Lata II wojny światowej i okupacji hitlerowskiej zapisały się tragicznie w pamięci mojej rodziny, szczególnie babci, która przez całe życie nosiła w sobie traumę tamtych dni. W 1939 roku miała zaledwie siedem lat i dość gwałtownie musiała dorosnąć. Pamiętam, jak przeraźliwie bała się odgłosów nadlatujących samolotów i swoim wnukom powtarzała, by przykładali się do nauki i czytali książki, bo ona jako mała dziewczynka musiała paść gęsi.
REKLAMA
Zobacz wideo Promują go jako "oficjalny film beatyfikacji kardynała Stefana Wyszyńskiego i matki Róży Czackiej". Jest zwiastun
Miała siedem lat i zamiast do szkoły, poszła na pole paść gęsi
1 września 1939 roku moja babcia miała rozpocząć szkołę powszechną w Czarnem, w której było dwoje nauczycieli: Maria Ważbińska z domu Bednarska i jej mąż Dionizy Ważbiński. Była to placówka I stopnia, jednak dzięki staraniom nauczycieli 1 września 1938 roku jej status został podniesiony i stała się szkołą II stopnia, dzięki czemu uczniowie mogli podejść do tzw. małej matury. Jednak to wszystko gwałtownie miało obrócić się w pył. 1 września 1939 roku, a więc w dniu, w którym moja babcia, jak i wiele innych polskich dzieci, miała rozpocząć naukę w szkole, wybuchła wojna.
Miała 7 lat, gdy wybuchła wojna. Książki i zeszyty musiały poczekaćFot. materiały prywatne
Babcia rzadko wspominała czasy wojny, mówiła, iż tu nie ma co wspominać, ale czasem, po wielu namowach, robiła wyjątek. Opowiadała wtedy, iż najbardziej w pamięci utkwił jej dźwięk nadlatujących samolotów i ten dziwny strach o życie. Ponoć po wsi gwałtownie poniosła się wieść, iż w pierwszych dniach wojny w wyniku ostrzału z powietrza śmierć poniosła matka z trojgiem dzieci.
Oni z tobołkami uciekali do Torunia. Mamusia zakazała nam wychodzić z domu. Siedzieliśmy na łóżkach i modliliśmy się, by to gwałtownie się skończyło. Potem przyszli żołnierze, zabrali tatusia, a nam kazali się pakować. W naszym domu zamieszkał Niemiec, a my z mamą i resztą rodzeństwa zostaliśmy przesiedleni. Musieliśmy zamieszkać w starej chałupie w Bętlewie (wioska oddalona o około 15 km od domu rodzinnego mojej babci). Był tam jeden pokój, a nas pięcioro. Tatusia już z nami nie było
- wspominała babcia. Jej rodzina podzieliła losy wielu innych rodzin z okolicznych wsi. Zostali przesiedleni, na szczęście nie na drugi koniec kraju, a do sąsiedniej wsi, gdzie w starej i rozwalającej się chałupie zamieszkali wespół z innymi rodzinami. Ich własny dom został zajęty przez Niemców.
Co stało się z ojcem mojej babci? Już w pierwszych dniach wojny został zabrany przez żołnierzy i wywieziony na roboty do III Rzeszy. Wojnę przeżył i z niej wrócił, jednak jak wspominała babcia, był bardzo chory i krótko po powrocie do domu zmarł. Został pochowany na okolicznym cmentarzu, jednak pogrzeb odbył się bez udziału księdza. Czemu? - Takie to były czasy. Księdza u nas nie było, przyjeżdżał tylko raz na jakiś czas odprawić mszę albo ochrzcić dzieci. Pogrzeby były obsługiwane przez kościelnego - wspominała kiedyś babcia.
Przetrwać wojnę rodzinie mojej babci nie było łatwo. Zostali pozbawieni dachu nad głową, musieli zamieszkać w starej chacie, gdzie brakowało choćby łyżek, nie mówiąc już o zapasach żywności. - Moja mamusia bardzo to wszystko przeżywała. Gotowała nam zupę z brukwi, jedliśmy też ziemniaki, a prawdziwym rarytasem były placki pieczone na rozgrzanej do czerwoności kuchni. Jako iż byłam mała, chodziłam do pracy do Niemców i pasłam gęsi. Dostawałam za to trochę mleka, czasem jajka. Moje starsze rodzeństwo pracowało przy wydobywaniu torfu. To była trudna, ciężka i bardzo niebezpieczna praca - opowiadała.
Trudne powroty i początek wszystkiego
Wyzwolenie wioski zamieszkiwanej przez rodzinę mojej babci nastąpiło już w styczniu 1945 roku. Armia Czerwona parła w kierunku III Rzeszy. - Jak weszli Rosjanie, zabili kilku Polaków od nas z wioski, bo ktoś doniósł, iż pomagali Niemcom. To było kłamstwo. Potem sąsiedzi pochowali ich ciała na cmentarzu - opowiadała. - Pamiętam to doskonale, bo mamusia strasznie po nich płakała - dodała babcia, która kiedyś pokazała mi ich groby pod cmentarnym parkanem.
Kiedy pojawiła się możliwość powrotu do domu, od razu z niej skorzystano. Na szczęście rodzinny dom mojej babci zachował się w bardzo dobrym stanie. - Mieszkali tu Niemcy i dbali o niego. Nic nie zniszczyli. Mogliśmy się wprowadzać, bo Niemcy, którzy uciekali przed Ruskimi, zabrali ze sobą tylko podstawowe rzeczy. Zostawili choćby ubrania - opowiadała swoim wnukom babcia, której słowa bardzo utkwiły mi w pamięci. Pamiętam, jak bardzo zależało jej na tym, byśmy wszyscy pokończyli dobre szkoły, bo ona nie miała takiej możliwości. Do pierwszej klasy poszła dopiero w 1945 roku, czyli w wieku 12 lat. - Moja mama nie potrafiła czytać i pisać. Podpisywała się jedynie znakiem krzyża. Jedynym piśmiennym u nas w domu był tatuś, ale jego zabrali Niemcy na roboty - wspominała babcia Jadzia.
Na zdjęciu mąż Jadwigi, Adam Lubrant z wnukiem. W tle widać murowany dom, z którego mała Jadwiga wraz z matką i resztą rodzeństwa, została wyrzuconaFot. materiały prywatne
Jak czytamy w opracowaniu "Dzieje Gminy Wielgie" autorstwa Władysława Kubiaka i Adama Wróbla, już w lutym 1945 roku utworzono I i II klasę, do której uczęszczały dzieci z różnych roczników, podobnie było w III klasie - wszystko to, by wyrównać zaległości wywołane brakiem nauki w okresie niemieckiej okupacji. Zajęcia szkolne były prowadzone przez Marię Wążbińską, która powróciła po wojnie do Czarnego. Moja babcia wspominała ten czas jako jeden z lepszych okresów w swoim życiu. Żałowała jedynie tego, iż dopiero jako nastolatka nauczyła się czytać i pisać, a na książki było zawsze za mało czasu. - Nie było taty, musieliśmy pomagać mamie we wszystkim. Do szkoły chodziliśmy na zmiany, a czytać lektury można było dopiero wieczorem, przy naftowej lampie, bo nie mieliśmy prądu - opowiadała babcia.
Czy znasz historię, która Twoim zdaniem jest warta opowiedzenia? Chętnie jej wysłucham. Zapraszam do kontaktu: [email protected].