Opinia publiczna często słyszy, iż rodzime Wojska Specjalne znajdują się na „światowym poziomie”. Są one przy tym jednym z niewielu elementów obecnego państwa, który cieszy się bardzo dobrą opinią wśród ogromnej części społeczeństwa. W przeciwieństwie do służb, „specjalsi” nie zostali też uwikłani w bieżące spory polityczne (uff… i oby to się nie zmieniło!).
Szacunek, na który zapracowały sobie poszczególne jednostki nie powinien jednak przysłaniać dyskusji dotyczącej tego, w jaki sposób należy podnosić ich zdolności. Tymczasem w środowisku operatorów dominują dwie zupełnie przeciwstawne opinie na ten temat. Pierwsza głosi, iż o problemach nie należy rozmawiać.
Podyktowana jest ona przekonaniem o tym, iż osoby „z zewnątrz” i tak nie zrozumieją istoty wojsk specjalnych. A więc dyskusja na temat niedociągnięć może jedynie doprowadzić do zachwiania zaufania społeczeństwa do poszczególnych jednostek. Z kolei według drugiego z poglądów, problemy powinny zostać wskazane, aby można było je naprawić.
Nam również bliższa jest druga z tych perspektyw, gdyż jest ona jedyną drogą do utrzymania się w „światowym topie”. Trafna diagnoza jest pierwszym krokiem ku zwiększeniu potencjału jednostek, poprawie ich możliwości sprzętowych i zwiększeniu świadomości na temat ich prawidłowego wykorzystania. A być może uda się przy okazji także uniknąć kilku niemiłych „niespodzianek”…
Maskowanie problemów
Utrzymywanie opinii publicznej w przeświadczeniu, iż pomiędzy polskimi i amerykańskimi „specjalsami” nie ma większej różnicy, usypia czujność i sprzyja rozleniwieniu… jeżeli bowiem uznamy po wsze czasy, iż jesteśmy jak „specjalsi z USA”, to będzie to skutkować przykrywaniem najbardziej dotkliwych problemów, z którymi borykają się nasi żołnierze.
Świadomość narastania tych procesów jest obecna w głowach coraz większej liczby operatorów. W prywatnych rozmowach można wręcz usłyszeć, iż „Polska to nie Ameryka, a Grom to nie Delta”. Bardzo ważne jest jednak prawidłowe zrozumienie istoty tego porównania.
Chodzi w nim o problemy w zakresie rozwiązań systemowych i organizacyjnych, w ramach których funkcjonują Wojska Specjalne. Z kolei samo wyszkolenie indywidualne żołnierza (strzelanie i taktyka), a także jego motywacja znajdują się w polskich formacjach na podobnym poziomie, co w ich odpowiednikach z USA.
Na poziomie indywidualnym nasi operatorzy rzeczywiście stanowią więc światowy „top”. Źródłem tego są m.in. reformy, które zostały z powodzeniem wdrożone w Wojskach Specjalnych na przestrzeni kilkunastu lat, amerykański „know-how”, a także ciężka praca żołnierzy. Dzięki temu, takie formacje jak Grom, JWK, czy Formoza stały się rzeczywistą elitą polskiej armii.
Zostało to następnie potwierdzone ich skutecznością w boju i profesjonalizmem, którymi wykazali się Polacy podczas wczesnych faz wojen w Iraku i w Afganistanie. Miejsce na szczycie nie jest jednak dane raz na zawsze. Dlatego nie możemy pozwolić na to, aby wypracowywana latami wiedza i doświadczenie w obszarze Wojsk Specjalnych ulegały powolnej erozji.
Skupmy się więc na rozważaniach na temat tego, co u nas „nie dojeżdża” i nad czym przez cały czas musimy pracować. Usprawnienie tych bolączek umożliwiłoby ponadto naszym operatorom dalszy rozwój i podniosło prawdopodobnie ich poziom satysfakcji ze służby.
Różnice pomiędzy polskimi i amerykańskimi jednostkami specjalnymi
Zidentyfikowaliśmy cztery zasadnicze aspekty, w których naszym zdaniem dostrzec można kontrast pomiędzy polskimi i amerykańskimi jednostkami specjalnymi:
- Dopasowanie zadań poszczególnych jednostek do potrzeb państwa.
