby wreszcie chodnik”.

Stan wojenny oznaczał rozwiązanie wszystkich organizacji, nie tylko „Solidarności”. Zabił ten zryw, wpędzając społeczeństwo w rodzaj wyuczonej bezradności – „nie warto nic próbować, bo i tak w każdej chwili może przyjść władza i rozwalić”.

Rok 1989 nie przyniósł odrodzenia odruchu samoorganizacji, bo przyjęliśmy wtedy w pakiecie neoliberalną wizję państwa jako instytucji usługowej. „Płacę podatki i wymagam, więc macie mnie tu ten chodnik w tej chwili zrobić”.

Kaczyzm, łączący nienawiść wobec wszystkiego, co oddolne, obywatelskie i samorządowe, razem z odgórną ofertą typu „siedź cicho, obywatelu, to ci damy jakiś ochłap” jest w tym sensie najwyższą formą neoliberalizmu. Rozumiem obywateli, którzy wolą ochłap+ od jego braku, acz generalnie uważam, iż przez taką postawę nie możemy mieć ładnych rzeczy.

Symbolem tych czasów, o którym będę opowiadać wnukom, jest dla mnie spontaniczny punkt recepcyjny, który pojawił się przy MOP Markuszów na S17. Niezależnie od przejścia, jedzie tamtędy praktycznie cały ruch między granicą a Warszawą, a jednocześnie dla jadących z południowego-wschodu to pierwszy cywilizowany MOP, z McDonaldsem, BP i dużym kiblem (takim iż cała wycieczka może bez kolejki).

Punkt recepcyjny prowadzi tam samorząd i wolontariusze. Gdy tam byłem, nie widziałem przedstawicieli państwa (w sensie centrali, bo oczywiście samorząd to też państwo).

Pan premier będzie teraz wypinać pierś do orderów, ale ten pomocowy zryw jest głównie oddolny. Nie przeczę, iż w innych punktach recepcyjnych widuje się terytorialsów, policję i straż graniczną, ale choćby tam przede wszystkim rzuca się w oczy to, co zorganizowali sami obywatele. Bez tej samoorganizacji te punkty wyglądałyby dużo straszniej.

Że tak to wygląda na Zachodzie, o tym wiedzieliśmy głównie z literatury. Że tam w sytuacjach kryzysowych ludzie się najpierw spotykają w „komunie” czy innym „city hall” i wspólnie ustalają, jak walczyć z Hitlerem / apokalipsą zombie / inwazją ufoków.

Takie sceny mamy choćby w prozie Stephena Kinga. Wydawały mi się wtedy egzotyczne, no bo prawdę mówiąc nie myślałem o tym, iż w razie kryzysu mam pójść do rady narodowej. Samorząd długo dla mnie był po prostu miejscem, do którego się szło po jakiś papier.

No więc ta wojna zrobiła z nas zachód, przynajmniej pod tym względem. Oby to się przełożyło na postawy polityczne i żebyśmy zaczęli bardziej szanować partie stawiające na samorządność i samoorganizację.

Co zrobi z samym zachodem, nie ośmielę się jeszcze prognozować. To za bardzo zależy od tego, jakie kreski na mapie się wyłonią z konferencji pokojowej.

Na razie ze zdumieniem patrzę, jak różne rzeczy, które do wczoraj były niemożliwe – jak konfiskata majątku oligarchów i ich rodzin – teraz nagle są możliwe. Mam też nadzieję, iż to koniec brąchania na energię atomową i przyśpieszenie uniezależniania się od paliw kopalnych.

Mam też nadzieję, iż wojna zmusi szeroko rozumiany Zachód do zastanowienia się, kim my adekwatnie jesteśmy i jakie są nasze wartości. Co do mnie, Zełeński jest chodzącą personifikacją moich wartości.

Oby ta wojna przyniosła sukces takich liderów, a porażk dziadersów w rodzaju Putina, Trumpa czy Łukaszenki.

Idź do oryginalnego materiału