Potężna łuska artyleryjska z ukraińskiego frontu na licytacji ma 1,2 metra długości i waży około 12 kg. Pokrywają ją obrazki z toczącej się wojny, namalował je ukraiński artysta. Łuska cierpliwie czeka na nabywcę, a aktywiści na pieniądze, żeby wspierać walczącą Ukrainę.
Teraz zbierają na terenowego Honkera, cenionego na froncie. A o darczyńców jest coraz trudniej. Ciągle są też potrzebne leki i siatki maskujące.
– Gdyby udało się go kupić, to można by uratować więcej ludzi, bo Ukraińcy takimi terenówkami wywożą rannych z pola walki. Tarpan, którego mieli, został ostrzelany, co chwilę przesyłam im części – tłumaczy Światosław Rojewski.
Łuska z ukraińskiego frontu na licytacji
Jeśli chodzi o to, jaką cenę na licytacji ma łuska artyleryjskiej z ukraińskiego frontu, aktywiści zaznaczają, iż o tym będą rozmawiać z potencjalnym nabywcą.
– To sprawa umowna – mówi Rojewski. – Prawda jest taka, iż z wojną za naszym progiem ludzie się obyli. Po pierwszym szoku i wielkiej chęci pomocy przyszło znieczulenie, więc o pomoc dla walczącej Ukrainy jest bardzo trudno.
Historia łuski zaczyna się, kiedy Światosław nawiązał kontakt z Ukraińcami z Sambora. To oni wpadli na pomysł, żeby pozyskiwać łuski artyleryjskie, ozdabiać je i sprzedając wspierać walczących.
Być może jeden z takich namacalnych dowodów wojny, jako przestroga, stanie w jakimś publicznym miejscu Opola.
– Taką mamy nadzieję – podkreśla Światosław.
Opolski aktywista w terenie
Światosław Rojewski dziesięć razy wjeżdżał w ukraińską strefę wojenną z pomocą humanitarną. Po raz pierwszy w kwietniu ub.r., dwa miesiące po inwazji Rosji na Ukrainę. Czy się bał? Odpowiada, iż tak, bo strach to ludzka emocja. Dodaje, iż trudno teraz o kierowców, brakuje śmiałków chcących jechać na wschód Ukrainy.
– Początkowo ciekawość była silniejsza od strachu, więc woziłem leki, odzież, żywność, kamizelki kuloodporne. To w ramach polsko-niemieckiej spółki transportowej, bo pierwsza pomoc humanitarna płynęła od Niemców – opisuje Światosław Rojewski.
Podczas wyjazdów na Ukrainę widział bezmiar tragedii i dramatów, rannych, okaleczonych żołnierzy i zniszczone miejscowości. To obrazki, których nie zapomni do końca życia.
Wiele lat wcześniej, jako wolontariusz, był też w afrykańskim Kongo, w okolicy stolicy Kinszasy. choćby w tym samym czasie, co obecny marszałek Szymon Hołownia, wówczas wolontariusz i dziennikarz, założyciel fundacji Fabryka Pomocy.
– Brałem też udział w remoncie i budowie takiego domu opieki dla dzieci ulicy w Mongolii, prowadzony przez polskich księży. Tam jest bardzo dużo bezdomnych dzieci. Dorośli ze stepu przyjeżdżają do Ułan Bator, za lepszym życiem, a potem zostają dzieci na ulicy. A klimat tam kontynentalny, z upalnym latem i bardzo mroźną zimą… – opowiada Rojewski.