- „System”, czyli wsparcie, logistyka i sprzęt, które umożliwiają formacjom specjalnym faktyczną realizację stawianych im zadań.
- Suboptymalne wykorzystanie zdolności jednostek specjalnych przez państwo, przez co posiadają one w tej chwili nikłe doświadczenie bojowe.
- Pamięć instytucjonalna i umiejętności planowania działań.
W dzisiejszej części tekstu omówimy pierwszy z tych punktów, a w drugiej zajmiemy się trzema pozostałymi. Przedstawimy też propozycje zmian.
Dopasowanie zadań jednostek specjalnych do potrzeb państwa
Jeśli prześledzicie historię amerykańskich sił specjalnych, dojdziecie prawdopodobnie do wniosku, iż jednostki te powstały w odpowiedzi na konkretne zagrożenia. Ich sposób funkcjonowania podlega też nieustannej ewolucji. Słynna „Delta” (1st SFOD-D/Task Force Green) jest np. jednostką, której zadania koncentrują się przede wszystkim na zwalczaniu terroryzmu i odbijaniu zakładników.
Wspomniane funkcje wynikają zaś z tego, iż USA od lat prowadzą na całym świecie operacje, których celem jest zwalczanie organizacji terrorystycznych. Przykładem na to są działania wymierzone w Państwo Islamskie (PI), które prowadzili na terenie Syrii „Delciarze”. Polegały one zwłaszcza na likwidacji wysokich rangą członków wspomnianej organizacji.
Rzadziej dokonywane były pojmania celów, gdyż zaplanowanie takiej operacji jest znacznie trudniejsze i bardziej ryzykowne dla operatorów. W związku z tym, próby zatrzymania terrorystów podejmowane są tylko w przypadku gdy istnieją ku temu konkretne przesłanki (np. zapotrzebowanie na posiadane przez cel informacje wywiadowcze).
W trakcie walki z PI, żołnierze Delty przebywali w Syrii przez dłuższy czas, realizując zwykle dwie do pięciu operacji tygodniowo. Nie każda z nich polegała jednak na dokonaniu szturmu, gdyż konieczne jest również prowadzenie działań rozpoznawczych i tych, ukierunkowanych na namierzanie celów.
Realizacja bezpośrednich operacji kontreterrorystycznych, przypominających opisane wydarzenia w Syrii nie zawsze jest jednak możliwe. Priorytety operacyjne, niedobór sił i środków, czy też sytuacja polityczna mogą uniemożliwiać podjęcie aktywnych działań w danej chwili. W takich sytuacjach żołnierze 1st SFOD-D potrafią więc wcielać się w rolę quasi-dyplomatów.
Operując w charakterze doradców departamentu obrony, „Delciarze” mogą zostać np. włączeni w skład personelu ambasady amerykańskiej w danym kraju. Ich zadaniem jest wtedy podtrzymywanie relacji z lokalnymi władzami, służbami i wojskiem. Dzięki temu są oni w stanie pozyskiwać informacje wywiadowcze, oraz przygotowywać grunt pod działania kinetyczne w przyszłości.
Konieczność posiadania umiejętności odbicia porwanych obywateli
Naturalną konsekwencją prowadzenia globalnej polityki antyterrorystycznej i rozległych interesów USA jest możliwość uprowadzenia jednego z obywateli tego kraju. Co więcej, w przeciwieństwie do większości zachodnich nacji, Amerykanie rzeczywiście realizują politykę odmowy prowadzenia negocjacji z ugrupowaniami terrorystycznymi. A nie tylko tak deklarują.
W związku z tym, USA posiadają realną potrzebę utrzymywania jednostki, która będzie w stanie błyskawicznie podjąć się trudnej operacji uwalniania zakładnika. Tak było m.in. w przypadku porwania Kayli Mueller. Delta była wtedy praktycznie na permanentnym „standby”, realizując działania przygotowawcze i przynajmniej kilkukrotnie podejmując próby uwolnienia Amerykanki.
Bardzo istotne jest przy tym to, iż Stany Zjednoczone posiadają niezbędne zasoby finansowe, dyplomatyczne, militarne i wywiadowcze do prowadzenia polityki zwalczania terroryzmu, obejmującej swym zasięgiem cały świat.
Umożliwia to również siłom specjalnym podjęcie szybkich działań w odległych zakątkach globu i dostarcza jednocześnie realnej alternatywy dla podjęcia negocjacji z terrorystami-porywaczami.
Początki polskich jednostek specjalnych
Powstanie rodzimych jednostek specjalnych w ich obecnym kształcie umożliwiły zaś okoliczności polityczne, sprzyjające transferowi „know-how” w tym obszarze. Wiedzą podzieliły się z Polską zwłaszcza USA. Miała ona jednak swoją cenę. Proces wymiany doświadczeń został bowiem zapoczątkowany w latach 90-tych, w trakcie realizacji operacji „Most”.
Misja ta polegała na osłonie transportu Żydów z terenów ZSRR do Izraela. Stało się to możliwe dzięki udzielonemu przez nasz kraj wsparciu. Wspomniane działania były co prawda odzwierciedleniem interesów Izraela i USA, a nie Polski. kooperacja była jednak korzystna także dla RP, gdyż przyczyniła się do zwiększenia jej wiarygodności w trudnym okresie przemian ustrojowych.
Wspomniany splot sprzyjających okoliczności został wykorzystany przez S. Petelickiego. Wysunięta wtedy przez niego koncepcja utworzenia JW Grom umożliwiła bardzo pożądaną instytucjonalizację wiedzy czerpanej przez Polaków od Amerykanów. Od tej pory nasz kraj dysponował więc siłą zdolną do ochrony placówek i obywateli za granicą.
Dziedzictwo amerykańskich instruktorów
Po zakończeniu operacji „Most” zagrożenie atakami terrorystycznymi wymierzonymi w obywateli i obiekty RP za granicą ulegało jednak stopniowej redukcji. Nie jest przy tym tajemnicą, iż Stany Zjednoczone pomogły w utworzeniu JWG, gdyż zależało im na tym, aby jednostka ta była w stanie wspomóc realizację ich interesów, zapewniając m.in. pomoc obywatelom USA w regionie.
Ponadto, asysta operatorów „Delty” przy tworzeniu Gromu, oraz kooperacja z amerykańskimi jednostkami głęboko zakorzeniły w polskich siłach specjalnych ukierunkowanie na zwalczanie terroryzmu, operacje odbijania zakładników i ogólne wzorowanie się na Amerykanach. Na tym polu „roboty” dla Polaków było jednak jak na lekarstwo.
Tą sytuację próbowano wykorzystać m.in. jako pozorne uzasadnienie prób osłabienia pozycji JWG lub wręcz usiłowania rozwiązania tej formacji. Byłoby to oczywiście działanie szkodliwe i groziło utratą wypracowanego przez Polskę do tej pory „know-how” w obszarze sił specjalnych.
Stopniowo zaczął się jednak nasilać pewien paradoks – zagrożenie terroryzmem w Polsce malało, a jednostek chcących się specjalizować w jego zwalczaniu przybywało. Prowadziło to chociażby do niezdrowej rywalizacji „chłopaków z Marsa” z Policją o miano formacji, która byłaby przeznaczona do działań kontrterrorystycznych na terenie RP.
Pomimo tego, w Polsce nigdy nie doszło do realnej analizy potrzeb państwa w zakresie działań specjalnych, a następnie do faktycznego narzucenia jednostkom najbardziej pożądanych specjalizacji.
Efektem tego jest m.in. to, iż wszystkie formacje przygotowywane są do wykonywania zadań związanych z uwalnianiem zakładników, których to praktycznie nie ma. Co więcej, zaburza to proces szkolenia. Przykładowo – w trakcie kontroli w jednostce, która ma z założenia zajmować się wsparciem działań specjalnych, sprawdzane są umiejętności operatorów w zakresie „hostage rescue”.
Irak, Afganistan i jednostki „Tier-1”
Dlatego właśnie dopiero prowadzone wspólnie z USA operacje w Iraku i Afganistanie tchnęły w polskie siły specjalna nowego ducha. Realia tamtych wojen stwarzały możliwość „polowania” na terrorystów lub stosujących podobną do nich taktykę partyzantów. Wspomnienia tamtych operacji, oraz aspiracje wzorowania się na Amerykanach są przez cały czas żywe w poszczególnych formacjach.
Ciężko przy tym winić operatorów za to, iż mają ambicję dorównania najlepszym. jeżeli jednak nie są one odpowiednio skanalizowane poprzez uwarunkowania instytucjonalne, może to prowadzić do przepychanek i wypaczeń systemowych.
I tak, jeżeli porozmawiacie sobie z żołnierzami JWG, istnieje duża szansa na to, iż usłyszycie od nich, iż formacja ta powinna pełnić rolę analogiczną do jednostek typu „Tier-1” w USA (czyli Delty i Seal Team Six, przeznaczonych do zwalczania terroryzmu). Ze zrozumiałych względów operatorzy JWK, nie chcą czuć się „gorsi” od kolegów z Warszawy.
Twierdzą więc, iż oni również mogą robić „dajrekty” i odbijać zakładników. Idąc tym tropem, przyporządkowywanie Lublińcowi specyfiki związanej z taktyką zieloną jest według niektórych założeniem błędnym. Na szczęście Formoza chyba odpuściła batalię o miano „polskiej Delty”, zadowalając się rolą „polskich SEALów”
Koniec końców, wszystkie polskie jednostki specjalne prześcigają się w rozwiązaniach z zakresu czarnej taktyki, zaniedbując przez to inne obszary. Wojna na Ukrainie pokazuje natomiast, iż jest to błędny kierunek.
Czy polityka RP ukierunkowana jest na zwalczanie terroryzmu?
Poza tym, istnieje kilka „drobnych” problemów wiążących się z ukierunkowaniem polskich jednostek specjalnych na działania kontrterrorystyczne i operacje odbijania zakładników:
- Polska nie prowadzi globalnej wojny z terroryzmem.
- Zagraniczna aktywność RP jest znacznie bardziej ograniczona w porównaniu do działań USA, przez co liczba porwań Polaków za granicą jest znikoma.
- Nasz kraj nie posiada ponadto usystematyzowanej polityki w zakresie porwań obywateli RP za granicą i prowadzenia/nieprowadzenia ewentualnych negocjacji z terrorystami. Choć niektórzy politycy chcieliby intuicyjnie naśladować w tym względzie USA.
- Nie wszystkie porwania mają też charakter terrorystyczny. Można pokusić się wręcz o stwierdzenie, iż należą one do mniejszości w stosunku do ogólnej liczby porwań, do których dochodzi na świecie.
- Nawet gdyby Polska chciała wzorem Amerykanów prowadzić politykę nie podejmowania negocjacji z terrorystami, to istnieją spore wątpliwości dotyczące możliwości jej faktycznej realizacji.
- Praktyka pokazuje również, iż dyskusyjnym jest to, czy nasza klasa polityczna ma wystarczająco odwagi do wzięcia odpowiedzialności za podjęcie decyzji o przeprowadzeniu bardzo ryzykownej operacji, jakim jest próba odbicia zakładnika.
Mamy więc do czynienia z zasadniczym rozminięciem się polityki państwa z zadaniami i specyfiką jednostek specjalnych. Daje się to również odczuć m.in. podczas ćwiczeń organizowanych przez DKWS, kiedy to żołnierze Wojsk Specjalny słysząc czasem, jakie zadania przewidział dla nich sztab myślą sobie: „What? Co my mamy tutaj robić?”
Nie chodzi o to, kto jest lepszy, ale o to, kto może wykonać jaką misję
Ktoś mógłby w tym momencie zapytać: ale o co chodzi? Przecież nasi „specjalsi” od lat biorą udział w misjach typu „Military Assistance (MA)”, czyli szkoleniu armii innych państw. A więc niech sobie ćwiczą odbijanie zakładników, a jak będzie potrzeba zrobić coś innego to i tak to zrobią. Bo przecież są „najlepsi”, a więc „łatwiejsze” rzeczy tym bardziej powinni „ogarnąć”
No niby tak, ale… nie. Wiecie, czołg też może pełnić rolę transportera opancerzonego, ale czy jest to jego optymalne wykorzystanie? No nie do końca. Dlatego właśnie jak trzeba było zabić Osamę bin Ladena, Amerykanie wysyłali Deltę lub Seal Team Six. A gdy misja polegała na wykorzystaniu afgańskich bojowników do walki z Talibami, użyto US Army Special Forces.
Operacje zajmowania okrętów są zaś w USA z reguły domeną „Sealów”. Do wsparcia działań bojowych i operacji desantowych wykorzystywani są natomiast Rangersi. Oczywiście, w warunkach wojny i olbrzymiego tempa operacyjnego (np. w szczycie operacji w Afganistanie) każda z tych jednostek będzie w stanie zrealizować „dajrekta”, czy rozpoznanie specjalne.
Niemniej jednak, poszczególne formacje posiadają unikatowy charakter zadań, w których to czują się najlepiej. Wspomniane wcześniej operacje typu „MA” wymagają np. wysokich zdolności komunikacji interpersonalnej i znajomości języków. I te elementy są w znacznie większym stopniu odzwierciedlone w procesie szkolenia „Zielonych Beretów”, niż w rozwoju operatorów „Delty”.
Co więc począć?
W zakresie sił specjalnych Polska znajduje się w komfortowej sytuacji. Stworzyliśmy bowiem solidne fundamenty pod budowę każdej z istniejących już formacji. Teraz trzeba je jedynie odpowiednio wkomponować w system bezpieczeństwa. Spokojnie da się to zrobić w 3-5 lat. Jak? Powołując do tego celu specjalny zespół zadaniowy.
Jego rolą byłoby przeanalizowanie aktualnych zagrożeń dla bezpieczeństwa RP, a także długofalowych interesów państwa. Na tej podstawie zostałyby następnie uporządkowane zadania poszczególnych jednostek. Kiedy już będziemy mieli to opracowane, członkowie zespołu powinni zacząć pracę na poziomie DKWS i poszczególnych jednostek.
Miałoby to na celu dostosowanie struktury, szkolenia i naboru do poszczególnych formacji pod kątem realizowanych przez nie operacji. Ważnym jest to, aby członkowie zespołu zadaniowego wywodzili się spośród byłych już żołnierzy jednostek specjalnych, oraz funkcjonariuszy wywiadu. I nie mówimy tak, dlatego iż chcemy się załapać na „etacik” – pozostało sporo innych ludzi
Wdrożenie takich działań wymaga po prostu tego, aby osoby zajmujące się tym były w stanie oderwać się od logiki w stylu „moja jednostka jest najlepsza”, a potrafiły za to spojrzeć na całokształt systemu. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego – organizacje od lat zatrudniają zewnętrznych konsultantów do wprowadzania zmian o charakterze strategicznym.
Możecie się też zastanawiać nad tym, dlaczego zaproponowaliśmy, aby również funkcjonariusze wywiadu wchodzili w skład zespołu zadaniowego? Jednostki specjalne muszą bowiem współpracować ze służbami specjalnymi dla efektywnej realizacji swoich zadań. Warto więc wcześniej określić, gdzie leżą kompetencje jednych, a gdzie drugich.
Co więcej, to wywiad jest znacznie bardziej kompetentny niż „specjalsi” w zakresie oceny zagrożeń zewnętrznych. Mamy nadzieję, iż widzicie przy tym, iż zaproponowany przez nas proces nie jest niczym szczególnym. Wprowadzanie zmian w sektorze bezpieczeństwa wcale nie musi być bowiem takie skomplikowane. Wystarczy jedynie chcieć
Już za kilka dni druga część tekstu. Poruszymy w niej kwestię wsparcia działań specjalnych, logistyki i sprzętu. Zastanowimy się też nad tym, jaki wpływ na poszczególne jednostki ma długotrwały brak działań bojowych i zinstytucjonalizowanej formy ciągłego dostosowywania poszczególnych formacji do aktualnych wyzwań.
Jeśli zaś spodobał Wam się ten artykuł i wierzycie w to, co robimy, możecie wykupić dostęp do cotygodniowych felietonów, w których komentujemy wydarzenia bieżące. To dzięki pomocy subskrybentów możemy działać i rozwijać się. Nie zapomnijcie też o tym, aby zasubskrybować nasz podcast – Świat Oczami Mundurowych na Youtubie.
Możecie też z nami porozmawiać za pośrednictwem:
- Profilu na Twitterze i Instagramie.
- Pisząc na maila: [email protected].